Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

wtorek, 8 czerwca 2010

KTO STAŁ ZA TĄ HIPOTEZĄ ?

Nieodżałowany profesor Paweł Wieczorkiewicz, w wywiadzie opublikowanym przez „Rzeczpospolitą”, na pytanie: jaki powinien być dobry historyk - udzielił ciekawej odpowiedzi:
„Powinien być otwarty na nowe koncepcje. Powinien do badanych problemów podchodzić na nowo, odrzucając wszystko, co napisano w PRL. Powinien stawiać najbardziej szalone tezy i pytania, bo w szaleństwie jest zalążek geniuszu. Praca historyka polega na zadawaniu pytań, a nie powtarzaniu w kółko tych samych odpowiedzi. Mój postulat jest następujący: wymażmy całkowicie całą pisaną historię Polski po 1939 roku i napiszmy ją od nowa!”
Wysoko postawił poprzeczkę prof. Wieczorkiewicz - tak wysoko, że ledwo kilku polskich historyków mogłoby się z nią zmierzyć. Po 20 latach systemowego fałszowania historii PRL-u, tworzeniu użytecznych mitów i kreowaniu załganych życiorysów – ten postulat długo jeszcze pozostanie niespełnionym.
Sądzę, że minimum, jakie warto z niego wyprowadzić można ograniczyć do stwierdzenia, iż „praca historyka polega na zadawaniu pytań” – co wydaje się nakazem uniwersalnym w odniesieniu do każdej gałęzi nauki.
Nie byłem zdziwiony, gdy prof. Antoni Dudek w przeddzień beatyfikacji księdza Jerzego opublikował na Salonie24 tekst opatrzony tytułem: „Kto stał za kapitanem Piotrowskim?”. Dla każdego, kto ma świadomość, że ustalone w procesie toruńskim okoliczności zbrodni na księdzu Jerzym powinny budzić wątpliwości, tak postawiony tytuł mógł wywołać uzasadnione zainteresowanie.
Nie zdziwił mnie również fakt, że Antoni Dudek, odpowiadając na tytułowe pytanie powtórzył w tekście spekulacje dotyczące rzekomego sprawstwa kierowniczego, opowiadając się za hipotezą, jakoby odpowiedzialność za zabójstwo księdza Popiełuszki spadała na gen. Mirosława Milewskiego.
Identyczne stanowisko historyk ten zajął już w wywiadzie udzielonym „Super Ekspresowi” 21.10.2008 r.
Wówczas, Dudek wymienił dwie przesłanki uzasadniające hipotezę :
Po pierwsze to, że doszło do procesu toruńskiego”  – stwierdził Dudek. „W PRL-u mieliśmy do czynienia z wieloma zabójstwami, które były dziełem funkcjonariuszy bezpieki i zawsze te sprawy tuszowano. [...]Dlaczego w sprawie Popiełuszki nie próbowano twierdzić, że coś takiego nie miało miejsca albo że dokonali tego inni ludzie? Przecież Kiszczak zdecydował się na krok, który był całkowitą kompromitacją jego resortu - na proces funkcjonariuszy. Fakt, że zmanipulowany, ale jednak proces. Zrobił to dlatego, że uważał, iż zabójstwo księdza Popiełuszki jest ciosem w niego i w jego pryncypała gen. Jaruzelskiego.
Drugą przesłanką miał być motyw gen. Milewskiego. Co nim było?
Kilkanaście tygodni wcześniej do świadomości Kiszczaka i Jaruzelskiego doszły informacje o tzw. aferze Żelazo, której organizatorem był gen. Milewski. Wiele przemawia za tym, że Milewski miał świadomość, że z tego powodu niedługo zostanie odwołany z kierownictwa partii, co zresztą nastąpiło, ale dopiero w połowie 1985 r. Mógł rozumować w ten sposób, że tylko wielkie niepokoje społeczne mogą uratować jego obecność na stanowisku. Na to jest jeszcze jeden dowód - notatka pochodząca z niepublikowanych pamiętników Wiesława Górnickiego, jednego z głównych doradców gen. Jaruzelskiego. Kilka lat temu odkrył ją prof. Paczkowski. Górnicki pisze w niej - a miało to miejsce kilka dni po zniknięciu księdza - że jest przekonany, że za tą sprawą stoi gen. Milewski. A była to notatka poufna” – twierdził Antoni Dudek
W swoim wpisie na Salonie24 powtórzył właściwie te same argumenty, wskazując, że opiera się głównie na wnioskowaniu z rzymskiej maksymy: „Cui bono? Cui prodest” - co należy tłumaczyć, iż ten popełnił zbrodnię, komu przyniosła ona korzyść.
            Pominąłbym milczeniem dywagacje Antoniego Dudka, jako nie wnoszące niczego nowego do wiedzy o zabójstwie księdza Jerzego, gdyby nie fakt, iż teza, że rozkaz zabicia księdza mógł wydać gen. Milewski, a Kiszczak i Jaruzelski mieli być ofiarami walk wewnątrz partii komunistycznej jest identyczna z tezą powielaną od roku 1984 przez propagandę pereelowską. W moim odczuciu – powtórzenie jej w przeddzień beatyfikacji księdza Jerzego, wydaje się szczególnie uwłaczające pamięci męczennika za wiarę.
Ponieważ czyni to człowiek, chcący na Salonie 24 korzystać z przywilejów autorytetu epistemicznego, a nie przedstawia przy tym argumentów na prawdziwość swoich ocen, warto wyjaśnić, na czym polega problem z fałszywą, komunistyczną hipotezą.

