Jakieście wy, obywatele, odebrali wrażenie od jego oskarżycieli, tego nie wiem; bo ja sam przy nich cierpliwość straciłem i omalżem się nie zapomniał w gniewie.
Chociaż znowu prawdziwego, powiem po prostu, nic nie powiedzieli. A najwięcej mnie u nich jedno zadziwiło z tych wielu kłamstw; jak to mówili, że wyście się powinni strzec, aby on was nie oszukał, bo doskonale jakoby może oszukiwać. To, że się nie wstydzili tak mówić, to mi się wydało u nich największą bezczelnością.
Chyba, że oni może tęgim oszustem nazywają tego, co prawdę mówi. Bo jeżeli tak mówią, to ja bym się zgodził, że tylko nie według nich, jest oszustem. Więc oni, jak ja mówię, bodajże i słowa prawdy nie powiedzieli; wy dopiero ode mnie usłyszycie całą prawdę.
Więc naprzód moje prawo bronić go, obywatele, przeciw pierwszej fałszywej skardze i przeciw pierwszym oskarżycielom. Bo wielu się skarżyło od dawna, i już od lat całych, a prawdy nic nie mówili; tych ja się boję więcej niż tych widocznych wrogów, chociaż i to ludzie straszni.
Ale tamci straszniejsi. Obywatele, oni niejednemu z was, wmawiali, że jest taki jeden, który za bardzo zaufał, za bardzo się zbliżył, o którym wiadomo, że był słaby, a chciał porywać się na rzeczy wielkie, że chadzał na skróty, a powinien w stadzie.
Bo kto to słyszy, ten myśli, że tacy badacze to nawet w bogów nie wierzą i sumienia nie mają.
A ze wszystkiego najgłupsze to, że nawet nazwisk ich nie można znać ani ich wymienić, bo zaraz krzyk podnoszą i groźby. Chyba, że przypadkiem, który jest komediopisarzem.
Jedni z zazdrości potwarzy w uszy wam nakładli, drudzy uwierzyli i z przekonania zrażają innych, a ze wszystkimi nieporadna godzina. Bo ani ich tutaj przed sąd nie można pociągnąć, ani rozumnie przekonać żadnego, tylko po prostu tak człowiek musi niby z cieniami walczyć; broni się i zbija zarzuty, a nikt nie odpowiada.
Więc chciejcie zważyć i wy, jak powiadam, że są dwa rodzaje oskarżycieli: jedni to ci, co wygłosili skargę na sądzie się wspierając, i ci, o których tu mówię. Przecież i wyście tamtych naprzód słuchali, jak skarżą, i o wiele więcej niż tych, co później.
Więc trzeba go bronić, obywatele, i trzeba próbować wyjąć wam z uszu potwarz, która tam długi czas siedziała, a wyjąć w tak krótkim czasie!
Więc weźmy jeszcze raz od początku, cóż to za skarga, z której potwarz wyrosła, a wyście jej uwierzyli? Cóż tedy mawiali potwarcy? Jakby, więc prawdziwe oskarżenie trzeba ich zaprzysiężone słowa odczytać: oto człowiek ten popełnia zbrodnie i dopuszcza się występku badając rzeczy ukryte pod ziemią i w niebie i ze słabszego zdania robiąc mocniejsze i drugich tego samego nauczając. A badając rzeczy ukryte nadto słuchał tych, którzy mu o nich opowiadali, oni zaś nie po to opowiadali, by wiedzę swoją przekazać, lecz, by człowieka fałszywie oskarżyć i przed sąd wydać, zarzucając mu chciwość i nieuczciwość.
Lecz przecież i jego oskarżyciele tak postępują, że chodzą i pytają tych samych i wierzą im, a wiedzę od nich pochodzącą, potrafią użyć na swoje potrzeby. Ten jednak, którego dziś oskarżają więcej wiedział od nich.
