Gdybyśmy oceniali Bronisława Komorowskiego, według kryteriów stosowanych wobec ludzi odpowiedzialnych za słowa i czyny, należałoby uznać, że mamy do czynienia z klasycznym przykładem człowieka o mentalności komunisty. Jak w starym dowcipie z czasów PRL-u, o facecie, który przychodzi do psychiatry i mówi: panie doktorze, mam roztrojenie jaźni. - Chyba rozdwojenie? - Nie, nie, roztrojenie, bo ja inaczej myślę, inaczej mówię i inaczej robię. - Niech pan idzie do innego lekarza, bo ja komunistów nie leczę – odpowiada psychiatra.
Każda kolejna odsłona, skrzętnie przemilczanej przez media afery „Marszałkowej”, powinna skłaniać do refleksji nad stanem psychiki marszałka Komorowskiego i prowokować pytania o kondycję drugiej osoby w państwie. Skoro trudno byłoby posądzać tego pana, o osobowość bliską komunistycznemu „roztrojeniu” jaźni, pozostaje wyjaśnienie bardziej prozaiczne, że mamy do czynienia z notorycznym łgarzem, który uczynił z kłamstwa cnotę polityczną.
Zeznając w dniu 24 lipca br. przed Prokuratorem Okręgowym, pan Komorowski stwierdził:
„Po kilku dniach pani Jadwiga Zakrzewska, poseł PO, przekazała mi, że chce się ze mną spotkać pułkownik z WSI, który jest jej sąsiadem. Spotkanie odbyło się w moim biurze poselskim. Rozmówcą okazał się nieznany mi wcześniej pułkownik Leszek Tobiasz. Według zapisów mojego kalendarza spotkanie miało miejsce 21 listopada 2007r. i tej daty jestem pewien, w kalendarzu niestety nie zapisano dnia spotkania z Lichockim, ale mogło to być około dzień lub dwa przed rozmową z Tobiaszem.”
Zeznaniom Komorowskiego przeczy sam Leszek Tobiasz, którego prokuratura przesłuchała w ubiegły wtorek. Według zeznań oficera WSW/WSI, do spotkania z Komorowski doszło prawie miesiąc wcześniej, niż twierdzi marszałek Sejmu. Choć Tobiasz nie potrafił podać dokładnej daty swojego pierwszego spotkania z Komorowskim, to jednak pytany przez prokuraturę - wskazał ścisły przedział czasowy. Z zeznań Tobiasza wynika, że do spotkania doszło między 20 października a 2 listopada 2007 r., a to oznacza, że o blisko miesiąc poprzedziło ono spotkanie Komorowskiego z Aleksandrem Lichockim.
Informację o przesłuchaniu Tobiasza zamieścił w „Naszym Dzienniku” Wojciech Wybranowski, a w dzisiejszym tekście na Salonie24 zwrócił uwagę, na poważne rozbieżności w zeznaniach obu świadków.
Informacja o wcześniejszym (niż twierdził Komorowski) spotkaniu z Tobiaszem, stanowi potwierdzenie tezy zawartej w „AFERZE MARSZAŁKOWEJ”, że to nie byli oficerowie WSW/WSI zwrócili się do marszałka Sejmu, z propozycjami dotyczącymi aneksu, a zostali przezeń zaproszeni na spotkania. Kolejność wypadków potwierdza tę tezę i zdaje się świadczyć, że inspiratorem wszystkich działań skierowanych przeciwko Komisji Weryfikacyjnej WSI był Bronisław Komorowski.
Spójrzmy na wydarzenia z jesieni ubiegłego roku.
14 października 2007r.”Wprost” podał informację, że „w 2000 r. Wojskowe Służby Informacyjne inwigilowały posłów z sejmowej komisji obrony. Z naszych informacji wynika, że o sprawie mógł wiedzieć Bronisław Komorowski, ówczesny minister obrony narodowej, a dziś jeden z liderów PO.”
18 października 2007r. „Gazeta Polska” zamieszcza artykuł Leszka Misiaka pt. „Komorowski i WSI”, nawiązujący do publikacji „Wprost”. W artykule czytamy m.in. o tajemniczym przyjacielu Bronisława Komorowskiego, który w marcu 2004r. informował Leszka Misiaka o wypadku samochodowym, jakiemu uległ syn Komorowskiego. Dziennikarz napisał: „W tamtym czasie nie wiedziałem kim jest ów informator, jego nazwisko nic mi nie mówiło. Przedstawiał się jako lobbysta, mówił, że często bywa w Sejmie, kiedyś nawet spotkałem go przed Sejmem. Prawie dwa lata później dowiedziałem się, że to pułkownik WSI, były szef Zarządu I Szefostwa WSW Aleksander L.”
27 października.2007r. „Wprost” powiadomił że „Aneks do raportu komisji weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych trafił już do prezydenta”, informując również, że „na najbliższy poniedziałek przed komisję został wezwany były minister obrony narodowej Bronisław Komorowski, obecnie jeden z liderów PO, kandydat partii Donalda Tuska na marszałka Sejmu. Jego wezwanie ma związek z nielegalnymi podsłuchami stosowanymi przez funkcjonariuszy WSI w latach 2000-2001. Komisja w poniedziałek chce też wysłuchać byłego szefa WSI gen. Tadeusza Rusaka.”
Otóż, musi istnieć ścisły związek przyczynowo-skutkowy, pomiędzy informacjami medialnymi, dotyczącymi Komorowskiego, a wizytami u niego ludzi z WSW/WSI. Trudno przypuszczać, by to sami oficerowie wojskowych służb, po przeczytaniu powyższych wiadomości zwrócili się do Komorowskiego. Jeśli wierzyć, że Tobiasz od wielu miesięcy gromadził „materiały obciążające” członków Komisji, to data jego pojawienia się w chwili, gdy do mediów przedostają się informacje mogące obciążyć Komorowskiego, musi być nieprzypadkowa. Można powiedzieć, że w wersji Komorowskiego, Tobiasz „spadł z nieba”, prosto do gabinetu marszałka Sejmu. Jeszcze trudniej byłoby uwierzyć, że wizyty Tobiasza i Lichockiego przypadkowo zbiegły się w czasie z informacjami mediów.
Tobiasz miał przecież dotrzeć do polityka Platformy z dowodami na korupcyjną działalność Komisji Weryfikacyjnej. Jak zeznał Komorowski – „Wśród osób zamieszanych w tę działalność wymienił płk. Lichockiego, członka komisji Leszka Pietrzaka i wspomniał o udziale w doprowadzeniu do spotkania z Pietrzakiem jakiegoś pośrednika. Tobiasz mówił, że chodziło o pozytywną weryfikację jego osoby i syna oraz że nagrał rozmowy z Lichockim oraz rozmowę z Pietrzakiem.”
Jeśli pierwsza wizyta Tobiasza u Komorowskiego miała miejsce między 20 października, a 2 listopada 2007r., - to jest to termin odpowiadający dacie publikacji WPROST i informacjom „Gazety Polskiej”. W tekście AFERA "MARSZAŁKOWA" - 4 napisałem:
„ Komorowski wie, że musi podjąć kontrakcję lub obciążające go materiały mogą zostać ujawnione. Ma dwa wyjścia: dowiedzieć się, co znajduje się w aneksie i jaką wiedzą na jego temat dysponuje Komisja Weryfikacyjna lub nie dopuścić do publikacji dokumentu, skompromitować pracę Komisji i wyprzedzić ewentualny atak na swoją osobę. Oba można połączyć w skomplikowaną, lecz w przypadku powodzenia, niezwykle skuteczną kombinację operacyjną. Lichocki wydaje się człowiekiem idealnym do jej zainicjowania. Ma pełne zaufanie Komorowskiego, z którym łączy go wieloletnia, zażyła znajomość i bardzo dobre kontakty z wieloma dziennikarzami. Oni zaś i ich kontakty, mogą się okazać pomocne w uzyskaniu wiedzy o aneksie.
Poprzez swoje znajomości Lichocki ma się zorientować, czy istnieją jakiekolwiek szanse na poznanie treści aneksu, a szczególnie fragmentów dotyczących Komorowskiego oraz jaką wiedzą dysponują weryfikatorzy z Komisji. Jeśli takie możliwości będą, Lichocki ma zdobyć aneks lub go kupić. Sądzę, że tę misję Lichocki wypełnia na długo, przed wyborem Komorowskiego na stanowisko marszałka sejmu.
Groźną dla obu zapowiedzią zbliżających się kłopotów jest publikacja „Gazety Polskiej”, która ujawnia, że Komorowskiego łączy z Lichockim długoletnia znajomość. Dziennikarze próbują pytać Komorowskiego o jej kulisy. Na razie można ich pytania zignorować, lecz co będzie, gdy zaczną się ponawiać, a sprawa zostanie nagłośniona?
Panowie muszą, zatem spotkać się jak najszybciej i być może jedno z tych spotkań jest przedmiotem informacji, opublikowanej przez Wprost w czerwcu br. Prawdopodobnie tylko tej wyjątkowej okoliczności, zawdzięczamy, że dochodzi do jawnego spotkania w biurze poselskim Komorowskiego i wiedza o nim dociera później do opinii publicznej.
Powstała sytuacja może zagrozić interesom obu zainteresowanym – Lichockiemu, który działa wśród dziennikarzy, jako wiarygodne źródło informacji i szuka możliwości dotarcia do aneksu i Komorowskiemu, którego kompromitacja tuż po wyborze na marszałka sejmu, byłaby ogromnym ciosem dla PO i wspierającego rząd układu WSI. Istnieje również realna możliwość, że prezydent będzie chciał ujawnić aneks do Raportu, a zapowiedź wezwania przed oblicze Komisji oznacza, że znajdują się w nim mocne dowody obciążające.”
Jeśli do spotkania z Tobiaszem doszło między 20 października a 2 listopada 2007r., fakt ten burzy całkowicie logikę zeznań Komorowskiego. Przypomnę, że składając zeznania, marszałek Sejmu tak zrelacjonował pierwszą wizytę Tobiasza – „ Pod koniec rozmowy z Tobiaszem powiedziałem mu, że do mnie próbował docierać płk. Lichocki.”
Jeśli tak było, dowodziłoby to, że Komorowski spotkał się z Lichockim przed 20 października 2007r. – zatem skłamał prokuratorowi twierdząc, że do spotkania doszło „około 19 listopada”.
A jak wyjaśnić wówczas twierdzenie Komorowskiego, że Lichocki przyszedł do niego, gdy było już wiadome, że polityk PO obejmie fotel marszałka Sejmu? – „Ja fotel Marszałka objąłem z dniem 5 listopada 2007r.więc Lichocki po raz pierwszy docierając do mnie wiedział, że będę miał dostęp do aneksu” .
Jeśli Lichocki był u Komorowskiego przed Tobiaszem ( a taka jest logika zeznań Komorowskiego) – to musiało to nastąpić przed 20 października. Skąd wówczas miałby wiedzieć, że Komorowski zostanie marszałkiem i będzie miał potencjalny dostęp do aneksu?
Spróbujmy zrekonstruować trochę inny scenariusz zdarzeń, niż chciałby nam przedstawić poseł Komorowski. Warto w tym celu sięgnąć do pytań, jakie publicznie zadał marszałkowi Antoni Macierewicz. Jedno z tych pytań dotyczyło np. roli gen. Józefa Buczyńskiego. Macierewicz pytał, czy wieloletni współpracownik Komorowskiego z czasów, gdy był on ministrem obrony, gen. Józef Buczyński spotykał się z byłymi oficerami WSI w sprawie wykradzenia aneksu. "Takie spotkania miały miejsce. Czy polecił to realizować pan Komorowski, czy ktoś inny" - dociekał poseł PiS.