Przede wszystkim, nie można przejść do porządku nad spekulacją autora dokonywaną na podstawie błędnego wnioskowania z maksymy „Cui bono? Cui prodest” ( is fecit cui prodest ) –  które użyte z właściwej perspektywy, wskazuje na całkowicie odmienną interpretację.
Gdybyśmy chcieli maksymę tę przyjąć za wiążącą, należałoby prześledzić - jakie korzyści z zabójstwa księdza Jerzego osiągnął gen Milewski i jak przebiegały dalsze losy i kariery  Jaruzelskiego i Kiszczaka.  
Ten pierwszy, już w 1985 roku został usunięty ze wszystkich stanowisk w partii i państwie i przeniesiony na emeryturę, a w roku 1990 nawet na krótko aresztowany, podczas gdy dwóch pozostałych generałów doprowadziło do „historycznego kompromisu” z częścią opozycji i w III RP osiągnęło najwyższe zaszczyty i stanowiska. Do dziś, żaden z nich nie poniósł odpowiedzialności za zbrodnie dokonane w PRL.
 Gdzież tu zatem podstawa do wnioskowania z rzymskiej maksymy i skąd wniosek, że to Milewski osiągnął korzyść?
Czas tego człowieka skończył się w początkach lat 80., gdy Moskwa postawiła na „najwierniejszego z wiernych” - gen Czesława Kiszczaka, powierzając mu kierowanie całym aparatem siłowym oraz prowadzenie przygotowań do „ustrojowej transformacji”.
W roku 1984 Milewski był członkiem Biura Politycznego i sekretarzem KC PZPR. W tym samym roku Kiszczak powołał tajną komisję MSW do zbadania sprawy tzw. afery „Żelazo”, na której czele stanął gen. Władysław Pożoga. Powodem wszczęcia postępowania były de facto porachunki w tej samej bandzie pereelowskich „wywiadowców”.  W 1984 r. Kazimierz Janosz (główny bohater „Żelaza”) po raz kolejny trafił do więzienia. Jego brat Mieczysław zaczął szantażować kierownictwo MSW, że ujawni, do kogo trafiały „fanty” zrabowane na Zachodzie. W tej sytuacji Kiszczakowi, (który nie darzył sympatią Milewskiego) nie pozostało nic innego, jak rozpocząć „śledztwo”.
Choć komisja prowadziła je dość rozlegle i dotknęła wielu finansowych przekrętów, jakich dopuszczali się rezydenci tzw .wywiadu PRL to odsłonięto zaledwie wierzchołek góry lodowej, a Milewskiego nie spotkały żadne problemy. Robiono to w taki sposób, by niczego nie wyjaśnić, choć przy okazji zebrać komprmateriały na konkurentów.
Czołowi uczestnicy afery z Departamentu I MSW (wywiad PRL) zostali "przykładnie i surowo" ukarani. Milewski został zmuszony do odejścia z partii. Franciszek Szlachcic dostał naganę partyjną. Podobnie jak gen. Józef Oska, gen. Jan Słowikowski i płk. Eugeniusz Pękała. Płk Mieczysław Schwarz, który odbierał transporty "Żelaza" na granicy, oraz płk Waldemar Wawrzyniak dostali upomnienia. Nikt nie stanął przed sądem, a sprawę dyskretnie zatuszowano. Milewski czuł się na tyle pewnie,  że w czasie kontaktów z powołaną później komisją Biura Politycznego KC PZPR odmawiał odpowiedzi, co stało się z zaginionym złotem, prezentując przy tym wyjątkową butę. Miał nawet pretensje, że nie docenia się jego zasług i uważał, że za "Żelazo" spotkały go dotkliwe i niezasłużone represje: jako jedyny członek kierownictwa na 40-lecie PRL nie otrzymał żadnego odznaczenia.
Jeśli zatem Antoni Dudek napisał na swoim blogu: „Natomiast Milewski miał motyw by odwrócić uwagę od rozgrywanej przez Kiszczaka sprawy „Żelazo”, a ewentualne niepokoje społeczne dawały mu wręcz – jako zwolennikowi twardej linii - szansę na umocnienie się z pomocą Moskwy przy władzy, w opozycji do zbyt „liberalnego” Jaruzelskiego” – to jak zestawić ów „motyw” z faktem, że generał MO nie poniósł żadnych konsekwencji? Od czego zatem miałby „odwracać uwagę” Kiszczaka i czego się obawiać?