Nazwiska tego, który człowieka chciał zniszczyć, wymieniać nie mam potrzeby, choć nazwać go można przewrotnie Meletosem, co przetłumaczone na polski znaczy tyle, co Dbaliński lub Zależny. To był ktoś spośród polityków, który takie zrobił wrażenie, obywatele - otóż kiedy z nim się rozmawia, może się zdawać, że ten obywatel wydaje się mądrym i uczciwym wielu innym ludziom, a najwięcej sobie samemu, a jest? Nie! Zatem człowiek ten chciał mu wykazać, że się tylko uważa za mądrego i uczciwego, a nie jest nim naprawdę, a nawet nie jest tym, za kogo się podaje. No i stąd go znienawidził i on, i wielu z tych, co przy tym byli lub o tym wiedzieli.
Gdy więc polityk dowiedział się, co o nim rozpowiada ów człowiek i jakie rzeczy o jego prawdziwej naturze wiedzą inni, postanowił zgładzić go, a wszystkich, którzy mieli wiedzę o sprawkach polityka – pojmać i przed sąd postawić, by karę ponieśli za to, iż wiedzą.
Wielu z tych, którzy dziś mienią się jego przyjaciółmi, pomogło politykowi wykonać zemstę, słuchając jego podszeptów i w intrydze uczestnicząc.
A ponieważ czynili to tak głośno i długo, że każdy, kto patrzeć potrafi mógł dostrzec ich rolę, przeto dziś, by o roli ich zapomniano, próbują twarz zmienić i przyoblec w troskę o człowieka, którego sami wydali.
Ich to za oskarżycieli najgorszych uważam. Tamten, bowiem polityk i słudzy jego wrogiem prawdy byli zawsze i knowania podejmując, nie udawali przyjaciół. Ci zaś, choć wcześniej służyli kłamstwu i swoim słowem fałszywie świadczyli, dziś bez żadnego wstydu zakładają maski niewinności i sącząc wam, obywatele jad do uszu, każą się nazywać przyjaciółmi sprawiedliwego. Oni, więc podwójnymi zdrajcami powinni zostać nazwani, bo raz podstępnie zdradziwszy sprawiedliwego, dziś drugi raz go zdradzają.
A jakże winę w jego postępowaniu mogą widzieć, skoro sami znając prawdę chowali ją głęboko, czyniąc z własnego tchórzostwa cnotę? Jakże jego oceniać mogą, skoro sami nie uczynili nic, by prawdę wam pokazać i owego Meletosa i jego sprawki nazwać po imieniu?
Jak dzisiaj głos zabierać mogą, dając znów fałszywe świadectwo, jeśli owego człowieka wydali i swoimi knowaniami do stanu bliskiego śmierci przywiedli?
W niczym już zaszkodzić mu nie mogą, ani oni, ani Meletos. Nawet by nie potrafili! Bo mnie się zdaje, że gorszy człowiek „nie ma prawa" zaszkodzić lepszemu. Pewnie, może go zabić, skazać na wygnanie, pozbawić czci i praw. Tylko, że te rzeczy on pewnie uważa, i ktoś inny może, za wielkie nieszczęścia, a ja zgoła nie uważam; znacznie większe nieszczęście robić to, co oni teraz robią: niesprawiedliwie nastawać na życie człowieka i fałszywie o nim świadczyć.
Przepowiadam wam więc, obywatele, że przyjdzie kara na tych, którzy dziś nastają na życie owego człowieka lub mówią o nim kłamliwie. Czynią to myśląc, że się pozbędą ciągłego rachunku sumienia w życiu; tymczasem wypadnie im coś całkiem przeciwnego. Jeżeli sądzą, że niszcząc ludzi i strasząc ich powstrzymają kogoś od tego, żeby ich nie ganił i nie łajał, za to, że nie żyją jak się należy, i nie mówił im, że ją łajdakami i zdrajcami - to nie widzą rzeczy jak należy. Karą dla nich niech będzie prawda, która sprawiedliwych wyzwala, nikczemnych zaś powala na ziemię. Bo pozbywać się prawdy w taki sposób, jak oni, to ani podobna, ani to pięknie; najłatwiej i najpiękniej nie gnębić drugich, ale samemu nad sobą pracować. Żeby być możliwie jak najlepszym. Myślcie, więc z pogodą i nadzieją, a tylko tę jedną prawdę miejcie na oku, że do człowieka dobrego nie ma przystępu żadne zło ani za życia, ani po śmierci, a bogowie nie spuszczają z oka jego sprawy.
http://www.mariuszstaw.info/plikownia/biblioteka/obrona_sokratesa.pdf
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz