Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

wtorek, 25 czerwca 2019

PO CO DEMOKRACJA? - 3 „PRZEWRÓT MAJOWY”

Narzucenie przymusu ustrojowego w konstytucji III RP, służy legalizacji układu magdalenkowego i utrwaleniu sukcesji komunistycznej.
Tak długo, jak godzimy się na uprawianie mitu demokracji i traktowania jej, jako narzędzia zniewolenia, nie mamy szans na odzyskanie Polski.
Zapis funkcjonujący w konstytucji III RP: „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”, w sposób bezpośredni nawiązuje do normy art. 1.1. tzw. „konstytucji PRL”: „Polska Rzeczpospolita Ludowa jest państwem demokracji ludowej”.
               Dla oszukania Polaków, zastosowano identyczną formulę, jak w roku 1947, gdy komunistyczni najeźdźcy zalegalizowali system okupacyjny i uzyskali „demokratyczny mandat” do sprawowania władzy nad Polakami.
Mit demokracji dawał gwarancje bezkarności tysiącom bandytów, zapewniał dochody z żerowania na polskim organizmie i doskonale utrwalał sukcesję Obcych. Gdyby w roku 1989 nie powtórzono fałszu wyborczego i nie skazano nas na powtórkę z „demokracji”, żadni komuniści i ich akolici, spod znaku „okrągłego stołu”, nie mogliby decydować o przyszłości Polski. Odrzucenie dyktatu samozwańczych „reprezentantów narodu”; owych „komandosów”, „koncesjonowanych katolików” i tzw. ”opozycji demokratycznej” i przeprowadzenie twardej rozprawy z komunistami, otworzyłoby drogę do budowania wolnej państwowości.
Komunizm nigdy nie wykazywał lęku przed demokracją, a trafnie rozpoznając ograniczenia tego ustroju, potrafił wykorzystać go dla własnych celów.
Ufny w moc propagandy i semantycznego terroru, zaopatrzony w wasalne media, sterowalne instytucje i rzesze agentury, mógł sobie pozwolić na organizowanie dowolnych „świąt demokracji” i odgrywanie spektakli na użytek głupców z Zachodu. Ci ostatni – wzorem zdrajców sprawy polskiej z lat powojennych, z ulgą przyjmowali „demokratyczne przemiany” zbrodniczego systemu i chętnie zaakceptowali nową formułę zniewolenia Polaków.
Tylko ludzie nieznający najnowszych dziejów, ignorujący prawdę o „pojałtańskim porządku”, mogą zachłystywać się pustosłowiem zachodnich polityków, a w przyjęciu III RP do NATO i UE postrzegać dowód niepodległości tego państwa. Jest to niepodległość tej samej miary, jaką praktykowała PRL – przyjmowana przecież w poczet wszelakich gremiów i organizacji międzynarodowych.
Ci, którzy świadomie przeżyli ostatnie dekady, powinni też wiedzieć, że demokracja przed niczym nie chroni. Nie tworzy bariery przed nadużyciem władzy, nie zabezpiecza przed patologią. Nie broni praw słabych i odrzuconych, nie leczy krzywd i ran. Nie daje też cienia satysfakcji ofiarom i rzadko piętnuje sprawców.
Jeśli 30 lat praktykowania tego mitu, nie zaszkodziło bandytom z bezpieki, nie wyrugowało czerwonych „sędziów” i partyjnych funków, jeśli przez ten czas nie usunięto żadnej choroby społecznej, a przeciwnie – nabyto dziesiątki nowych i umocniono patologiczne zjawiska, jest w tym prawidłowość, której nie wolno ignorować.
Ta cecha mitu demokratycznego pozwala zakonserwować polityczne status quo, i jest ważną przesłanką przydatności dla celów strategii podstępu i dezinformacji.
Demokracja pozwala też zaspokoić najniższe aspiracje społeczne i wykorzystać kompleksy tych, którym kartka wyborcza wydaje się narzędziem tak doskonałym, że z imbecyla stworzy mędrca, a głupca namaści na „suwerena”.
Komuniści dawno dostrzegli, że naszym rodakom wystarczą erzace „ludowładztwa” i miraże „państwa prawa i demokracji”. Warunkiem skuteczności jest wizja „pełnej michy” i zaspokojenie elementarnych potrzeb materialnych. To jeden z powodów przeprowadzenia tzw.”reformy Balcerowicza”, której najważniejsza korzyść polegała na sprowadzeniu naszych aspiracji do spraw bytowych oraz wyhodowaniu „klasy biedoty”, całkowicie zależnej od państwowego rozdawnictwa.
Ofiarami mitu demokracji, są zwykle ludzie najmniej zaangażowani w sprawy polskie, ale też wszelkiej maści konformiści i internetowi „bojownicy”, którzy z udziału w farsie wyborczej i doświadczaniu emocjonalnego „patriotyzmu”, uczynili sposób na rozgrzeszenie własnych ograniczeń i kompleksów.
Dla takich ludzi, postulat bojkotu „wyborów” ma cechy absurdu i kojarzy się z wizją przejęcia władzy przez PO,”Wiosnę” itp. formację.
Tym ludziom obca jest znajomość historii najnowszej i refleksja nad systemem tego państwa. Ufni w słowa medialnych szalbierzy, gotowi są wierzyć, że powierzenie brukselskich stołków kilku partyjnym cwaniakom, otworzy przed nami świetlane perspektywy, a kolejne czterolecie władzy PiS, uczyni z III RP światową potęgę.
Tacy ludzie nie przyjmą prawdy, że „wygrane wybory” nie wywołują zmian w patologicznej strukturze III RP – czego w pełni dowiodły „zwycięstwa” z roku 1991, 2005, 2015.
I wywołać nie mogą, bo logika systemu tego państwa polega na dopuszczeniu do takich „reform” i „modyfikacji”, które nie naruszają fundamentów sukcesji komunistycznej. Dlatego w każdej farsie wyborczej, musi być „marchewka dla ludu” - czym w roku 2015 była prezydentura Dudy i wygrana PiS, oraz „kij na radykałów”, w postaci wysokiego wyniku tzw.”opozycji”. Taka konstrukcja pozwala zadowolić oczekiwania „większości”, rozgrzeszyć niemoc rządzących i wytłumaczyć setki zaniechań.
Jeśli pojawiają się „polityczne anomalie” - jak w roku 1992, w postaci rządu Jana Olszewskiego, w roku 2005 - prezydentury Lecha Kaczyńskiego, czy w 2015 – szefostwa MON, są szybko usuwane i korygowane przez „strażników systemu”.
Rzetelna refleksja na całym trzydziestoleciem tego państwa, pozwala stwierdzić, że roszady partyjne, dokonywane w ramach farsy wyborczej, nie mają większego znaczenia. Cóż po tym, że kolejne „wybory” wygrałaby dzisiejsza „opozycja”, a w następnych „zwyciężyłby” PiS, skoro żadna z tych zmian nie może doprowadzić do zerwania z sukcesją komunistyczną?
Mijają dziesięciolecia i rosną nowe pokolenia Polaków, święcie przekonanych, że rządy Millerów i Kwaśniewskich, Tusków i Komorowskich, są rzeczą całkowicie naturalną, zgodną z wolą „suwerena” i „prawem demokracji”.
Ta aberracja - godna pióra Orwella czy Kafki, nie znajduje miejsca w myślach naszych rodaków.

                 Podejmując w trzech tekstach temat „PO CO DEMOKRACJA?”, zdawałem sobie sprawę, że nie spotka się on z głębszym zainteresowaniem. Rzeczy, które nie istnieją w przekazie publicznym i są ignorowane przez medialne „elity”, nie istnieją również dla milionów Polaków.
To nie przypadek, że ludzie, którzy na wszelkie sposoby wycierają sobie gęby odmianą słowa „demokracja”, jak ognia unikają dyskusji o genezie systemu politycznego tego państwa i uciekają przed podejmowaniem „kontrowersyjnych” tematów.
Ci ludzie, nie muszą mierzyć się z racjonalną argumentacją, bo przez trzy dekady utrwalali kłamstwa o ‘„zdobyczach transformacji ustrojowej”, „pokojowych przemianach” i potędze „karty wyborczej”, a na potrzeby legalizacji kolejnej formy zniewolenia, narzucili łgarstwo szczególnie groźne – o przejściowej „erze postkomunizmu”.
Bazując na tych mitach, mogą wykluczać z debaty publicznej głosy krytyczne, a silę swoich racji mierzyć milionami otumanionych rodaków.
Przyczyna tych zachowań, tkwi w lęku. Ludzie PiS, PO, SLD, itp. formacji systemowych, zdają sobie sprawę, że podważenie mitu, na którym wspiera się sukcesja komunistyczną, oznacza koniec III RP.
Bez tego mitu, nie da się uzasadnić obecności Obcych w życiu publicznym, nie można rozgrzeszyć setek nieprawości, afer i aktów zdrady, nie sposób wytłumaczyć fortun oligarchów ani objaśnić prawa donosicieli do brylowania na „salonach”.
Dlatego inscenizacje wyborcze mają określony cel: dają „demokratyczny mandat” kolejnym mutacjom komunizmu, wywołują z niebytu esbeckie „trzecie siły”, tworzą fałszywe alternatywy lub miraże „konserwatywnych” przemian.
Bez tych inscenizacji, nie straszyłyby nas fizjonomie komunistycznych aparatczyków, niemożliwa byłaby buta sądowej kasty, prezydentura Wałęsy i Komorowskiego, reżim Obcych z PO i PSL.
Bez praktykowania tego mitu, nie objawiliby się dewianci, dopuszczeni do życia publicznego w imię fałszywie pojmowanych „wartości demokratycznych”. Nikt nie zada pytania – jakim to „wartościom” hołdują rządzący, skoro ceną jest deprawacja młodego pokolenia i przyszłość narodu?
           Dostrzegam problem ze zrozumieniem tych zależności. Staną przed nim ludzie, którzy obraz tego państwa zbudowali na przekazie medialnym, a swoje aspiracje ograniczyli do partyjnej demagogii.
Niełatwo zdobyć się na wizję, w której dyktat „reprezentantów narodu” i miejsce kontrolowanych „aktów wyborczych”, zastępuje poczucie sprawiedliwości i wola walki.
Taka, jaką onegdaj okazali mądrzy Norwedzy, dokonując powojennej rozprawy ze zdrajcami Quislinga. Gdybyśmy zdobyli się na nią w roku 1989, kilkadziesiąt wyroków śmierci, kilkaset dożywocia i banicji, uwolniłoby Polskę od władzy Obcych, a odebrane majątki, media i instytucje, służyłyby dobrej sprawie.
Jeśli większości naszych rodaków wzrusza ramionami na takie dictum i dawno pogodziła się z obecnością Obcych, zawdzięczamy to destrukcyjnej mitologii demokracji.
Jest ona w III RP tym, czym dla PRL-u, była obecność wojsk sowieckiego okupanta i wiąże nasze dążenia równie skutecznie, jak propaganda komunistyczna osaczała nas lękiem przed „ruską interwencją”.
Ta bariera sprawia, że myśl o odrzuceniu demokracji – jako narzędzia zniewolenia Polaków, jest nie do przyjęcia. Wywołuje panikę i dyskomfort, kojarzy się z groźbą anarchii i nawoływaniem do przemocy.
Tak dalece stłamszono w nas zdolność do samodzielnego myślenia, tak zabito narodowe aspiracje, że – poza demokracją – nie ma życia.
Na taki sposób pojmowania spraw polskich, składają się nie tylko lęki i ograniczenia, ale podatność na systemową indoktrynację. To znamienne, że wśród całej „elity” tego państwa, w gronie zadeklarowanych „prawicowców” i bezkompromisowych „patriotów”, nie znajdzie się nikt, kto odważyłby się uznać, że mit narzucony przez „ojców założycieli” jest najmocniejszym kagańcem i łańcuchem polskiej sprawy.
Przeciwnie – każdy mędrek z szeregów partyjnych „autorytetów”, gotów „do krwi ostatniej” bronić zdobyczy owej demokracji i zapewniać o wierności jej zasadom.
Każdy z nich potępi „warchołów” i „podżegaczy”, nawołujących do obalenia III RP, a samą wzmiankę o konieczności odrzucenia tego mitu, uzna za zamach na „państwo prawa”.
Tak dalece sformatowano umysły tych ludzi, tak zainfekowano narracją Obcych, ze w żadnym zakamarku ich świadomości, nie pojawi się pytanie - „po co demokracja”, a to, co było naturalne dla elit intelektualnych II Rzeczpospolitej – otwarta dyskusja o fundamentach ustrojowych wolnej państwowości, jawi się jako nieprzekraczalne tabu.
               Przed trzema laty, w tekście „SAMOBÓJSTWO W OBRONIE DEMOKRACJI” napisałem:
Jeśli od kilku tygodni ten rząd zapewnia wszem i wobec, że jest miłośnikiem demokracji i ponad wszystko szanuje prawa opozycji, a III RP to kraj kwitnących praw obywatelskich – jakże może podjąć twardą rozprawę z patologiami tego państwa lub postawić przed sądem zdrajców – obecnych „opozycjonistów”?
Nietrudno zrozumieć, że każda, najmniejsza próba rozliczenia reżimu PO-PSL zostanie natychmiast okrzyknięta „polityczną zemstą” i „pogwałceniem zasad demokracji”. Przyjdzie to tym łatwiej, że obecny rząd przyjął reguły narzucone przez przeciwnika i głosząc pochwałę „demokracji III RP” zamyka sobie drogę do wyjawienia prawdy o ostatnich ośmiu latach.
Pułapka demokracji okaże się tym bardziej skuteczna, że zastawiono ją na arenie międzynarodowej, w środowisku wrogim i dalekim od znajomości spraw polskich. To nieprzypadkowa okoliczność. Odtąd każdy łajdak, któremu chciano by postawić zarzuty, będzie mógł wylewać żale na forum PE i udowadniać, że stał się ofiarą „nagonki politycznej”. Gdyby komuś przyszło do głowy stawiać przed sądem polityków PO-PSL – niechybnie usłyszymy o okrutnym „prześladowaniu opozycji” i „zamachu na demokrację”. Tym kontroskarżeniem można zablokować wszelkie działania w sprawie Smoleńska, ale też sprawy dotyczące afer i pospolitych przestępstw.
Formuła, zastosowana podczas obecnej kombinacji okaże się przydatna w każdym przypadku, w którym dojdzie do naruszenia interesów układu III RP. Można ją również zastosować do forsowania interesów niemieckich i unijnych. Groźba wszczęcia procedur przeciwko Polsce, będzie odtąd najwygodniejszym straszakiem i argumentem tzw. opozycji”.
Kolejne lata przyniosły potwierdzenie tej diagnozy i wśród aktorów „dobrej zmiany” ujawniły niezmierzone pokłady serwilizmu i słabości. Ale też cech groźnych, właściwych dla ludzi, którzy stali się zakładnikami wyborczych inscenizacji.
Gdybym dziś napisał – trzeba odrzucić mit demokracji, a w jej miejsce wprowadzić dyktat prawa i sprawiedliwości, byłbym okrzyknięty „wrogiem ludu” i tym gorliwiej „namierzany” przez służby tego państwa. Fakt, że tak postępuje rząd Prawa i Sprawiedliwości, jest nie tylko „chichotem historii”, ale potwierdza, jak bardzo zdeformowano w tym państwie podstawowe pojęcia i słowa.
A jeśli odrzucić trzeba – to nie dlatego, że sama demokracja jest zła i wadliwa, ale z tej przyczyny, że praktykowane w III RP jej namiastki, tworzą naturalną „barierę ochronną” nad sukcesorami komunizmu i niweczą nasze dążenia do wolności. Od trzech dekad jest ona narzędziem Obcych, zaś obraz tego państwa, bezmiar zła, krzywd i niesprawiedliwości, dyskwalifikuje to narzędzie z arsenału środków służących polskim interesom.
W odrodzonym państwie nie nastąpiło odrodzenie duszy narodu. (…)
Rozwielmożniło się w Polsce znikczemnienie ludzi.
Swobody demokratyczne zostały nadużyte tak, że można było znienawidzieć całą demokrację.
Interes partyjny przeważał ponad wszystko.
Partie w Polsce rozmnożyły się tak licznie, iż stały się niezrozumiałe dla ogółu.
W rozkazie moim do wojska powiedziałem, że wziąwszy państwo słabe i ledwie dyszące – oddaliśmy obywatelom odrodzone i zdolne do życia.
Cóżeście z tym państwem uczynili? Uczyniliście zeń pośmiewisko!”
              Te słowa Józefa Piłsudskiego z roku 1926, nie mogą zabrzmieć w III RP.
Przekleństwem tego państwa jest brak polityków, zdolnych do odrzucenia mitologii demokracji. Ludzi, którzy posiadali potencjał racjonalnej oceny tego bożka, zniszczono lub zmarginalizowano w początkach lat 90.
Nie pojawi się polityk, zdolny powtórzyć takie słowa. Żaden z obecnych, nie zaplanuje też „zamachu majowego” i nie uwolni nas od zmory „interesów partyjnych”.
Rzecz, którą możemy dziś zrobić i do której zachęcam – to odmowa udziału w mistyfikacjach wyborczych i odrzucenie wszystkich partii, które w tej mistyfikacji uczestniczą.
Za taką odmową, musi podążać świadomość, że system polityczny III RP – z jego partiami, mediami i instytucjami, jest narzędziem zniewolenia, do którego nie wolno przykładać ręki. Póki ta świadomość nie zostanie upowszechniona, nie można liczyć na refleksję i bunt naszych rodaków. „Opium” demokracji skutecznie paraliżuje wszelki sprzeciw i rozgrzesza brak aktywności.
Wiem, że taka świadomość jest dla rządzących równie niebezpieczna, jak wizja „przewrotu majowego” i równie niepożądana, jak pamięć o tradycjach II Rzeczpospolitej.
Ci, którzy się na nią zdobędą, zyskają prawo rzucenia w twarz „elitom” III RP: Cóżeście z tym państwem uczynili?

20 komentarzy:

  1. Panie Aleksandrze, drodzy czytelnicy,
    Pisze Pan, że „głupcy z Zachodu (…) chętnie zaakceptowali nową formułę zniewolenia Polaków.” Uważam, że jest w tym stwierdzeniu duże i niebezpieczne niedopowiedzenie. Przede wszystkim sugeruje ono, że dla Zachodu ma znaczenie, czy Polacy są zniewoleni. Myślę, że dużo uczciwszym byłoby przedstawienie sprawy tak, że politycy zachodni wykorzystali jedynie przemianę bloku wschodniego w „państwa socjalistyczne nowego typu” do ogłoszenia końca zagrożenia militarnego ze strony sowietów. Druga kwestia, to „akceptacja” sugerowałaby bierną zgodę na wydarzenia, podczas gdy fakty raczej wskazują, że była to obustronna realizacja teorii konwergencji i nigdy nie było mowy o wybiciu się Polski na niepodległość. W takim świetle Zachód nie tyle przyzwolił na „nową formułę zniewolenia Polaków” ale owo zniewolenie było jednym z celów ich działań. Efektem tego zniewolenia było powstanie na politycznej mapie Polski dwóch przeciwstawnych postaw: proniemieckiej – akceptującej konwergencję i proamerykańskiej – liczącej na bycie klinem między Rosją a Europą. Gdy Jankesi odpuścili Europę, opcja proniemiecka nie miała konkurencji, gdy postanowili do Europy powrócić – zmieniły się rządy. Ta łatwość zmiany oficjalnych rządów sugeruje, że faktyczną władzę trzyma ktoś inny, kto dogaduje się z siłami zewnętrznymi i wysługuje wedle potrzeby raz jednej raz drugiej stronie. Świadczy to też o tym, że zarówno Niemcy jak i Amerykanie mają gdzieś los naszych obywateli i będą podtrzymywać zniewolenie ich tak długo, jak długo będzie to opłacalne. Tresowane za pomocą „wolnych” mediów społeczeństwo natomiast nawet nie zauważa, że wymienione wyżej dwie opcje, pozornie przeciwstawne i zwalczające się nawzajem, to tylko dwa oblicza tego samego biesa. Dla poszczególny polityków utrata oznak władzy wiąże się jedynie z chwilowym urlopem od „dojenia” Polaków. Patriotyczna część rodaków sprzeciwia się oddaniu Polski w bezwarunkową zależność Niemcom i przez to popiera PiS, nie zauważając lub lekceważąc fakt, że popiera drugą mordę tego samego biesa. Na próżno szukać na „salonach” głosów dumnych, niezależnych Polaków i takich głosów nie usłyszymy, dopóki „wolnych” mediów nie zastąpimy prawdziwie wolnymi mediami. W mojej ocenie jest to warunek sin qua non odbudowy dumnej, wolnej Polski i wszystko inne jest podporządkowane jemu. Dlatego ważniejszym od słusznego bojkotu wyborów (które i tak będą sfałszowane) jest bojkot „wolnych” mediów.
    Pozdrawiam
    RS

    OdpowiedzUsuń
  2. Szanowny Panie Aleksandrze,

    Jam jest ten, co za Marszałkiem, Naczelnikiem mojej Polski "rzuca w twarz „elitom” III RP: Cóżeście z tym państwem uczynili?" Wszystkich wybrańców, partyjniaków, utrwalaczy IIIRP i jej beneficjentów ze wszystkich 4 władz #DemoKreacja na przestrzeni 30 lat szeptem z trzewi pytam.

    Idziemy!
    Z szacunkiem i podziwem za takie ujęcie tego wszytkiego co nieudolnie, ale wytrwale usiłuję wyrażać.
    Zdrowia życzę i prawicę ściskam

    OdpowiedzUsuń
  3. Rafał Stańczyk,

    Po lekturze Pańskiego komentarza, domyślam się, że niezbyt dokładnie przeczytał Pan mój tekst.
    Gdyby było inaczej, oszczędzilibyśmy sobie wyważania otwartych drzwi.
    Uwagi, jakie Pan zgłasza, można rozpatrywać tylko na marginesie mojego tekstu, bo nie wnoszą merytorycznych treści.
    Rozumiem zatem, że nie podoba się Panu stwierdzenie „chętnie zaakceptowali” i wolałby Pan widzieć w tym miejscu sążnistą wypowiedź, na temat niecnej gry Zachodu, której celem było zniewolenie Polaków.
    Problem w tym, że ja takiej gry nie znam, a jeśli Pan ma na nią dowody i potrafi przedstawić twarde fakty, chętnie się o niej dowiem.
    Stwierdził Pan również, jakoby „fakty raczej wskazują, że była to obustronna realizacja teorii konwergencji”, co może sugeruje, że nie rozumie Pan, na czym owa teoria polegała.

    W tej kwestii, należałoby sięgnąć do Golicyna i przypomnieć, co autor książki „Nowe kłamstwa w miejsce starych, komunistyczna strategia podstępu i dezinformacji", miał na ten temat do powiedzenia. Twierdził on m.in.:
    „Praktyki dezinformacyjne miały doprowadzić do zmylenia, wprowadzenia w błąd i wpływania tendencyjnie na świat niekomunistyczny, do podważania jego polityki oraz do skłonienia przeciwnika z Zachodu do nieświadomego przyczyniania się do realizacji celów komunizmu.
    Program takiej strategicznej Dezinformacji był wcielany w życie od 1958 roku. Jego głównym celem było stworzenie warunków do realizacji długoterminowej, dalekosiężnej polityki Bloku Komunistycznego, uniemożliwienie podjęcia skutecznych przeciwdziałań przez świat niekomunistyczny i zabezpieczenie strategicznych zdobyczy światowego komunizmu.
    Choć zrozumienie programu dezinformacji jest kluczowe dla prawidłowej analizy sytuacji w świecie komunistycznym, to jego istnienie było albo ignorowane, albo dezawuowane przez Zachód”.
    W tym kontekście, pojawia się owa teoria konwergencji (zbieżności), rozpowszechniana – jak przypomina Golicyn, przez fałszywych dysydentów z ZSRR (m.in. Sacharowa).
    Zakładała ona, że dwa, rywalizujące za sobą i początkowo krańcowo odmienne systemy ideologiczne i polityczne, w miarę rozwoju wzajemnych kontaktów, będą stopniowo coraz bardziej upodabniały się do siebie. Uknuta w podziemiach Łubianki "konwergencja" nie działała jednak symetrycznie. I działać nie mogła, bo w Związku Sowieckim i całym obozie socjalistycznym panowała surowa indoktrynacja marksistowska, a obywatele byli całkowicie odcięci od wszelkich niemarksistowskich idei. Tymczasem na Zachodzie było zupełnie inaczej. Dzięki działającym legalnie wpływowym partiom komunistycznym, marksizm bez przeszkód utorował sobie drogę do szkół i na uniwersytety, co wkrótce doprowadziło do sytuacji, gdy znaczna część wpływowych środowisk opiniotwórczych znalazła się pod wpływem tzw. „idei marksistowskich”.
    Golicyn zauważa również, że sowieckie ataki na teorie zbieżności (głoszone przez fałszywych dysydentów) miały w pierwszej kolejności cele obronne i wewnątrzkrajowe, po drugie zaś służyły strategicznym celom polityki zagranicznej. Pomagały wykreować na Zachodzie zaufanie do tych teorii jako solidnego i skutecznego oręża do uporania się z komunistycznym wyzwaniem.
    Stratedzy komunistyczni wiedzieli, że oficjalne krytykowanie przez nich teorii zbieżności będzie odebrane na Zachodzie jako dowód ich własnego zaniepokojenia, co do ich skuteczności oraz oddziaływania takich teorii na ich własne rządy, a przede wszystkim na naukowców. „Krytykowanie przez Sowietów Sacharowa i teorii zbieżności może być postrzegane jako sowieckie wysiłki podjęte dla wypracowania na Zachodzie wiarygodności co do osoby Sacharowa oraz jemu podobnych, szczerych przeciwników i męczenników obecnego sowieckiego systemu, którzy wyrażają prawdziwy bunt przeciwko reżimowi. Maskując więc własną teorię zbieżności i przedstawiając ją jako doktrynę „opozycji”, Sowieci mogą osiągnąć na Zachodzie większy efekt dla popularyzowania ich koncepcji zbieżności, to znaczy uzyskać zbieżność na ich, sowieckich warunkach” - pisał Golicyn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już wiele lat temu przypominałem (w książce „III Rzeczpospolita czy III Faza”), iż do „uśmiercenia” komunizmu, doprowadziło w istocie jedno z najskuteczniejszych kłamstw, wpisujących się w obszar sowieckiej strategii – teoria o ewolucji komunizmu. To za jej przyczyną wprowadzono bezzasadną gradację, rozróżniając w komunizmie okresy: „terroru” lat 20. i 30., czas „błędów i wypaczeń” lat 50. oraz następujący po nim „proces destalinizacji”, którego uwieńczeniem miały stać się rządy Gorbaczowa i jego „pierestrojka”.
      Przeobrażenia w świecie komunizmu, Zachód odczytywał jednoznacznie - jako dowód jego postępującej słabości, a każde z poszczególnych wydarzeń miało być objawem „wzrostu tendencji odśrodkowych wewnątrz międzynarodowego komunizmu”. Zgodnie z tą teorią, polityka „pierestrojki”, zmiany dokonywane w państwach Bloku Wschodniego, a wreszcie upadek ZSRR, stanowiły logiczny ciąg zdarzeń, będący wynikiem naturalnej ewolucji systemu.
      Związana z tą myślą teoria konwergencji, miała zaś za zadanie usprawiedliwienie sojuszu państw zachodnich z komunizmem i zapewnienie Rosji „miejsca wśród narodów świata”.
      „Konwergencja” tłumaczyła więc wszelkie związki ze światowym komunizmem i rozgrzeszała zgraję łajdaków z paktowania z kremlowskimi bandytami.
      Dzięki uprawianiu tej hiper- bredni, zalegalizowaniu partii i środowisk komunistycznych, sowieckie zniewolenie bez przeszkód torowało sobie drogę do zachodnich szkół i uniwersytetów, co wkrótce doprowadziło do sytuacji, w której znaczna część wpływowych środowisk opiniotwórczych, znalazła się pod inspiracją „idei” komunistycznych. Tym samym- „konwergencja”, w wydaniu sowieckim, doprowadziła do „oswojenia” Zachodu z komunizmem i zainfekowania całej myśli politycznej błędnymi teoriami i wyobrażeniami. Była pseudonaukowym podłożem, na którym wyrastały nowe zastępy gawnojedów i użytecznych idiotów, sławiących „ducha współpracy i przyjaźni”.
      Kluczem do nowego rozdania starej bredni o „konwergencji”, są dzisiejsze opowieści o „potrzebie normalizacji” stosunków Rosji z Zachodem oraz powszechne przeświadczenie, że bez udziału moskiewskich ludobójców nie da się rozwiązać światowych problemów.
      Osadzenie tych dewiacji w środowiskach lewackich i lewicowych, nie wynikało bynajmniej z jakiegoś „pobratymstwa ideowego”, jak tłumaczy się to zauroczenie.
      Komunizm, który nigdy nie był żadną ideologią, filozofią ani doktryną polityczną, wykorzystał jedynie intelektualne upośledzenie liderów tych środowisk, narzucając im „kilka pojęć jak cepy”.
      To samo czyni dziś z ludźmi „środowisk konserwatywnych” i „narodowych”, siejąc spustoszenie wśród polityków „odwołujących się do chrześcijaństwa” lub „tradycyjnych wartości”.
      Nazwy te opatruję cudzysłowem, bo rzeczywiste postawy tych ludzi oraz ich stosunek do spadkobiercy Związku Sowieckiego, całkowicie przekreślają sens używania takich określeń.
      „A czymże jest nasza teoria– przyznawał Lew Trocki –jeśli nie po prostu narzędziem działania? Tym narzędziem jest dla nas teoria marksistowska, bo aż do dziś nie wymyślono nic lepszego”.
      A skoro to „lepsze” zostało już wymyślone i okazało się bardziej przydatne od narzędzi terroru, pałki i dołów z wapnem-dlaczego miano nie skorzystać ze zdobyczy „wolnego świata”?
      Pułkownik Putin, który nie musiał już bawić się w marksistowskie teorie itp. absurdy, doprowadził komunizm na wyższy stopień pasożytnictwa i posłużył narzędziem dostosowanym do potrzeb współczesnego świata.
      Należało tylko usprawnić „konwergencję” o motyw pieniądza i żądzę zysku, należało osłonić ją bełkotem o „demokratyzacji”, by uczynić z niej doskonałą przynętę na sytych i głupich. Ich samych, również podniesiono na wyższy poziom gawnojedów i zaczęto traktować jako wspólników, kontrahentów, partnerów biznesowych i politycznych.
      Ludzie, którzy nie rozpoznali celów sowieckiej/rosyjskiej strategii podstępu i dezinformacji, nigdy nie zrozumieją, że celem Putina nie jest „silna Rosja”, „obrona narodu” czy „wartości chrześcijańskich” – lecz władza, rozbój i panowanie nad światem kolejnej watahy komunistycznej.

      Usuń
    2. Wszelkie „idee narodowe”, głoszone przez kremlowskiego despotę, jego odwołania do religii czy „wartości chrześcijańskich”, mają taką samą wartość, jak „teoria marksistowska” Trockiego i są zaledwie narzędziem w rękach bandytów i dewiantów.
      Były przydatne, więc zostały zastosowane. Gdy skończył się czas ich przydatności, odrzucono je i sięgnięto po nowe.
      Putin będzie więc socjalistą dla zaczadzonych socjalizmem i narodowcem, dla wyznawców idei narodowych. Stanie się gorliwym chrześcijaninem, gdy przyjdzie mu oszukać chrześcijan i pierwszy sięgnie po symbole wolnomularstwa, gdy sprzymierzy się z masonami. Dla Żydów założy jarmułkę, a muzułmanom zbuduje meczet.
      Nie ma takich idei, doktryn i religii, których prawdziwy komunista nie byłby w stanie wyznawać.

      Warto pamiętać, że teorie Golicyna na temat sowieckiej strategii podstępu i dezinformacji, zostały odrzucone przez Zachód. Nie pasowały do wizji korzyści, jakie syte społeczności „wolnego świata” dostrzegały w otwarciu Bloku Wschodniego.
      Dlatego w tej grze, toczonej przez Związek Sowiecki od lat 60-tych, a zakończonej Wielką Mistyfikacją - „uśmiercenia komunizmu”, Zachód stał się ofiarą. I ofiarą nadal pozostaje, o czym świadczą wydarzenia ostatnich dziesięcioleci i traktowanie Rosji, jako „partnera”.
      Gdyby Zachód rozpoznał komunistyczną strategię, nie mógłby brać w niej udziału – po stronie Moskwy, bo konsekwencje takiego uczestnictwa (w tym- nowej formuły zniewolenia naszego kraju), byłby katastrofalne dla ludzi „wolnego świata”.
      Owszem, Zachód chętnie powitał brednię nt. „śmierci komunizmu” i zaakceptował „historyczną transformację” PRL-u w III RP, ale nie dlatego, że to „było jednym z celów ich działań” (jak Pan twierdzi), ale z tej przyczyny, że fałsz tej mistyfikacji był korzystny dla interesów Zachodu.
      Jest w tym pokłosie utrwalenia porządku pojałtańskiego i traktowania Rosji w sposób niewspółmierny do realnego znaczenia tego państwa.
      Pisząc zaś: „zarówno Niemcy jak i Amerykanie mają gdzieś los naszych obywateli i będą podtrzymywać zniewolenie ich tak długo, jak długo będzie to opłacalne”, zdaje się Pan nie rozróżniać interesów USA i Niemiec.
      Ci pierwsi, nie mogą być zainteresowani zniewoleniem Polaków, bo oznacza to dominację osi Berlin —Moskwa i wiedzie do wyrugowania interesów amerykańskich z Europy. Polska zniewolona nie jest w interesie USA, bo tylko silne państwo, leżące między Rosją a Niemcami, może zrównoważyć hegemonię tych wpływów.
      Niemcy zaś – zawsze i wszędzie, będą dążyli do likwidacji państwa polskiego. Co wynika z doświadczeń historycznych, ale też geopolitycznych i dążności Niemiec do wspólnej granicy z Rosją.
      Napisał Pan także, iż „ważniejszym od słusznego bojkotu wyborów (które i tak będą sfałszowane) jest bojkot „wolnych” mediów”.
      Ja zaś w tekście napisałem:
      „Rzecz, którą możemy dziś zrobić i do której zachęcam – to odmowa udziału w mistyfikacjach wyborczych i odrzucenie wszystkich partii, które w tej mistyfikacji uczestniczą.
      Za taką odmową, musi podążać świadomość, że system polityczny III RP – z jego partiami, mediami i instytucjami, jest narzędziem zniewolenia, do którego nie wolno przykładać ręki”.
      Cieszę się więc, że jesteśmy zgodni w postulacie odrzucenia i bojkotu owych „wolnych mediów”.
      Pisałem o nich na blogu wielokrotnie, podkreślając, że obecna TVP, Republika, Fronda, media Karnowskich i Sakiewicza, czynią wiele zła naszym rodakom. Nie tylko wspieraniem wszelkich operacji dezinformacyjnych i rezonowaniem Obcych – czym wydatnie wspierają te środowiska, ale przemilczaniem (cenzurowaniem) rzeczy niewygodnych dla rządzących oraz promowaniem postaci, które nigdy nie powinni mieć dostępu do oczu i uszu Polaków.
      Odrzucenie i bojkot tych „zatrutych źródeł” jest też kwestią higieny intelektualnej, bo obcując z nimi, nie można zdobyć się na trzeźwą, racjonalną ocenę rzeczywistości.

      Pozdrawiam Pana

      Usuń
  4. rodakvision,
    Szanowny Panie Mirosławie,

    Oby więcej naszych rodaków miało odwagę powtórzyć Pańskie dumne słowa.
    Serdecznie za nie dziękuję i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Panie Aleksandrze,
    Po pierwsze, napisane przeze mnie słowa były tylko na marginesie pańskiego tekstu, więc uwypuklenie tego w pierwszym akapicie pańskiej odpowiedzi jest co najmniej niestosowne, bo stosowanie tego typu zabiegów ma zazwyczaj na celu zdezawuowanie „oponenta”, a nie merytoryczną wymianę myśli. Pisze Pan również, że „domyśla się”, że „niezbyt dokładnie…” słowem, że nie zrozumiałem pańskiego tekstu. Jest dużo taktowniej zapytać bezpośrednio o swe wątpliwości, niż przedstawiać je jako tezy. Kiedyś już zwróciłem Panu uwagę na stosowanie (świadomie lub nie) zabiegów erystycznych i tu stosuje je Pan ponownie. Czy pańska niechęć do zrozumienia moich tekstów, przejawiająca się w agresywnych zwrotach w pańskich odpowiedziach, nie jest spowodowana tymże zwróceniem uwagi?
    Zdecydowałem się na zamieszczenie poprzedniego wpisu, by zwrócić uwagę, na stosowanie zwrotu, który w mojej opinii, jest dwojako niebezpieczny. Z jednej strony z Zachodu zdejmujemy winę za ich decyzje, z drugiej utwierdza się, w mojej opinii całkowicie mylne, przekonanie, że nie od nas, a jedynie od akceptacji (lub jej braku) Zachodu zależy nasz los.
    Z książką A. Golicyna zapoznałem się w zeszłym roku, czyli w przeszło trzydzieści lat po jej napisaniu, co dało możliwość zweryfikowania choćby części stawianych tez. To na podstawie tej lektury nabrałem przekonania (wcześniej się jedynie domyślałem), że nie tylko komunizm nie upadł, ale że od dziesięcioleci komuniści mogą świętować nowe zwycięstwa. W tym kontekście twierdzenie, że Zachód to „gamonie” bezceremonialnie ogrywani przez komunistów od pól wieku, to tragiczne nieporozumienie. Zaznaczam jednak, że pisząc Zachód mam na myśli „elity polityczne”, a nie ogólnie pojęte społeczeństwo – odpowiedzialność za decyzje leży na barkach ludzi bezpośrednio decyzyjnych, a nie na wszystkich, jak by demokraci chcieli. Otóż gdy widzę, że Niemcami (a przez to i UE) od lat rządzi protegowana Lothara de Maiziere z CDU-Wschód (ostatniego szefa rządu NRD), która w 1981 roku była sekretarzem FDJ ds. agitacji i propagandy, gdy widzę, że za jednego z największych myślicieli robi się np. E. Fromma, który choćby w swoim „Być czy mieć” otwarcie porównuje (często domniemane) myśli Marksa z tekstami np. Mistrza Ekharta, a nawet Jezusa uznając Marksa za największego z nich, gdy widzę, że Europa przyjmuje marksistę Spinellego za „ojca” organizacji itd. to nie widzę w tym wszystkim głupoty europejskich decydentów, ale konsekwentną realizację komunistycznych celów pod przykryciem teorii konwergencji. Jeżeli w poprzednim wpisie skrót myślowy był zbyt duży, to mam nadzieję, że teraz jest jaśniej.
    Pisze Pan dalej: ” Zachód chętnie powitał brednię nt. „śmierci komunizmu” i zaakceptował „historyczną transformację” PRL-u w III RP, ale nie dlatego, że to „było jednym z celów ich działań” (jak Pan twierdzi), ale z tej przyczyny, że fałsz tej mistyfikacji był korzystny dla interesów Zachodu.” Jeżeli przygotowanie nie tylko politycznych ale i intelektualny elit, przejęcie edukacji (ze szkolnictwem wyższym w szczególności), przejęcie instytucji kultury i całkowite zinstytucjonowanie tego obszaru, metodyczne niszczenie Kościoła poprzez organy państwowe itd. są niewystarczającymi przesłankami do twierdzenia, że cele Wschodu i Zachodu są tożsame, to nie ma sensu przekonywanie pana.
    Pisze Pan również: „zdaje się Pan nie rozróżniać interesów USA i Niemiec” jako argument podając, że „tylko silne państwo, leżące między Rosją a Niemcami, może zrównoważyć hegemonię tych wpływów” jakby nie dopuszczając myśli, że silne państwo całkowicie uzależnione od USA jest dla USA korzystniejsze niż silne niezależne państwo, a zdecydowanie łatwiej jest przejąć zarząd nad niewolnikami, niż ich uwolnić i sprawić by bezwarunkowo poszli za wyzwolicielem. Należy pamiętać również, że USA zdają się cenić dużo wyżej (możliwe w ich oczach) wsparcie Rosji przeciwko zbliżającej się konfrontacji z Chinami, niż istnienie chociażby jakiejś Polski, a administracja ich poprzedniego prezydenta nawet zbliżeniu Rosji z Niemcami sprzyjała.
    Rafał Stańczyk

    OdpowiedzUsuń
  6. Rafał Stańczyk,

    Dyskusja ma sens wtedy, gdy opiera się na rzeczowych argumentach. Jeśli w mojej obszernej odpowiedzi, dostrzegł Pan zaledwie „zabiegi erystyczne”, a nawet poczuł się urażony, tracimy czas na dalszą wymianę uprzejmości. Nie mam ochoty zagłębiać się w Pańskie odczucia ani dywagować o rzekomo „agresywnych zwrotach”.
    Tym bardziej, że i teraz nie powiedział Pan nic nowego, a jedynie powtórzył wcześniejsze opinie.
    Co do Golicyna. Wierzę, że Pan go przeczytał, ale – czy na pewno zrozumiał? Bo mówić o Golicynie i pisać o „realizacji komunistycznych celów” przez „elity” Zachodu, to dla mnie zbyt śmiałe skojarzenie.
    Nadto, Golicyn nigdy nie miał wątpliwości, że tzw.”myśl” Marksa i pomniejsze aberracje umysłowe, przygarnięte przez komunistyczną bandę, są tylko narzędziem do celu.
    W udzielonej Panu odpowiedzi napisałem wprost:
    „Komunizm, który nigdy nie był żadną ideologią, filozofią ani doktryną polityczną, wykorzystał jedynie intelektualne upośledzenie liderów tych środowisk, narzucając im „kilka pojęć jak cepy”.
    Jeśli dla uzasadnienia tezy o współudziale „elit” Zachodu w sowieckiej strategii podstępu i dezinformacji, sięga Pan po argument „z myśli lewicowej”, znajduję kolejne potwierdzenie, że mamy całkowicie różne oceny zjawiska zwanego komunizmem.
    Gdyby Pan napisał, że dziesiątki postaci tej „elity” to sowiecka agentura, a setki z nich zostało „kupionych” przez ZSRR-Rosję, byłby to argument sensowny – choć i tak nierozstrzygający o „winie” Zachodu.
    Powoływanie się na przeszłość A.Merkel, lub fascynacje E. Frommem, nie ma związku z uzasadnieniem takiej „winy”.
    Ponieważ staram się dociekać logicznych fundamentów różnych poglądów, zapytam: gdyby założyć, że „elity” Zachodu były wspólnikiem Sowietów w realizacji strategii podstępu i dezinformacji, kto – Pana zadaniem, byłby wówczas celem, ofiarą tej strategii? Tylko Polska, czy może jakieś inne państwa? A jeśli inne, to jakie i czy są to również państwa „wolnego świata?
    Gdy spróbuje Pan udzielić sobie odpowiedzi, może dostrzeże grząski fundament tej tezy.

    Musze też odnieść się do zdania, jakie znalazło się w Pańskiej odpowiedzi:
    Napisał Pan, że „silne państwo całkowicie uzależnione od USA jest dla USA korzystniejsze niż silne niezależne państwo, a zdecydowanie łatwiej jest przejąć zarząd nad niewolnikami, niż ich uwolnić i sprawić by bezwarunkowo poszli za wyzwolicielem”.
    Powiem wprost – to zdanie nonsensowne i kolejne potwierdzenie, że pisze Pan o rzeczach nieprzemyślanych.
    „Silne państwo”, nie może być jednocześnie państwem „uzależnionym”, a jeśli USA chcą mieć za partnera „silne państwo”, jakże mogą go „uzależniać”?
    Jeśli mamy do czynienia z „silnym państwem”, czy można w nim „przejąć zarząd nad niewolnikami”? Albo to państwo jest „silne”, albo żyją w nim „niewolnicy”.
    Trzeba się zdecydować.
    Gdy rozwiąże Pan te paradoksy, może uda się wrócić do rozmowy.
    Na marginesie: w mojej ocenie, Pańska fatalistyczna wizja położenia naszego kraju – podbitego wspólną strategią Sowietów i Zachodu, a nadto, zniewolonego przez USA, jest mi całkowicie obca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowni Panowie,
      Na marginesie Waszej dyskusji dodam tylko 3 przykłady "amerykańskiego zniewolenia" i okupacji.
      Przykłady bezwzględnych sukcesów, których możemy tylko pozazdrościć.
      Trzy państwa "zniewolone":
      Niemcy,
      Japonia,
      Korea Południowa.
      Obawiam się, że samotrzeć i bez tego "zniewolenia" będą Polacy żyć w kolejnych wariantach "państw karłowatych", a z polskości pozostanie jedynie terytorium, język i "Polacy z urodzenia". Bezmyślni wyznawcy ludowładztwa, stłamszeni przez Obcych i bez szans na wyłonienie elit niebędnych dla samodzielnego bytu narodu i państwa.

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Panie Mirosławie,
      Argumentu przez Pana przytoczonego sam używam, ale należy pamiętać, że są też miejsca na ziemi, gdzie Jankesi byli ale z ich nieudanej obecności ludzie dostali tylko wojnę i cierpienia. Nie mam nic przeciwko zamieszkiwania "drugiej Japonii" (oczywiście nie tej z obietnic Wałęsy), ale nie zamieniłbym się nawet na chwilę z Irakijczykiem z terenów opanowanych przez ISIS.
      Inny etap, inne cele, inne środki do tych celów. Mimo, że chciałbym, to nie potrafię sobie dziś wyobrazić amerykanów jawnie i w działaniu antyrosyjskich. A tego nie zrobią dla wyzwolenia Polaków. Mogą jedynie nam pomóc niejako przy okazji, podczas realizacji własnych celów.
      Przy tym, aby nie było wątpliwości, gardzę trollami atakującymi USA w internecie, oskarżając ich o wszystko zło tego świata. Parafrazując stare porzekadło, wolę z Amerykanami zgubić, niż z Rosjanami znaleźć.
      Pozdrawiam

      Usuń
    3. "Mogą jedynie nam pomóc niejako przy okazji, podczas realizacji własnych celów". Niczego więcej od nich nie oczekuję. Znacznie więcej od Polaków, bo Rzeczpospolita, to nasza Rzecz i naszą rzeczą jest o nią walczyć z wykorzystaniem każdej okazji kiedy amerykańskie cele nam w tym pomogą. Póki co tutejsi wybrańcy pozorują robienie. Na terytorium polskim musi być "Izrael amerykańskich interesów", a wtedy ich cele i nasze będą zbieżne. Musi wrócić Polska i być twierdzą, a nie geopolitycznym obojniakiem do obijania przez wszystkich. Ni pies, ni wydra. Pan doskonale wie, że wolność kosztuje, a lud zamieszkujący terytorium polskie chce wszystko za darmo i jeszcze +, a + to są kajdany noszone jak biżuteria.
      Pozdrawiam

      Usuń
  7. Panie Aleksandrze,
    Już w przeszłości zauważyłem, że istnieje między nami różnica w rozumieniu pewnych pojęć podstawowych, a stąd zbieżne poglądy wydają się czasem całkowicie odmienne. Jest to sytuacja, która się zdarza i z tego powodu nie ma sensu przekonywać drugiej strony, bo możliwe że nie tylko obie osoby mają rację, ale także że mówią to samo, ale innym językiem. Nie ma znaczenia, czy powodem jest różnica pokoleń, inny stopień wykształcenia, oczytania itp., faktem jest, że bez ustalenia jednoznacznych definicji podstawowych nie da się skutecznie wymienić poglądów, a tego się nie zrobi w komentarzach do bloga. Ludzie nieświadomie stosują skróty myślowe i dopiero ich niezrozumienie przez odbiorcę daje nam znak, że coś w wypowiedzi było nie tak. Z pańskiej odpowiedzi rozumiem, że np. uproszczenie w którym nie dopisałem, że owe „elity” Zachodu to w mojej opinii „elity” zainstalowane przez komunistów i im służące spowodowało, że coś dla mnie oczywiste dla Pana stało się niezrozumiałe i pisze Pan, że „Gdyby Pan napisał…” Jakich pańskich skrótów myślowy ja nie rozumiem, tego nie wiem. I nie ma Pan absolutnie racji uważając, że się obrażam. Jako człowiek inteligentny powinien Pan wiedzieć, że internetowy wpis nie może być podstawą takiej oceny.
    Myślę, że nie ma sensu ani powodu próbować dalej wyjaśniać rozbieżności, gdyż nie jest to miejsce temu przeznaczone.
    Uszanowanie i wyrazy uznania za pańską pracę.
    Rafał Stańczyk

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzień dobry.
    Pozwolę sobie zacytować pewien fragment Pańskiej wypowiedzi:
    "Jeśli pojawiają się „polityczne anomalie” - jak w roku 1992, w postaci rządu Jana Olszewskiego, w roku 2005 - prezydentury Lecha Kaczyńskiego, czy w 2015 – szefostwa MON, są szybko usuwane i korygowane przez „strażników systemu”."

    Czy może Pan wyjaśnić kwestię dlaczego "prawdziwy" szef MON pomimo tak haniebnego sposobu odsunięcia go od stanowiska popiera i zachęca do brania udziału w tej farsie? Jest w ścisłym gronie zarządzającym partią rządząca , doskonale zna mechanizm ułudy demokracji i pochodzenie elit.
    Dlaczego w takim razie wciąż trzyma z szalbierzami ?

    OdpowiedzUsuń
  9. mikrobi,

    Cóż tu wyjaśniać? O postawie Antoniego Macierewicza pisałem już wielokrotnie i nie ukrywałem krytycznej oceny.
    W tekście „FAŁSZYWA ALTERNATYWA – 2.TERAPIA” z maja 2018 napisałem:
    „Poważną przeszkodą przed przyjęciem proponowanej terapii, może się okazać postawa ministra Antoniego Macierewicza, z którym wielu Polaków łączyło nadzieję na stworzenie nowej siły politycznej. Dalsza obecność tego polityka w kręgu „dobrej zmiany” - jeśli nawet motywowana pragmatyką prac nad sprawą smoleńską, może przekreślić szansę na takie rozwiązanie i pozbawić potencjalny ruch polityczny mocnego przywództwa.
    Przypomnę natomiast, że logika długiego marszu nie opiera się na dogmacie wiary w tego czy innego polityka i nie jest zależna od politycznych kalkulacji.
    Trzeba przyjąć – niezależnie od decyzji Antoniego Macierewicza oraz okoliczności, w jakich się znajdziemy, że terapia fałszywej alternatywy, musi przekraczać podobne ograniczenia. Gdyby było inaczej – długi marsz przeciwko mitom nie odróżniałby się od szalbierstwa „trzech kadencji” pana Kaczyńskiego”.

    Kilka miesięcy później, w odpowiedzi udzielonej Panu Wojciechowi Miara, napisałem otwarcie, że jedyną rzeczą, jaka interesuje mnie w kontekście działań grupy rządzącej, są zachowania i decyzje Antoniego Macierewicza.
    W moim najgłębszym przeświadczeniu, każdy dzień trwania ministra Macierewicza w obecnym układzie politycznym, jest czasem straconym dla sprawy smoleńskiej – a to uważam za najważniejsze. A nie tylko straconym, lecz niekorzystnym i groźnym dla kwestii wyjaśnienia tej zbrodni.

    Zwracam również uwagę, że wczesną jesienią br. podkomisja smoleńska zakończy swoją działalność i wyda końcowy raport.
    Ten raport – o czym jestem głęboko przekonany, zostanie zamilczany przez partyjne media i nie spotka się z żadną reakcją PiS-u.
    Stosunek tej partii do Rosji wytyczają dziś słowa D.Trumpa, wypowiedziane podczas wizyty Dudy w USA: „Mam nadzieje, że Polska będzie mieć wspaniałe relacje z Rosją. Uważam, że to możliwe, naprawdę” i korespondująca z nimi wypowiedź lokatora Pałacu: „Ja bym bardzo chciał, żeby Rosja była przyjacielem, żeby te relacje były jak najlepsze, żeby rozkwitały relacje polityczne, międzyludzkie, naukowe czy wymiana gospodarcza”.
    Ponieważ nad polityką zagraniczną III RP, wisi cień Pałacu i władzy otoczenia A.Dudy, to środowisko nadaje ton wszystkim decyzjom politycznym.
    Wygaszenie sprawy Smoleńska, jest pokłosiem „konsensusu” między Pałacem, a J.Kaczyńskim i wpisuje się w cele grupy zarządzającej tym państwem.
    Poparcie dla udziału Rosji w RE, jest jednym z pierwszych sygnałów „nowego otwarcia” w relacjach warszawsko-moskiewskich. O tym, że takie otwarcie nastąpi, pisałem przed dwoma laty. Taka bowiem jest powinność ośrodka prezydenckiego – jako strażnika sukcesji komunistycznej.

    W tym kontekście, warto obserwować i oceniać zachowania ministra Macierewicza.
    Uważam, że stanie on wkrótce wobec zasadniczego wyboru – pozostać w partii J. Kaczyńskiego i nadal żyrować polityczne szalbierstwo, czy też, wypełnić swoją życiową misję i stworzyć siłę polityczną, która sprawę Smoleńska podniesie do rangi polskiej racji stanu.
    Bo traktując tę sprawę, jako ponad-polityczną i ponad-partyjną, nie można jej podporządkować kategoriom lojalności, konwencjom towarzyskim itp. dylematom. Decyzja dotyczy tylko jednej kategorii: chcę lub nie chcę dojść do prawdy o Smoleńsku.
    PiS i Kaczyński tego nie chcą.
    Zakładam, że celem bieżącym, jak stawia sobie były szef MON, jest doprowadzenie do publikacji końcowego raportu z prac komisji smoleńskiej.
    To rzecz niezwykle ważna, bo konkluzje tego raportu przyniosą prawdę – a zatem staną sie „bolesnym cierniem”, ale też historycznym wyzwaniem dla każdego rządu, który mieni się być polskim.
    Jeśli rząd Morawieckiego (czy jakikolwiek inny) zignoruje ten przekaz i „wygasi” sprawę zbrodni smoleńskiej, poniesie taką samą historyczną odpowiedzialność, jaką ponoszą komuniści za ukrywanie sprawy Katynia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za odpowiedź.
      Nie ukrywam iż z osobę min. Macierewicza żywiłem i żywię ogromne nadzieję oraz darzę niekłamanym szacunkiem. Stąd z pewnym zdumieniem obserwowałem jego powściągliwe reakcje. Składałem to na karb jego przymiotów czyli powściągliwości i opanowania a przede wszystkim wiedzy którą posiada , a której mi brak , dotyczącej prawdziwych mechanizmów i sił rządzących Państwem jak również złudności władzy partii rządzącej.
      Nie ukrywam iż ja widzę wyłącznie rozwiązanie siłowe na wzór tego z 1925 r.
      Miałem ogromną nadzieję widząc reformy jakie dokonały się w armii i opór jaki wywoływały podczas jego urzędowania. Uważam iż tylko POLSKA armia , dowodzona przez POLSKICH dowódców jest w stanie zerwać kajdany zniewolenia.
      W moim odczuciu probierzem ostatecznym będą wybory , których wynik jest łatwy do odgadnięcia i przyszła teka MON.
      Jeżeli wróci min. Macierewicz oznaczać to będzie dalsze budowanie potencjału WOT i WP, dowództwa nie związanego pętami agentury i osłabienie "żyrandola". Jeżeli nie, zostaliśmy sprzedani na ołtarzu "ciepłej wody w kranie".

      Usuń
    2. Powtórzę to co napisałem na swoim tt:
      "Tomasz Piątek i jego kłamstwa - Raport": Książka Macierewicz i jego tajemnice została oparta na fałszywych twierdzeniach i wręcz absurdalnym łączeniu faktów. https://archiwum2019.mon.gov.pl/d/pliki/rozne/dla-mediow/2017/11/raport.pdf … Dobra robota! Gonić parcha bez względu na dzień tygodnia.
      Oceniać mamy prawo i brać na szalę zasługi i ... wątpliwości, ale Obcym trzeba dawać odpór.

      Usuń
  10. Panie Aleksandrze,

    Pozdrowienia serdeczne przesyłam Panu ze swoich przedziwnych :) wakacji. Na szczęście znów zbiera się nam na lato i na pewno będzie przyjemniej. :)

    Pana zapewwne, wnosząc z wąsikowo-kamińszczakowego status quo ante w ramach prześladowania "niebezpiecznego blogera", nie stać na żadne wytchnienie i bieda pewnie u Pana aż piszczy??!

    Stąd moja wielka prośba do SzP Czytelników i Komentatorów "BEZ DEKRETU" o serdeczne wsparcie materialne bloga, gdzie jak zwykle sama prawda BEZ ZNIECZULENIA, co - jak widzę -, nie wszyscy wytrzymują! :)

    Jest tak, jak kiedyś (za Słowackim) napisałam: My Sławianie, my lubim SIELANKI :))


    Pozdrawiam wszystkich Państwa i życzę udnych wakacji!

    Contra sper spero, że będą one udane także dla naszego drogiego Autora.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tylko uffff i prześlę Pani ukłony wraz z najlepszymi życzeniami
      uchylając drzwi szeroko, by ulgą powiało.

      Usuń
    2. Pani Urszulo,

      Bardzo się cieszę z Pani obecności, bo wiem, że to, co nazywa Pani "przedziwnymi wakacjami" było i jest nadal bolesnym doświadczeniem.
      Tym większa moja wdzięczność, że sama będąc w tak trudnym położeniu, troszczy się Pani o sprawy autora.

      Najserdeczniej pozdrawiam i dziękuję.


      Usuń
  11. Szanowni Państwo,
    Posłużę się tt:
    Aleksander Ścios, @SciosBezdekretu
    "System polityczny III RP - z jego partiami, mediami i instytucjami, jest narzędziem zniewolenia, do którego nie wolno przykładać ręki.Póki ta świadomość nie zostanie upowszechniona, nie można liczyć na refleksję i bunt naszych rodaków"-
    https://bezdekretu.blogspot.com/2019/06/po-co-demokracja-3-przewrot-majowy.html …

    RODAKvision1-Ścios, @RODAKvision1
    Replying to @SciosBezdekretu

    1/2"upowszechnienie tej świadomości" jest zadaniem tych co idą w #MarszPrzeciwMitom. Naszymi orężem są książki "Nudis verbis" Pana Aleksandra. Trzeci tom musi ujrzeć światło dzienne wbrew wszystkim przeszkodom. Będzie potrzebna pomoc ludzi, którzy już tę świadomość posiedli.

    2/2 Musimy naprawić nasz brak dostatecznego zaangażowania w promocję poprzednich dwóch tomów: "Przeciwko Mitom" i "Obalić IIIRP".
    Może uda się nam to zrobić jeżeli znajdą się ludzie zdeklarowani, chętni pomóc. Proszę o kontakt;Tweet to, albo wprost mailem rpredakcja@rodaknet.com

    W wielu sprawach dot. "długiego marszu" nie możemy sobie pozwolić na w pełni
    otwartą komunikację, a już w szczególności w kwestich dotyczących "prześladowania "niebezpiecznego blogera"" i Jego książek. Dlatego proszę o kontakt osoby gotowe zaangażować się w pomoc, w wydanie trzeciego tomu "Nudis verbis". Więcej już w bezpośredniej korespondencji.

    Pozdrawiam Państwa


    OdpowiedzUsuń