Gdyby w roku 1984 rzeczywiście istniały przesłanki wskazujące na udział Milewskiego w zabójstwie księdza Jerzego, zostałyby przez ówczesną ekipę bezwzględnie wykorzystane.
Ponieważ takich nie było, wystarczył sam efekt propagandowy, właściwie odebrany zarówno przez część opozycji jak i samego Milewskiego, który od tej pory nie odgrywał żadnej znaczącej roli. Trudno też brać na poważnie opinię, jakoby Milewski miał liczyć na pomoc Moskwy, skoro ta już od roku 1980 postawiła na władzę tandemu Jaruzelski – Kiszczak, zaś prymitywów w rodzaju gen. MO Milewskiego „odstawiła” na boczny tor.
Szczególnie nieprawdziwie brzmi pogląd, jakoby w roku 1984 mogło dojść do „wojny” służb cywilnych z wojskowymi, przy czym te ostatnie, miały rzekomo inwigilować ekipę Piotrowskiego i stać na straży interesów „liberalnego” skrzydła partii komunistycznej.
W PRL-u nie istniała przecież żadna struktura państwowa, którą można posądzić o autonomiczne działanie. Jak każda organizacja przestępcza, tak również partia komunistyczna wymagała bezwzględnego posłuszeństwa i podległości. Tym bardziej, nie sposób sobie wyobrazić, by w ramach zbiurokratyzowanego i zmilitaryzowanego systemu represji, – którego częścią była policja polityczna, mogła zostać przeprowadzona (poza wiedzą i zgodą najwyższych władz partii i resortu spraw wewnętrznych) tak skomplikowana kombinacja operacyjna, jaką było porwanie i zabójstwo księdza.
Jak wykazać, że w roku 1984 mogło dojść do sytuacji, w której fanatycznie wierni funkcjonariusze SB, działając bez wiedzy i zgody najwyższych władz partyjnych zaplanowali tak skomplikowaną operację? Podobnie, nie sposób dowieść, by służby wojskowe podległe Kiszczakowi (jakby SB nie było mu podległe) działały wbrew intencjom cywilnej bezpieki i miały podjąć akcję „odbicia” księdza Jerzego z rąk oprawców. Jeśli istnieją poszlaki wskazujące, że Piotrowski i reszta kontaktowali się z kimś, kto znajdował się w pobliżu esbeków, to fakt przekazania księdza innej grupie może jedynie świadczyć, że byli to ludzie współpracujący z porywaczami i wykonujący zadania w ramach tej samej kombinacji operacyjnej. Nie mogło być mowy o żadnej dowolności, autonomii działania, bądź walce służb. 
Ważną wskazówką, że teza o sprawstwie Milewskiego i „wojnach frakcyjnych” jest autorstwa Kiszczaka i Jaruzelskiego może być fakt, że znajdziemy ją w wielu ówczesnych oficjalnych publikacjach, ale także w wystąpieniach ludzi „opozycji demokratycznej” dążących do paktowania z komunistami.
27 października 1984 r. w oświadczeniu KC PZPR można było przeczytać m.in:
 „Polska socjalistyczna może być tylko Polską praworządną. Dywersja, prowokacja i terror były zawsze i są z gruntu obce leninowskiej ideologii, moralności naszej partii [...] KC oświadcza z całą mocą, że nie będzie pobłażania dla anarchii i terroryzmu w żadnej postaci. [...] KC zwraca się do wszystkich członków partii, do całego społeczeństwa, do władz państwowych o zdecydowane przeciwstawianie się podejmowanym przez wrogów Polski Ludowej próbom żerowania na prowokacyjnym przestępstwie, na ludzkich emocjach i uczuciach, w celu naruszania spokoju i stabilizacji wewnętrznej kraju”.
W dwa dni później, swoje stanowisko przedstawiła Rada Krajowa PRON:
„Porwanie księdza Popiełuszki jest oczywistą próbą wbicia noża w niezabliźnioną do końca ranę.[...] Cios zadany zwolennikowi określonej postawy politycznej miał stworzyć wrażenie, że zamiast proponowanego dialogu, władze dążą do brutalnej likwidacji swoich przeciwników. Mimo oczywistości, że temu właśnie miał służyć zamach, rzeczą smutną jest fakt, że są ludzie, którzy nie czekając na ostateczny wynik śledztwa, z góry przesądzili sprawę i zgodnie z celami prowokacji wzywają do wystąpień, do aktów nienawiści, do działań szkodzących krajowi, ukrywając swe intencje pozornym przyłączaniem się do modlitwy Kościoła i jego troski o porwanego”.
Co ważne – również wielu ludzi Kościoła było zwolennikami tezy o „liberalnym” Jaruzelskim i „twardogłowym” Milewskim.. Tę okoliczność może wyjaśniać fragment „listu otwartego Kiszczaka do prezesa Instytutu Pamięci narodowej w sprawie zabójstwa ks. Popiełuszki” z 2003 r. Szef bezpieki napisał tam m.in.:
W czasie procesu toruńskiego zobowiązaliśmy oskarżonych do zachowania tajemnicy służbowej i państwowej (jeżeli coś nie dotyczy sprawy zabójstwa i nie przeszkodzi w ich obronie, to nie mają prawa tego ujawniać). Chodziło zwłaszcza o to, żeby nie ujawniać agentury pośród księży oraz faktów kompromitujących niektórych duchownych. Wiedzieli o tym obrońcy, osobiście lojalnie poinformowałem także sekretarza Episkopatu Polski, abp. Bronisława Dąbrowskiego.”
W notatce z dn. 12.12.1984 r. z rozmowy agenta Departamentu I, którego w meldunkach i szyfrogramach opisywano jako "źródło nr 13963" z abp. Bronisławem Dąbrowskim ówczesnym sekretarzem episkopatu Polski, powraca wygodna dla „moskiewskiego tandemu” hipoteza. Agent „nr 13963” donosił:
"Zdaniem abp. Dąbrowskiego odpowiedzialność za tę zbrodnię należy przypisać elementom politycznym wrogim wobec gen. Jaruzelskiego, a zatem chodzi niewątpliwie w tym przypadku o prowokację, posiadającą dotąd pewne cechy utajone. Kpt. Piotrowskiego – Dąbrowski określił jako "starego znajomego", gdyż zarówno on, jak i Glemp spotykali go kilka razy, podczas kiedy pełnił on służbę jako funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu i Departamentu ds. Kościelnych i Narodowościowych MSW w czasie wizyty papieża w Polsce oraz przy okazji spotkań z Wałęsą. W jego ocenie Piotrowski jest typem bardzo ambitnym, który uważał, że należy mu się stopień pułkownika. Trzej sprawcy przestępstwa działali pod Toruniem w łatwych warunkach, ponieważ strefa ta jest dobrze kontrolowana. Mogli więc liczyć na poparcie organizacyjne czynników radykalnych w aparacie SB i tajnej jaczejki OAS (Organizacja Anty-Solidarność), jak również na poparcie "bazy sowieckiej". Jako wykonawcy działali oni niewątpliwie na rozkaz przeciwników gen. Jaruzelskiego uplasowanych w MSW tzn. ludzi zaufanych Mirosława Milewskiego".
Również w prasie podziemnej, już od listopada 1984 roku można znaleźć ślady wskazujące, że komuniści rozgrywali propagandową tezę o walce „liberałów” i „twardogłowych”.
W artykule „W walce o władzę”, zamieszczonym w 105 nr. „Tygodnika Mazowsze” z 8.11.1984r.”, autor napisał m.in:
W oficjalnych wypowiedziach i „przeciekach” sugeruje się, że prowokacja miała być wymierzona w rządy Jaruzelskiego i że frakcja „twardogłowych” chciała przejąć władzę […] Oficjalna wersja została natychmiast przyjęta przez Kościół. Zaakceptowała ją zachodnia opinia publiczna i politycy[…] W swych działaniach - choć nie zawsze w słownych deklaracjach przyjęły ją też niezależne ośrodki opiniotwórcze w kraju, począwszy od Lecha Wałęsy i różnych struktur „S”, a skończywszy na nieformalnych grupach środowiskowych. Ta niezwykła zgodność opinii – a zwłaszcza jej zgodność z wersją , na której zależało Jaruzelskiemu – jest może najbardziej znaczącą cechą obecnej sytuacji politycznej w PRL”.
Natomiast w nr.107„Tygodnika Mazowsze” z 22 listopada 1984 roku pojawił się obszerny artykuł Jacka Kuronia, zatytułowany „Zbrodnia i polityka”, w którym, autor wyjaśniał, że za zbrodnią na księdzu Jerzym nie mógł stać Jaruzelski. Kuroń stwierdził wprost: „Nic nie wskazuje na to, że stał za tym sam Jaruzelski. Nie on, a więc kto?” – by odpowiedzieć sobie na to pytanie, że za zabójstwem musiał stać aparat policyjny, „ale podporządkowany jakimś ośrodkom politycznym”.  „Znaczy to – pisał Kuroń, że mamy do czynienia przynajmniej z dwiema grupami, z których jedna jest lojalna wobec Jaruzelskiego, a druga prowadzi wobec niego swoją własną politykę. [...] Po co grupa konkurencyjna czy też policja miałaby to robić? Nie sądzę żeby chodziło tu o usunięcie Jaruzelskiego. [...] Raczej chodziło o to, by zmusić Jaruzelskiego do prowadzenia określonej polityki. Jakiej? To dość oczywiste – oczywiście niesłychanie represyjnej. Policji jest potrzebna represyjna polityka, bo zwiększa jej znaczenie. Tym samym wyjaśnia się pierwszy wariant, to znaczy ten, że zrobił to sam aparat policyjny.”
W lutym 2009 r. Sławomir Cenkiewicz w artykule „Wywiad PRL na tropie księdza Jerzego” przedstawił treść raportów Departamentu I MSW w sprawie zabójstwa ks. Jerzego, trafiających za pośrednictwem rezydentury rzymskiej na biurka Jaruzelskiego i Kiszczaka w roku 1984.  Cenckiewicz napisał:
Szef wywiadu z zadowoleniem informował, że coraz szersze kręgi watykańskie uznają porwanie i zamordowanie ks. Jerzego za "prowokację polityczną" wymierzoną w ekipę Jaruzelskiego. Zdaniem Sarewicza, środowisko watykańskiego Sekretariatu Stanu miało z dużym uznaniem wypowiadać się o "konsekwencji, z jaką władze [PRL] podeszły do sprawców przestępstwa". Szef wywiadu uspokajał też elitę PRL, zapewniając, że ani w Watykanie, ani w polskim episkopacie nikt nie myśli o beatyfikacji ks. Jerzego. Na potwierdzenie przywoływał w tym miejscu słowa abp. Dąbrowskiego, który miał w Rzymie oświadczyć, że "episkopat nie dopuści, aby doszło w tym przypadku do pomieszania wiary z polityką".
W Biuletynie IPN 10/2004 znajdziemy, cytowany już kiedyś przeze mnie tekst wystąpienia gen. Jaruzelskiego podczas posiedzenia kierownictwa KC PZPR, datowany między 3, a 11 listopada 1984 roku – czyli tuż po pogrzebie księdza Jerzego. Fragment stenogramu wystąpienia Jaruzelskiego został zamieszczony w artykule Grzegorza Majchrzaka i Jana Żaryna – „Dwa nowotwory”.  To bardzo ważny dokument, ukazujący nie tylko prawdziwy stosunek komunistów do polskiego Kościoła, ale wskazujący na strategię dezinformacji, jaką stosował Jaruzelski, by uwolnić się od odpowiedzialności za zabójstwo księdza. Generał tłumaczył wówczas towarzyszom: „Polityka włączana zbyt nachalnie do działalności kościelnej Kościół obiektywnie kompromituje. [...]I Kościół to też czuje, czy mądrzy ludzie w Kościele, i tego się też obawia. Co mądrzejsi czują, że stereotyp nieskazitelnego Popiełuszki niełatwo będzie utrzymać. On jest męczennikiem nie za wiarę, ale za politykę, za sianie nienawiści.”
Wspominając o zabójstwie księdza Jerzego, Jaruzelski stwierdził:
„Nas ten przypadek wiele nauczył pod tym względem. Oby Kościół też się z tego nauczył nie mniej niż my. I chodzi o to tylko, proszę towarzyszy, żeby te działania, o których tutaj mówię, nie zabrzmiały jako jakaś z naszej strony kampania antykościelna, czy jeszcze gorzej antyreligijna. Bo byłoby to nieszczęście. Na odwrót – to musi być budowane i propagandowo osłonione w ten sposób, że my to robimy w obronie stosunków, w obronie dobrych, pozytywnych stosunków, którym szkodzi ekstrema. Że jest to sprzeczne ze wskazaniami papieża [...]  Pokazywać, powiedzieć, czy to jest zgodne, zgodne ze stanowiskiem papieża, zgodne ze stanowiskiem prymasa? My w obronie papieża występujemy, w obronie linii porozumienia z Kościołem, przeciwko ekstremie”. (podkr.moje)


CDN...


Źródła:

http://www.ipn.gov.pl/download.php?s=1&id=3935- przemówienie Jaruzelskiego w tekście „Dwa nowotwory” Grzegorza Majchrzaka, Jana Żaryna. Biuletyn IPN 10/2004

4 komentarze:

  1. Jestem za daleko od Warszawy i mało wiem na ten temat ale odnoszę nieodparte wrażenie, że panu Dudkowi marzy się stołek szefa IPN.
    Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że z - kiedyś - wydawałoby się uczciwego człowieka szukającego prawdy, zrobiła się tuba Kiszczaka i jego towarzyszy?
    A może zaprzyjaźnił się tylko z Wajdą lub Bartoszewskim? Bo to by wszystko tłumaczyło...

    Pozdrawiaqm

    OdpowiedzUsuń
  2. @dydek - Wie Pan, ja także słyszałem taką interpretację "zawrócenia" Dudka.
    W mojej ocenie - robi fatalną robotę, a takim zachowaniem podważa zaufanie do nauk historycznych i do IPN, z którym bywa jeszcze kojarzony.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. A moze właśnie chce ratować IPN tym sposobem?
    Św.pamieci prof.Wieczorkiewicz, żeby miec dostęp do żródeł tez musial zapisać się do PZPR i nawet być POPem
    co w niczym nie umniejsza jego bezstronności w dociekaniach historycznych.

    Pozdrawiam, fan Wieczorkiewicza

    OdpowiedzUsuń
  4. Ks Jerzy Popiełuszko przede wszystkim łamał monopol lewicy laickiej i opozycji konstruktywnej na reprezentowanie narodu wobec systemu. A to oznaczalo ze dopóki żyl, układ okrągłostołowy był niemożliwy albo bardzo trudny do "sprzedania" społeczeństwu. Nie jestem historykiem, ale czas morderstwa zbiega się bodaj z pierwszymi wzmiankami o przyjęciu strategii wyłuskania kontruktywnej opozycji do przyszłego układu. Morderstow mogło być elementem owej strategii, a jej nie rezlizował przecież gen. Milewski.

    OdpowiedzUsuń