Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rosja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 22 marca 2022

SZANSA

Czas wojny wymaga słów prostych i twardych. Bez „światłocienia”, które jest mową oszustów i pseudo-analiz, skrywających pokrętne intencje.
To będzie tekst prosty – rozpisany na punkty i tezy, bez retorycznych niuansów i akademickiej argumentacji. Racjonalność jest dziś w takiej pogardzie, że nie warto wystawiać jej na dalsze upokorzenia.


I. Wojna i mity.

III wojna światowa rozpoczęła się 24 lutego 2022 r. na Ukrainie. Choć świat i kraje NATO jeszcze tego nie zrozumiały, będzie trwała tak długo, aż rosyjska Bestia zostanie zgładzona. Wcześniej czy później, staniemy przed nieuchronnym wyborem: albo Rosja będzie trupem, albo my znikniemy z mapy Europy.
Ta wojna obaliła już setki mitów, fałszywych wyobrażeń i politycznych dogmatów.
Od mitu „ruskiej siły”,zaszczepianym nam przez dekady komunistycznej indoktrynacji, poprzez fałsz papierowych sojuszy i paktów pisanych „sympatycznym atramentem”, po upadek geopolitycznych iluzji i fałszywych priorytetów.
Dziś ,nie sposób określić – jak dalece uda się zerwać więzy nałożone przez te ograniczenia i na jak długo wystarczy nam odwagi,by odrzucić fikcję współczesnego świata.
    Przed siedmioma laty,w tekście „PRZECIWKO MITOLOGOM „RUSKIEJ SIŁY” napisałem:
Wydawało się, że kolejne odsłony wojny na Ukrainie pozwolą zrozumieć, iż powodzenie rosyjskiej ekspansji nie zależy od przewagi militarnej, lecz opiera się na dwóch czynnikach: słabości zachodnich przywódców oraz stosowaniu przez Rosję broni dezinformacji, i jest konsekwencją wieloletnich błędów i zaniechań Zachodu, przede wszystkim w obszarze polityki bezpieczeństwa i zadań służb specjalnych.
Dla nas - Polaków, to czas, by definitywnie zerwać z mitologią „ruskiej siły” i ukazać fałsz koncepcji „geo-realistycznych”. Czas, który należy wykorzystać do wskazania rzeczywistych zagrożeń; płynących z władzy rosyjskich wasali, z błędnej strategii bezpieczeństwa narodowego, ze słabości armii III RP i struktur tego państwa. To historyczna szansa, by pozbyć się niewolniczego garbu – narzuconego przemocą propagandy i antypolskiej buty.”
Ten czas został zmarnowany, a III RP i państwa Zachodu nie wyciągnęły lekcji z wojny 2014 roku.
    Bohaterstwo Ukraińców rozbiło w pył mitologie budowaną wokół państwa Putina i w miejsce „potężnej”, „doskonale uzbrojonej, drugiej armii świata”, ukazało prymitywną zbieraninę tchórzliwych bandytów, zgraję pospolitych złodziei i zwyrodnialców.
Rosyjscy zbrodniarze nie prowadzą już działań militarnych. Do tego trzeba mężczyzn, honoru i pola walki -a te przymioty są nieznane moskiewskiej dziczy.
Działania Rosji zmierzają dziś do eksterminacji Ukraińców, do mordowania bezbronnych i słabych i są współczesnym holokaustem – dokonywanym za zgodą Zachodu, USA i Izraela.
Ta cecha - nieludzkiego barbarzyństwa, od dawna łączy komunizm i faszyzm, a obecnie jest najmocniejszym ogniwem rosyjsko-niemieckich więzi.
Trzeba mocno podkreślić, że wojna na Ukrainie, nie byłaby możliwa bez udziału Niemiec. Rola państwa niemieckiego dalece wykracza poza budowę Nord Stream 2 i handel z Rosją.
    W "NUDIS VERBIS – 2 Terapia" z roku 2014 pisałem:
"Różnica między obecną sytuacją,a rokiem 1939 polega na odwróceniu ról i modyfikacji akcentów: dziś konflikt zbrojny ma wywołać Rosja, zaś Niemcom przewidziano funkcję politycznego i ekonomicznego wspornika."
Dlatego na wojnę na Ukrainie, trzeba patrzeć poprzez pryzmat wspólnych interesów Moskwy i Berlina. O nie „walczą” rosyjscy bandyci i te interesy decydują o wsparciu strony niemieckiej.
A skoro historycznym dążeniem tych państw, jest ustanowienie na Wiśle granicy rosyjsko-niemieckiej i wymazanie Polski z mapy świata, nie wolno zamykać oczu na rzeczywistość.
    Dziś Ukraińcy walczą dla nas i za nas. Nie za Waszyngton, Paryż czy Brukselę. Walczą po to, by na zgliszczach Ukrainy nie odrodził się ludobójczy pakt Moskwy i Berlina, a państwa te - po raz kolejny w historii – nie sięgnęły po ziemie polskie.

    Można wymienić trzy, realne scenariusze zakończenia tej wojny. Każdy zakłada dalsze istnienie państwa rosyjskiego, co oznacza,że groźba wojny światowej nie zostanie zażegnana.
Pierwszy scenariusz - w którym Rosja ponosi klęskę i musi wycofać się z Ukrainy, nie zyskując żadnych ustępstw ani korzyści politycznych. Ten scenariusz jest możliwy tylko wówczas, jeśli Ukraina odrzuci pośrednictwo zachodnich zdrajców.
Drugi - w którym po miesiącach niszczenia miast ukraińskich, po tysiącach zbrodni i rzezi, popełnionych przez rosyjskich najeźdźców, dochodzi do podpisania rozejmu: z gwarancją „neutralności” Ukrainy, rezygnacji z akcesu do NATO i oddaniem Krymu.
Scenariusz trzeci – i najmniej prawdopodobny, zakłada przegraną Ukrainy. Staje się realny tylko wtedy,jeśli rosyjskim bandytom udałoby się zamordować przywódców tego państwa i w ich miejsce zainstalować rząd okupacyjnych marionetek.
Jako scenariusz czwarty – całkowicie nierealny, wymienię sytuację, która diametralnie zmieniłaby obraz świata i na długie lata zagwarantowała nam pokój.
    To scenariusz, w którym przystąpienie do działań wojennych Ameryki i krajów NATO powoduje upadek państwa rosyjskiego, jego całkowitą demilitaryzację i podział na strefy okupacyjne. W tym scenariuszu, zniszczenie światowego bandyty uważam za nieuniknione. W takiej konfrontacji, Rosja nie miałaby szans. Zdecydowanie odrzucam obawy o agresji nuklearnej lub przystąpieniu Chin do wojny. Te fantazyjne groźby są częścią rosyjskiej dezinformacji i nie mogą być traktowane serio. Są trzy powody,dla których wolno sadzić,iż Putin nie użyje broni atomowej:
1.tchórze nie popełniają samobójstw,
2. Chiny nie są (jeszcze) gotowe do wojny,
3.po zakończeniu wojny na Ukrainie, Rosja liczy na odzyskanie aktywów i stanu posiadania oraz ma pewność, iż Zachód powróci do "normalizacji" i pełnej współpracy.
Jeśli ten scenariusz trzeba uznać za utopijny, to tylko ze względów na postawę Zachodu i państw takich, jak IIIRP

2. Zachód i zdrada.

Czas pracuje na naszą korzyść; w pierwszej fazie wojny nie zostaną podjęte żadne operacje; nasze siły powietrzne nie podejmą ataków na obszarze konfliktu; nie możemy zapobiec podbojowi Polski"- te cztery wnioski nie powstały dziś w głowach natowskich zdrajców.
Tak brzmiały konkluzje francusko-brytyjskiej konferencji w Abbeville z 12.09.1939r., podczas której sojusznicy II Rzeczpospolitej postanowili nas zdradzić i uznali, że „Polakom nie warto pomagać”. Ten akt tchórzostwa i politycznej głupoty ułatwił Rosjanom napaść na Polskę i zdecydował,że II wojna światowa toczyła się przez kolejne sześć lat.
    To, co dziś robi Zachód w stosunku do Ukrainy, jes kopią postaw z lat 1938-39, a konferencja w Abbeville urasta do symbolu współczesnego zaprzaństwa i krótkowzroczności. Podobieństwa sięgają tak głęboko, że dotyczą tej samej retoryki i zachowań. Ambasador Ukrainy w Niemczech Andrij Melnyk, gdy 25.02.br. prosił Niemców o pomoc i uzbrojenie, usłyszał od ministrów rządu słowa znane z Abbeville: "Pozostaje wam kilka godzin. Nie ma sensu wam pomagać".
Widząc te analogie, trzeba poważnie zrewidować naszą wiarę w sojusze i gwarancje NATO. Im częściej słychać zapewnienia o „niepodważalności i przestrzeganiu artykułu 5.Traktatu”, tym większa narasta pewności,że ten sojusz, z niemieckim koniem trojańskim w środku, nie daje nam żadnej gwarancji. W dniach poprzedzających 1 września 1939r., podobne komunikaty płynęły z ze strony naszych zadeklarowanych „przyjaciół”.
    Nie ma wątpliwości, że ta sama argumentacja Zachodu, która uzasadnia dziś zdradę Ukrainy – „nie będziemy zbroić, wspierać i walczyć, bo może wybuchnąć wojna światowa” – posłuży do rozgrzeszenia zdrady Polski.
Nonsens tej argumentacji uwidacznia fakt, że największy sojusz militarny świata powstał w warunkach zagrożenia wojną nuklearną i został powołany do walki z państwem, które taką bronią dysponowało od wielu dekad. Jeśli przywódcy tego sojuszu, są dziś „zaskoczeni” wizją wojny, lub odmawiają walki, w obawie przed wybuchem konfliktu nuklearnego – miara tego absurdu dowodzi intencji zdrady.
Ludzie Zachodu doznają dziś bowiem bolesnego „szoku poznawczego”. Wielu z nich liczyło, że Rosja podbije Ukrainę w ciągu kilku dni (takie też były rachuby „ekspertów” IIIRP), a kremlowskiego "zwycięzcę" nie trzeba będzie sądzić. Dziś, gdy obrazem "ruskiej siły" jest zapłakany smarkacz w podartym mundurze, główną troską Zachodu staje się „unikniecie wojny”.
Nie strach wywołuje tą troskę. W tej brudnej ,plugawej grze, chodzi o prosty rachunek: nie wolno dopuścić do sytuacji, w której Zachód byłby zmuszony dobić rosyjskiego gada – a zatem utracić zyski, paliwa i rynki. Nie wolno pomagać ani zbroić Ukrainy na tyle mocno, by pognała ruską zarazę i unicestwiła reżim Putina.
Lepiej, by zginęła Ukraina.
Taki scenariusz rozpisano przed atakiem wojsk rosyjskich i wolno przypuszczać, że był on przedmiotem tajnych ustaleń Bidena i Putina.
    Słowa senatora T. Cruza z 4.12.2021 r.: "Administracja Bidena zaoferowała Putinowi radykalne ustępstwa w sprawie NATO(...)Widziałem szczegóły i mogę powiedzieć, że są bardzo niepokojące. To dokumenty"poufne"– co w Waszyngtonie oznacza- politycznie zawstydzające" – sygnalizują istnienie układów, o których zwykli śmiertelnicy mają nic nie wiedzieć.
Dlatego wizja,w której Ukraina pokona Rosjan,spędza dziś sen z powiek setkom polityków,szefów koncernów i "ekspertów".
Ta wizja wywołuje bowiem pytanie dramatyczne dla ludzi Zachodu: jak żyć w świecie,w którym nie da się już kupczyć z rosyjskim bandytą, straszyć jego potęgą, czerpać ropę i gaz? Jak kształtować pojałtański „porządek”,jeśli upadnie łgarstwo o „rosyjskiej potędze” i wykuty na Łubiance dogmat „konwergencji”, którym przez lata rozgrzeszano kanalie wspierające Bestię?
To wielka trauma milionów przyjaciół Moskwy i najważniejsze zmartwienie ludzi Zachodu.
To również powód, dla którego Ukraina walczy dziś samotnie, a „wolny świat” przyzwala na bestialstwo Rosjan.
    
Fikcja sankcji nałożonych na Rosję, narracje mediów zachodnich nagłaśniających rzekome „ofensywy rosyjskie”, biadolenia o kosztach, jakie ponosi Zachód zrywając współprace z Putinem, a nade wszystko, rozpaczliwe próby ratowania mitu „ruskiej siły”, kreślenia fantazyjnych scenariuszy, straszenia wojną atomową lub atakiem chemicznym – są wyrazem realnej postawy i intencji państw zachodnich.
Gdy w jednym z wiodących serwisów amerykańskich ukazał się niedawno tekst zatytułowany -"Przegrana Putina może być jeszcze bardziej przerażająca niż jego wygrana"-zawierał tezę, iż należy "pozwolić Putinowi ogłosić zwycięstwo” np. za cenę „przyrzeczenia neutralności Ukrainy".
Nie mam wątpliwości, ze po zakończeniu działań wojennych, główna troska Zachodu skupi się na odzyskaniu rynku rosyjskiego i jeszcze ściślejszej współpracy z ludobójcami.
Ten azymut samozagłady, mógłby zmienić tylko ruski but odciśnięty na twarzach „światłych Europejczyków”.

3. III RP i klęska.

„Mamy takie nieocenione chwile, taką wspaniałą okazję dokonania na wschodzie wielkich rzeczy, zajęcia miejsca Rosji, tylko z odmiennymi hasłami, i wahamy się?(…)
Siły Rosji nie boję się. Gdybym teraz chciał, szedłbym choćby do Moskwy, i nikt by nie zdołał przeciwstawić się mej sile.(...)Zginę raczej, niźlibym miał z czasem rozpaczać, że mi zabrakło odwagi do wyzyskania może jedynej okazji wskrzeszenia całej wielkiej i potężnej Polski”-
te słowa Józefa Piłsudskiego, wypowiedziane 31 lipca 1919 roku w Belwederze do hr. Michała Kossakowskiego, oddają wielką wizję Marszałka – stworzenia federacji państw, od Bałtyku po Morze Czarne i uczynienia z Ukrainy „zapory między nami i Rosją”.
Zaledwie 100 lat dzieli nas od tej wizji. I jakże inne, różne narody, zamieszkują dziś nad Wisłą.
Piłsudski zdawał sobie sprawę, że bez wolnej Ukrainy, nie będzie wolnej Polski, a walka o odzyskanie ukraińskiej niepodległości stała się priorytetem jego polityki zagranicznej.
Widział zatem o tym, o czym nie chcą wiedzieć rządzący III RP. I nie tylko oni, bo prawda, iż gwarancją bezpieczeństwa Polski jest wolna Ukraina - nie NATO, UE itp. złudne alianse – jest nieznana lub ignorowana przez moich rodaków.
Ta prawda, a także wizja rosyjskiej agresji na Polskę, musi decydować o odrzuceniu szkodliwej, antypolskiej narracji, jaką prezentują dziś politycy III RP.
Chwała temu rządowi, że przyjmuje naszych braci Ukraińców i stara się zapewnić im godne warunki.
Ale, obliczu tej wojny,w perspektywie jej celów i skutków - nie wolno nam zachowywać „neutralności” ani udawać, że „nas to nie dotyczy”. Tak może robić Zachód, oddzielony od Rosji państwem sprzymierzonym z Putinem. Tak mogą zachowywać się amerykańscy politycy, których wiedza o Rosji nie przekracza poziomu gimnazjalisty, a sprawy polskie obchodzą ich tyle, co życie mongolskich pasterzy.
Nam nie wolno.
Silne zbrojenie Ukrainy ( w tym przekazanie samolotów), zamknięcie granicy rosyjsko-białoruskiej, dekomunizacja armii, likwidacja ośrodków dywersji, obowiązkowa służba wojskowa, budowanie wespół z Ukrainą nowego sojuszu militarnego z krajami bałtyckimi, przeznaczenie 5% PKB na zbrojenia – to minimum, jakie rząd III RP winien przedsięwziąć w obliczu obecnych wydarzeń.
Jeśli więc głowa tego państwa wypowiada dziś słowa horrendalne - "nie jesteśmy stroną tego konfliktu", „musimy robić wszystko, by nie dać się wciągnąć w wojnę” - przejdą one do historii hańby. Tak, jak przeszły słowa N. Chamberlaina z 27.09.1938: "To straszne,że mielibyśmy kopać rowy z powodu kłótni w jakimś dalekim kraju,między ludźmi,o których nic nie wiemy."
    Wojna na Ukrainie jest sprawą polską. Nie tylko dlatego, że to państwo oddziela nas od rosyjskich bandytów, ale z tej przyczyny, że klęska Ukrainy, niesie zapowiedź napaści na Polskę. Kto tego nie rozumie i żądania twardych reakcji traktuje niczym głos „podżegacza wojennego” – niczego nie pojął z polskiej historii.
Wierzyć, że to "nie nasza wojna", bo podpis Ukrainy nie widnieje na kartkach kilku załganych traktatów, może jedynie idiota. Ale kłamać, że jesteśmy bezpieczni, dopóki zachowujemy pro-zachodnią „neutralność”- tylko drań.

Większość z nas nie wie, lub wiedzieć nie chce, że Ukraińcy dwukrotnie uratowali nas przed scenariuszem „ruskiego miru”.
Gdyby w roku 2014 nie doszło do napaści na Ukrainę i wymuszonego odwrotu IIIRP od polityki „pojednania”, państwo Putina byłoby dziś gwarantem naszego bezpieczeństwa. Tylko wydarzenia na Majdanie i odwaga Ukraińców, uratowały nas wówczas od wprowadzenia w życie obłędnych koncepcji bezpieczeństwa narodowego, których celem była „redefinicja dotychczasowych tez polityki polskiej” i uczynienie z III RP państwa bezbronnego.
W scenariuszu, jaki szykowali belwederscy „stratedzy”, nasz kraj miał „zdecydować się na pojednanie z Rosjanami i traktowanie ich państwa nie jako tradycyjnego przeciwnika, lecz istotnego gwaranta bezpieczeństwa europejskiego, w tym naszego bezpieczeństwa.” (z rekomendacji SPBN).
    Dziś zaś, wojna na Ukrainie zmusza rządzących do porzucenia szkodliwych mrzonek o budowaniu „partnerskich relacji” z Rosją i rozstania z panicznym lękiem przed posadzeniem o „rusofobie”. W zakresie polityki zagranicznej, intencje wobec Rosji wyrażały słowa A. Dudy z r. 2016:„Absolutnie nie uważam, aby Rosja była naszym wrogiem Nigdy takie słowo nie padło z moich ust ani żadnego odpowiedzialnego polityka w Polsce, aby Rosja była naszym nieprzyjacielem czy wrogiem”.
Teraz, gdy anty-rosyjskość staje się „modna” na salonach IIIRP i wyznacza chwilowy sznyt europejskości, kto wie, jak dalece władze tego państwa posuną się w werbalnych deklaracjach.
Mam też nikłą nadzieje, że ta wojna zdusi chińsko-rosyjski projekt „jedwabnego szlaku”, w którym III RP przewidziano role rolę nośnika chińskich interesów. Gdy lokator Pałacu ściskał niedawno dłoń chińskiego genseka i przyrzekał mu "przyjaźń,współpracę i nowe inwestycje", plan napaści na Ukrainę był już przygotowany.
Wątpię natomiast, by istniała szansa na rewizje polityki wobec Niemiec i UE. Tego szaleństwa nie powstrzyma nawet świadomość, że Niemcy są dziś wspólnikami Putina w dziele zniszczenia Europy, a w zakresie polskiej racji stanu leży pozbawienie Berlina wpływu na sprawy europejskie.
    
O ile wizji wojny atomowej nie należy traktować poważnie, o tyle realna pozostaje groźba agresji na Polskę. Nie dlatego, iżby Putin był tak silny i liczył na podbój militarny, ale z tej przyczyny, ze słabość i podatność tego rządu na wszelkie naciski, tworzy dostateczne warunki do narzucenia nam władzy całkowicie podległej Moskwie.
Władzy, która zapewni realizację zachodniego planu rozwiązania „kwestii rosyjskiej” –czyli odzyskania przez Moskwę wpływów na obszarze dawnego Bloku Wschodniego.
    Putin już przetestował słabość tego rządu i wie, że ataki hakerskie na instytucje państwowe, zatrzymanie polskiego samolotu, agresja wrogich służb na granicy państwa, czy bombardowanie obiektów w pobliżu naszej granicy- nie wywołały żadnej reakcji. Nie wywoła jej nawet "zabłąkany" pocisk, eksplodujący na polskim terytorium. Bełkot o „nieuleganiu prowokacji” i „unikaniu – za wszelką cenę” – zagłuszy polskie racje.
Niedawna deklaracja sejmowa J. Kaczyńskiego:”Nie mamy zamiaru zabiegać o broń nuklearną", jednoznacznie potwierdza wasalny status IIIRP i wytycza nam rolę petenta w relacjach z NATO.
Ten akt kapitulacji, musiał być odnotowany na Kremlu.
    Nie wolno się łudzić, że państwo, które nie rozliczyło zbrodni smoleńskiej, a wrogów wewnętrznych i politycznych sabotażystów zalicza do grona „opozycji”, może być bezpieczne.
Jeśli nawet większość nie rozumie tej relacji, to odrzucenie przez PiS sprawy smoleńskiej i rozgrzeszenie środowisk współwinnych tej zbrodni, dało Rosjanom pewność,że III RP rządzi grupa całkowicie podporządkowana obcemu dyktatowi.
Ten czynnik decyduje dziś o naszym zniewoleniu i bezbronności, a bezmyślne podążanie za zdradziecką polityką Zachodu, jedynie pogłębia wizję klęski.
    Upadek Ukrainy lub pozostawienie przy władzy reżimu kremlowskiego, otwiera drogę do zniszczenia resztek naszej suwerenności. Kto zna historię i potrafi dostrzec istotną analogie, wie również, że "Front Morges" już działa, a w zaciszu jakiegoś zachodniego gabinetu, mogły paść słowa, jakie 23 lutego 1939 roku, na spotkaniu opozycji politycznej II Rzeczpospolitej, wypowiedział przedstawiciel rządu brytyjskiego: „Wojna będzie w tym roku,na wschód,a nie na południe. Anglia da broń,pieniądze i pomoc wojskową-pod warunkiem,że Polska zmieni rządy".
    Wiele lat temu, napisałem na tym blogu słowa, które wówczas mogły wydawać się utopią:
Polska nie potrzebuje ani Rosji ani Niemiec. Sąsiedztwo tych państw jest dla nas źródłem nieustannych konfliktów, wojen i ograniczeń państwowości. Jeśli syta i próżna Europa „potrzebuje Rosji” – niech brata się z nią na własny rachunek. Nigdy zaś kosztem Polski i naszej niepodległości.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że w najżywotniejszym interesie Polaków leży, by Rosja została rozbita i zniknęła z mapy świata, Niemcy zaś stały się krajem słabym militarnie i gospodarczo.”

    Dziś pojawiła się szansa na taki scenariusz. Szansa jedyna i – może ostatnia w dziejach. Zdecydowanie odrzucam dywagacje półgłówków i notorycznych tchórzy, którzy - nie mogąc znieść myślenia w polskich kategoriach, próbują przekonywać, jakoby „inne czasy, inne warunki i geopolityka” przekreślają możliwość walki z Rosją i zniszczenia bandyckiego państwa.
Za sprawą bohaterstwa Ukraińców i tysięcy ofiar narodu ukraińskiego, mój kraj mógłby uwolnić się od zakusów odwiecznych wrogów i wrócić do wielkości Niepodległej Rzeczpospolitej. Mógłby...
Ale wiem też, że nie mamy przywódców i nie mamy narodu, by ten cel osiągnąć.
To boli najmocniej.


***

W odezwie „Do wszystkich mieszkańców Ukrainy” z 26 kwietnia 1920 r. Wódz Naczelny Wojsk Polskich Józef Piłsudski napisał m.in.:
Wierzę, że naród ukraiński wytęży wszystkie siły, by z pomocą Rzeczypospolitej Polskiej wywalczyć wolność własną i zapewnić żyznym ziemiom swej ojczyzny szczęście i dobrobyt, któremi cieszyć się będzie po powrocie do pracy i pokoju. Wszystkim mieszkańcom Ukrainy bez różnicy stanu, pochodzenia i wyznania wojska Rzeczypospolitej Polskiej zapewniają obronę i opiekę”.

poniedziałek, 21 stycznia 2019

DEZINFORMACJA – STUDIUM NIEWIEDZY (2)

Dezinformacja oznacza systematyczne wysiłki zmierzające do rozprzestrzeniania nieprawdziwych informacji i do zafałszowania lub zablokowania informacji dotyczących rzeczywistej sytuacji i polityki świata komunistycznego.
W konsekwencji praktyki dezinformacyjne miały doprowadzić do zmylenia, wprowadzenia w błąd i wpływania tendencyjnie na świat niekomunistyczny, do podważania jego polityki oraz do skłonienia przeciwnika z Zachodu do nieświadomego przyczyniania się do realizacji celów komunizmu.
Program takiej strategicznej Dezinformacji był wcielany w życie od 1958 roku. Jego głównym celem było stworzenie warunków do realizacji długoterminowej, dalekosiężnej polityki Bloku Komunistycznego, uniemożliwienie podjęcia skutecznych przeciwdziałań przez świat niekomunistyczny i zabezpieczenie strategicznych zdobyczy światowego komunizmu.
Choć zrozumienie programu dezinformacji jest kluczowe dla prawidłowej analizy sytuacji w świecie komunistycznym, to jego istnienie było albo ignorowane, albo dezawuowane przez Zachód” - pisał Anatolij Golicyn w „Nowe kłamstwa w miejsce starych, komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji".
      Znaczenie książki byłego oficera KGB, nie polega na tym, że autor precyzyjnie przedstawił procesy dezinformacji w świecie sowieckim. Nawet nie na tym, że już w roku 1984 trafnie przewidział transformację PRL-u w III RP i nakreślił scenariusz prowadzący do „okrągłego stołu”.
Praca Golicyna ma kolosalne znaczenie w wymiarze, o którym nie wspomni dziś żaden polityk, którego nie biorą pod uwagę historycy, analitycy i ludzie służb specjalnych.
Konkluzja tej książki sprowadza się do fundamentalnej tezy: komunizm nie umarł i nigdy nie upadł, a to, co świat postrzega jako efekt „śmierci komunizmu”, jest kolejnym etapem mutacji tego tworu i największym zwycięstwem strategii podstępu i dezinformacji.
Autor „Nowych kłamstw” prowadzi czytelnika przez dziesięciolecia sowieckiej kampanii i bezwzględnie obnaża prawdę, iż wszelkie procesy, odczytywane przez świat Zachodu, jako droga ewolucji komunizmu do „wyższej jakości”-demokracji, nie były tym, za co uznawali je zachodni analitycy.
Żadne z sowieckich wzorców dezinformacji: „Słabość i Ewolucja”, „Fasada i Siła”, nie zostały prawidłowo rozpoznane przez państwa Zachodu, a ich przeprowadzenie pozwoliło Sowietom/Rosji na odegranie teatru „upadku komunizmu” i przepoczwarzenie w nowe formy bytowania.
Teza Golicyna (gdyby została zrozumiana i przyjęta) miałaby znaczenie tak dalece rewolucyjne, że żaden z aspektów współczesnej polityki, gospodarki czy relacji międzynarodowych, nie ostałby się w obecnym kształcie.
Przyjęcie tej tezy oznacza natomiast, że „świat Zachodu” pozostaje całkowicie bezbronny wobec rosyjskiej strategii podstępu i dezinformacji i nie ma szans na rozpoznanie kremlowskiej gry.
    Do „uśmiercenia” komunizmu, doprowadziło w istocie jedno z najskuteczniejszych kłamstw, wpisujących się w obszar sowieckiej strategii – teoria o ewolucji komunizmu. To za jej przyczyną wprowadzono bezzasadną gradację, rozróżniając w komunizmie okresy: „terroru” lat 20. i 30., czas „błędów i wypaczeń” lat 50. oraz następujący po nim „proces destalinizacji”, którego uwieńczeniem miały stać się rządy Gorbaczowa i jego „pierestrojka”.
Przeobrażenia w świecie komunizmu, Zachód odczytywał jednoznacznie - jako dowód jego postępującej słabości, a każde z poszczególnych wydarzeń miało być objawem „wzrostu tendencji odśrodkowych wewnątrz międzynarodowego komunizmu”. Zgodnie z tą teorią, polityka „pierestrojki”, zmiany dokonywane w państwach Bloku Wschodniego, a wreszcie upadek ZSRR, stanowiły logiczny ciąg zdarzeń, będący wynikiem naturalnej ewolucji systemu.

poniedziałek, 31 grudnia 2018

DEZINFORMACJA – STUDIUM BEZSILNOŚCI (1)

Walka z fałszywymi wiadomościami („fake news”) wydaje się stosunkowo prosta. Solidna weryfikacja źródeł i ocena faktów, dokonywana przez kompetentne osoby lub instytucje, może rozbroić nawet najbardziej złożone „fałszywki” i jest działaniem dostępnym dla większości państw i rządów. Trzeba nakładu środków, woli politycznej i determinacji.
Inaczej rzecz ma się z dezinformacją. Walka z tym zagrożeniem, a w szczególności - z systemem podstępu i dezinformacji w wydaniu rosyjskim, jest nieosiągalna dla państw Europy i stanowi wyzwanie, któremu współczesny „świat” nie zdołał sprostać.
          Z dużą irytacją przeczytałem doniesienie, jakoby Ministerstwo Cyfryzacji III RP miało „plan walki z dezinformacją i fake newsami”. W ramach tego planu, MC zapowiada stworzenie „specjalnego narzędzia, które pomoże administracji publicznej w rozpoznawaniu fałszywych informacji inspirowanych przez środowiska antypolskie”. Działania te mają być prowadzone wspólnie z Komisją Europejską, która również „wypowiedziała wojnę fake newsom i rosyjskiej dezinformacji”. Odpowiedzią KE na tę ostatnią ma być „system szybkiego ostrzegania, kodeksy postępowania mediów społecznościowych, edukacja” itp. „środki miękkie”.
Powodem irytacji jest świadomość, iż rozgłaszając podobne „rewelacje”, rząd III RP dopuszcza się dwóch rzeczy wyjątkowo nagannych: trwoni publiczne pieniądze na działania pozorowane, kompletnie nonsensowne i nieadekwatne oraz oszukuje mieszkańców Polski wizją efektów, które nigdy nie nastąpią.
Już tylko fakt, iż w tego rodzaju doniesieniach, „fake news” i dezinformacja są wymieniane łącznie, a nawet traktowane zamiennie, dowodzi potężnej ignorancji i niezrozumienia istoty zagrożeń.
Kłamstwo – choćby najlepiej zamaskowane, służy „zaledwie” wprowadzeniu w błąd, ma cele krótkotrwałe i upada z chwilą konfrontacji z prawdą – co zwykle szybko następuje. Może poruszać emocje, a nawet fałszować osąd rzeczywistości, nie ma jednak wpływu na nasze decyzje i dokonywane wybory.
Dezinformacja jest natomiast trucizną o długotrwałym, systematycznym działaniu. Atakuje nie tylko procesy poznawcze, ale godzi w wolę człowieka, wymusza określone zachowania i kształtuje sądy o rzeczywistości. Pozostający pod jej wpływem błądzi, ale też działa i postępuje tak, jak życzy sobie tego nieprzyjaciel.
Kłamstwo (jak kto woli „fake news”) może z nas uczynić błaznów lub głupców.
Dezinformacja zawsze czyni z nas ofiary i zamienia człowieka w bezwolne „zombi”.
Próba zestawienia tych dwóch narzędzi – w sposób, jaki robi się to obecnie, przypomina zamysł zrównania kataru z chorobą nowotworową, zaś poszukiwanie wspólnego „lekarstwa”, jest oszustwem i szarlatanerią.
            Zwracam uwagę na komunikaty dotyczące „walki z dezinformacją i fake newsami”, ponieważ to zagrożenie uważam za największe wyzwanie w czekającym nas okresie. Jak zaznaczyłem na wstępie – wyzwanie, któremu ani III RP, ani Europa i Ameryka, nie zdołają sprostać. Ponieważ przedstawienie tematu w tak szerokim spectrum, byłoby niemożliwe w tekście blogowym, skoncentruję się na naszym, polskim przykładzie. Wymaga to pewnej retrospekcji i dostrzeżenia obecnego statusu służb specjalnych III RP.

Wielokrotnie przypominałem na blogu słowa doskonałego znawcy Rosji, Włodzimierza Bączkowskiego, który w szkicu „Uwagi o istocie siły rosyjskiej” z roku 1938, pisał: „Głównym rodzajem broni rosyjskiej, decydującym o dotychczasowej trwałości Rosji, jej sile i ewentualnych przyszłych zwycięstwach, nie jest normalny w warunkach europejskich czynnik siły militarnej, lecz głęboka akcja polityczna, nacechowana treścią dywersyjną, rozkładową i propagandową.”
Świadomość tego stanu kształtowała politykę II Rzeczpospolitej i jej stosunek do Rosji Sowieckiej, miała wpływ na decyzje dotyczące polityki zagranicznej, pracę instytucji państwowych i służb specjalnych. Doceniając znaczenie „treści dywersyjnej”, wolna Rzeczpospolita prowadziła szereg samodzielnych operacji dezinformacyjnych, wykorzystując w tym celu kanały tajne, ale też media krajowe i zagraniczne. W tekście „Dezinformacja”, Rafał Brzeski podaje, że: „operacje dezinformacyjne polskich służb prowadziła specjalna komórka w Referacie C Oddziału II Sztabu Głównego występująca w dokumentach pod nazwami Ekspozytura Lotna, L.VI oraz Referat I.
W latach 1926-1930 komórki dezinformacyjne Oddziału II przygotowały ponad 430 spreparowanych dokumentów. Co najmniej 176 podsunięto wywiadowi niemieckiemu, około 120 sowieckiemu, 10 brytyjskiemu, 2 litewskiemu i jeden wywiadowi łotewskiemu. Dane te są najprawdopodobniej zaniżone, gdyż na wielu materiałach dezinformacyjnych brak adnotacji o ich wykorzystaniu.” Autor przytacza też opinię płk. Tadeusza Pełczyńskiego z roku 1936, w której Szef Oddziału II Sztabu Generalnego jasno sprecyzował cele Rosji:
Armia Czerwona skorzysta z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby wtargnąć do Polski i pozostać w niej. To, czego chce Rosja, to zupełne zniknięcie państwa polskiego; czerwoni zostawiliby nam może nazwę i nasz język, ale z punktu widzenia duchowego bylibyśmy całkowicie wchłonięci”.
Trzeba przypomnieć, że cała historia myśli politycznej II Rzeczypospolitej, była w znacznej mierze kształtowana przez antykomunizm, a on sam, był czymś znacznie ważniejszym niż prostą, propagandową odpowiedzią na sowieckie zagrożenie. „Bardzo dalecy jesteśmy od bolszewizmu- mógł powiedzieć Józef Piłsudski, w maju 1919 roku – „Widząc spustoszenie, dokonane przez ustrój komunistyczny, nie rozumiem, jak mogą istnieć w Europie socjaliści, odnoszący się do niego przychylnie”.

piątek, 4 sierpnia 2017

PRZECIWKO MITOLOGOM "GEOREALIZMU"

Wyhodowanie rzeszy „georealistów” jest największym, historycznym osiągnięciem komunizmu i jego sukcesorów. Na koncepcjach „georealizmu” zbudowano ład pojałtański, w którym okupacji sowieckiej nadano cechy pseudo-państwowości PRL, a gdy ta formuła zniewolenia okazała się zbyt anachroniczna, przekształcono ją w „państwo socjalistyczne nowego typy”, nazwane III RP.
„Georealizm” - to gatunek nienowy, wywodzący swoje korzenie z postaw targowiczan i tych XVIII –wiecznych „pragmatyków”, którzy wyborem „mniejszego zła” i poddaniem Polski Katarzynie II, zamierzali uniknąć agresji ze strony pruskiego monarchy.
Podstawowy dogmat „georealizmu” - jakoby Polska mogła być prorosyjska lub proniemiecka, albo nie istnieć w ogóle, doskonale oddaje fragment „Aktu założycielskiego konfederacji targowickiej”, w którym napisano:
A że Rzczplta pobita i w rękach swych ciemiężycielów moc całą mająca, własnymi z niewoli dźwignąć się nie może siłami, nic jej innego nie zostaje, tylko uciec się z ufnością do Wielkiej Katarzyny, która narodowi sąsiedzkiemu, przyjaznemu i sprzymierzonemu, z taką sławą i sprawiedliwością panuje, zabezpieczając się tak na wspaniałości tej wielkiej monarchini, jako i na traktatach, które ją z Rzczpltą wiążą.”
Współczesny  „georealizm” wynikał z akceptacji powojennego porządku i przyjęcia tezy, jakoby dominacja sowiecka miała być nieuniknionym efektem „historycznych uwarunkowań”, Polska zaś, miała stanowić przedmiot w grze światowych mocarstw. Komunistyczna agentura chętnie używała tego sofizmatu i wykorzystując pamięć o tragicznych doświadczeniach wojennych, przedstawiała sowiecką hegemonię jako „lepszą alternatywę”.
Przez półwiecze okupacji przekonywano Polaków, że Rosja jest gwarantem pseudo-państwowości PRL, a jej polityczna i militarna obecność wytycza granicę nieprzekraczalną dla naszych aspiracji. Zaszczepiany przez dziesięciolecia lęk przez Sowietami miał tłumić dążenia niepodległościowe i sprawić, że wszelkie koncepcje istnienia Niepodległej będą musiały uwzględniać interes rosyjski. Jednocześnie, „georealistyczni” namiestnicy PRL ze straszaka wojny z Rosją uczynili podstawowy element indoktrynacji społeczeństwa i główny wektor działań politycznych.
Mitologia „georealizmu” wywodziła, że z uwagi na nasze położenie geograficzne, jesteśmy „skazani” na budowanie dobrych relacji z sąsiadami, przy czym relacje te należy traktować dwutorowo i alternatywnie – jako opcję wschodnią lub prozachodnią.
Znakiem sukcesji komunistycznej III RP, było przyjęcie koncepcji, jakoby kultywowanie „przyjacielskich stosunków” z Niemcami, miało wyrażać prozachodnie i proeuropejskie aspiracje Polaków i w tym zakresie znacząco różniło się od kursu promoskiewskiego. Wykorzystano tu naturalne dążenia Polaków do odbudowy więzi ze światem Zachodu.
Postulat "integracji europejskiej" (przyjęty na początku III RP jako dogmat polityki zagranicznej), został skutecznie obciążony koncepcją zbliżenia z Niemcami, do czego przyczyniła się, nie tylko działalność agentów Stasi i KGB, oddelegowanych na "odcinek pojednania", ale wspólna rosyjsko-niemiecka gra, obliczona na zachowanie Polski w strefie obcych wpływów i uczynienia z naszego kraju obszaru eksploatacji ekonomicznej. Po upadku muru berlińskiego i zjednoczeniu państw niemieckich, wsparcia dla polskich dążeń upatrywano głównie ze strony Republiki Federalnej Niemiec, a do dziś Niemcy są uważani za głównych "akuszerów" naszego akcesu do UE i NATO.
To znamienne, że szereg zapisów „Traktatu między Rzecząpospolitą Polską a Republiką Federalną Niemiec o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy” z roku 1991, można odczytać w kontekście tej samej wizji, jaka towarzyszyła targowiczanom -„georealistom”:
Rzeczpospolita Polska i Republika Federalna Niemiec (…) są głęboko przekonane, że urzeczywistniając żywione od dawna przez ich Narody pragnienie porozumienia i pojednania, wnoszą ważki wkład w zachowanie pokoju w Europie,(…) pomne niepowtarzalnego wkładu Narodów polskiego i niemieckiego do wspólnego europejskiego dziedzictwa kulturowego oraz wielowiekowego wzajemnego wzbogacania się kultur obu Narodów, jak również znaczenia wymiany kulturalnej dla wzajemnego zrozumienia i pojednania narodów”.
Ten poprawny geograficznie i fałszywy politycznie kierunek, stworzył trwałe, historyczne kajdany i od wielu dziesięcioleci oddala nas od perspektywy obalenia porządku pojałtańskiego.
Bo jeśli nie współpraca z Rosją, to wizja ekonomicznej kolonii niemieckiej. Jeśli nie zbliżenie z Berlinem, to moskiewski jasyr.
Mitologia "georealizmu" sprawiła, że od momentu powstania III RP, funkcjonuje tylko jeden i jedynie słuszny model państwowości, oparty na przeświadczeniu, że warunkiem istnienia państwa polskiego są "dobrosąsiedzkie" stosunki z Rosją i Niemcami oraz ciągłe "pogłębianie procesu integracji europejskiej”. Model ten, doprowadził nie tylko do konserwacji silnych wpływów okupanta rosyjskiego, ale na niespotykaną skalę utworzył i zabezpieczył wpływy niemieckie, głównie w obszarze ekonomii i mediów.

niedziela, 19 marca 2017

CZY ZASŁUŻYMY NA NIENAWIŚĆ MOSKWY ?

Zakres polityki zagranicznej rządu Prawa i Sprawiedliwości, wytyczają słowa Andrzeja Dudy z orędzia prezydenckiego –  „Polityka zagraniczna, która nie lubi rewolucji, potrzebuje dzisiaj korekty. Ta korekta to zwiększenie aktywności”. Kilka dni później, prezydent powtórzył: „Absolutnie nie będzie żadnej rewolucji. Potrzebna jest nam korekta. Chodzi mi o zwiększenie aktywności. Akcentowałem konieczność poprawy relacji z sąsiadami.
Zapowiedź „korekty” zasadniczo przeczyła wcześniejszym ocenom polityki zagranicznej rządów PO-PSL. Szereg wypowiedzi polityków PiS oraz sztandarowy dokument tej partii, tzw. „Program PiS 2014” zawierał wyłącznie negatywne opinie na temat  dokonań poprzedników i w okresie przedwyborczym zapowiadał wręcz rewolucyjne zmiany.
Zasada „konieczności poprawy relacji z sąsiadami”, sformułowana dobitnie przez Andrzeja Dudę, już wówczas dowodziła podległości dogmatyce „georealizmu” i sytuowała partię pana Kaczyńskiego w grupie utopistów i mistyfikatorów, którzy od dziesiątków lat niweczą nasze marzenia o silnej i niepodległej Polsce. Ta grupa nie tylko odrzuca doświadczenia historyczne, ale nie chce dostrzec, że niezależnie od ilości podpisanych umów i werbalnych deklaracji, Moskwa i Berlin zawsze  będą wrogami polskości.
Historycznym dążeniem tych państw jest ustanowienie na Wiśle granicy rosyjsko-niemieckiej i wymazanie Polski z mapy świata.  To, czego nie sformułuje dziś żaden polityk niemiecki, jest od lat realizowane na mocy sojuszu Merkel-Putin i dokonywane przy współudziale „elit” III RP. Różnica między obecną sytuacją, a rokiem 1939 polega jedynie na odwróceniu zadań i modyfikacji akcentów: konflikt zbrojny ma wywołać Rosja, Niemcom zaś przewidziano rolę politycznego i ekonomicznego wspornika.
Jeśli nie ma dziś polityków zdolnych do rewizji naszej strategii wobec najbliższych sąsiadów, zaś rządząca III RP klasa polityczna nawet nie próbuje zdefiniować polskiej racji stanu, jest w tym dowód uległości wobec dyktatu porządku jałtańskiego i akceptacji ambicji rosyjskich i niemieckich.
Obowiązek zachowania „przyjacielskich” relacji z Rosją i Niemcami, to podstawowy mit paraliżujący polską myśl polityczną. Po roku 1989 został on „wzbogacony” retoryką unijną i narzucony III RP, jako trwała zasada polityki zagranicznej.
Przedstawiciele partii pana Kaczyńskiego celebrują go tym chętniej, że gorliwe zapewnienia o „przyjaźni” i „normalizacji stosunków” zdejmuje z nich odium najgorszego przekleństwa politpoprawności – posądzenia o „rusofobię” lub antyniemieckość.
Chwilowe pogorszenie relacji z Niemcami, wywołane dziś ambicjonalną hucpą prezesa Kaczyńskiego w związku z tzw. wyborami przewodniczącego RE oraz buńczuczne wypowiedzi polityków PiS, nie powinny zatrzeć prawdy, że przez ostatnie półtora roku ten rząd bezmyślnie zabiegał o „przyjazne relacje” z zachodnim sąsiadem i w żadnym zakresie nie potrafił podważyć niemieckiej dominacji nad Europą. Idę o zakład, że wkrótce będziemy świadkami kolejnej „normalizacji” tych stosunków i żadne incydenty (w tym nagłaśniana ostatnio sprawa instrukcji szefa RASP) nie wpłyną na kontynuację mitologii „georealistów”.

wtorek, 28 lutego 2017

DO RUSOFOBÓW I ANTYDEMOKRATÓW

Próba antyrządowego puczu, awaria systemów informatycznych PAP, zakłócenia w odbiorze TVP, włamanie do mieszkania wiceministra spraw wewnętrznych i administracji, zagadkowe awarie sieci komórkowych, kombinacja operacyjna „sprawa Misiewicza”, atak na domenę internetową Centralnej Ewidencji Działalności Gospodarczej, próba włamania hackerskiego do MSZ, wypadek samochodowy z udziałem ministra Antoniego Macierewicza, ataki internetowe na polski sektor bankowy, włamanie do systemu informatycznego Komisji Nadzoru Finansowego, wypadek samochodowy z udziałem premier Beaty Szydło – to tylko niektóre z wydarzeń, jakie miały miejsce w Polsce w okresie ostatnich trzech miesięcy.
Wprawdzie są to epizody różnej wagi, związane z różnymi aspektami polskiej rzeczywistości, to łączy je wspólny mianownik – wszystkie dotyczą szeroko rozumianego obszaru bezpieczeństwa  państwa.  
Takiej kumulacji zagrożeń, nie sposób uznać za przypadek. Część z nich jest zapewne efektem operacji dokonywanych w ramach wojny hybrydowej (testowanie systemów informatycznych III RP oraz podatności na dezinformację), inne zaś dowodzą porażającej słabości i nieudolności służb ochrony państwa. Analizowanie przyczyn, byłoby jednak stratą czasu i objawem skrajnego infantylizmu. Jeśli poświęcam uwagę tym wydarzeniom, to dlatego, by pokazać mechanizm fałszywej gry prowadzonej przez ekipę rządzącą oraz ostrzec przed jej konsekwencjami.
To konieczna uwaga, bo politycy PiS, jak i apologeci tej partii, nie są i nigdy nie byli zainteresowani tematem bezpieczeństwa. Nie jest to odkrywcza konkluzja, bo od czasu, gdy partyjny „mędrzec” A. Lipiński, dał się sromotnie ograć pewnej posłance „Samoobrony”, PiS pozostaje bezbronny wobec realnych zagrożeń, gier operacyjnych i prowokacji, a swoje przetrwanie na arenie politycznej zawdzięcza uczestnictwu w systemie fałszerstw III RP i uprawnianiu mitologii demokracji. W kwestiach bezpieczeństwa, politycy PiS i większość wyborców tej partii, zadowalają się zatem prostacką propagandą i demagogią.
Zjawisko to przybiera postać niepokojącej patologii, o czym świadczą dwa charakterystyczne przykłady.
Niestety nie wszyscy zrozumieli powagę sytuacji i wypadek potraktowali jako okazję do krytyki rządzących” – głosił tytuł publikacji zamieszczonej na łamach wpolityce.pl., tuż po wypadku samochodu z premier Szydło. Takie dictum ucinało dyskusję nad problemami związanymi z ochroną VIP-ów i sprowadzało temat do poziomu partyjnej retoryki oraz wyrażania peanów na cześć pani premier. Najwyraźniej, zdaniem prorządowych żurnalistów, „powaga sytuacji” powinna wymuszać zaniechanie jakiejkolwiek krytyki i refleksji.
Kwintesencją zjawiska był jednak tekst Doroty Kani, zamieszczony na portalu niezalezna.pl. Tytuł – „Seryjny samobójca przeniósł się na ulice?” wprost sugerował, że za wypadkiem B.Szydło mogły stać działania „nieznanych sprawców”. W kilku nieskładnych zdaniach, bez wskazania choćby cienia argumentów, autorka insynuowała, jakoby taką  interpretację można było zastosować do wypadku prezydenta Dudy czy kolizji z udziałem auta szefa MON. Tekst Kani, można uznać za wzorcowy przykład propagandowych emanacji „wolnych mediów”. Głoszenie podobnych bredni ma wszakże określony cel. Prorządowe dziennikarstwo służy „mobilizacji” elektoratu, wywołuje pożądane emocje i skojarzenia, generuje uczucie strachu i zagrożeń (nieodzowne w sprawowaniu „rządu dusz”),  a przede wszystkim, chroni rządzących przed krytyką ze strony wyborców, samych zaś wyborców - przed samodzielnym myśleniem.

niedziela, 22 stycznia 2017

CHIŃSKA MAŁPA I GŁUPI TYGRYS

Prezydentura Donalda Trumpa nie przyniesie przełomu. Nie zmieni globalnych relacji na korzyść Ameryki i nie wpłynie na zmniejszenie światowych zagrożeń. Donald Trump nie tylko nie odbuduje mocarstwowej pozycji USA, lecz swoją krótkowzroczną, dyletancką polityką wzmocni jej największego wroga.
Kardynalnym błędem Donalda Trumpa nie jest koncepcja odbudowy stosunków z Rosją. Nie jest nim również upatrywanie w Putinie sprzymierzeńca w walce z terroryzmem, przyzwolenie na okupację Krymu czy uczynienie z kremlowskiego watażki głównego gracza na Bliskim Wschodzie. Te groźne kryteria, mające ułatwić ludziom Trumpa robienie interesów z Rosją, są zaledwie konsekwencją znacznie poważniejszej herezji.
Błędem, który wyklucza Trumpa z grona wielkich graczy i wizjonerów politycznych, jest przekonanie, że można „rozegrać” Rosję przeciwko Chinom i na odbudowie relacji z Putinem doprowadzić do osłabienia Państwa Środka.
Jakiekolwiek motywy przypisać działaniom nowego przywódcy USA i jakkolwiek oceniać infantylizm jego poglądów na świat, to stanowisko ujawnia zatrważającą ignorancję polityczną i już dziś pozwala przewidzieć fiasko amerykańskiej strategii.
Gdy w jednym z niedawnych wywiadów, Donald Trump przyznał, że „chciałby wykorzystać wszelkie dostępne środki, aby zbalansować stosunki z Moskwą i Pekinem” i zapewnił, że „dopóki nie zauważy zmiany w podejściu Pekinu do szkodzących gospodarce USA praktyk walutowych i handlowych nie będzie się trzymał porozumienia z ChRL z roku 1979”, ujawnił przywiązanie do najgroźniejszego zabobonu politycznego XX wieku. Jego ciepłe deklaracje pod adresem Putina -"Jeśli się porozumiemy i Rosja faktycznie nas wesprze, jeżeli ktoś robi naprawdę wspaniałe rzeczy, dlaczego utrzymywać sankcje?” oraz naiwna wiara, że umizgi do pułkownika KGB stworzą przeciwwagę dla relacji z Chinami, są dla mnie dostatecznym argumentem, by odmówić Trumpowi miana poważnego polityka.   
Genezy fałszywej wizji, w której Rosję można „rozegrać” przeciwko Chinom należy doszukiwać się w koncepcji wyrażonej onegdaj przez Winstona Churchilla - o gotowości „sprzymierzenia się z diabłem, żeby tylko wypędzić szatana”. Zaledwie „diabłem” miał być wówczas Stalin, odpowiedzialny za śmierć blisko 200 milionów istnień. W opinii przywódców „wolnego świata” stanowił on mniejsze zagrożenie od „szatana” – Hitlera, winnego zagładzie prawie 60 milionów ludzi.
Współczesna geopolityka stanowi prostą kontynuację tamtej mitologii i wspiera na szalbierskich dogmatach ustanowionych w czasach Jałty. Nie ma w niej miejsca na racjonalną metodologię, która uwzględniałaby rzeczywiste relacje „diabła i szatana” ani na prawidłową ocenę głównej broni światowego komunizmu - strategii podstępu i dezinformacji.

piątek, 2 grudnia 2016

KONSERWATYŚCI WSZYSTKICH KRAJÓW, ŁĄCZCIE SIĘ!

W książce „GRU. Radziecki wywiad wojskowy”, Wiktor Suworow opisywał poszczególne kategorie sowieckich agentów. Wymienił przy tym „kategorię najbardziej ze wszystkich obrzydliwą” i określił ją mianem „gawnojedów” – nadanym owym „członkom wszelkiej maści Towarzystw Przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, działaczom organizacji pacyfistycznych (z ruchem na rzecz jednostronnego rozbrojenia na czele), Zielonym i innych postępowym radykałom”, przez ludzi radzieckiego wywiadu.
Przypominam ten (ogólnie znany, jak sądzę) termin, bo trudno dziś znaleźć określenie celniejsze, dla opisania tak powszechnej, odpychającej i niewolniczej postawy wobec Rosji. W ostatnich latach nabrało ono nowego rysu i wolno je zastosować do kilku innych,(poza agenturalnymi) grup prorosyjskiej menażerii.
Rosja posiadła zdolność doskonałego rozgrywania tej anomalii i od wielu dziesięcioleci wykorzystuje ją do budowania swojej pozycji. Tysiące polityków, pisarzy, dziennikarzy oraz zastępy tzw. artystów i aktorów, wzorem amerykańskiego półgłówka Johna Reeda, infekują „wolny świat” bałwochwalczym uniżeniem wobec ludobójczego reżimu i zatruwają umysły fałszywym obrazem Rosji.
Przez szereg lat, ta najniższa kategoria rosyjskich paputczików obejmowała głownie osoby z kręgów lewackich i lewicowych - rozmaitych ekologów, liberałów i „postępowych demokratów”, piewców światowego „odprężenia” i ogłupiałych rzeczników „resetów”, traktujących państwo Putina niczym solidnego partnera w rozwiązywaniu globalnych problemów.
Ta ostatnia patologia – bodaj najpowszechniejsza we współczesnej polityce, jest pochodną sowieckiej idei zbieżności – zwanej teorią konwergencji. Uknuta w podziemiach Łubianki „doktryna” kazała wierzyć, że dwa rywalizujące za sobą i początkowo krańcowo odmienne systemy polityczne, w miarę rozwoju wzajemnych kontaktów, będą stopniowo upodabniały się do siebie i mogły nawiązywać bliższe kontakty. „Konwergencja” usprawiedliwiała więc wszelkie związki ze światowym komunizmem i rozgrzeszała zgraję łajdaków z paktowania z kremlowskimi bandytami. Dzięki uprawianiu tej hiper bredni, zalegalizowaniu partii i środowisk komunistycznych, sowieckie zniewolenie bez przeszkód torowało sobie drogę do zachodnich szkół i uniwersytetów, co wkrótce doprowadziło do sytuacji, w której znaczna część wpływowych środowisk opiniotwórczych znalazła się pod inspiracją „idei marksistowskich”. Tym samym – „konwergencja”, w wydaniu sowieckim, doprowadziła do „oswojenia” Zachodu z komunizmem i zainfekowania całej myśli politycznej błędnymi teoriami i wyobrażeniami. Była pseudonaukowym podłożem, na którym wyrastały nowe zastępy gawnojedów i użytecznych idiotów, sławiących ducha współpracy i przyjaźni z Rosją.
Osadzenie tych dewiacji w środowiskach lewackich i lewicowych, nie wynikało bynajmniej z „pobratymstwa ideowego”, jak tłumaczy się to zauroczenie. Komunizm, który nigdy nie był żadną ideologią, filozofią ani doktryną polityczną, wykorzystał jedynie intelektualne upośledzenie liderów tych środowisk i narzucił im „kilka pojęć jak cepy”. 
A czymże jest nasza teoria – przyznawał Lew Trocki - jeśli nie po prostu narzędziem działania? Tym narzędziem jest dla nas teoria marksistowska, bo aż do dziś nie wymyślono lepszego.”
Pułkownik Putin, który nie musiał już bawić się w „marksistowskie teorie” itp. absurdy, doprowadził komunizm na wyższy stopień pasożytnictwa i posłużył narzędziem dostosowanym do potrzeb współczesnego świata. Należało tylko usprawnić „konwergencję” o motyw pieniądza i żądzę zysku, by uczynić z niej doskonałą przynętę na sytych i głupich gawnojedów.  Ich samych również podniesiono na wyższy poziom i zaczęto traktować jako wspólników, kontrahentów i partnerów politycznych. Zasady nie uległy jednak zmianie.
Kluczem do nowego rozdania starej bredni o „konwergencji”, są opowieści o „potrzebie normalizacji” stosunków Rosji z Zachodem  oraz powszechne przeświadczenie, że bez udziału kremlowskiego satrapy, nie da się rozwiązać światowych problemów.

czwartek, 27 października 2016

KSIĄŻKA ROTHA – W PUŁAPCE DEZINFORMACJI

Gdybyśmy przyjęli, że w Smoleńsku doszło do zbrodniczej akcji służb Putina, trzeba również założyć, że byłaby to największa i najpoważniejsza tego typu operacja w historii służb specjalnych. Jej zakres nie da się porównać z żadną znaną lub domniemaną ingerencją tajnych służb. Katastrofa w Gibraltarze, zabójstwo Kennedy'ego, zamach na Jana Pawła II czy jakiekolwiek akty terrorystyczne, nie mogą być porównywalne ze zdarzeniem, w którym ginie urzędujący prezydent europejskiego państwa, grupa najwyższych rangą dowódców armii NATO i elita państwowych oficjeli.
Jest oczywiste, że takiej operacji musiałyby towarzyszyć nadzwyczajne środki zabezpieczające, adekwatne do wagi i skali zjawiska. Przy obecnym rozwoju sieci informatycznej i zaawansowanych technologiach wywiadowczych, całkowita blokada informacji byłaby niemożliwa. Gwarancję zamachowcom dawałaby natomiast główna broń rosyjskich służb i sięgniecie po narzędzia dezinformacji.
Już od 10 kwietnia 2010 można było zauważyć, że kreowanie kolejnych, nawet najbardziej szokujących hipotez na temat tragedii smoleńskiej, nie stanowi zagrożenia dla Rosji. Zostały one wpisane w mechanizmy dezinformacji i służyły odwróceniu uwagi od kwestii rzeczywiście istotnych.  Im więcej teorii się pojawiało, im bardziej są nagłaśniane i komentowane, tym lepiej dla służb kierujących operacją. Groźna byłaby tylko jedna, prawdziwa wersja oraz wiedza, prowadząca do poznania rzeczywistych okoliczności zdarzenia. Wszystkie pozostałe pracowały na korzyść kreatorów dezinformacji; wywołując pożądany szum informacyjny, ośmieszając „teorie spiskowe”, przytłaczając odbiorców rozmaitością szczegółów i utrudniając im dotarcie do merytorycznych ustaleń. Osłona dezinformacyjna przypomina wówczas wirus atakujący system immunologiczny organizmu. Uodparnia go na działanie prawdy i  czyni obojętnym wobec kolejnych dociekań.
Przez ostatnie sześć lat byliśmy świadkami budowania rozmaitych hipotez i naprowadzania opinii publicznej na fałszywe tropy. Prócz tzw. raportu MAK, który należy zaliczyć do klasycznej, rosyjskiej dezinformacji, z katalogu takich działań można wymienić sztandarowy produkt polskojęzycznych służb – tzw. teorię maskirowki czy dywagacje mówiące o nieumyślnej winie kontrolerów. Szereg publikacji i książek na temat Smoleńska zostało opartych na „tajnej wiedzy” autorów lub zainspirowanych grą służb specjalnych.

Kolejna książka Jurgena Rotha całkowicie wpisuje się w tego rodzaju kampanie. Ponieważ rzecz dotyczy wyjątkowo podstępnej hipotezy i wydaje się mieć związek z intencjami naszych zachodnich sąsiadów, warto poświęcić uwagę tej publikacji. Tym bardziej, że za sprawą głównych rezonatorów dezinformacji -tzw. wolnych mediów, związanych z grupą rządzącą, tezy Rotha są usilnie forsowane i rozpowszechniane.

poniedziałek, 12 września 2016

O WALCE DIABŁA Z SZATANEM

Józef Mackiewicz w „Zwycięstwie prowokacji” przypominał - „Polityka Zachodu podczas wojny kierowała się względami narzuconymi jej przez sojusz z Sowietami; polityka Zachodu po wojnie kieruje się względami narzuconymi jej przez chęć pokojowej koegzystencji z Sowietami.
Do tej trafnej konkluzji autora „Drogi donikąd”, moglibyśmy dziś dopisać – „Polityka Zachodu po upadku Sowietów kieruje się względami narzuconymi jej przez chęć kooperacji ekonomicznej i agenturalnej oraz wolę zachowania spokoju – za każdą cenę”.
Dla nas - Polaków oznacza to, że doświadczenia lat 1939, 1945 i 1989, muszą być postrzegane jako historyczna przestroga. Kolejna data w polskiej historii nie przyniesie przełomu w łańcuchu dyplomatycznych łajdactw, zdrady i zawiedzionych nadziej. Żadna z „zachodnich demokracji” nie będzie umierać za Polskę, tak jak dziś nikt nie chce nadstawiać głowy za wolną Ukrainę.
Zachód nigdy nie dokonał korekty polityki wobec ZSRR-Rosji, nie wyciągnął wniosków z najbardziej rażących błędów i nie zdobył się na rewizję ładu jałtańskiego.
Za rozpętanie II wojny światowej i ludobójstwo katyńskie, za bandyckie wysiedlenie ponad dwóch milionów Polaków i zbrodnie dokonywane pod okupacją sowiecką – „wolny świat” przyznał Sowietom miano sojusznika w walce z Hitlerem i namaścił Stalina na sprzymierzeńca. Pozwolił również, by sowieccy zbrodniarze zalegalizowali okupację blisko połowy państw europejskich i na długie półwiecze ustanowili „ruski ład” na obszarze „wyzwolonym” przez Armię Czerwoną.
Postawę Zachodu wobec Sowietów wyznaczyły wówczas słowa Churchilla - o gotowości „sprzymierzenia się z diabłem, żeby tylko wypędzić szatana”. Zaledwie „diabłem” miał być Stalin, odpowiedzialny za śmierć blisko 200 milionów istnień. W opinii przywódców „wolnego świata” stanowił on mniejsze zagrożenie od „szatana” – Hitlera, winnego zagładzie prawie 60 milionów ludzi.
Gdy „diabeł” wykrwawił „szatana” na ziemiach oddalonych od europejskich stolic, przyjęto dogmat, iż każdy, kto występuje przeciwko „diabłu”, będzie odtąd wrogiem koalicji antyfaszystowskiej i przeciwnikiem „normalizacji”. Zaakceptowano również okupację sowiecką nad połową Europy, nadając jej pozory „demokracji socjalistycznej” i konwalidując okupacyjne twory w relacjach międzynarodowych.
Ówczesne „autorytety emigracyjne” zgrzytały zębami, gdy Józef Mackiewicz przywoływał słowa Goebbelsa, który w przededniu klęski hitlerowskich Niemiec pisał - „Polskę czeka marny los na wypadek zwycięstwa aliantów, Anglia okaże się w rezultacie słaba i Polskę sprzeda, bolszewicy Polskę zabiorą i zrobią z niej 17 republikę.”
Rok 1989 i propagandowe ogłoszenie „upadku komunizmu” był efektem kontynuacji tej mitologicznej postawy wobec „diabła”. Jego przejście na „stronę światłości” powitano jako ostateczne zwycięstwo nad „szatanem totalitaryzmu” i konsekwencję wspólnej walki z demonem – Hitlerem. Przyczyną tej zbiorowej mistyfikacji była m.in. konieczność usprawiedliwienia sojuszu z międzynarodowym komunizmem. Bez tego usprawiedliwienia, ideowa wykładnia wojny z Hitlerem oraz zgoda Zachodu na półwiecze okupacji sowieckiej, nie byłaby możliwa.
Dzięki fikcyjnej „śmierci komunizmu” dokonano rozgrzeszenia hańby ładu jałtańskiego, zaaprobowano farsę procesu w Norymberdze i zapomniano komunistom zbrodnie ludobójstwa, przy których bledną wyczyny Hitlera.
            Współczesna geopolityka stanowi prostą kontynuację tej mitologii i wspiera na szalbierskich dogmatach ustanowionych w czasach powojennych. Nie ma w niej miejsca na racjonalną metodologię, która uwzględniałaby rzeczywistą pozycję Federacji Rosyjskiej ani na prawidłową ocenę głównej broni Kremla - strategii podstępu i dezinformacji.

niedziela, 26 czerwca 2016

BREXIT A SPRAWA POLSKA

Gdybyśmy mieli klasę polityczną wolną od dogmatyki „georealizmu”, obecna sytuacja zostałaby wykorzystana w polskim interesie i stała się impulsem do odbudowy zdrowych relacji z państwami Europy. Ponieważ od ćwierćwiecza rządzą nami politycy owładnięci mitologią „integracji europejskiej” i utrzymywania „dobrosąsiedzkich relacji” z Niemcami i Rosją, zewsząd dobiega lament nad rzekomo fatalnymi skutkami Brexitu i „osłabienia spoistości” Unii Europejskiej.
Takie sytuacje przypominają, że jednym z polskich nieszczęść jest dominacja niewolniczej klasy politycznej, która od początku ułomnej państwowości III RP próbuje narzucić przeświadczenie, jakoby suwerenność Polski była oparta na „integracji” z państwami europejskimi i zależna od wypracowania „georealitycznego konsensusu” między Rosją i Niemcami. To rozumowanie doprowadziło Polaków do zguby w wieku XVIII, zdecydowało o narzuceniu okupacji sowieckiej w roku 1945 i do dziś niweczy wszelkie próby wybicia na Niepodległość.
Z zażenowaniem, ale bez zaskoczenia przyjmuję lamenty prezydenta Dudy, którego jedyna troska dotyczy dziś  zachowania jedność i spójność” Unii Europejskiej oraz obawy przed „efektem domina, by społeczeństwa kolejnych krajów nie powiedziały, że już nie chcą być członkami europejskiej wspólnoty”.
Z rozbawieniem czytam wypowiedzi R.Czarneckiego -byłego członka Samoobrony i doradcy A.Leppera, a dziś wielce wpływowego polityka PiS, który straszy Polaków katastrofalnymi skutkami Brexitu i opowiada brednie o „prezencie zrobionym Rosji”.
Z obowiązku odnotowuję też mądrości  B.Komorowskiego, w których były lokator Belwederu zachęca rząd do „głębszej integracji” i zachowania „spójności” UE oraz peroruje o „szampanie otwieranym na Kremlu”.
Łatwo dostrzec, że w obliczu takich wydarzeń, cała tzw. klasa polityczna III RP mówi jednym, całkowicie zgodnym głosem. Nie ma różnicy, między biadoleniem Andrzeja Dudy, lamentami Kwaśniewskiego i wywodami poprzedniego lokatora Belwederu.
W takich dniach, nie tylko widać realną wspólnotę establishmentu politycznego III RP, ale prawdziwy charakter tego państwa, zbudowanego na dwóch, szalbierskich dogmatach.
 Pierwszym jest pogląd, jakoby zdradziecka konstrukcja okrągłego stołu była jedyną, na której można budować państwowość. Próba podważenie tego fundamentu jest traktowana niczym herezja i zamach na Polskę. Wywołuje histeryczne oburzenie „elit” i prowadzi do miotania najcięższych oskarżeń.
Drugim łgarstwem jest przeświadczenie, jakoby „integracja” z Unią Europejską była idealną i niezastąpioną formą naszej obecności w Europie, zaś „budowanie dobrosąsiedzkich relacji” z   Rosją i Niemcami obowiązkiem, wynikającym z polskiej racji stanu.
W tej wąskiej doktrynie nie ma miejsca na refleksję historyczną i polityczną, a poglądy sprzeczne z tezami dogmatyków, są a priori odrzucane i negowane.

wtorek, 21 czerwca 2016

LIDER (NIE)BEZPIECZEŃSTWA

Bycie „liderem rankingu zaufania” to w III RP mocno wątpliwy zaszczyt. Doskonale pamiętamy, że poprzedni lokator Belwederu przez cztery lata wiódł prym wśród  polityków obdarzonych największym zaufaniem publicznym, wygrywał we wszelkich rankingach, a nawet zdobywał sympatię rzeszy wyborców PiS. Wówczas ta „norma sondażowa” była trafnie odbierana jako projekcja ordynarnej propagandy i traktowana z należytą nieufnością. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzył w wytwory tzw. sondażowni i mogły one poruszać jedynie ludzi o mocno ograniczonych horyzontach.
Ponieważ nie uzyskamy odpowiedzi na tendencyjne pytanie – co w języku układu III RP oznacza postawienie prezydenta Dudy na czele tego samego rankingu, nie będę zamęczał czytelników dywagacjami na ten temat. Takiego „przywileju” nigdy nie dostąpił prezydent Lech Kaczyński, ale nie jestem zaskoczony, że udzielono go Andrzejowi Dudzie. Cieszyłbym się nawet, gdyby tylko ta cecha przypominała o pewnych podobieństwach obecnej prezydentury do kadencji B. Komorowskiego.
Niestety, analogie sięgają głębiej i dotyczą obszaru wyjątkowo istotnego ze względu na bezpieczeństwo narodowe.
Można bowiem dostrzec, że poglądy pana Andrzeja Dudy na kwestie zagrożenia rosyjskiego, wykazują niepokojącą analogię z ocenami poprzedniego lokatora Belwederu. Oczywiście, byłoby przesadą zestawianie kilku wypowiedzi polityka PiS z wielowątkową, prorosyjską polityką Komorowskiego, jednak nie sposób nie dostrzec, że pan prezydent formułuje oceny tyleż fałszywe, jak groźne.
Absolutnie nie uważam, aby Rosja była naszym wrogiem Nigdy takie słowo nie padło z moich ust ani żadnego odpowiedzialnego polityka w Polsce, aby Rosja była naszym nieprzyjacielem czy wrogiem” – oświadczył A. Duda podczas wizyty w Danii. „Rosja jest przede wszystkim sąsiadem (…)  jest partnerem specyficznym”.

sobota, 23 kwietnia 2016

SZCZYT NATO - POD DYKTATEM ROSJI ?

„NATO nie wybuduje w Polsce stałych baz” - oświadczyli podczas konferencji GLOBSEC niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen i zastępca sekretarza obrony USA ds polityki europejskiej i NATO, James Townsend.
Była to odpowiedź na apel szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego, który podczas tej samej konferencji oznajmił, że oczekuje "obecności, obecności i jeszcze raz obecności" wojsk Sojuszu jako "symbolu gotowości do obrony wschodniej flanki NATO”.
Oświadczenie polityków USA i Niemiec nie jest zaskakujące. W lutym br. w tekście „W przededniu ofensywy ruskiej siły” napisałem - „Istnieje groźba, że NATO ulegnie dyktatowi Kremla i  -w zamian za „misję stabilizacyjną” w Syrii , zrezygnuje z planów wzmocnienia sił na Wschodzie Europy oraz zaakceptuje faktyczną aneksję Ukrainy. Decyzje mogą zapaść w najbliższych tygodniach, a ich zakres będzie kamuflowany do czasu warszawskiego Szczytu NATO”.
Już przed kilkoma miesiącami Putin postawił USA i NATO wobec alternatywy – wzmocnić wschodnią flankę i odstraszać agresora od państw bałtyckich i Polski, czy też  - postawić na ochronę południowych granic, walkę w Syrii i pokonanie tzw. państwa islamskiego?
Pisałem wówczas, że stoimy w obliczu silnej ofensywy rosyjskiej, której jednym z celów jest zablokowanie projektów służących bezpieczeństwu Polski. Do tej ofensywy Rosja przygotowywała się od wielu miesięcy. Kolejne etapy polegały na: wywołaniu „fali imigrantów” i (dzięki pomocy niemieckiej sojuszniczki) ulokowaniu ich w Europie, intensyfikacji wojny w Syrii i politycznym wzmocnieniu reżimu Assada, sprowokowaniu aktów przemocy z udziałem hord muzułmańskich i zastraszaniu społeczeństw Zachodu, eskalacji ataków na chrześcijan na Bliskim Wschodzie, zaktywizowaniu agentury cerkiewnej i kościelnej oraz podjęciu zabiegów dyplomatycznych w USA i UE.

środa, 17 lutego 2016

W PRZEDEDNIU OFENSYWY „RUSKIEJ SIŁY”

Gdyby potencjał armii Putina oceniać na podstawie prognoz i analiz ukazujących się w tzw. wolnych mediach, świat winien stać na granicy atomowej zagłady, w Kijowie powiewałaby rosyjska flaga, a po naszych drogach jeździły ruskie czołgi.
Od dnia napaści Rosjan na Ukrainę, jesteśmy nieustannie straszeni potęgą wschodniego imperium lub epatowani rzekomą sprawnością wojsk Federacji Rosyjskiej. I choć teoretycznym symulacjom „wojen trzydniowych” nie towarzyszą konkrety, zaś potencjał armii Putina został zweryfikowany podczas napaści na Gruzję, Ukrainę i Syrię, panuje przeświadczenie o nadzwyczajnej mocy tej armii i jej zdolnościach bojowych.
To przekonanie i towarzysząca mu atmosfera lęku przed „militarną siłą” Rosji jest dziś największym sukcesem kremlowskich siłowików i jedynym obszarem, w którym Putin może mówić o zwycięstwie. Nikt  wierniej nie spełnia roli rezonatora rosyjskich dezinformacji, jak medialni eksperci i publicyści straszących nas wojną z Moskwą lub roztaczających wizję rosyjskiej mocarstwowości. Ani faktyczna weryfikacja ani rzetelna analiza sukcesów militarnych Putina, nie są w stanie pokonać tej mitologii. Można się jedynie dziwić, że „wolne media” nagłaśniają wypowiedzi byłego prelegenta stowarzyszenia ProMilito i wywody urzędników namaszczonych przez Komorowskiego. Powszechna niekompetencja wydawców oraz deficyt pamięci i samodzielnej refleksji, znakomicie ułatwiają produkcję kolejnych, bezwartościowych dywagacji.
Zwracam uwagę na ten proceder, bo dziś staje się on jednym z najpoważniejszych zagrożeń. Podtrzymywanie irracjonalnych opinii na temat „ruskiej siły” i rozgrywanie lęku przed państwem Putina, stanowi główną przeszkodę na drodze wyzwolenia spod władzy „czynnika rosyjskiego”. Ten stały, antypolski straszak ponownie chce zawładnąć opinią publiczną.
Przez półwiecze okupacji sowieckiej przekonywano Polaków, że Rosja jest światowym hegemonem, a jej polityczna i militarna obecność wytycza granicę nieprzekraczalną dla naszych aspiracji. Zaszczepiany przez dziesięciolecia lęk przez Sowietami miał tłumić dążenia niepodległościowe i sprawić, że wszelkie koncepcje istnienia Niepodległej będą musiały uwzględniać interes Moskwy. Ze straszaka "wojny z Rosją" namiestnicy PRL-u uczynili podstawowy element indoktrynacji społeczeństwa i główny paralizator naszych aspiracji.
Ten sam straszak z powodzeniem wykorzystywali ludzie „demokratycznej opozycji” – namaszczeni przez Kiszczaka na narodowych przewodników, zaś cała dogmatyka „georealistów” została przejęta przez komunistyczną hybrydę III RP i przez ostatnie ćwierćwiecze skutecznie paraliżuje polską myśl polityczną.
Dziś wydaje się ona wyjątkowo groźna. Dzięki słabości Zachodu i nierozpoznaniu celów rosyjskich kombinacji znajdujemy się w przededniu potężnej ofensywy politycznej i propagandowej Kremla. To nie armia rosyjska ma powstrzymać NATO, lecz zmasowana akcja polityczna i agenturalna ma przeszkodzić planom Sojuszu. Efekty tej ofensywy mogą na długie lata zdeterminować sytuację w Europie i na świecie oraz zdecydować o przyszłości Polski. Od prawidłowej oceny rosyjskiej gry, od przejrzenia jej celów i intencji, będzie zależał nasz los. 
Gdy przed pół rokiem, w tekście „O Putinie, rabinie i kozach” opisywałem scenariusz rosyjskiej kombinacji, nie sądziłem, że jej efekty okażą się tak korzystne dla kremlowskiego watażki. Wydawało się, że nawet przywódcy „wolnego świata” – ograniczeni lewackimi dogmatami i ogłuszeni wrzaskiem agentury – wykażą dość rozumu, by rozpoznać cele prymitywnej zagrywki. Mogło się tak wydawać tym bardziej, że sposób, w jaki Rosjanie zarządzają polityką Zachodu, nie jest skomplikowany.

poniedziałek, 8 lutego 2016

CZY STAĆ NAS NA PRAWDĘ O SMOLEŃSKU ?

To był rzeczywiście bardzo nieprzyjemny film, lecz jeszcze bardziej nieprzyjemne jest to, że reportaż ten pokazuje wiernie, co mogłoby się stać lub co nasi wrogowie mają na myśli” – stwierdził prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili, po emisji reportażu telewizji Imedia, w którym pokazano potencjalny scenariusz ponownej napaści armii rosyjskiej na Gruzję.
13 marca 2010 roku, w czasie największej oglądalności o godzinie 20.00, w gruzińskiej telewizji ukazał się wstrząsający przekaz. Mimo, że przed rozpoczęciem emisji, jak i po jej zakończeniu lektor poinformował, że przedstawione zdarzenia są fikcyjne, to obraz wzburzył opinię publiczną Gruzji i wywołał wściekłe reakcje zachodnich przyjaciół Putina.
W reportażu przedstawiono scenariusz, z którego wynikało, że rosyjskie oddziały zostały wezwane do Tbilisi przez gruzińską opozycję. Oparto go na informacji, iż kilka dni wcześniej dwójka liderów opozycji, w tym była przewodnicząca parlamentu Nino Burdżanadze, rzeczywiście spotkała się z premierem Rosji Putinem.
W półgodzinnym filmie wykorzystano autentyczne zdjęcia z roku 2008, z napaści Rosjan na Gruzję. Jedna z kluczowych scen filmu dotyczyła prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Nasz prezydent miał lecieć do Gruzji, by swoją obecnością wesprzeć walczących. Dziennikarz telewizji Imedia informował, że służby rosyjskie dokonały zamachu na prezydencki samolot. Na pokładzie maszyny nastąpiła eksplozja bomby, a wszyscy pasażerowie zginęli.
            Przypominam o emisji tego reportażu, ponieważ jest wielce prawdopodobne, iż scena z zamachem powstała na podstawie informacji zgromadzonych przez służby gruzińskie.  Ponieważ w tym czasie służby te miały doskonałe kontakty z partnerami amerykańskimi, nie można wykluczyć, że był to przekaz sygnowany również przez wywiad amerykański.
Nie ma wątpliwości, że Gruzini mogli posiadać wiarygodne informacje o rosyjskich planach. Kilka miesięcy po Smoleńsku, w listopadzie 2010 roku kontrwywiad gruziński zlikwidował największą siatkę szpiegowską, aresztując trzynaście osób, w tym czterech obywateli rosyjskich i dziewięciu Gruzinów (operacja „Enwer”). Była  to  najbardziej  spektakularna  klęska  rosyjskiego  wywiadu  wojskowego, po której Rosjan czekała m.in. wielomiesięczna praca związana ze zmianą procedur i kodów szyfrowych. Również jesienią 2010 w Gruzji rozbito inną grupę GRU, organizującą serię kilkunastu zamachów bombowych na terenie kraju.
Operację rozpracowywania siatki rozpoczęto pięć lat wcześniej, a w trakcie akcji zdemaskowano  w  sumie  kilkadziesiąt osób pracujących dla GRU. Służby Saakaszwilego przyznały wówczas, że ulokowały swojego agenta w rosyjskim wywiadzie wojskowym. Oficer ten zdobył zaufanie przełożonych z GRU i zaczął pracować jako oficer łącznikowy. Rosjanie udostępnili  mu sprzęt  i  programy do kodowania informacji. W całości trafiły one w ręce Gruzinów. Tak celne ulokowanie „kreta” oznaczało, że wiele ważnych informacji rosyjskiego wywiadu wojskowego znalazło się w posiadaniu Gruzinów.
Istnieje zatem prawdopodobieństwo, że wśród pozyskanych informacji znalazły się również dane świadczące o przygotowaniach do zamachu na prezydenta Kaczyńskiego. Wykorzystanie ich w scenariuszu reportażowej fikcji, wydawało się sensownym rozwiązaniem. Taki przekaz nie tylko sugerował Rosjanom, że ich plany zostały rozpoznane, ale mógł stanowić ostrzeżenie dla służb III RP.
Pojawia się jednak intrygujące pytanie – dlaczego służby gruzińskie (lub amerykańskie) nie przekazały tego ostrzeżenia bezpośrednio, dlaczego nie wykorzystano kanałów istniejących między służbami specjalnymi?
Choć próba odpowiedzi na to pytanie jest obarczona ryzykiem spekulacji, warto pochylić się nad takim zadaniem. Dotykamy tu bowiem kwestii podstawowej dla oceny wydarzeń z 10 kwietnia, a mianowicie -czy służby III RP mogły brać udział w przygotowaniach do zastawienia pułapki smoleńskiej? Jaką rolę należy przypisać tym służbom przed, w trakcie i po zamachu? Czy  była  to  rola  biernych  acz  nieudolnych  wykonawców  poleceń wydawanych  przez  polityków,  czy  może  rola  ukrytych  inspiratorów i rzeczywistych decydentów?
Już w roku 2012, w książce zatytułowanej „Smoleńsk. Pułapka tajnych służb?” próbowałem zmierzyć się z takimi pytaniami. Dziś, gdy rządy w III RP objęła partia Jarosława Kaczyńskiego, zaś minister Antonii Macierewicz wznowił działalność Komisji Badania Wypadków Lotniczych, wyjaśnienie prawdziwych okoliczności zamachu smoleńskiego wydaje się tylko kwestią czasu.
Sądzę, że scenariusz reportażu TV Imedia oraz sposób przekazania ostrzeżenia przez Gruzinów, stanowi jedną z istotnych wskazówek dotyczących roli służb specjalnych III RP. Jeśli służby gruzińskie zdecydowały się na wysłanie sygnału w takiej formie, może to sugerować brak zaufania do polskich funkcjonariuszy, ale też świadczyć o właściwym (dogłębnym) rozpoznaniu pozycji tych służb.
Niewykluczone, że Gruzini uznali, iż przekazanie takich informacji kanałami służbowymi okazałoby się nie tylko nieskuteczne, ale mogło zagrozić operacji kontrwywiadowczej związanej z rozpracowywaniem rosyjskiej siatki szpiegowskiej. Gdyby wiadomość o przekazaniu służbom III RP informacji pochodzących z depesz GRU trafiła w ręce Rosjan, otrzymaliby mocny sygnał o źródłach przecieku i mogli zablokować akcję Gruzinów.  Wydaje się zatem, że na początku roku 2010 służby zarządzane przez Donalda Tuska były traktowane jako niewiarygodne lub zgoła współpracujące z Rosjanami. Czy była to opinia uprawniona?

czwartek, 21 stycznia 2016

NUDIS VERBIS 4 – KAPITAŁ DEZINFORMACJI

Anatolij Golicyn w książce „Nowe kłamstwa w miejsce starych. Komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji” (Biblioteka Służby Kontrwywiadu Wojskowego 2007) przypominał, że sowiecka dezinformacja opierała się na błędach przeciwnika i przyswojonych przez niego stereotypach myślenia.  Z nich czerpała siłę i inspirację. Po to, by podstęp był wiarygodny i skuteczny, dezinformacja musiała jak najpełniej odpowiadać oczekiwaniom tych, którzy mają zostać oszukani.
Istota sowieckiej dezinformacji nie polegała zatem na zmyleniu przeciwnika, ale na  posłużeniu się nim samym do sprokurowania fałszywych informacji - na tyle podstępnych i niekorzystnych, że przyspieszały przegraną. By tak się stało, musiały zostać spełnione dwa warunki: należało doskonale poznać przeciwnika, by posługując się tą wiedzą nieustannie wzmacniać w nim naturalne skłonności do wyrażania idei sprzyjających realizacji celu. O ile podstawowa dezinformacja sprowadzała się do przedstawienia fałszu jako prawdy, o tyle dezinformacja stosowana przez Rosję miała na celu zmuszenie przeciwnika do stworzenia przez niego samego fałszywego obrazu wroga. 
Już Winston Churchill twierdził, że podczas wojny prawda jest tak cenna, iż trzeba jej zapewnić ochronę złożoną z kłamstw. Sowieci i ich sukcesorzy doskonale przyswoili tę zasadę.
Współczesne państwo Putina posiada bowiem dwie zasadnicze cechy: z jednej strony, kłamstwo jest dla niego naturalną formą istnienia, z drugiej zaś, znajduje się ono w stanie permanentnej wojny. Podstawowym orężem tej wojny, nierozerwalnie związanym z państwowością dzisiejszej Rosji, jest mistrzowsko stosowana dezinformacja. Używa się jej w taki sposób, by przeciwnik uwierzył w to, w co powinien wierzyć i umacniając błędne przeświadczenia na płaszczyźnie politycznej, gospodarczej lub militarnej, działał na własną zgubę
Czytelnicy muszą mi wybaczyć ten teoretyczny wstęp, ale bez przypomnienia zasad rosyjskiej strategii dezinformacji, nie można dziś prawidłowo oceniać i analizować wydarzeń związanych z państwem Putina.
Daleki jestem od przypisywania tej postaci cech geniuszu lub wyjątkowości. Putin nie posiada zbrodniczej perfekcji Stalina, obca mu jest przezorność kremlowskich starców i logika zimnych gier Breżniewa. Ten oficer KGB jest dziś jednak kreowany na najważniejszą postać światowej polityki i rozdaje karty w rozgrywkach militarnych potęg. Prześledzenie tego fenomenu, z pewnością przybliżyłoby nas do rozwikłania zagadek rosyjskiej dezinformacji, ale było bezużyteczne na potrzeby bieżącej polityki. Od dziesiątek lat ciąży nad nią odium fałszywej metodologii i błędnych wyobrażeń. Odium tak mocne, że nie ma dziś przywódcy „wolnego świata”, który odważyłby się postrzegać Rosję w jej właściwym wymiarze politycznym, ekonomicznym i militarnym.  
Ta i tylko ta okoliczność jest najpotężniejszym atutem Putina. Zdobytym nie poprzez podboje militarne bądź ekspansję polityczną, ale dzięki stosowaniu dezinformacji, w drodze podstępnych działań agenturalnych i propagandowych.
W ostatnich dwóch latach doświadczyliśmy aż nadto błędnych analiz, związanych z oceną rosyjskich intencji i potencjału militarnego. Nie chcę znęcać się nad „wybitnymi analitykami” znad Wisły i przypominać ubiegłorocznych zapowiedzi wiosennej ofensywy na Ukrainę czy katastroficznych wizji ataku nuklearnego na Warszawę. Ulubionym zajęciem „wolnych mediów” jest straszenie nas „Iskanderami wymierzonymi w Polskę” i epatowanie doniesieniami o „gotowości rosyjskiej broni atomowej”. Nikt wierniej nie spełnia roli rezonatora rosyjskich dezinformacji, jak publicyści i politycy straszących nas wojną z Rosją lub roztaczających wizję potęgi militarnej Putina. Wprawdzie upływ czasu powinien skorygować kształt takich „analiz” i zmusić ich autorów do refleksji, to niewiedza i brak pamięci czytelników znakomicie ułatwiają produkcję kolejnych, bezwartościowych dywagacji.

wtorek, 15 grudnia 2015

PROJEKT CENTRUM EKSPERCKIE NATO - DESANT Z SKW

Zwycięstwo PiS i zmiany polityczne w III RP, z pewnością nie zaskoczyły ludzi służb specjalnych. To środowisko zawsze potrafiło zadbać o własne interesy i umiało je zabezpieczyć przed zakusami nowej władzy.
Przypomnę, że  ludzie  byłych WSI już w roku 2003 przewidywali rozwiązanie tej formacji. Na jednej z odpraw ścisłego kierownictwa poinformowano oficerów, że najprawdopodobniej służba zostanie zniesiona i należy się do tego przygotowywać.
W listopadzie 2006 roku, wiceszef komisji likwidacyjnej WSI Piotr Woyciechowski poinformował, że gen. M.Dukaczewski zezwolił na "prowadzenie pracy operacyjnej przy pomocy nierejestrowanej agentury, czyli takiej która nie ma odbicia w ewidencji operacyjnej" W zasobach WSI miały zachować się dokumenty świadczące, iż decyzję w tej sprawie podjęto w 2003 r. "Gen. Dukaczewski już w 2003 roku zalegalizował ten sposób pracy operacyjnej swojej służby, podpisał parę dokumentów tego rodzaju" - informował Woyciechowski.
Oznaczało to, że przygotowując się do likwidacji, szefostwo WSI „wyprowadziło” na zewnątrz służb część najcenniejszej  agentury. Istniała bowiem praktyka prowadzenia nierejestrowanych źródeł osobowych, których nie ujmowano w oficjalnej ewidencji. Nierejestrowanie agentów służyło m.in. omijaniu zakazu werbunku osób pełniących niektóre funkcje publiczne. „Natknęliśmy się na dokumenty, które mogą wskazywać na to, że najcenniejsza agentura była przez ostatnie lata wyprowadzana poza WSI i może być teraz kontrolowana w zupełnie innym środowisku” - twierdził wówczas Woyciechowski.
Nie powinno zatem dziwić, że również przygotowania do odejścia reżimu PO-PSL trwały od wielu miesięcy i dokonywały się na różnych poziomach życia politycznego. Dowodem jest m.in. nowelizacja ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, która miała umożliwić reżimowi blokowanie decyzji nowej władzy, a z samego TK uczynić strażnika interesów poprzedniego układu.
Podobne zabiegi poczyniono w obszarze służb specjalnych. Choć ich zakres jest praktycznie nieznany opinii publicznej („wolne media” koncentrują się głownie na sprawie TK), to stopniem potencjalnego zagrożenia przewyższają one skutki „zabezpieczeń” podjętych w sferze politycznej. Nie bez powodu wspomniałem o „przezorności” szefostwa WSI, bo najbardziej zaawansowane przygotowania podjęto w służbach wojskowych, przy czym towarzysząca tym działaniom inwencja, wydaje się nawet przewyższać pomysłowość podwładnych M. Dukaczewskiego.
Wyobraźmy sobie, że wprawdzie PiS przejmuje kierownictwo Służby Kontrwywiadu Wojskowego, a na czele MON staje Antoni Macierewicz, to nowi szefowie  nie tylko nie mogą zwolnić wysokich rangą oficerów SKW, ale napotykają na całkowicie nową strukturę – swoistą „służbę eksterytorialną”, wyjętą spod rozkazów przedstawicieli państwa polskiego. Struktura ta działa niezależnie od szefa SKW i nie jest poddana władzy polskiego ministra obrony narodowej. Ma natomiast całkiem realne kompetencje, bo może m.in. organizować szkolenia dla sił zbrojnych NATO w zakresie zwalczania zagrożeń wywiadowczych i terrorystycznych oraz koordynować wymianę tajnych informacji kontrwywiadowczych. Szefami tej struktury zostają zaś oficerowie SKW, przyjęci do służby przez poprzedni reżim.

sobota, 12 grudnia 2015

TURECKI SZLAK - DROGA DO NIEPODLEGŁEJ

Zestrzelenie rosyjskiego Su-24 to najbardziej znaczące wydarzenie w relacjach Rosja-NATO od czasu zakończenia „zimnej wojny”. Po raz pierwszy, jeden z członków Paktu zastosował środek skuteczny i adekwatny do zachowań agresora.
Gdyby nad obszarem analiz politycznych nie ciążył cień lewackiej poprawności i koligacji agenturalnych, wydarzenie to musiałoby doprowadzić do rewizji polityki „wolnego świata” wobec Rosji i skłonić NATO do zmiany dotychczasowej „strategii pokojowej”.  Powinno również wywołać poważną refleksję nad naszym systemem bezpieczeństwa.
Jedna, udana akcja tureckiej armii ujawniła bowiem prawdę, o której nie chcą nawet słyszeć zachodni politycy i wojskowi – wobec Rosji trzeba stosować wyłącznie argumenty siłowe i tylko one mogą powstrzymać agresywne plany Putina.
Trzeźwa ocena rosyjskich reakcji na zestrzelenie Su-24, pokazuje zaś, że mamy do czynienia z państwem słabym, imitującym jedynie mocarstwowość i potęgę militarną. Ta - najistotniejsza cecha sowieckiej i rosyjskiej polityki umyka zwykle opiniom analityków „wolnego świata”.
W marcu 2013 roku, w tekście „ROSJA – IMPERIUM CZY POTĘGA MITU” napisałem m.in.- „Na przykładzie wielu zdarzeń rozgrywanych na arenie międzynarodowej, widać, że specyfika rosyjskiej (a wcześniej sowieckiej) dezinformacji polega na tym, że czerpie ona ze słabości zachodnich i amerykańskich polityków, niezdolnych do postrzegania Rosji w jej rzeczywistym wymiarze politycznym i militarnym. Obecna mistyfikacja jest tym łatwiej akceptowana, że spełnia oczekiwania tych, którzy z powodu błędu, strachu lub z wyrachowania, chcą w państwie Putina dostrzegać równorzędnego partnera lub groźnego przeciwnika. Znajdziemy tu analogię do postawy, jaką w latach 80. wobec Związku Sowieckiego przejawiał „wolny świat”. Tylko niewielu wówczas rozumiało, że ma do czynienia z mocarstwem, które najbardziej obawia się otwartej, zbrojnej konfrontacji, a swoją siłę czerpie z dezinformacji i propagandowej ofensywy.”
Wyrazem bezradności Putina były jego żałosne pohukiwania oraz tzw. sankcje gospodarcze nałożone na Turcję. Nie ma wątpliwości, że w starciu z twardą postawą Ankary, Rosja zostanie szybko zmuszona do kapitulacji. Blokada rosyjskich okrętów nad Bosforem oraz zapowiedź Erdogana o poszukiwaniu innych dostawców energii, niosą dla Putina poważne problemy.      
Nietrudno jednak dostrzec, że zdecydowana reakcja armii tureckiej jest całkowicie odosobniona na tle polityki NATO. Turcy – zachowując się jak na żołnierzy przystało, wywołali niemałą konsternację wśród europejskich „przyjaciół Moskwy”, dlatego reakcję tę należy rozpatrywać w oderwaniu od natowskich standardów.
Odkąd szefem Paktu Atlantyckiego został polityk norweski, któremu KGB nadało kryptonim „Stiekłow”, Sojusz stracił podstawowe znaczenie militarne i stał się pacyfistycznym klubem dyskusyjnym. Nazwanie Stoltenberga politykiem „przyjaznym” dla Moskwy, byłoby zaledwie eufemizmem. Odnoszę wrażenie, że rzeczywiste relacje sięgają znacznie głębiej, a dzisiejszą sytuację należy kojarzyć z doniesieniami tygodnika „The Economist” z roku 2009, gdy ostrzegano o wyjątkowej aktywności wywiadu rosyjskiego w strukturach NATO. Wpływom rosyjskich agentów przypisywano wówczas rezygnację z rozszerzenia NATO i UE na państwa, które Kreml uważał za swoją strefę wpływów, a jako skutek działań agenturalnych przewidywano „wyłonienie się nowej równowagi między Europą, Rosją, a USA".