Najmocniejszym ogniwem łańcucha, na którym „ojcowie założyciele”
III RP uwiązali miliony moich rodaków, jest przeświadczenie, że
tylko demokracja i tylko narzędzia narzucone podczas mistyfikacji
początku lat 90. mogą wyznaczać drogę polskiej państwowości i
decydować o naszym losie.
To genialne w swojej prostocie fałszerstwo, nie ma sobie równych w
dziejach współczesnej Europy , a poprzez analogię z państwem
Putina, nieomylnie wskazuje źródło i zakres inspiracji.
Tylko w III RP i tylko w Rosji wmówiono obywatelom, że
przepoczwarzone reżimy komunistyczne dobrowolnie przyjęły reguły
demokracji i uznając wolę suwerena podczas tzw. wyborów
powszechnych, wkroczyły na drogę ewolucyjnych przemian. Od czasu,
gdy komuniści dostrzegli, że kontrolowany system demokratyczny w
niczym nie zagraża ich władzy, „transformacja ustrojowa” stała
się wygodną metodą zrzucenia starej formy komunistycznej i
zastąpienia jej nową.
W efekcie - to, czego w czasach PRL-u, nie udało się dokonać przy
pomocy zbrodni, terroru i ordynarnej propagandy, stało się możliwe
dzięki porozumieniu namiestników Moskwy z kolaborantami i
przeprowadzeniu kilku gier operacyjnych, prowadzących do „okrągłego
stołu”.
Operacja zakończyła się powodzeniem, a jej finalnym efektem stała
się „III Rzeczpospolita” - nazwana w dokumentach SB „państwem
socjalistycznym nowego typu”.
Jeśli pamiętać, że II Rzeczpospolita wyłoniła się po latach
wojny światowej, wymagała tysięcy ofiar i wielkiej daniny polskiej
krwi, to ceną owej III RP (numeracja jest elementem fałszerstwa)
był alkohol przelewany w Magdalence i zakulisowe ustalenia między
esbekami i ich agenturą.
Zaiste - wartość tego państwa odpowiadała zapłaconej cenie.
Wielu moich rodaków, doskonale zdaje sobie sprawę z przebiegu tych
procesów i ma świadomość okoliczności, w jakich powstawało
obecne państwo. Wielu też rozumie, że komuniści i ich sukcesorzy
do dziś zachowali realny wpływ na kształt III RP, a inicjując
fasady „demokratycznego państwa prawa”, w postaci konstytucji,
trybunałów, rzeczników praw, systemu sądowego i instytucji
wyborczych, zapewnili sobie trwałe gwarancje nienaruszalności
swoich interesów.
Warto zauważyć, że choć każda z wymienionych tu namiastek
suwerenności istniała przed rokiem 1989, nikt przy zdrowych
zmysłach, nie nazwałby PRL-u państwem wolnym i niepodległym, a
udziału w organizowanych wówczas ”wyborach” nie określiłby
mianem polskich powinności.
Na czym polegała różnica?
Tylko na tym, że w latach 1989-91 zainicjowano kontrolowany przez
bezpiekę proces „pluralizmu politycznego” i w miejsce jednej,
„przewodniej siły narodu”, stworzono szereg rozmaitych partii i
partyjek - zwykle przy udziale kapusiów i agentury. Łączył je
jeden, wspólny mianownik – wyrażały akceptację dla systemu
powstałego w Magdalence i deklarowały uczestnictwo w ”mechanizmach
demokracji”. Ten, kto nie wyrażał takiego akcesu, znalazł się
na marginesie życia publicznego i został wykluczony z dobrodziejstw
„procesów demokratycznych”.
Niestety. Wiedza o przebiegu tej mistyfikacji, negatywna ocena
realiów III RP, a nawet dostrzeganie setek najgłębszych patologii
i „wspólnoty brudu”, łączącej partie systemowe – nie ma
najmniejszego wpływu na zachowania naszych rodaków.
Nawet ci, którzy werbalnie deklarują sprzeciw wobec obecnego
systemu, nadając sobie miano „antykomunistów”, „prawicowców”
i przeciwników OS, nadal chcą wspierać układ rządzący III RP i
uczestniczyć w utrwalaniu magdalenkowego szalbierstwa.
Postawę tych ludzi, można porównać do zachowania kogoś, kto
wiedząc, że dom zbudowano na niezabezpieczonym wysypisku śmieci, a
budujący popełnił morderstwo, by zagarnąć cudzą własność,
uważa taki dom za godny zamieszkania, a nawet pomaga zatrzeć ślady
przestępstwa.
Wielu naszych rodaków, przyznając się do „antykomunizmu” (w
cudzysłowie, bo z postawą antykomunistyczną nie ma to nic
wspólnego) oraz krytycznej oceny realiów tego państwa, deklaruje
jednocześnie, że nadal będzie uczestniczyło w farsie „wyborów”
i odda głos na którąś z partii i partyjek, powołanych w ramach
mistyfikacji „pluralizmu politycznego”. Ludzie ci tłumaczą
sobie, że jest to jedyny sposób na przeprowadzenie zmian w
państwie, powołują się na sofizmaty o „wyborze mniejszego zła”
lub „braku alternatywy” i są święcie przekonani, że wrzucając
do urny jakiś świstek papieru, dokonują czynu na miarę
patriotycznych powinności.
Otóż – taka postawa, nie tylko nie ma nic wspólnego z troską o
sprawy polskie, ale jest najgroźniejszym, bo aktywnym sposobem
umacniania wszelkich patologii i rodzajem współuczestnictwa w
szalbierstwie. Głupota tych ludzi i – nie waham się napisać, ich
moralne i intelektualne ograniczenie, jest niewytłumaczalne na
gruncie racjonalnej wiedzy i nie da się usprawiedliwić żadną
dialektyką.
Nie można bowiem pogodzić twierdzeń, że „okrągły stół”
był antynarodowym paktem, wiedzy o fałszerstwach wyborczych i
świadomości – kto i jakimi metodami narzucił system polityczny
tego państwa, z twierdzeniem, jakoby uczestnictwo w kolejnej farsie
wyborczej miało obalić sukcesję komunistyczną.
Nie da się mówić o wolnej Rzeczpospolitej, czcić pamięci
Żołnierzy Niezłomnych i przyznawać do tradycji Niepodległej, a
jednocześnie utrzymywać, że dziedzictwo komunistyczne, pod nazwą
III RP jest państwem prawa i demokracji, w którym wola suwerena
decyduje o naszej przyszłości.
Nie sposób uzasadnić postawy, w której wiedza o sfałszowanych
wyborach z roku 1989 i stworzonym wówczas, zamkniętym obiegu
politycznym, o rozlicznych oszustwach wyborczych („te wybory
zostały sfałszowane”-J. Kaczyński w 2014), obecności
pokomunistycznej kasty sądowej oraz instytucjach narzuconych nam w
czasie okupacji sowieckiej (Trybunał Konstytucyjny, Rzecznik Praw
Obywatelskich, Państwowa Komisja Wyborcza) - prowadzi do konkluzji,
że nadal warto iść do urny i wzmacniać obcy Polakom system.
Jeśli ktoś ma świadomość – jak powstawała III RP, jak
budowano jej polityczne podstawy, kreowano „autorytety” i
fałszowano wybory, jeśli widział zaprzaństwo ówczesnych „elit”
i dostrzegał zamysł oszukania Polaków – jakże może dziś
twierdzić, że konstrukcję tego państwa można zmienić przy
pomocy demokratycznych mitów?
Tych samych mitów, które u zarania wymyślili „ojcowie
założyciele”: budując partie polityczne – pod dyktando szefa
bezpieki i organizując taki system wyborczy, który wykluczał siły
przeciwne paktowaniu z komunistami i utrzymywał nadzór nad
procesami wyborczymi w rękach pokomunistycznych klanów.
Ludzie, którzy wyznają podobne absurdy, winni się zastanowić i
podjąć jednoznaczną decyzję.
Albo biegną na „wybory”, wspierając układ zarządzający tym
państwem, albo chcą ten układ rozbić i nie przyłożyć ręki do
umacniania zła?
Nie można utrzymywać, że kolejne „wybory coś zmienią”, bo
taki przypadek nigdy nie miał miejsca w 30-letniej historii tego
państwa, a obecna władza, z którą wielu łączyło nadzieje, nie
tylko nie zlikwidowała żadnej patologii, ale nie pozbawiwszy Obcych
wpływu na sprawy polskie, kazała ich nazywać „opozycją” i
budować z nim fałszywą „wspólnotę narodową”?
Jeśli dla kogo 30 lat to za mało, by zrozumieć logikę cwaniaków
rozgrywających mitologię demokracji - trzeba uznać swoją
kapitulację umysłową za fakt i nie narzucać błędów innym.
Tym bardziej nie sposób zaakceptować opisywanej tu postawy, że na
przestrzeni trzech dekad nie było wydarzenia, które doprowadziłoby
do konwalidacji tworu powołanego w Magdalence: nie zmieniono tzw.
konstytucji III RP – wprost nawiązującej do ustawy zasadniczej
PRL-u, nie oczyszczono życia publicznego z postaci służących
okupantowi i nie zerwano ciągłości personalno-instytucjonalnej z
okresem komuny.
Mogło się wydawać, że cztery lata „dobrej zmiany”, spośród
30 lat podobnych „eksperymentów” , to dość, by otrzeźwić
ludzi głosujących na partie systemowe i zmusić ich do refleksji.
Najwyraźniej i tego mało.
Żadna z „demokratycznie” wyłonionych grup politycznych,
powoływanych przez te same persony, choć pod zmiennymi szyldami,
nie dąży dziś do obalenia porządku ustalonego w roku 1989, a
polityk, którego bezmyślni wazeliniarze mają czelność porównywać
do Józefa Piłsudskiego, złożył niedawno historyczne „homagium”
- „Nie wpisuję się w opowieść mówiącą, że Okrągły
Stół był jakimś spiskiem. Okrągły Stół był posunięciem z
punktu widzenia ówczesnej sytuacji właściwym, trzeba było po
prostu jakoś odtworzyć nasze siły”.
Ludzie, którzy w tym i kolejnym roku, ulegną
namowom tego polityka i na wezwanie „zaufajcie” pobiegną do urn
– działają, de facto, na rzecz umocnienia patologii III RP i są
wspornikiem sukcesji komunistycznej.
Każda forma udziału w farsie zwanej „wyborami”,
każdy głos, oddany na tą czy inna systemową partyjkę, której
działacze odgrywają „pluralizm polityczny” – przynosi szkodę
sprawie polskiej i oddala nas od Niepodległej.
Nie ma znaczenie – czy będzie to partia X, bądź partia Y. Jeśli
działa w ramach systemu IIIRP i akceptuje reguły, narzucone na
początku lat 90., jeśli mami zwolenników wizją „parlamentaryzmu”
i obiecuje im reformy sprowadzone do „pudrowania trupa” - jest
grupą zwolenników obecnego status quo. Nie o koloryt partii tu
chodzi, lecz o zasadę, która więzi nas w mitologii demokracji.
Nie ma ani jednego, racjonalnego argumentu, by utrzymywać, że wybór
dokonany w realiach obecnego państwa, w ramach fałszywej
alternatywy, doprowadzi do upadku komunistycznej sukcesji. Jeśli
ktoś z wyznawców partii rządzącej zna rzeczowy argument –
proszę o jego wyjawienie. Stanę do dyskusji.
W tekście „FAŁSZYWA ALTERNATYWA – 1 DIAGNOZA „ z kwietnia
2018 r. napisałem:
„Powszechnie dziś stosowany argument, jakoby wybory powszechne
były „świętem” wolnego państwa lub miały świadczyć o
demokratycznym charakterze III RP – jest głęboko niedorzeczny.
Jeśli na początku tej pseudo-państwowości stworzono reguły
uniemożliwiające działanie anty systemowej opozycji, jeśli z
życia publicznego wyrugowano autentycznych antykomunistów i
przeciwników „pojednania” z bandytami - każde kolejne wybory
były farsą.
Przypomnę, że w roku 1947 sfałszowano wybory, by (formalnie)
mogli wygrać je komuniści. Dokonano tego poprzez terror, liczne
zabójstwa polityczne, jawne i utajnione fałszerstwa. Ten
przestępczy proceder, dał podstawę do legalizacji okupacji
sowieckiej i uznania owej niby-państwowości przez kraje „wolnego
świata”.
W roku 1989 również sfałszowano wybory, by do ówczesnego Sejmu
mogli wejść komuniści. Przez kolejne dwa lata systematycznie
marginalizowano i niszczono wszystkie osoby i ruchy społeczne, które
były przeciwne zdradzie „okrągłego stołu”, doprowadzając w
efekcie do sytuacji, gdy na scenie politycznej pozostali tylko
wyznawcy legalizmu III RP oraz ludzie zarządzani przez komunistyczną
bezpiekę.
Wówczas dokonano legalizacji owej pseud-demokracji, organizując
w roku 1991 wybory, zwane do dziś „wolnymi”. Nie mogły jednak
być wolne, bo dopuszczono do nich tylko wyselekcjonowanych polityków
i tylko te partie, które sankcjonowały system polityczny. Nie miały
nic wspólnego z wolnym wyborem, bo miliony naszych rodaków zostało
już zainfekowanych retoryką „Gazety Wyborczej” i pomniejszych
ośrodków propagandy, w których forsowano okrągłostołowe
sofizmaty i „jedynie słuszne poglądy” na sprawy polskie.
Odtąd wystarczyło kontrolować mechanizmy życia publicznego, a
sam proces wyborczy oprzeć na reżimowych instytucjach (PKW, sądy,
ośrodki propagandy) - by pozwolić sobie na organizowanie dowolnych
„świąt demokracji”. Nie stanowią one zagrożenia, bo w
przestrzeni politycznej III RP nie ma miejsca na postulat obalenia
porządku magdalenkowego i twardej rozprawy z komunistyczną
sukcesją.
Powiedzieć zatem - „wolne” o wyborach z 1991 roku, to tak
samo, jak nazwać „wolnymi” kolejne farsy wyborcze PRL.”
Jestem w stanie zrozumieć, że dla większości moich rodaków,
refleksja nad nieodległą historią, wydaje się niedostępna. Tak
dalece „sformatowano” umysły Polaków, że nauczono nas żyć
wyłącznie sprawami bieżącymi i nie pamiętać tego, co było
przed tygodniem, rokiem czy dekadą.
Tacy jednak nie powinni zwać się „patriotami”, bo wiedza o tym,
co było, stanowi nierozerwalny element troski o sprawy polskie. Bez
niej, nie da się wiedzieć – co będzie ani ocenić współczesnych
realiów.
Kto bezmyślnie odrzuca wiedzę o genezie III RP i twierdzi, że
dojście PiS-u do władzy stanowiło jakąś historyczną cezurę,
poza którą „demokracja” uwolniła się od ciężaru
przeszłości, a instytucje tego państwa zaczęły służyć
suwerenowi, ignoruje prawdę materialną i historyczną.
Jeśli „transformacja ustrojowa” była procesem rozpisanym na
lata i wymagała wdrożenia złożonych kombinacji operacyjnych oraz
angażowania gigantyczny środków, jeśli to państwo zbudowano na
fundamencie sowieckiej strategii, przy udziale agentury i policji
politycznej, metodą zdrady, szantażu, zabójstw i kłamstw, jak
można przypuszczać, że ten patologiczny stan posiadania upadnie
pod naporem procesów demokracji ?
Niedorzeczna jest myśl, jakoby „zdobycze” tej sukcesji –
materialne, polityczne i strategiczne, w wymiarze korzyści
osobistych oraz globalnych celów komunistycznej strategii podstępu
i dezinformacji, można było odebrać mocą karty wyborczej i
legalnych mechanizmów demokratycznych. Wiara, że spuściznę
komunizmu można zniszczyć, tworząc tu jakieś partyjki i
podejmując gry w ramach „demokracji parlamentarnej”, jest
sprzeczna z wiedzą na temat historii, znajomością metod bezpieki i
prawdą o genezie tego państwa.
To, co powstało na fundamencie siły, bezprawia i zbrodni, nie da
się pokonać na drodze „konsensusu” i „pokojowych przemian”.
Nie po to przeprowadzono szereg skomplikowanych operacji, dokonano
licznych zabójstw (zbrodnia założycielska) i zaangażowano tysiące
agentów, by efekt tych działań został anulowany z woli wyborców.
Gdyby kogoś nie przekonywały racjonalne argumenty, niech przyjmie
naukę doświadczenia, płynącą z trzech dekad uprawiania mitologii
demokracji.
Co zmieniono w tym czasie, i jak dalece uwolniono nasz kraj z przekleństwa sowieckiej okupacji? W jakim miejscu dziś jesteśmy – po 30 latach praktykowania tego oszustwa, jeśli nawet nazwy stołecznych ulic nie mogą honorować polskich bohaterów?
Co zmieniono w tym czasie, i jak dalece uwolniono nasz kraj z przekleństwa sowieckiej okupacji? W jakim miejscu dziś jesteśmy – po 30 latach praktykowania tego oszustwa, jeśli nawet nazwy stołecznych ulic nie mogą honorować polskich bohaterów?
Kieruję ten tekst do osób, które potrafią przeczytać więcej,
poza tytułem w partyjnych mediach. Do ludzi, którzy z powodu błędu,
czasem słabości lub strachu przed „kontrowersyjną” decyzją,
trwają w schematach narzuconych przez politycznych szalbierzy.
Do tych, którym „zależy” i którzy mają odwagę.
Kieruję do takich, którzy nie boją się „trudnych tematów” i
myśli wykraczających poza poprawność polityczną. Którzy myśląc
– Polska, nie zamykają tej myśli w obrębie III RP i nie
ograniczają jej w „jedynie słusznym systemie”.
Przeszkodą
w odrzuceniu mitologii demokracji, jest problem z identyfikacją. Z
określeniem tego, co nasze, polskie i oddzielenia tych
powinności od tego, co służy złej, a czasem obcej sprawie. Wiąże
się z tym niezdolność do podejmowania decyzji i lęk przed
odpowiedzialnością.
Wielu wyborców zdaje sobie sprawę, że zostali oszukani przez
partię Kaczyńskiego, że zadrwiono z ich nadziei i prawa do życia
w państwie wolnym od dyktatu Obcych. Ci, którym zawierzyli i
których obdarzyli pełnią władzy, okazali się ludźmi słabymi,
uwikłanymi i niezdolnymi do walki.
Jeśli tacy wyborcy tłumaczą dziś – pójdę na wybory, dam im
jeszcze jedną szansę, bo nie ma „alternatywy”, nie tylko
okłamują siebie, ale swoją postawą zachęcają innych do fałszu
i dają dowód obojętności na sprawy polskie. Bo skoro już wiedzą
- z kim mają do czynienia, skoro rozpoznali, że PiS jest częścią
systemu kłamstwa - i nadal nie potrafią powiedzieć „dość”,
czy na pewno chodzi im o dobro Polski?
Jeśli uparcie i wbrew faktom identyfikują to dobro z interesem partii pana Kaczyńskiego i zamiast egzekwować własne oczekiwania, poddają je partyjnej retoryce – czy nie mylą dobra własnego kraju z interesem jakiejś grupy politycznej?
Jeśli uparcie i wbrew faktom identyfikują to dobro z interesem partii pana Kaczyńskiego i zamiast egzekwować własne oczekiwania, poddają je partyjnej retoryce – czy nie mylą dobra własnego kraju z interesem jakiejś grupy politycznej?
Tkwi w tym lęk przed uświadomieniem sobie, że oto i ta „nadzieja”
runęła, oto i ci politycy okazali się szalbierzami i poza
rozdawnictwem „fantów”, nie mają nic do zaoferowania ludziom
upokorzonym dekadami tej niby-państwowości.
Gdy napisałem powyżej o wyborze albo-albo, nie była to czcza
retoryka. Odrzucenie narzędzi mitologii demokracji, jest pierwszym,
a nieodzownym krokiem do obalenia III RP.
To decyzja przełomowa.
Prawda – to państwo nie zatrzęsie się w posadach, jeśli ileś
tysięcy Polaków zbojkotuje farsę wyborczą. Gdy uczynią to ze
świadomością zerwania więzów z systemem III RP, jeśli tą
decyzją wyzwolą się z mitów i setek ograniczeń - będzie to
jakość groźna dla fundamentów tego państwa.
Jakość, która nie dziś i nie jutro, ale z cała pewnością
otworzy drogę do Niepodległej.
Bo bojkot wyborów nie jest celem samym w sobie. Nie jest po to, by
„przegrał PiS”, a „wygrało PO” - bo taka alternatywa dotyka
tylko niewolników.
Bojkot jest dlatego, by uczynić krok pierwszy, a uczyniwszy go, już
nigdy nie zatrzymać się w miejscu zwanym III RP.
Ci, którzy go uczynią – ze świadomością, dlaczego to zrobili,
nie mogą już wierzyć w partyjną pragmatykę.
W „pojednania ponad podziałami” i „zgodę budującą”, w mit państwa prawa i pełnej suwerenności.
W zabobon „georealizmu”, w którym nie ma miejsca na silną Polskę i dogmat „integracji”, wiodący do upodlenia polskości.
W „pojednania ponad podziałami” i „zgodę budującą”, w mit państwa prawa i pełnej suwerenności.
W zabobon „georealizmu”, w którym nie ma miejsca na silną Polskę i dogmat „integracji”, wiodący do upodlenia polskości.
W to, że „tylko demokracja” i to, że poza nią czeka nas
anarchia.
Mogą za to zadawać pytania: czy system narzucony przez
magdalenkowych graczy jest dobry dla mojego kraju? Czy praktykowana w
tym państwie imitacja „demokracji” służy naszemu dobru i
wypełnia wolę suwerena?
Czy zasada konstytucyjna, rozstrzygająca o kształcie ustrojowym
tego państwa, zawarta w art.2 konstytucji: „Rzeczpospolita
Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym
zasady sprawiedliwości społecznej”, a nawiązująca wprost do
równie fałszywej normy art. 1.1. tzw. „konstytucji PRL”-
„Polska Rzeczpospolita Ludowa jest państwem demokracji ludowej”
- nie powinna być
odrzucona, jako narzędzie służące zniewoleniu Polaków?
A odrzucenie zasady, z której sukcesorzy komuny wywodzą prawa do
sprawowania rządów nad Polakami - czy nie jest polskim obowiązkiem?
Cdn.
Zaczynam wreszcie rozumieć Pana rozumowanie. Nie będziemy przykładać ręki do dalszego niszczenia naszej państwowości przez 95% ludzi, którzy są potencjalnymi sprawcami naszego postepującego upadku, bo niezlaeżnie od tego kto rządzi obecna masą upadłosciową, efekt jest ten sam. Dlatego też będziemy czekać na cud odrodzenia sie w nieokreslonej przyszłości, jednoczesnie działając w podziemiu i żyjąc swoim życiem w swoim gronie podobnych nam romantyków. Faktycznie jednak nie widzę zadnego rozwiązania naszej sytuacji, bo na PIS już nie liczę, nawet w sprawie niedopuszczenia do zniszczenia naszych dzieci, a więc wielu pokoleń Polaków, przez destrukcję osobowości.
OdpowiedzUsuńNie tylko poprzez destrukcje osobowosci, ale i poprzez zadłużenie! Obecnie "piatka Kaczynskiego" zadłuża nawet nienarodzonych (MM w koncu to przyznał-patrz: wolność24).
UsuńJakie jest Pańskie zdanie na temat Konfederacji (Korwin, Braun, Narodowcy, Liroy, Jakubiak, +Godek)?
OdpowiedzUsuńTo pytanie po zaznajomieniu się z treścią tego bloga jest co najmniej nie na miejscu..
UsuńKora Jabłońska,
OdpowiedzUsuńNiewiele Pani zrozumiała. Choć przyznaję – robienie z moich tekstów i projektu długiego marszu, jakiejś politycznej utopii i zamykanie ich w działaniach „podziemnych”, jest udanym zabiegiem propagandowym.
Dziękuję natomiast za użycie zwrotu „romantyków” i pozwolę sobie wykorzystać Pani komentarz do rozwiniecia kilku ważnych kwestii.
Wykorzystać, bo nie obiecuję sobie, by słowa te trafiły do Pani.
Kwestia pierwsza, to rzekome zderzenie „realizmu” osób takich, jak Pani, z „romantycznością” (czytaj idealizmem) autora bloga. Domyślam się, że dostrzega Pani pewien dysonans poznawczy - między stanem obecnym (dla Pani rzeczywistym), a tym, o czym piszę i co proponuję w moich tekstach.
W takim ujęciu - ten pierwszy stan, byłby realistycznym „punktem wyjścia”, ten drugi zaś, marzycielską, „romantyczną” pułapką, oderwaną od autentycznych ograniczeń i uwarunkowań.
Jeśli tak pojmowałaby Pani ten dysonans, proszę się zastanowić i odpowiedzieć sobie na pytanie: czy stan obecny III RP (rzeczywisty) uważa Pani za właściwy, dobry i korzystny dla Polski? Czy zadowala Panią to, co jest i nie chciałaby przeprowadzenia żadnych zmian?
Z ostatniego zdania komentarza wnioskuję, że przychyla się Pan do krytycznej oceny tego państwa.
I tu pojawia się problem epistemologiczny, z którego ludzie mieniący się „realistami” w ogóle nie zdają sobie sprawy.
Bo okazuje się, że to, co uznaje Pani za rzeczywistość, godną kształtowania naszych poglądów, opinii i racjonalnych działań, jest w istocie poważną patologią i głęboką aberracją, która świadczy o kompletnym wypaczeniu i zamazaniu rzeczywistości. Obraz, który jest dla Pani owym realistycznym „punktem wyjścia” do oceny długiego marszu, to zaledwie simulacrum – symulacja pozorująca stan rzeczywisty, zbudowana z zasłony fałszu, kłamstwa, a nawet zbrodni.
Zbudowano ją po to, by falsyfikacją języka i fałszerstwem podstawowych pojęć (takich jak: prawda, naród, patriotyzm, wolność, demokracja, itd.) oszukać i wykorzystać Polaków. Nie jest ona nawet odbiciem tego, co być powinno. Jest odwróceniem i przeciwieństwem świata rzeczywistego, tym, co we współczesnej nomenklaturze bywa nazywane matriksem.
Pan zaś, widząc ten obraz i uznając jego granice, chciałby na tej postawie profilować swoje poglądy na świat, podejmować konkretne działania, oceniać cele i dążenia. Co więcej – uważa Pani (pisząc o „podobnych romantykach”), że życie w owym simulacrum musi ograniczać nasze aspiracje, determinować wizje polityczne i decydować o naszej przyszłości. Przyjmuje Pani ten obraz jako „zło konieczne”, ale nie po to, by go podważyć i zniszczyć, tylko dlatego, że tworzy on nieprzekraczalną granicę i barierę poznawczą.
Taka postawa cechuje ludzi słabych i zniewolonych, o mocno ograniczonych horyzontach i niskich aspiracjach. Nie świadczy o pragmatyzmie (rozumianym jako realistyczna ocena rzeczywistości), lecz o podatności na oddziaływanie simulacrum.
Ludzie, którzy taką postawę nazywaliby realizmem, w istocie usprawiedliwiają własną słabość, sankcjonują tchórzostwo lub koniunkturalizm.
Tacy „realiści”, za wartość niepodważalną uznają zwykle "pokój i dobrobyt" i w ich rozumieniu po wielokroć przewyższa ona obowiązek dążenia do prawdy czy wolności.
Jeśli Polacy ze wzruszeniem ramion przyjmują wizje budowy innej państwowości czy odrzucenia mitów demokracji – zawdzięczamy to ludziom, którzy przez dziesięciolecia praktykowali taki „realizm” i nie chcieli się z niego wyzwolić.
A przecież - jeśli dojdziemy do wniosku, że status III RP jest patologią i aberracją, nie wolno akceptować takiego porządku.
Akceptacja – wyrażana choćby poprzez uznanie takiego stanu za ograniczenie i „punkt wyjścia”, nie jest żadnym dowodem trzeźwości intelektualnej, ale wyrazem ślepoty i słabości. Na tym polega myślenie dostosowawcze, niesamodzielne i zdeterminowane.
Nie można brać za wzorzec obrazu anormalnego i nadawać mu cech realizmu.
Dlaczego więc, gdy próbuję pisać o tym, jak być powinno i w świecie simulacrum chcę wytyczać „kanciaste granice”, Pani kojarzy się to z „romantyzmem” i jakąś utopią?
Kwestia druga dotyczy historycznego uzasadnienia tych teoretycznych rozważań.
UsuńPostawą „romantyczną” nazywano onegdaj wizję Józefa Piłsudskiego i dążenia ludzi, którzy podzielali jego projekt drogi do Niepodległej.
Cytowałem już na blogu przemówienie Piłsudskiego z roku 1924 wygłoszone na Zjeździe Legionistów w Lublinie, w dziesiątą rocznicę powstania Legionów. Proszę je przeczytać i przemysleć:
„Niech mi wolno będzie na zakończenie dodać słów parę o dziwacznej, tak często wypowiadanej a głęboko dla mnie zabawnej opinji o czynie legjonowym. Jest ona związana z nadzwyczajnie śmiesznem interpelowaniem słowa „romantyczny“. Nie wiem doprawdy, czy ten przymiotnik nie był istotnie najczęstszem, najbardziej używanem określeniem w stosunku do naszej pracy w społeczeństwie polskiem. (...) U nas, po upadku powstania 63-go roku, słowo „romantyczny“ nabrało jakiegoś dziwacznego charakteru, zaczęło oznaczać po prostu „głupi“. (...)
Jest zwyczajem nazywać grzecznie „romantycznym“ tego, komu się coś nie udało. Jest zwyczajem, żeby człowieka niepraktycznego, który zabłądzi choćby w trzech sosnach, który drogi żadnej znaleźć nie potrafi, mienić nie głupim, lecz „romantycznym“. „Romantyczny“, to coś w rodzaju małego, niezdarnego dzieciaka, który siedząc na ręku matki, niepraktyczne, niepewne rączki wyciąga po jakąś błyskotkę, i ku wielkiemu swemu zdziwieniu nie ją chwyta, a naprzykład kosmyk włosów matki!
I takiem właśnie romantycznem dzieckiem mieliśmy być my, legjoniści. Jakiż to zabawny sposób krytyki, świadczącej chyba tylko o głębokiej nieudolności myślenia!
Czegóż chcieli legjoniści? Poco wyciągali oni nieudolne, dziecinne rączki? Chcieli dać Polsce żołnierza. Powiedzmy, chcieli błyskotki. Wyciągali jednak rączkę tak zręcznie i tak umiejętnie, działali tak praktycznie, tak trafnie dobierali odpowiednich środków, że pomimo przeszkód stawianych im w tem nietylko przez zaborców, lecz i przez „nieromantycznych“ Polaków, — błyskotkę tę mieli w ręku! Ba, powiedzieć nawet można więcej! Zdołali pomimo wszelkich trudności dać w dziedzinie wojskowej imiona, któremi Polska może się szczycić.
Porównajmy tę praktyczną, umiejętną pracę Legjonów z pracą ich krytyków. Z pracą tych „nieromanycznych“! Chcieli oni, siedząc na ręku matki — państw zaborczych — mieć w nieromantycznej rączce nie głupie błyskotki, lecz praktyczny kosmyk włosów matki. Czyż go mieli i mają? Czyżby więc nie czas było, zamiast wzruszać ramionami na „romantyczne“ a zatem głupie główki legjonistów, pomyśleć o własnej „romantyczności“ i głupocie. Czyżby nie czas było pomyśleć o swojej nieumiejętności orjentacyjnej, która w 1914-ym r. zmusiła szanownych krytyków do błądzenia pomiędzy trzema sosnami zaborczemi, do czepiania się każdej z nich pokolei, i do tracenia często przytem dużo zdrowia moralnego.”
Wielu z tych, którzy zapoznali się z moim blogiem, oceniało projekt długiego marszu, jako „romantyczną mrzonkę”, a wręcz „utopię”.
To opinia, która bardzo mnie cieszy.
Gdyby długi marsz i związane z nim poglądy, nie były oceniane w takich kategoriach, jak „błądzący pomiędzy sosnami zaborczemi” oceniali onegdaj pomysły legionistów, gdyby spotykały się z aplauzem „większości”, a nawet – co nie daj Boże - zostały przyjęte przez obecne „środowisko patriotyczne” – nie byłby wiele warte. Jak niewiele warta jest opinia zakładników „nieumiejętności orjentacyjnej”, którzy rozwiązanie polskich problemów upatrują w mitach III RP i wsparciu obcych mocarstw.
Bo nie o powszechność tu chodzi i nie o dotarcie do „mas”. Nie jest to droga dla każdego i nie wszyscy muszą nią podążać.
Sens czynu polskich legionistów i ich „romantycznego” ( co oznacza po prostu „głupi“) dowódcy, był prosty: „Czegóż chcieli legjoniści? Poco wyciągali oni nieudolne, dziecinne rączki? Chcieli dać Polsce żołnierza”.
Dali Polsce żołnierza, ale wraz z nim - dali kadry nowego państwa. Dziesiątki z tych, którzy wyruszyli z Oleandrów i setki innych legionistów, utworzyło elitę II Rzeczpospolitej, dało jej siłę i rozmach, na jaki państwo sukcesji komunistycznej nigdy się nie zdobędzie.
UsuńTen czyn jednostek i dzieło „romantycznego” dowódcy, zbudował podstawy Niepodległej, na fundamencie najmocniejszym, bo powstałym z realizmu i siły charakteru.
Efektem długiego marszu, nie mogą być nowe armie ani nowi żołnierze. Nie na tym też polega dziś logika walki z sukcesją komunistyczną. Nie sposób również nakreślić prostej analogii z czynem legionowym, a tym bardziej, widzieć ją w postaciach na miarę Niepodległej.
Jedno, co wspólne i na co zwracam uwagę: Polakom trzeba dać nowe kadry - nowych, świadomych obywateli, którzy odrzucając zastany porządek, potrafią odbudować Rzeczpospolitą od podstaw. Ludzi wolnych od ograniczeń mitologii III RP, samodzielnie myślących i podejmujących odważne decyzje. Deficyt takich kadr – autentycznych elit, jest jedną z najważniejszych przeszkód w obaleniu magdalenkowego truchła.
Pisałem już - to nie może być proces szybki i łatwy. Jeśli świadomość Polaków była zatruwana przez półwiecze okupacji sowieckiej i trzy dekady sukcesji komunistycznej, jeśli nadal jest deformowana przez zgraję partyjnych szalbierzy i watahę propagandystów, nie można wymagać, by zmiany następowały błyskawicznie. Nie sposób tez oczekiwać, by dotyczyły milionów.
Wystarczy, że będą jednostki, osoby o kapitale wiedzy, rozmachu działań i swobodzie myśli. Wystarczy, że będzie niewielka garść tych, którzy „zdecydowali postąpić inaczej”.
Marcin Ís,
OdpowiedzUsuńPrzedstawiłem moją opinię w tekście:
„Żadna z „demokratycznie” wyłonionych grup politycznych, powoływanych przez te same persony, choć pod zmiennymi szyldami, nie dąży dziś do obalenia porządku ustalonego w roku 1989. (...)
Nie ma znaczenie – czy będzie to partia X, bądź partia Y. Jeśli działa w ramach systemu IIIRP i akceptuje reguły, narzucone na początku lat 90., jeśli mami zwolenników wizją „parlamentaryzmu” i obiecuje im reformy sprowadzone do „pudrowania trupa” - jest grupą zwolenników obecnego status quo. Nie o koloryt partii tu chodzi, lecz o zasadę, która więzi nas w mitologii demokracji”.
Nie ma dziś, bo też i nie może być żadnych partii antysytemowych. Jeśli ktoś przypisuje sobie taką nazwę – jak wcześniej Kukiz, a obecnie np. grupa lubelskich „polityków””, należy zapytać: jak możesz zwać się przeciwnikiem obecnego systemu, jeśli bierzesz jego fałszywe narzędzia, korzystasz ze stworzonej przezeń mitologii i chcesz brać udział w farsie tzw.”wyborów”?
Do stałej tradycji tego państwa należy tworzenie „trzecich sił”. Polega to na tym, że kilka, kilkanaście miesięcy przed „wyborami” tworzy się jakieś środowisko kolejnej fałszywej alternatywy: „nowej prawicy”, „drugiej opozycji”, „radykałów”, „antysytemowców”. Tak było od czasów Tymińskiego i Leppera i jest to scenariusz realizowany z powodzeniem na przestrzeni ostatnich trzech dekad. Sposób przeprowadzenia takich akcji oraz autorament postaci działających zwykle w tle owych „procesów politycznych”, pozwalał rozpoznać w nich typowe kombinacje operacyjne z udziałem ludzi peerelowskich służb. Z pewnością nie dotyczyło to wszystkich przypadków, bo niekiedy mieliśmy do czynienia z nadmiernymi ambicjami politycznymi, projekcją osobistych urazów czy pospolitą głupotą, skrywaną za parawanem politycznych pseudo analiz i receptami „cudownych” strategii.
W przypadku, o który Pan pyta – klasycznego wręcz dla mechanizmu tworzenia tzw.”trzeciej siły”, w grę wchodzi jeszcze czynnik wybitnie kompromitujący - „opcja prorosyjska”.
Ludzie, których Pan wymienił zachowują bowiem pozytywną opinię na temat Rosji, a nawet chcieliby jakiejś formy „zbliżenia” z państwem Putina. Niektórzy z nich udzielali wręcz wypowiedzi dla ruskiej tuby propagandowej pt.”Sputnik”.
Gdyby moi rodacy znali historię naszego kraju, gdyby rozumieli, czym w tej historii był „czynnik rosyjski”, jakich nieszczęść i spustoszeń dokonał w substancji narodu, musieliby odrzucić precz każdego „polityka”,który traktuje Rosję jako sprzymierzeńca.
Uważam, że nie ma rzeczy bardziej kompromitującej i wykluczającej z polskiej wspólnoty, jeśli kto bredzi o „potrzebie zbliżenia z Rosją” lub upatruje w tym państwie rzecznika spraw polskich.
Takie postawy określam mianem jednoznacznym - zaprzaństwa i targowicy. W najlepszym wypadku – totalnej głupoty i dowodu infantylności historycznej i politycznej.
Nieważne, czy podobne szaleństwa głoszą rzekomi „konserwatyści”, „monarchiści” czy „narodowcy”.
To nie jest polski sposób myślenia.
Szanowny Panie Aleksandrze,
Usuńraczył Pan napisać, że w III RP "nie może być żadnych partii antysystemowych (...) np. grupa lubelskich „polityków”, zaś p.Marcin Ís był łaskaw podzielić się (poniżej) swoją opinią, iż: "Chciałem by nie było wątpliwości dla kogoś, kto ewentualnie tu zajrzy a wiązałby jakieś nadzieje z tym projektem i zamierzał na nich głosować. Tak jak wcześniej było z kabaretową partyjką Chojeckiego R11L". Tymi wpisami do jednego worka wrzucili Panowie "grupę polityków z Lublina" z Braunem, Kukizem, Korwinem, Palikotem, itp.
Co do zasady zgadzając się z twierdzeniem, że III RP nie po to została tak, a nie inaczej skonstruowana przez "ojców założycieli", aby za pomocą kartki papieru mogło się cokolwiek zmienić wbrew zamysłom tychże "ojców" i ich "dzieci". Pragę jednak zaznaczyć, że wspomniana przez obu Panów grupa lubelskich "polityków" to nie "te same persony, choć pod zmiennymi szyldami", a poza tym - jeśli ktoś ze zrozumieniem zapozna się z celem startu lubelskich polityków w wyborach, a nie będzie kierował się jedynie uprzedzeniami (a jako 43-letni niekatolik do dziecka wiem jak moi Rodacy potrafią być "tolerancyjni" dla "innowierców") - nie obiecują oni zmiany Polski po przejęciu władzy w wyniku wyborów, gdyż jasno wskazują, że ani oni, ani inna partia rzeczywiście antysystemowa - gdyby takowa powstała - nie ma na to szans w III RP. Cel jest inny - próba (pewnie okaże się, że nieudana, choć wg mnie warto próbować) dotarcia do ludzi z informacją właśnie o realiach III RP. O związanych z tym trudnościach w ramach tychże realiów wiedzieć winien, również Pan szanowny Panie Aleksandrze, jak i Pana wydawcy, którzy próbują dotrzeć do społeczeństwa z Pana książkami (nawet jeśli Pan twierdzi, iż nie chodzi o masy, to do jednostek i tak trzeba jakość dotrzeć - co ciekawe na Pana blog natrafiłem już ok. 3-4 lata temu, właśnie dzięki "grupie z Lublina").
Odnosząc się do "świąt demokracji", to tylko raz dałem się nabrać na "wybory" parlamentarne i prezydenckie, właśnie w 2015 roku (o dziwo świadom, że to fikcja), chociaż głosować mogłem już na Bolka. Tą jednorazową "przygodę" nazwałbym właśnie "romantyczną", bo sprzeczną z doświadczeniem i wiedzą, którą - choć skromną - o realiach III RP i jej genezie posiadam. Obecnie oceniam to, jako wyraz braku mojej cierpliwości w oczekiwaniu na Niepodległą.
Co do permanentnego bojkotu udziału w wyborach, to przyznam, że jeszcze się waham. Dla przykładu, w wyborach samorządowych głosowałem kiedyś na swojego tatę (nie dożył końca kadencji), co z pełnym przekonaniem zrobiłbym i dziś, bo wiem, co robił i co zrobił dla mieszkańców mojej rodzinnej wsi, nawet w czasach PRL-u, choć nigdy nie miał z tego tytułu żadnych wymiernych korzyści (dla przykładu podam, że w czasach PRL-u kuszony wyjazdem na zagraniczny kontrakt - do NRD ;) - pod warunkiem zapisania się do PZPR nie skusił się). CDN
CD
UsuńWracając do sedna, czyli bojkotu wyborów, to wg mnie ważne, aby ewentualny w nich udział przede wszystkim nie łamał naszego kręgosłupa moralnego i nie wynikał z "romantycznych" pobudek (wybory samorządowe, zwłaszcza w małych miejscowościach nie zawsze będą nosiły cechy "romantyzmu"). W mojej ocenie ewentualne zawyżanie frekwencji w wyborach - oczywiście partie systemowe zawsze powołują się na frekwencję, aby legitymizować swoją tyranię - nie może stanowić argumentu za bojkotem wszelkich wyborów, gdyż system III RP nie rozpadnie się z powodu niskiej frekwencji (zakładam, że gdyby faktycznie kiedykolwiek frekwencja była za niska, to poziom ten zostanie odpowiednio "skorygowany").
Drogowskazem dla nas wszystkich i zawsze winny być Prawda i Wolność, a nie ich pozór bądź namiastka (dla przykładu, jak słusznie w swojej ostatniej książce Pan napisał o demokracji: "albo jest, albo jej nie ma", "zero-jedynkowo", "tak lub nie" - to samo odnosi się do Prawdy i Wolności). Miejmy duże apetyty (i cierpliwość, by nie popaść w "romantyzm"), twarde pośladki i bądźmy gotowi na rzeczywiste poświęcenie już teraz, w codziennym życiu, jak i w przyszłości, gdy będzie taka konieczność (wskazując na poświęcenie nie mam na myśli aktywności internetowej, choć ta też jest ważna), jak nasi np. dziadkowie, chociażby w `39 roku.
Moje pytanie o Konfederację było tylko prowokacją, proszę wybaczyć. Chciałem by nie było wątpliwości dla kogoś, kto ewentualnie tu zajrzy a wiązałby jakieś nadzieje z tym projektem i zamierzał na nich głosować. Tak jak wcześniej było z kabaretową partyjką Chojeckiego R11L. Ten projekt jest zresztą chyba jeszcze głupszy niż wcześniejsze „alternatywy dla PO-PiSu”.
OdpowiedzUsuńRozwinięcie.
Już sama obecność Korwina-Mikke gwarantuje, że wszystkie słuszne postulaty głoszone przez tę formację (a większość jest słusznych i się z nimi identyfikuję!) będą kompromitowane a energia i zapał młodych ideowych ludzi niweczona. Taka chyba jest od 30 lat rola tego gracza (może nawet nieświadoma, ale cóż z tego). Ale jakby tego było mało dołączył Jakubiaka, który oprócz powiązań z Palikotem i generałami z WSI sam ma przeszłość w PZPR i LWP. Wisienką na torcie jest lewacki wiceprezes Federacji dla Rzeczypospolitej (ach, te nazwy…), J.W. Bartyzel, b. członek Ruchu Palikota, Nowoczesnej, głoszący dokładnie coś odwrotnego niż Narodowcy, zwolennik niszczycielskiej imigracji wg wzoru Europy Zachodniej i biorący udział w paradach LGBT z tęczową flagą na ramionach – to jest tak jawna kpina, że z czymś takim w zasadzie nie można zwolenników Konfederacji traktować inaczej niż kompletnych debili, ale się przed tym bronię.
Wszystkich członków Konfederacji łączy niewątpliwie poparcie dla zbliżenia z Rosją, w szczególności podziw dla poczynań Putina. Czasem proputinowski kierunek jest tak jaskrawy, że nie da się tego inaczej wytłumaczyć jak agenturalnością, choć obstawiam jednak gawnojedów.
Absurdalność (i podłość) takich poglądów łatwo wykazać odwracając sytuację i na miejscu Rosji postawić inne wrogie Polsce państwo, weźmy Izrael (choć można też Niemcy i wyjdzie podobny wniosek):
Gdyby do katastrofy „smoleńskiej” doszło na terenie Izraela i wyjaśnianie wyglądałoby tak jak z katastrofą w Rosji, i Izrael do dzisiaj przetrzymywałby wrak, i była seria niewyjaśnionych śmierci „posmoleńskich”, itp. itd. – jaki byłby stosunek członków Konfederacji do ocieplania stosunków z Izraelem? Czy o Netaniahu wypowiadaliby się w superlatywach? Czyż Netaniahu nie jest skutecznym politykiem, czyż polityka Izraela nie jest skuteczna? Dlaczego więc nie wyrażają podziwu dla Izraela i jego polityków i nie dążą do ocieplenia stosunków z Izraelem?
Zatem jak wyjaśnić tę miętę Konfederacji do Rosji Sowieckiej i jej zwolenników jeśli nie dyskretnym pozwoleniem na właśnie taką działalność w ramach systemu IIIRP?
Jak zwykle szkoda mniej zorientowanych, najczęściej młodych ludzi, których zwodzi Konfederacja, typowy wentyl systemu IIIRP.
P.S.
To z czym się z Panem chyba nie zgadzam to, że mamy (od wieków!) trzy główne wrogie wpływy w Polsce i one ze sobą czasem walczą ale częściej współdziałają i rozgrywają kombinacje, czyli również „demokratyczne wybory”:
- ruska (Rosja carska, ZSRR, Rosja putinowska)
- germańska (Prusy, Austria, Niemcy)
- żydowska (wewnętrzny wrogi niezintegrowany element wspierający najeźdźców, od 70 lat Izrael, a ostatnio też USA opanowane przez żydów i bezkrytyczne wobec terrorystycznego państwa Izrael, żydowska światowa finansjera i lobby polityczne).
Panie Marcinie,
UsuńOdnośnie "konfederacji"- dwa pierwsze z brzegu linki dla Pana :)
1) Dr Targalski, z grudnia 2018 => https://niezalezna.pl/251624-archipelag
2) Rozmowa M. Dukaczewskiego z M. Jakubiakiem => https://www.tvn24.pl/wideo/z-anteny/marek-dukaczewski-i-marek-jakubiak-w-tak-jest,1667115.html?playlist_id=28019
Pozdrawiam :)
Drogi Panie Aleksandrze,
OdpowiedzUsuńNa początek może o polskości. Słowami J.M.Rymkiewicza:
"Polskość to jest straszna siła duchowa i to nie my ją wybieramy, bo nie możemy tu niczego wybierać. To ona nas wybiera, ona chce nas mieć i wtedy nas wybiera. (...) Nie należy pytać o pochodzenie, o geny, o krew. Należy tylko oddać się tej strasznej sile, a ona całą resztę za nas załatwi."
WYBORY W III RP? - NIE ROZŚMIESZAJCIE MNIE, PAJACE!
Dziś, kiedy bezsprzecznie wiadomo, kto i dlaczego od 30 lat nami rządzi - jakże świadomy Polak mógłby głosować na OBCYCH?
Demokracja III RP, czyli co? Jawni zdrajcy oraz "krewni i znajomi Królika"? - Żałosne!
DLATEGO:
Nasze oczy i uszy odmówią posłuchu [a] książęta naszych zmysłów wybiorą dumne wygnanie"
Pozdrawiam niestrudzonego Pana,
Daniel Ł,
OdpowiedzUsuńDyskusję o profilu poszczególnych partii i partyjek III RP, uważam za zbędną. Po pierwsze dlatego, że nie wnosi nic nowego do tematyki mojego tekstu, po drugie zaś, że uwagi o braku partii anty systemowych wynikają z wewnętrznej logiki obecnego systemu, a nie z oceny „programów” partyjnych.
Działalność partii politycznej w tym systemie oraz czynne uczestnictwo w spektaklu wyborczym, jest dostatecznym powodem, by uznać to za korzystanie z narzędzi „ojców założycieli” i współudział w budowaniu mitologii demokracji. Buńczuczna retoryka takich partyjek oraz ich „programy” nie mają tu nic do rzeczy i stanowią jedynie, mniej lub bardziej wyszukane formy szalbierstwa ze strony ludzi, którzy przebierają nogami do fruktów „władzy”.
Jeśli zaś wspomina Pan o „próbach dotarcia do społeczeństwa” z moimi książkami i eksponuje w tym zakresie jakąś rolę „polityków lubelskich”, muszę podkreślić, że wspólnie z wydawcą „Nudis verbis” zdecydowaliśmy onegdaj o odmowie realizacji dużego zamówienia, złożonego przez ową grupę. Chodziło o sprzedaż sporej ilości książek.
Była to decyzja całkowicie „nieracjonalna” i „niehandlowa”, a z punktu widzenia wielu osób, absurdalna.
Taka, jaką podjąłem przed wielu laty, rezygnując z bloga na S24, odmawiając dalszej współpracy z „Warszawska Gazetą”, czy zamieszczania moich tekstów na niektórych portalach „prawicowych”.
Nie chcąc narażać Pana na dyskomfort, szczegółowych przyczyn nie będę objaśniał.
Dodam tylko, że w moim rozumieniu polskich powinności, są takie miejsca i takie postaci, z którymi nie wolno przystawać. Nawet za cenę „dotarcia do mas” czy zarabiania pieniędzy.
Jeśli więc twierdzi Pan, że „Drogowskazem dla nas wszystkich i zawsze winny być Prawda i Wolność, a nie ich pozór bądź namiastka”, rozważania nad „ewentualnym udziałem” w farsie „wyborów” III RP, uważam za zbędne.
Prawda o genezie tego państwa i jego „grzechach pierworodnych” oraz świadomość obecnego stanu rzeczy, raz na zawsze powinny przeciąć spekulacje dotyczące udziału w owych „wyborach”.
Kto dąży do prawdy, nie może uczestniczyć w złych i fałszywych działaniach.
Wolność zaś, jest przymiotem ludzi odważnych i samodzielnych, a tacy nie mogą akceptować zniewolenia „brakiem alternatywy” czy sofizmatem „wyboru mniejszego zła”.
Jeśli chcą być wolni, niech odrzucą takie ograniczenia i kroczą własną drogą.
Pozdrawiam Pana
Szanowny Panie Aleksandrze,
Usuńuprzejmie dziękuję, że odniósł się Pan do mojego wpisu. Niejako prostując - choć w mojej ocenie traktując mój wcześniejszy wpis jako całość, wyraziłem się dosyć jasno - pragnę zaznaczyć, iż udziału w jakichkolwiek wyborach nie traktowałem nigdy i nadal nie traktuję w kategoriach jakiegokolwiek obowiązku, stąd ewentualny w nich udział nie musi być wyrazem zniewolenia "„brakiem alternatywy” czy sofizmatem „wyboru mniejszego zła”". Ot zdarzyć się może - tu odsyłam do przykładu mojego taty (dla jasności dodam, że nie był członkiem żadnej partii, ani w prl-u, ani w prl-bis, czy też członkiem jakiejś mniej lub bardziej formalnej grupy interesów - jak w całym swoim życiu, również startując w wyborach samorządowych był niezależny) - że jakiś wybór nie będzie, ani "romantyczny", ani "powinnością niewolnika" (kryteria, które wg mnie należy brać pod uwagę wskazałem w swoim wpisie ("nie łamał naszego kręgosłupa moralnego (...)"). Oczywiście taka sytuacja (wyboru) będzie raczej rzadkością w prl-u (III RP), ale a`priori wykluczyć się jej nie da. Bojkot wyborów dla samego bojkotu, w sytuacji gdyby rysowała się alternatywa - choćby z góry skazana na niepowodzenie (jeśli chodzi wybory parlamentarne, czy prezydenckie, to niepowodzenie takiej ewentualnej alternatywy można uznać za pewnik, co w skali lokalnych wyborów nie jest już takie oczywiste) - nie uważam za roztropne. Bo czyż stanowić on może jakiekolwiek zagrożenia dla III RP (ojców założycieli i ich dzieci) ? Rezygnacja z potencjalnie słusznego wyboru - nawet, gdy ten ze względu na realia III RP skazany jest z góry na niepowodzenie - byłaby właśnie przejawem "poddaństwa" i zaprzeczeniem Wolności. Być może - tego nikt z nas nie wie - Niepodległej już nigdy nie będzie, ale to nie oznacza, iż mamy się poddać i zaprzestać o nią walki, również w wymiarze dosłownym, jeśli taka będzie konieczność (właściwie, to nie "konieczność", lecz "okazja" bądź nawet "cud" - zważywszy na obecny stan zdemoralizowania i zniewolenia społeczeństwa jego "odwojowanie" dla Niepodległej racjonalnie wydawać mogłoby się nieprawdopodobnym).
Pozwolę sobie na jeszcze jedną uwagę. Jak już wspomniałem w poprzednim wpisie, dotychczas raz w życiu pozwoliłem sobie na udział w wyborach parlamentarnych i prezydenckich, co jak obecnie oceniam było właśnie przejawem "romantyzmu" powodowanego głównie zniecierpliwieniem. Wcześniej nie robiłem tego, właśnie wiedziony wiedzą i obserwacjami, jak funkcjonuje III RP. Generalnie w ogóle nie interesowałem się polityką. Obecnie uważam, że to był błąd. Ludzie, którzy maję "kręgosłup moralny ...", itp. powinni być aktywni, również politycznie (chociażby ich starania systematycznie kończyły się niepowodzeniem - analogia sportowa: dobrym bokserem nie jest ten, który tylko zadaje celne ciosy, ale przede wszystkim ten, który potrafi nadal walczyć po wielu mocnych trafieniach). Dzięki temu - także dzięki temu - można dotrzeć do innych ludzi i zarażać ich Niepodległą (uważam, że "ojcom założycielom" zależało również, aby do udziału w polityce zniechęcić ludzi uczciwych). Nie wystarczy jedynie w zamkniętym gronie napawać się swą elitarnością, gdyż to prosta droga do megalomani. Przywołując Biblijną analogię: Słowo siać należy wszędzie - niezależnie od tego, że czasem upadnie na skałę, innym razem w chwasty, bo część trafi na żyzny grunt i na to trzeba liczyć.
Poza tym, jeszcze jedna uwaga - III RP jako kontynuacja prl-u istnieje od 30 lat, więc dlaczego permanentny - dla zasady - bojkot mam mieć sens dopiero od niespełna ostatnich 10 lat (to mój "przytyk" do tego, że nie był Pan, aż tak sceptyczny wobec wyborów jeszcze kilka lat temu, co można wnioskować po starszych wpisach).
Z wyrazami szacunku,
Daniel Ł.
Marcin Ís,
OdpowiedzUsuńPróby upatrywania jakiejś „alternatywy” w projektach owej „Konfederacji” czy partyjki pana Chojeckiego, są dość naturalną przypadłością.
Dla wielu naszych rodaków, odrzucenie całej mitologii III RP i jednoznaczna reakcja na różnego rodzaju „gry polityczne” jest problemem nieprzekraczalnym.
Taką barierę buduje strach przed porzuceniem „nadziei” i podjęciem odważnej decyzji. Łatwiej i milej jest się łudzić, że ten czy inny „trybun ludowy” ma rewelacyjne pomysły na Polskę, niż przyjąć, że udział w kolejnej mistyfikacji i szalbierstwie jest aktem tchórzostwa i służy przedłużeniu trwania IIIRP.
W tej kwestii, nie ma „dzielenia włosa na czworo” ani rozważań o rzekomo „anty-systemowym”charakterze rożnych partyjek.
Jest wybór albo-albo, bez światłocienia.
Tym bardziej, takich rozważań nie powinno być w przypadku „inicjatywy politycznej”, której członkowie marzą o jakiejś „współpracy z Rosją” i ciepło patrzą na największego bandytę współczesnego świata, a ponad realne zagrożenie ze strony moskiewskiego agresora, przenoszą brednie o „spiskach żydowskich”, „dyktaturze Ameryki” czy „ukraińskim banderyzmie”.
Zgadzam się z Panem, że szkoda młodych ludzi, którzy z niewiedzy na temat historii własnego kraju oraz braku rozeznania obecnych realiów, podążają za takim bełkotem.
Jak już napisałem – nie ma rzeczy bardziej kompromitujących i antypolskich.
Ludzie, którzy głoszą pochwałę Putina i nie chcą dostrzec zagrożenia ze strony Rosji, nie tylko negują cała historię Rzeczypospolitej – ze 123 latami zaborów i półwieczem okupacji sowieckiej, ale przeczą prawdzie o genezie III RP i ignorują obraz współczesnego świata.
Nie rozumiem natomiast ostatniego akapitu Pana komentarza i nie wiem – z czym Pan się nie zgadza.
Bo tez nigdy i nigdzie nie pisałem, jakoby „od wieków” istniały „trzy główne wrogie wpływy w Polsce i one ze sobą czasem walczą ale częściej współdziałają i rozgrywają kombinacje”.
Od wieków, takie zagrożenie istnieje ze strony Rosji i Niemiec, a obecny pakt Moskwy i Berlina, zawiązany w związku z agresją na Ukrainę i projektem Nord Stream 2, jest dla nas śmiertelnie niebezpieczny. Ponieważ nie mamy rządu dbałego o polskie interesy i polską rację stanu, to współdziałanie naszych odwiecznych wrogów, doprowadzi wkrótce do zawiązania kolejnego „paktu Ribbentrop-Mołotow”.
To zaś, co określa Pan mianem zagrożenia ze strony „terrorystycznego państwa Izrael, żydowskiej światowej finansjery i lobby politycznego”, wynika z obrazu bieżącej polityki i jest efektem bezmiernej słabości i uległości władz III RP. Wprawdzie opisywałem to zjawisko w kilku tekstach, ale nie traktuję go na równi z działaniami naszych odwiecznych wrogów.
UsuńDość spojrzeć na mapę, dość pamiętać najnowszą historię i znać realia geopolityczne, by wiedzieć, że ze strony Izraela i środowisk żydowskich nie ma zagrożenia dla naszego bytu narodowego. Tym bardziej, nie ma zagrożenia militarnego.
Dlatego łączenie tych kwestii (a jeszcze dopisywanie jakiś nonsensów na temat USA), uważam za absurdalne i niezgodne z prawdą. Jeśli w przekazie publicznym są narzucane podobne zestawienia (zwykle za sprawą roboty ruskiej agentury i tzw. gawnojedów) zawdzięczamy to niskiej wiedzy naszych rodaków i powszechnemu zapatrzeniu wyłącznie na sprawy bieżące.
Fakt, że obecny rząd nie potrafi przeciwstawić się żydowsko-niemieckiej ofensywie historycznej ani zablokować ewentualnych roszczeń materialnych ze strony środowisk żydowskich, na tyle porusza wyobraźnię naszych rodaków, że gotowi są przyjąć tezy moskiewskiej propagandy i uwierzyć, że „zagrożenie żydowskie” jest dziś największe, a nawet przerasta, historycznie i politycznie uzasadnioną obawę o agresję ze strony Rosji.
W funkcjonowaniu tej tezy, ogromną zasługę mają partyjne „wolne media” PiS, w których cenzura na temat relacji polsko-żydowskich oraz ochrona interesów kacyków partyjnych, prowadzi do zatajania stanu rzeczywistego i staje się niestrawna dla większości odbiorców.
Ludzie zarządzający tymi mediami nie chcą otwarcie pisać o rażącej asymetrii w relacjach III RP z Izraelem czy z USA, bo musieliby ujawnić politykę kapitulacji i słabość obecnej władzy. Stosują zatem cenzurę lub przedstawiają te relacje w fałszywym świetle, co z kolei wywołuje uzasadniony sprzeciw odbiorców i prowadzi do powstawania rozmaitych domysłów i nastrojów antyżydowskich. Trzeba też wiedzieć, że od czasów Ochrany, nikt lepiej od Rosjan nie rozgrywał kwestii żydowskich, a Stalin i jego następcy (w tym Putin) doprowadzili tę umiejętność do perfekcji. Wobec dzisiejszych rosyjskich operacji dezinformacyjnych, III RP jest całkowicie bezsilna.
Jestem przekonany, że gdyby istniały tu wolne media, których priorytetem jest interes społeczny, prawda o tych relacjach nie stanowiłaby zagrożenia. Ponieważ priorytetem mediów partyjnych jest dobro pana Kaczyńskiego i jego kolegów, cenzura, fałsz i ukrywanie niewygodnych tematów, tworzą klimat korzystny dla gier prowadzonych przez Rosję. Wystarczy bowiem, by pojawił się jakiś „mędrzec”,w rodzaju pana Michalkiewicza, lub „odważny polityk” w typie Brauna, którzy roztaczają przed nami wizję „żydo-amerykańskich spisków”, „państwa Polin” itp. by działania prawdziwych wrogów zostały niedostrzeżone.
Radzę jednak zachować zdrowy rozsądek i nie pakować do jednego „worka” kwestii tak różnych, jak zagrożenia płynące z strony Rosji,Niemiec, Izraela czy USA.
Napisałem kiedyś, że Żydzi mogą żądać od nas pieniędzy, kamienic i domów. Niemcy chcą naszej ziemi, a nawet naszego życia. Rosjanie zabiorą nie tylko te wartości. Oni dążą do zniszczenia naszego bytu narodowego i zabicia tego, co nazywamy polską duszą. Ich celem jest uczynienie z nas rabów – niewolników. Za życia i po śmierci.
Im nie chodzi tylko o zamordowanie wroga – jakim jest każdy Polak, ale o upodlenie ofiary i splugawienie pamięci o nim. Sposób rozgrywania sprawy smoleńskiej przez ruskie agendy i zadaniowanych tu funkcjonariuszy medialnych i politycznych, dobrze pokazuję tą strategię.
Tak postępowali zawsze i takie też są cele obecnej polityki Kremla.
Kto nie potrafi lub nie chce rozróżnić tych kwestii i nagłaśnia tylko to, co wynika z bieżącego przekazu mediów, nie powinien zawracać sobie głowy komentowaniem spraw polskich.
Pozdrawiam Pana
Pani Urszulo,
OdpowiedzUsuńDoskonale dobrała Pani cytat z wypowiedzi J.M.Rymkiewicza – w odniesieniu do polskości i kwestii tzw.”wyborów”.
„To nie my ją wybieramy, bo nie możemy tu niczego wybierać. To ona nas wybiera, ona chce nas mieć i wtedy nas wybiera”.
Chciałoby się zapytać – jak mogliśmy dopuścić, by obecne państwo sprowadziło ten „wybór polskości” do uczestnictwa w farsie wyborczej i praktykowania mitologii demokracji?
Bo w świadomości naszych rodaków tryumfuje dziś model narzucony przez „ojców założycieli” III RP: ten, kto uczestniczy w owej farsie, a jeszcze lepiej – głosuje na partię Kaczyńskiego i podobne formacje „patriotyczne”, jest Polakiem, dba o polskie sprawy, chce dobra naszego kraju.
Tu, nie tylko odczuwanie polskości (tożsamość), ale i polskie powinności sprowadzono do miary pokracznej, fałszywej i zgubnej. Bo utożsamianie polskiej racji stanu, jak i trwałości bytu narodowego, z jakąś partią czy środowiskiem oraz traktowanie rzeczy tak absurdalnej, jak „wola wyborców”, w kategorii wyznacznika polskości – jest najcięższym, fatalnym zabobonem.
W tym zwodniczym modelu tkwi też przekonanie, jakoby Polska zawdzięczała swoje istnienie jakimś „mechanizmom demokracji”, grom partyjnym, wyborom, działaniom polityków. Stąd krok do przeświadczenia, że tylko demokracja – rozumiana jako jej erzac narzucony przy „okrągłym stole” dawała gwarancje bytu państwowego i określała nas stosunek do polskości.
Jak krucha i głupia to wizja!
Polska istniała – nim ktoś wymyślił partie, a inni cwaniacy – „system demokratyczny”. Istniała bez demokracji, bez farsy wyborów i „woli większości” - zaklętej w grupie darmozjadów, zwanych parlamentarzystami. Istniała wbrew logice żałosnych myślicieli i zidiociałych liberałów, którym pojęcie naród kojarzyło się z niszczycielskim nacjonalizmem i było czymś kompletnie irracjonalnym.
Odrodzenie Rzeczpospolitej zadało kłam koncepcjom wyrosłym z tradycji anglo-amerykańskiej, których sens sformułował onegdaj lord Acton, twierdząc, iż „Naród może czasem zostać stworzony przez państwo, ale tworzenie państwa przez naród jest sprzeczne z naturą”.
Polska powstała w „sprzeczności z naturą”, na przekór opiniom światłych Europejczyków i wbrew woli sąsiadów. Zbudowaliśmy niepodległe państwo - nie mocą stronnictw politycznych, paktów i sojuszy i nie z powodu wyborów i gier parlamentarnych, lecz dlatego, że przez sto kilkadziesiąt lat przetrwaliśmy jako naród. To przetrwanie było zaś możliwe, bo przez czas niewoli istniał czynnik, który nazywamy "polskim duchem".
Pytałem kiedyś - a cóż to jest ten "polski duch"?
Czy wyrasta on z "wartości demokracji", karmi się pluralizmem i parlamentaryzmem, czy czerpie siłę z wysłuchiwania oracji polityków i czytelnictwa partyjnych mediów ?
Może ma korzenie w wolnym handlu i "czynnikach ekonomicznych", może potrzebuje podatków, dotacji i świadczeń od państwa?
Gdyby tak było, czy przetrwałby wiek niewoli, czy dotrwałby do czasów współczesnych?
Musi więc kryć się gdzie indziej ów „polski duch” - skoro nie w wartościach, jakie proponują nam szalbierze III RP. Nie z partii, demokracji, ani „woli wyborców” on wynika.
Czy nie przetrwaliśmy jako naród tylko dlatego, że nasi rodacy ginęli w powstaniach i akcjach zbrojnych, że zagłębiali się w spiskach i knowaniach przeciwko wrogom, że szli na Sybir, do więzień i kazamatów?
Czy to nie oznacza, że naród może przetrwać - bez państwa, bez polityków i bez instytucji, ale nie przetrwa bez honoru, bez prawdy i pragnienia wolności?
UsuńRymkiewicz nam o tym powiedział: "Polskość to jest straszna siła duchowa”.
A to definicja - nie do przyjęcia, dla ludzi przerażonych taką siłą, dla niezdolnych do odrzucenia mitów i zerwania fałszywej „wspólnoty”. Dla milionów tzw.”wyborców” i wyznawców partyjnej dialektyki.
Oni chcieliby „wybierać” sobie polskość i płacić za nią tyle, ile sami ustalą: gardłowaniem przed telewizorami, machaniem flagą podczas meczu czy manifestacji, pyskówkami na forach internetowych.
Chcieliby, by kosztowała „wiarę” w jakiegoś żałosnego polityka i miała wartość świstka papieru wrzucanego do skrzynki.
Oni już postanowili, że państwo,w którym żyją jest wolne i niepodległe – bo takie postanowienie uczynili za nich inni.
Oni płaca podatki, czytają światłych żurnalistów i nie muszą wciąż pytać – jaka Polska i ile trzeba za nią zapłacić?
Oni już zbudowali cielca i nazwali go „Polska”.
Sami obierając sobie taką „polskość”, by była łatwa, nie wymagała pracy, ofiar i trudu.
Dlatego Rymkiewicz podał definicję nieznaną, wrogą i obcą milionom naszych rodaków.
Tam, gdzie większość zaakceptowała życie w kłamstwie i dobrowolnie „uczęszcza na przyspieszone kursy padania na kolana”, ta definicja – tak bliska herbertowskiej „postawie wyprostowanej”, staje się niedościgłą metaforą, a ludzi, którzy chcieliby ją przyjąć, skazuje na samotność.
Dziękuję Pani za wizytę i serdecznie pozdrawiam
@Aleksander Ścios 5 kwietnia 2019 14:03 - No właśnie z tym się nie zgadzam. Trzeci wróg.
OdpowiedzUsuńNapisałem rozwinięcie na stronę maszynopisu ale już dam spokój.
Panie Aleksandrze,
OdpowiedzUsuńw wielu znakomitych tekstach zawarł Pan szereg prostych "recept" na obalenie tego systemu.
Nie wymaga Pan jakiegoś nadzwyczajnego heroizmu, a tak prostych zachowań jak użycie czerwonego guzika na pilocie, jak kliknięcie na X w przeglądarce internetowej, jak niedotykanie Obcych czasopism. Wymaga Pan odwrócenia się plecami do tego systemu zwanego III RP.
Jakże głęboko musi sięgać spustoszenie moralne, że tylko garstka potrafi zastosować się do Ściosowej recepty.
"Poczytaj Ściosa to zrozumiesz" - taka jest moja odpowiedź, dla tych którzy pytają o wybory i bieżące tematy narzucane w mass mediach.
"Ten Ścios to jakiś szaleniec" - najczęstsza odpowiedź po paru dniach :) ale czytają i czasem nawet podyskutujemy.
Pani Aleksandrze, proszę krótko wyjaśnić, dlaczego komentuje Pan, to co robią Oni?
Z jednej strony rymkiewiczowska postawa "Milczę o tych,którymi zaledwie gardzę", a z drugiej informacje o lokatorze belwederu, o tym co robi rząd, przypominanie nazwisk "tych których nazywać nie warto".
Pisanie o nich w negatywnym kontekście jest tym czego oczekują - przypominaniem, że istnieją. Tymczasem muszą zostać wymazani z naszych myśli, słów i historii. Tylko na tyle zasługują.
Z królewskim pozdrowieniem
Król Ryszard X Niezwyciężony
Panie Aleksandrze,
OdpowiedzUsuńTO SIĘ NIE DZIEJE, prawda?
9 LAT TEMU, SOBOTA
OdpowiedzUsuńBudzi mnie telefon. Ulka, ruskie zabiły nam prezydenta!
Od razu wiem, że to prawda. Dopadam internetu.
Chryste Panie!
Po południu NASZ KATYŃ Aleksandra Ściosa:
OdpowiedzUsuń"Nie ma słów na miarę śmierci. I nie potrzeba słów. Bóg chciał, by w Katyniu zginął naród. Bóg chciał, by w Katyniu naród się narodził. Ze śmierci tych, których dosięgła nienawiść. Przed 70 laty i dziś. Dlatego - nie wolno się bać. I nie wolno dopuścić zła.
W naszych najnowszych dziejach nie było ważniejszego dnia, w którym tyle zależy od nas."
...
https://bezdekretu.blogspot.com/2010/04/nasz-katyn.html
Daniel Ł.
OdpowiedzUsuńPonieważ Pańska odpowiedź niewiele wnosi nowego (powtórzył Pan wcześniejsze uwagi), odniosę się tylko do poszczególnych stwierdzeń. Jeśli nie przemawiają do Pana racjonalne przesłanki, powtarzanie argumentacji zawartej w tekście uważam za zbędne. Zalecam raczej ponowną lekturę, byśmy oszczędzili sobie „wyważania otwartych drzwi”.
Napisał Pan: „Bojkot wyborów dla samego bojkotu, w sytuacji gdyby rysowała się alternatywa - choćby z góry skazana na niepowodzenie (jeśli chodzi wybory parlamentarne, czy prezydenckie, to niepowodzenie takiej ewentualnej alternatywy można uznać za pewnik, co w skali lokalnych wyborów nie jest już takie oczywiste) - nie uważam za roztropne. Bo czyż stanowić on może jakiekolwiek zagrożenia dla III RP (ojców założycieli i ich dzieci) ? Rezygnacja z potencjalnie słusznego wyboru - nawet, gdy ten ze względu na realia III RP skazany jest z góry na niepowodzenie - byłaby właśnie przejawem "poddaństwa" i zaprzeczeniem Wolności”.
Mógłbym przypomnieć końcowe akapity mojego tekstu, ale mam nadzieję, że Pan je przeczytał.
Zapytam więc tylko:czy potrafi Pan wyjaśnić - dlaczego trwanie w błędzie, miałoby być bardziej roztropne niźli zerwanie z błędem?
Do takiej kwestii sprowadziłbym Pańską opinię. Nie wiem wprawdzie ile Pan ma lat, ale na potrzeby mojej argumentacji nie ma to znaczenia. Zwrócę uwagę, że rozmawiamy o procesach, które trwają już trzy dekady i w żadnym przypadku (bo można mówić tylko o „błędach systemowych”) nie przyniosły dotąd, ani sensownej alternatywy ani realnej zmiany.
Pytanie więc o „potencjalnie słuszny wybór” jest pozbawione sensu, bo doświadczenie tych trzech dekad uczy nas (a przynajmniej uczyć powinno), że w tym państwie - w ramach systemowej mitologii demokracji, nie ma i nie może być „słusznych wyborów”.
I nie dlatego zachęcam do bojkotu kolejnych fars wyborczych, by zrobić na złość jakiejś partyjce lub zagrozić III RP, ale z tej przyczyny, że zerwanie z ową mitologią ( z błędem) jest działaniem bardziej sensownym, bardziej potrzebnym i dobrym dla Polski, niźli dalsze trwanie w błędzie.
Jeśli zechce Pan udowodnić, że się mylę, chętnie podejmę dyskusję.
Cieszą mnie Pana słowa - „Być może - tego nikt z nas nie wie - Niepodległej już nigdy nie będzie, ale to nie oznacza, iż mamy się poddać i zaprzestać o nią walki, również w wymiarze dosłownym, jeśli taka będzie konieczność(...)”.
Skoro chce Pan walczyć – niech Pan to robi.
Byle nie za pomocą kartki papieru, bo takim orężem nikogo Pan nie pokona, a już na pewno nie system, który zbudowano na zbrodni, przemocy i kłamstwie. Jest natomiast tyle obszarów i tyle dziedzin aktywności – od działań we własnym środowisku poczynając, poprzez służbę w formacjach WOT, po budowanie różnych struktur i organizacji niezależnych od systemu, że każdy, kto poważnie myśli o Polsce ma pole do popisu.
Udział w tzw.”wyborach”, pyskówki w internecie, czy aktywność podczas partyjnych manifestacji – nie mają nic wspólnego z taką walką. To zaledwie erzac, błyskotliwe namiastki prawdziwej pracy dla Polski, która nie musi być ani głośna ani widowiskowa.
I to chyba podstawowy problem, bo większość z nas szuka raczej takich obszarów aktywności, w których można się „pokazać”, nagłośnić, uleczyć z kompleksów. Praca cicha, systematyczna i długofalowa, jest w niełasce.
Słusznie Pan napisał: „uważam, że "ojcom założycielom" zależało również, aby do udziału w polityce zniechęcić ludzi uczciwych. Nie wystarczy jedynie w zamkniętym gronie napawać się swą elitarnością, gdyż to prosta droga do megalomani. Przywołując Biblijną analogię: Słowo siać należy wszędzie - niezależnie od tego, że czasem upadnie na skałę, innym razem w chwasty, bo część trafi na żyzny grunt i na to trzeba liczyć”.
UsuńTrzeba jednak pamiętać, że owi „ojcowie założyciele” stworzyli w III RP taki system polityczny i takie warunki „rekrutacji” do tego systemu, które z góry wykluczają udział ludzi uczciwych.
Im nie zależało na tym „aby do udziału w polityce zniechęcić ludzi uczciwych”.
Im zależało, by stworzyć taką „politykę”, która tych uczciwych wyklucza a priori.
To zasadnicza różnica.
Bo polityka III RP nie dlatego jest nędzna i zniewolona, że nie ma w niej ludzi uczciwych.
Ona dlatego jest taka, by tych uczciwych nigdy w niej nie było. Jest taka celowo, bo wynika to z dialektyki „ojców założycieli” i stworzonych przez nich reguł.
Stąd konkluzja, że zmiany tej polityki nie da się osiągnąć poprzez wprowadzenie w system III RP ludzi uczciwych, ale poprzez obalenie i zniszczenie systemu z zewnątrz.
Analogia z okresem komuny - jak najbardziej uprawniona. Nikt uczciwy i przy zdrowych zmysłach nie mógł wówczas twierdzić, że zapisuje się do PZPR i pnie po szczeblach kariery partyjnej, by obalić system komunistyczny. Taki „bojownik” byłby uznany za zdrajcę, karierowicza i kłamcę.
Dlaczego dziś, gdy żyjemy w sukcesji komunistycznej i na każdym kroku doświadczamy śladów tej sukcesji, daje się wiarę oszustom, którzy strojąc się w szaty „antykomunistów” i „antysystemowców”, przyjmują reguły tego państwa i mamią wyborców - „patrzcie, idziemy w politykę,żeby wejść do parlamentu rozbić stary układ”?
Wyższa formą tego oszustwa jest sytuacja, w której „w politykę” idą ludzie werbalnie ( i zwykle hałaśliwie) krytykujący III RP, rzekomi przeciwnicy „okrągłego stołu” i różnej maści „konserwatyści”.
Tak naprawdę, są to wyznawcy hiper bredni J.Kuronia, który swego czasu popisał się taką „mądrością” – „nie burzcie komitetów, zakładajcie własne”.
Tyle ich „konserwatyzmu”, ile wzięli z Kuronia.
Na koniec – pyta Pan, dlaczego wcześniej nie proponowałem bojkotu tzw. wyborów i nie byłem „sceptyczny” wobec tej farsy.
UsuńWyjaśniam: dopóki był chocby cień szansy, że ludzie, którym Polacy zaufali w roku 2015 okażą się na miarę polskich powinności, nie zachodziła taka konieczność.
Trzeba bowiem pewnej „linii granicznej”, a raczej-widoku przepaści, by można przekazać jakąś „kontrowersyjną” myśl i dotrzeć z nią do odbiorcy.
Od dawna natomiast zachodziła konieczność surowej krytyki fars wyborczych oraz formułowania równie mocnych ocen pod adresem partii Kaczyńskiego. Takie teksty znajdzie Pan na blogu już od roku 2010 i tylko ludzie złej woli lub kompletnie nieznający mojej publicystyki, mogli mi wówczas przypisywać rolę „ideologa PiS”.
Na tej drodze nie postępowałem nazbyt pochopnie, nie serwowałem „ocen ostatecznych” i ponad (często kuszącą) pokusę przyspieszenia kroku, wybierałem drogę długiego marszu.
Była w tym – jak sądzę, twarda logika i konsekwencja.
Bo dojść do wniosku, że „wybory trzeba bojkotować”, jest dość łatwo. Z wygodnictwa, z głupoty, czasem – z wyrachowania. Uzasadnić taki wybór i rzeczowo go przedstawić, to już sprawa trudniejsza i zadanie dla osób samodzielnie myślących.
Muszę też przypomnieć, że w październiku 2011 roku napisałem tekst „Długi marsz”, a w nim znalazły się słowa:
„Czeka nas długi i wyniszczający marsz. Większość z dzisiejszych czterech milionów pochłonie dżuma codzienności: przejdą na stronę „sytych umarłych”, stracą wiarę i zęby, zaszyją się w głąb siebie lub uciekną ze skowytem przekleństw.
Marsz będzie tym dłuższy, że ani najbliższe ani kolejne wybory nie zmienią sytuacji Polski. Państwa realnego komunizmu nie upadają pod ciosami demokracji. Anektują jej fasadę, by ukryć własne draństwa, jednak nie po to, by oddać władzę obywatelom.
Odzyskać ją można tylko w taki sposób, jak została narzucona. Możemy liczyć na zbieg korzystnych okoliczności lub przypadkową iskrę, która wyzwoli pożar. Pokładanie nadziei w demokracji byłoby równie niedorzeczne, jak wiara, że większość ma zawsze rację.
Na tej drodze nie możemy oczekiwać żadnych sprzymierzeńców. Nie będą nim hierarchowie Kościoła, którzy w dążeniu do ideału Cerkwi przekroczyli boskie i ludzkie nakazy. Nie oczekujmy na wsparcie „demokracji zachodnich”, bo żadna z nich nie będzie umierać za polską prawdę. Entuzjastyczne reakcje unijnych rządów są zgodne z prawidłami historii, w których słaba i uległa III RP stanowi ucieleśnienie marzeń dawnych zaborców.
Ci, którzy chcą przetrwać, muszą zacząć budować autentyczną wspólnotę: odtworzyć język, powołać media, propagować polską kulturę i styl życia. Każda gazeta, książka czy film wydane poza obiegiem propagandy mają odtąd wartość kamieni, z których powstanie solidna barykada. Stowarzyszenia i organizacje obywatelskie będą zaczątkiem wolnej społeczności, a oddolne inicjatywy i ruchy społeczne uderzą w monopol władzy. Podstawą takiej wspólnoty może być tylko rodzina, dom, środowisko zawodowe, krąg znajomych. Partia opozycyjna, jeśli chce przetrwać, musi zrezygnować z ciułania wyborców i zainicjować powszechny ruch obywatelski w oparciu o twardy, klarowny przekaz.
Integracja na poziomie całego społeczeństwa i poszukiwanie więzi ze stronnikami obecnej władzy – wydają się niemożliwe. Nie możemy być razem, bo ich i nasze drogi prowadzą w różnych kierunkach, a obecna III RP jest rezultatem budowania takiej fałszywej wspólnoty.”
https://bezdekretu.blogspot.com/2011/10/dugi-marsz.html
Nie sądzę więc, by mój „sceptycyzm” był świeżej daty.
Pozdrawiam
Król Ryszard X,
OdpowiedzUsuńPrawda, na moim Twitterze znajdują się słowa: „Milczę o tych,którymi zaledwie gardzę”.
Słowa, których treści konsekwentnie przestrzegam, nie pisząc i nie wspominając nawet o ludziach dla mnie Obcych, a zwanych dziś „opozycją”.
Pisałem o nich przez wiele lat, ujawniając szereg poważnych afer i przedstawiając to środowisko w ich naturalnym, antypolskim kontekście.
Wszystko, co na ich temat powinien wiedzieć człowiek rozumny, zostało ujawnione 10 kwietnia 2010 roku i w latach następnych.
Jeśli nieszczęśnicy z rządowych mediów, nadal muszą zohydzać życie Polaków nagłaśnianiem słów i zachowań Obcych (bo taki jest nakaz partyjny), jest to problem natury psychologicznej i poznawczej.
Takie praktyki ujawniają bowiem bezmiar głupoty i niebotycznych kompleksów.
Napiszę wprost – po 10 kwietnia 2010 roku, nikt, kto myśli po polsku i zachowuje dar rozpoznania dobra i zła, nie musi, a nawet nie powinien dowiadywać się – co powiedział lub zrobił ten czy inny przedstawiciel Obcych.
Nas to nie dotyczy, a Oni powinni zostać wykluczeni z polskiej wspólnoty.
Rozumiem jednak, że zarzut komentowania tego, co robią Oni, odnosi Pan do ludzi PiS i środowiska obecnej władzy, a ich samych stawia Pan na poziomie Obcych.
Prosta odpowiedź brzmiałaby: jeśli nie będę odnosił swoich analiz do konkretnych wydarzeń, jeśli nie osadzę ich w realiach obecnego państwa i nie napiętnuję zachować ludzi tej władzy, jakże mogę uzasadnić potrzebę odrzucenia porządku III RP i nakreślić drogę do Niepodległej?
Mówiąc kolokwialnie – o czym i jak miałbym pisać, pomijając ze wzgardą nazwiska i tytuły luminarzy tej władzy?
Ale jest odpowiedź głębsza: nie mogę ludzi PiS stawiać na tym samym miejscu, w jakim stoją dziś Obcy.
Dla mnie - pogarda jest bronią straszną. Choćby dlatego, że „uśmierca” tych, których wyrzucamy z naszych myśli, którym odbieramy prawo do naszych uczuć i miejsce w naszym życiu. Pogarda nie ma nic wspólnego z nienawiścią – jak sądzą głupcy, bo ta ostatnia karmi się skrajnymi uczuciami, jest żywa i powoduje, że wciąż zaprzątamy myśli widokiem przeciwnika.
Tymczasem pogarda go „uśmierca”, czyni dla nas niewidocznym i nieobecnym. Pozbawia Obcego społecznej „podstawy ontologicznej”, którą buduje nasza uwaga, nasza pamięć, myśli i (jakiekolwiek) uczucia.
Przyznaję – tak dalece nie traktuję ludzi obecnej władzy, a przynajmniej, nie traktuję ich jako całości, zbiorowości.
Dostrzegam w nich Obcych, ale nie skazanych na pogardę.
Widzę ich wady, ich zło i zakłamanie, ale nie odbieram im prawa do życia we wspólnocie Żywych.
Dziękuję Panu za to celne spostrzeżenie, iż „nie wymagam nadzwyczajnego heroizmu” i przedstawienie kilku prostych gestów i zachowań, które wyśmienicie obrazują praktyczną stronę przyjęcia dychotomii My-Oni.
UsuńProszę jednak nie mówić każdemu- "Poczytaj Ściosa to zrozumiesz".
Dość dawno zdałem sobie sprawę, że przeczytanie jednego (a choćby i trzech) tekstów z mojego bloga, nie musi prowadzić do „zrozumienia”.
Ośmielam się napisać, że wszyscy, którzy odwiedzają to miejsce od wielu lat , przeszli bardzo długą i męczącą drogę. Razem z autorem bloga.
Wiele z moich sformułowań, słów – kluczy (jak mitologia demokracji,dychotomia My-Oni, sukcesja komunistyczna itp.) będzie niestrawna i nieczytelna dla kogoś, kto tej drogi nie przeszedł. Nie dlatego, by brakowało mu przymiotów intelektu, ale z tej przyczyny, że ominęło go szereg zakrętów, wzniesień i dolin, przez które prowadził długi marsz. W moim rozumieniu – nie są to treści łatwo akceptowalne i musi istnieć pewna wspólnota myśli, by zostały właściwie odczytane.
Chciałbym natomiast, by mógł Pan powiedzieć „poczytaj Ściosa to się wkurzysz”.
Jeśli taka będzie reakcja ma mój tekst, jeśli zmusi czytelnika do żywych refleksji, nakłoni do rewizji i wywoła niepokój - będziemy na dobrej drodze. To jest pierwszy i nieodzowny element dojścia do zrozumienia.
Dobrze więc, gdy Pańscy rozmówcy mówią - „ Ten Ścios to jakiś szaleniec”, bo przebudzenie z martwoty, jaką w obszarze myśli politycznej i społecznej wytworzyła III RP, musi się kojarzyć z szaleństwem.
Niech mówią więc - „szalony”, byle chcieli się zmierzyć z takim „szaleństwem”.
Dziękuję Panu i pozdrawiam
"niech nie opuszcza cię twoja siostra Pogarda
Usuńdla szpiclów katów tchórzy"
Nikt nie będzie skazany na Pogardę i wyrzucenie z kraju za jeden, dwa błędy. Na Pogardę trzeba sobie zasłużyć.
Oni sobie zasłużyli.
Pani Urszulo,
OdpowiedzUsuńTak, to się dzieje. I dziać może się jeszcze gorzej.
Tylko nie po to, żebyśmy z trwogą patrzyli.
Wiele razy pisałem, że w naszych dziejach były momenty stokroć groźniejsze, trudne i bolesne.
Dla nas, współczesnych, nie ma w tym nic pocieszającego, ale płynie stąd pewność, że również ten czas przetrwamy.
Bo też - czy będąc Polakami, mamy inne wyjście? :)
Dziękuję, że zechciała Pani przypomnieć "Nasz Katyń".
W rocznicę wydarzenia, które będzie kiedyś postrzegane jako droga do odrodzenia narodu, serdecznie Panią pozdrawiam.