Jeśli nie przyjmiemy prawdy o dychotomii My-Oni i nie nazwiemy po
imieniu gromady Obcych, nie mamy szans na zerwanie z sukcesją
komunistyczną i odbudowę wolnej państwowości.
Tej prawdy nie znajdziemy w podręcznikach historii. Nie usłyszymy o
niej z ust przedstawicieli elit intelektualnych. Nie powiedzą nam o
tym z ambon i nie wyjawią w listach pasterskich.
Prawda o genezie tego państwa i trwałym podziale My-Oni jest
nieobecna w słowach polityków, w partyjnych programach i
deklaracjach. Przemilczają ją publicyści i dziennikarze – zawsze
w służbie którejś z partii i koterii.
Została wyklęta tak dalece, że nie wolno o niej wspominać i tak
tchórzliwie, że wyłączono ją z publicznych dyskusji, a kto
chciałby uczynić z niej przedmiot refleksji, musi liczyć się z
mianem „siewcy nienawiści” i „burzyciela porządku
publicznego”.
Dychotomii My-Oni nie stworzyły „kwestie polityczne”, nie
wyznaczył jej światopogląd ani różnice w ocenie spraw polskich.
Jest konsekwencją półwiecza okupacji sowieckiej i trzech dekad
sukcesji komunistycznej, pod nazwą III RP. Jest efektem
zainfekowania polskości obcym tworem komunizmu i narzucenia nam
fałszywej wspólnoty z Obcymi.
Wynika z przekleństwa „skazy pierworodnej” - okresu instalowania
okupacji sowieckiej, gdy zgraję degeneratów i zdrajców,
przywiezionych tu na ruskich czołgach, kazano uznawać za
przedstawicieli państwa polskiego i obdarzono nienależnym mianem
Polaków. Odtąd przyjęcie fałszywej normy – jakoby Polakiem był
ten, kto urodził się na terytorium naszego kraju i posiada polskie
obywatelstwo, determinuje oceny dotyczące przynależności do
wspólnoty narodowej.
Wraz z fałszem państwowości skażonej okupacją komunistyczną,
III RP odziedziczyła strukturę społeczną, opartą na „wspólnocie”
Polaków z Obcymi.
Funkcjonariusze sowieckiego reżimu – esbecy, partyjniacy,
sędziowie, stali się „elitą” tego państwa, zaludnili jego
instytucje i zawłaszczyli życie publiczne. Zainfekowali je nie
tylko swoją obecnością, ale wprowadzeniem następców - dzieci i
wnuków agentury, potomstwem prześladowców i sługusów reżimu
oraz niezliczonym mrowiem sukcesorów, złączonych wspólnotą
interesu, więzami zawodowymi i towarzyskimi.
Stało się tak, ponieważ większość z nas dawno zrezygnowała z
podstawowej dychotomii My-Oni i wyzbyła świadomości, że komunizm
jest tworem obcym i wrogim polskości.
Stąd, był tylko krok do potraktowania Obcych jako partnerów i
nazywania ich Polakami.
W przestrzeni zakłamanej i zagarniętej przez ośrodki propagandy, w
której strażnikami podziałów stali się semantyczni terroryści,
nie było miejsca na wytyczenie tej dychotomii. Nie znalazł się
nikt, kto miałby odwagę nazwania Obcych po imieniu i odmówienia im
przynależności do wspólnoty.
Od czasu paktu „okrągłego stołu” i antypolskiej mistyfikacji 4
czerwca, w tej przestrzeni dominują koncyliacyjni oszuści, piewcy
„zgody narodowej” i „porozumień ponad podziałami”. Dominuje
„wspólnota brudu”, rządy genetycznych „georealistów” i
partyjnych „pragmatyków”, którzy z kłamstwa o „budowaniu
nowoczesnej państwowości”, uczynili drogę do likwidacji
narodu.
Jeśli są dziś tacy, którzy nadal nie potrafią zrozumieć
haniebnych zachowań tzw.”opozycji”, jeśli nadal epatuje się
nas antypolską retoryką tych środowisk, szokuje ich zaprzaństwem
i dowodami obcości –to tylko dlatego, że obecne państwo, z jego
partiami, mediami i instytucjami historycznymi, odrzuca elementarną
dychotomię My i Oni i fałszuje obraz sukcesji komunistycznej.
Jeśli po doświadczeniach roku 2010, ktoś wykazuje „zdziwienie”
postawami Obcych lub dopatruje się w nich „różnic politycznych”,
niczego nie pojął z logiki zamachu smoleńskiego i jest zaledwie
żałosnym ślepcem.
Dekady „oswajania” z komunizmem, a dziś – budowania
„wspólnoty” z jego bękartami, zatarły w nas zdolność takiego
postrzegania rzeczy i to, co było naturalne dla naszych przodków i
decydowało o zachowaniu tożsamości narodowej, stało się
dziedzictwem dawno utraconym.
Świadomość, że czyny popełnione przez sukcesorów komuny,
wykluczają z polskiej wspólnoty i są dowodem wrogości tych
środowisk – jest obca dla większości Polaków.
Obca dlatego, że ci, od których winniśmy wymagać prawdy o
realiach III RP i wypełnienia obowiązku ukarania zdrajców,
okłamują nas parcianą retoryką i wiodą do kolejnego etapu „zgody
narodowej”.
Uznawanie ludzi poprzedniego reżimu za jakąś „opozycję”,
nadawanie im praw honorowych, celebrowanie ich słów i traktowanie z
polityczną atencją – jest więcej niż głupotą i więcej niż
aberracją.
Jest zbrodnią fałszu, dokonywaną na otumanionych i niezdolnych do
obrony Polakach.
Bezczelne zachowania Obcych, zdrada, donosicielstwo i rozliczne akty
łamania prawa, są powszechnie akceptowane i przedstawiane przez
rządową propagandę, jako argument „walki politycznej”.
Okłamuje się nas, że taka postawa „opozycji” świadczy o
skuteczności „dobrej zmiany” i jest dowodem jakiegoś strachu
przed rządami Prawa i Sprawiedliwości.
To oczywisty nonsens, bo podobne reakcje ludzi prymitywnych i
tchórzliwych (a innych nie ma w środowisku Obcych) może wzbudzać
tylko poczucie bezkarności oraz pewność,że mają do czynienia ze
słabym i nędznym przeciwnikiem.
Sytuacje, jakich jesteśmy świadkami: ignorowanie prawa,
działalności agentury wpływu, dywersja propagandowa, nawoływania
do siłowych rozwiązań czy jawny pucz ludzi zwanych „sędziami”,
nie stanowią zagrożenia dla luminarzy „dobrej zmiany”. Niosą
natomiast katastrofalne skutki dla Polaków: prowadzą do obniżenia
( i tak drastycznie niskiego) progu przyzwolenia na zło, do
degradacji instytucji państwa ( i tak już zdegradowanych), do
moralnej deprawacji społeczeństwa.
Jeśli ludzie widzą – na co przyzwala się nietykalnej kaście
sądowej, jak chronieni są zdrajcy i kanalie, jeśli mają
świadomość podziału na „równych” i „równiejszych” -
zawdzięczamy to „pragmatykom” z partii Kaczyńskiego i ich
żałosnej niby-polityce.
Takie zjawiska nie byłyby akceptowalne i nie mogłyby dewastować
życia publicznego, gdyby prawda o dychotomii My-Oni stała się
podstawą wolnej państwowości.
W miejsce tej prawdy, karmi się nas kłamstwem o mitycznej „wojnie
polsko-polskiej”, a istniejące podziały tłumaczy „pluralizmem
politycznym”.
Wiele lat temu napisałem, że nigdy nie było i nie ma takiej
wojny.
To nie Polacy walczą ze sobą i nie polityczne podziały nas dzielą.
Jest natomiast walka Polaków z Obcymi, w której ci ostatni chcą
uchodzić za reprezentantów "innej wizji" Polski i
uzurpują sobie prawo uczestnictwa "w wielkiej wspólnocie
żyjących".
Jest wojna z apatrydami - ludźmi bez ojczyzny,wykorzenionymi z
polskiej tradycji i kultury.
Z dziećmi i wnukami sowieckich agentów, przywiezionych tu przez
okupanta i zainstalowanych na naszej ziemi.
Jest wojna ze zdrajcami, złodziejami i kolaborantami, których to
państwo namaściło na "polską elitę".
Kto tak postrzegałby realia III RP, musiałby przyjąć, że
wszelkie nawoływania do "kompromisów i pojednań", są
aktem narodowej zdrady i prowadzą do zabójczego mezaliansu Polaków
z Obcymi.
Bo fałsz "porozumienia" i "zgody narodowej",
jest naturalną bronią Obcych i nie ma nic wspólnego z dążeniami
Polaków. Ta załgana retoryka – którą będziemy słyszeli z
okazji hańby 4 czerwca -zawsze ujawniała intencje oszustów, ale
też zamysł przymusowej integracji polskości i komunizmu. Stosując
ów zabieg, Obcy chcieli wedrzeć się w strukturę polskiego
społeczeństwa i zmusić je do stworzenia sztucznej wspólnoty.
Wiedzieli, że ukazanie różnic dzielących My od Oni i wytyczenie
ostrej granicy, byłoby dla nich zabójcze.
Jeśli są wśród „patriotów” tacy, którzy bełkoczą dziś o
„zakończeniu wojny polsko-polskiej" i nawołują do
"zjednoczenia ponad podziałami", rzucają Obcym
bezcenne koło ratunkowe i działają w ich interesie.
Gdy w maju 2010 roku opublikowałem tekst „My i Oni”,
zakończyłem go słowami:
„My i Oni to podział dziś konieczny. Kto boi się takiej
dychotomii, niech zostanie w „Polsce Ketmanów”. Ten podział
jest konieczny, by stworzyć nową Polskę”.
Z perspektywy dziewięciu lat, mogę powiedzieć, że niewielu
odważyło się dostrzec realia historycznej dychotomii, a jeszcze
mniej, podjęło próbę rewizji swoich postaw i poglądów.
Uważam to za naturalne, bo wizja nowej Polski i prowadząca do niej
droga długiego marszu, nie są zadaniem dla „mas” i nie
mogą oczekiwać powszechnej akceptacji.
Przeszkodą jest nasz lęk przed wytyczeniem linii podziału, przed
wyzwaniem, jakie stawia dychotomia My-Oni. Ze wszystkimi
konsekwencjami wyboru: nakazem rozstania z mitologią III RP, z
sympatiami politycznymi, pokusą stadnego myślenia.
Przejście na "drugi brzeg", wymaga przezwyciężenia
dziesiątków mitów, jakie zaszczepiła nam obecna "klasa
polityczna", rozstania z mentalnością niewolników i
odrzucenia nauk doktrynerów. Wymaga semantyki nieznanej mitologom
demokracji i przywrócenia znaczenia pojęciom tak elementarnym, jak
„swój” i „obcy”, „dobro” i „zło”, „prawda” i
„fałsz”.
Zakończona niedawno farsa „euro-wyborów”, doskonale ukazała
problem z przyjęciem takiej optyki. Postulat bojkotu „świąt
demokracji” musiał być niezrozumiały dla ludzi odrzucających tą
dychotomię, dla zanurzonych w zwodniczej „bieżączce”, w małych
gierkach i wielkich szwindlach grupy rządzącej. Takim ludziom,
postulat bojkotu jawił się jako akt kapitulacji, dowód wrogości i
„działania na szkodę”.
Świadomość, że mieliby odrzucić jeden z mitów pustoszących
umysły Polaków– o „państwie prawa i demokracji”, a zamiast
wiary w bezwartościowe karteczki i wsłuchiwania w głos partyjnych
ćwierćinteligentów, wziąć się za robotę budowania małych
ojczyzn – paraliżuje, rodzi strach i złość.
Ciężko rozstać się z przeświadczeniem, że „wspólnocie” z
Obcymi zawdzięczamy „demokrację”, a głos oddany w wyborach,
decyduje o sprawach polskich. Jeszcze trudniej zrozumieć, że każdy
dzień podtrzymywania tego mitu, działa na korzyść Obcych, a każdy
„akt wyborczy” legitymuje ich obecność. To ich „święto” i
ich „wybory”. Rozgrywane według zasad narzuconych przez „ojców
założycieli” - wyłącznie po to, by zapewniały Obcym żerowanie
na polskiej wspólnocie.
„Ta myśl może się wydać śmieszna, ale jedyny sposób
walki z dżumą to uczciwość” – mówi jeden z bohaterów
„Dżumy”.
I zapewne - jest to myśl śmieszna, gdy widzimy jak żyją ludzie
prawi, nieprzystosowani do realiów III RP, zepchnięci na jej
margines.
Ci, dla których życie we „wspólnocie” z Obcymi jest piekłem.
Dlatego uczciwość wymaga, by granice My-Oni zostały wytyczone.
Wbrew narracji partii rządzącej, wbrew tchórzliwym wywodom
„intelektualistów” i pustosłowiu mitomanów – Obcych trzeba
nazwać po imieniu i wykluczyć z polskiej wspólnoty.
Nie po to, byśmy mieli kierować się nienawiścią, ale z tej
przyczyny, by za rok, dwa lub lat dziesięć, nie stanąć wobec
wyboru: My czy Oni?
Tego obowiązku nie da się zastąpić „walką polityczną”, ani
oczekiwaniem na „wynik wyborów”. Na nic jakakolwiek krytyka i
piętnowanie zachowań „opozycji”.
Póki nasi rodacy nie zrozumieją, z kim mają do czynienia, a Obcy
nie doświadczą wykluczenia z narodowej wspólnoty, ten zabójczy
związek będzie niszczył życie Polaków.
Skoro tej powinności nie można oczekiwać od państwa i nigdy nie
zdobędą się na nią dzisiejsi „patrioci”, trzeba decyzji
indywidualnych, podejmowanych przez tych, którzy chcą zerwania z
sukcesją komunistyczną.
Uświadomienie sobie, że jesteśmy My i są Oni - to metoda na
ożywcze, odważne spojrzenie na sprawy polskie. Na taki punkt
widzenia, który daje poczucie wolności i wyzwala z ograniczeń
stawianych przez establishment III RP.
W logice dychotomii My-Oni, która zawsze dotyczy poczucia
tożsamości, mieści się prawda, że Polska należy do nas. Prawda,
przed którą uciekają zwolennicy obecnego układu i drżą
polit-poprawni głupcy - by w imię partyjnych interesów, akceptować
każdą agresję Obcych.
Tyle razy przywoływany tu J.M. Rymkiewicz, zakreślił tę powinność
w prostych słowach:
„Nawet nazywać ich nie warto – w ogóle nie warto się nimi
zajmować, najlepiej jest uznać, że ich nie ma.
Trzeba wychodzić, kiedy wchodzą, odwracać się, kiedy do nas
podchodzą.
Polska należy do nas, a oni niech sobie gadają w swoich
postkolonialnych telewizjach, co chcą, niech sobie piszą w swoich
postkolonialnych gazetach, co im się podoba.
Nas to nie dotyczy.”
A nie dotyczy, nie dlatego, żebyśmy uciekali w „wewnętrzną
emigrację” i z piedestału postaw „jedynie słusznych”
zrzędzili na realia tego państwa, ale z tej przyczyny, że „świat
zaczyna się od dokładnego, ostrego widzenia. Ostrego widzenia
przedmiotów w jasnym obiektywnym świetle. Bez cienia” - jak
pisał Książę Poetów.
Wytyczenie granicy My-Oni jest darem „ostrego widzenia” i takiego
pojmowania spraw polskich, które prowadzi do autentycznej wolności.
Odnajdując ludzi podobnie myślących - choćby jednego na tysiąc,
będziemy na dobrej drodze do odbudowy naszej tożsamości.
Takich rzeczy, nie dokonuje się w pojedynkę. Są możliwe, gdy po
długiej, pełnej trudów drodze, można odnaleźć wartość słowa
– My.
***
Bardzo dziękuję Darczyńcom, dzięki którym blog nadal może funkcjonować.
Dziękuję za te słowa. Właśnie tak myślę od lat.
OdpowiedzUsuńMyślę, że to odpowiedni kawałek na 4 czerwca - ,,Więc jeśli wiarę nosisz w swoim sercu i jesteś gotowy na naszej walki trud wspomóż jak możesz ten naród niepokorny by w niebyt zepchnąć komunizmu smród" https://www.youtube.com/watch?v=QU6Y2MecnnQ&feature=youtu.be&fbclid=IwAR3zf2TR4iO-4d_ecgipjk42iJlDYpNHdVu3tGvRy34mgNqPI4bL548SPD8
OdpowiedzUsuń... widzisz "...darek", tylko "ten narod" nie jest juz "narodem niepokornym", jest narodem niewolnikow, zniewolonym! I jak, i przez kogo, i przez co, dotrzec do niego z wyzwolonym przeslaniem? Dzieki "Bezdekretowi" ze probuje, na ile moze, siac te ziarna wolnosci, ale gdzie padna i ile wydaja owoc (30, 60, 100), ktoz to wie?
Usuńuklony
M. Lappalainen
Nadzieja umiera ostatnia, jaki byłby sens naszego żywota gdybyśmy jej nie posiadali. Ten naród niepokorny, to właśnie my, którym przyświeca to miejsce stworzone przez Pana Ściosa i także wiele innych przyczółków Polskości. Ważne, by się w tym wszystkim nie pogubić. Stworzony sztuczny pęd życia nie wpływa pomyślnie na tworzenie drogi do wolnej Polski, lecz kropla drąży skałę. Dla wielu sama myśl ile czasu potrzeba by osiągnąć cel, wprowadza zwątpienie, ale innej drogi nie ma, bo nie widać nikogo na horyzoncie, kto sypnąłby kasą dla przyspieszenia sprawy. Pozdrawiam - Dariusz Nawara
UsuńRzecz w tym, że czasu już nie mamy na czekanie,na krople.....
OdpowiedzUsuń