Sam Komorowski twierdzi przecież w zeznaniach, że kontakt z Lichockim nawiązał poprzez gen Buczyńskiego. Jaka mogła być rola pana generała?
Bronisław Komorowski od dawna deklarował, że Platforma Obywatelska po zmianie władzy rozliczy „winnych” za Raport o WSI. Oto w wywiadzie z kwietnia 2007r. Komorowski zapowiada: „Na pewno po zmianie władzy w Polsce trzeba będzie przyjrzeć się skutkom tego raportu. Nie tylko czy zostało złamane prawo przy jego ujawnianiu, ale także skutkom działania całego zespołu Antoniego Macierewicza i decyzji prezydenta o ujawnieniu raportu.”
Intencje posła Komorowskiego nie pozostawiają wątpliwości: „Ktoś za ten raport powinien ponieść odpowiedzialność przed prokuratorem. Za ujawnienie tajemnicy państwowej, za skrzywdzenie wielu osób i stworzenie mechanizmu, który tak naprawdę oznacza pozbawienie na długie lata wiarygodności polskiego wywiadu.”
Pojawiają się dwa zasadne pytania – czy już wówczas Tobiasz (lub „grupa Tobiasza”) zbierał dowody na „korupcyjną działalność” Komisji Weryfikacyjnej? Czy Leszek Tobiasz, a może również Aleksander Lichocki uczestniczyli w sporządzeniu „antyraportu”, będącego, jak to określa Komorowski „nasza ocena działań Antoniego Macierewicza.”? Nie można przecież zapominać, że Komorowskiego łączyła z Lichockim zażyła znajomość, o czym napisał Leszek Misiak w artykule z października 2007r.
Jeśli z zeznań Tobiasza możemy się dowiedzieć, że spotkania z Komorowski miały miejsce już w październiku, a z Lichockim miał spotkać się wcześniej – czy zatem całej sprawy nie należy umiejscawiać w początkach października lub we wrześniu ubiegłego roku?
Wyobraźmy sobie, że Bronisław Komorowski zwraca się do swojego zaufanego, wieloletniego współpracownika, gen. Buczyńskiego z prośbą o zorganizowanie grupy kilku oficerów byłych WSW/WSI. Celem działalności tych osób, byłoby dotarcie do informacji zawartych w aneksie do Raportu, a jeśli taka możliwość by istniała – również zdobycie aneksu. Osobą idealną ( zaufaną i z odpowiednimi znajomościami) do przeprowadzenia akcji jest Aleksander Lichocki. Łączy go znajomość z Wojciechem Sumlińskim, poprzez niego zaś ma szanse dotrzeć do Pietrzaka, Bączka lub innych członków Komisji Weryfikacyjnej. To Lichocki ma koordynować bieżące działania i kontaktować się z Komorowskim, poprzez Buczyńskiego. Niewykluczone, że w grze uczestniczą jeszcze inni oficerowie WSI, zajmując się choćby osłoną działań Lichockiego. Ta operacja może być prowadzona na długo, nim doszło do wyborów parlamentarnych 2007r. Problem pojawia się w momencie, gdy Komorowski zdaje sobie już sprawę, że nie ma szans na dotarcie do ludzi Komisji, a tym bardziej, że nie uda mu się uzyskać aneksu. Tu następuje zmiana kombinacji operacyjnej i „uruchomiony” zostaje Leszek Tobiasz. Ma on za zadanie zgromadzić „materiał dowodowy” obciążający Sumlińskiego i członków Komisji Weryfikacyjnej. Jeśli uda się zebrać dowody, nastąpi kompromitacja ludzi Olszewskiego i dezawuacja prac Komisji. Taka koncepcja zakłada oczywiście, że „ofiarą” stanie się również Lichocki.
Mamy już październik 2007r i pojawiają się publikacje, wskazujące na odpowiedzialność Komorowskiego w sprawie inwigilacji członków komisji sejmowej w roku 2000, oraz informacja, o wezwaniu kandydata na marszałka Sejmu przez Komisję Weryfikacyjną. Zapewne niemałe znaczenie, ma również artykuł Leszka Misiaka, który ujawnia fakt bliskiej znajomości Komorowskiego z Aleksandrem Lichockim.
W tej sytuacji, Komorowski decyduje się na zagranie va banqe: Tobiasz ma złożyć zawiadomienie do prokuratury, o podejrzeniu rzekomej korupcji wokół Komisji i obciążyć Lichockiego, Sumlińskiego i Bączka. Jednocześnie uruchomiona zostaje zmasowana kampania medialna, mająca na celu dezinformację społeczeństwa i wytworzenie fałszywego przekonania, że doszło do „wycieku” aneksu, a sprawa ma podłoże korupcyjne. Główne zadanie kierowania akcją medialną, Komorowski powierza sprawdzonej już w tego typu działaniach, redaktor Annie Marszałek.
Komorowski liczy na to, że w trakcie śledztwa, zgromadzone zostaną dowody świadczące przeciwko członkom Komisji, a ich samych uda się unieszkoliwić i zastraszyć. Kulminacja kombinacji przypada na 15 maja br., gdy ABW dokonuje przeszukań w domach Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka, licząc na znalezienie jakiegokolwiek dowodu, potwierdzającego z góry założoną tezę o wycieku aneksu. Aresztowanie Lichockiego jest elementem tej kombinacji, gdyż ma uwiarygodnić tezę, że oficer WSW/WSI współpracował z ludźmi z Komisji. Nie przypadkiem, w wielu publikacjach z tego okresu pojawiają się absurdalne twierdzenia, o zażyłej znajomości Lichockiego z Macierewiczem. Oczywiście, próba aresztowania Sumlińskiego, to ewidentna przymiarka do aresztu wydobywczego. Śledczy liczą, że zastraszony i zrezygnowany dziennikarz powie do protokołu wszystko, o co poproszą.
Czy tak, rzeczywiście wyglądała afera „Marszałkowa”? W tej chwili, nie mamy jeszcze dostatecznej wiedzy, by potwierdzić to z całą stanowczością. Fakty, już znane, zdają się świadczyć, że Bronisław Komorowski był faktycznym inspiratorem działań przeciwko Komisji Weryfikacyjnej WSI. Miał motyw i możliwości. Każda, kolejna odsłona tej kombinacji odkrywa poszlakę, istotnie obciążającą obecnego marszałka Sejmu. Przypomnę, że gdy w lutym bieżącego roku zadałem Komorowskiemu PYTANIA PRZED ANEKSEM, a w maju pytałem CZY PUŁKOWNIK ROZKAZUJE MARSZAŁKOWI? większość mediów, w ogóle nie dostrzegała tematu, a podejrzenia wobec Komorowskiego jawiły się niczym objaw „prawicowej paranoi”. Następne miesiące dostarczyły argumentów potwierdzających, że mamy do czynienia z aferą „Marszałkową”, a rola Komorowskiego była znacznie poważniejsza, niż przypuszczano. Jestem przekonany, że następne odsłony tego tematu dowiodą, że spotkania Komorowskiego z Lichockim i Tobiaszem ( a być może również innymi oficerami) następowały z inicjatywy posła Platformy i były jedynie elementem wielowątkowej, niebezpiecznej dla Polski gry, skierowanej przeciwko legalnej instytucji państwowej.
Można oczywiście pytać – czego jeszcze musimy się dowiedzieć, by środowiska polityczne dostrzegły powagę sytuacji, a dziennikarze i publicyści, zechcieli poinformować Polaków o dokonaniach pana marszałka? Każdy dzień milczenia przynosi hańbę, ludziom ukrywającym przed społeczeństwem tę ponurą prawdę i czyni ich wspólnikami w kłamstwach Komorowskiego.
Źródła:
http://www.iap.pl/index.html?id=wiadomosci&nrwiad=266098
http://www.wprost.pl/ar/140401/Komorowski-zle-odczytal-gest-dobrej-woli/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz