Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

niedziela, 7 marca 2010

O STRATEGII LAMENTU (Z PERSPEKTYWY DZIADA)

W sekrecie, towarzyszu, powiem wam, nie bawią już idee mnie ogromne! W szwajcarskim banku małe konto mam, że o londyńskim nawet już nie wspomnę. Mieszkanko niezłe mam w Alei Róż, na Szucha zaś rozkoszną garsonierę, przed oknem luksusowy stoi wóz i wrastam tak powoli w lepszą sferę”.
Tak, w roku 1966 Janusz Szpotański rozpoczynał „Lament wysokiego dygnitarza”.
Podobny cytat na początku tekstu o partii, która wczoraj rozpoczęła Kongres wyda się niektórym rzeczą karygodną, a może nawet spowoduje „spadek notowań” autora wśród elektoratu PiS. Czasy wszak inne, partia bez miana „przewodniej siły narodu” i politycy, których nie sposób posądzić o pogoń za splendorem i mamoną. Postać funkcjonariusza - co to w „nery kopał” i „nagan ma w kieszeni” wydaje się całkowitym zaprzeczeniem światłych postaci z Prawa i Sprawiedliwości. Czemu zatem?
Z jednego powodu. Lamentujący nad losem aparatczyk, to tchórzliwy typ na czasy „małej stabilizacji”. Ani mu w głowie burzyć dotychczasowy ład, rezygnować z tępej obojętności i makiawelicznego cynizmu. On – „człek, który z każdym w zgodzie żyć by rad” nie widzi potrzeby podejmowania nowych wyzwań, unika ryzyka, nie chce wojen i konfliktów.
Równie obce są mu zasady moralne, jak partyjne idee. Ponad wszystko ceni spokój, wygodę i osiągniętą pozycję, z największą odrazą traktując tematy, mogące zburzyć błogi stan rzeczy.
Od dłuższego czasu zacząłem przypuszczać, że wielu polityków PiS niebezpiecznie zbliża się do granicy „lamentu wysokiego dygnitarza”. W jednych on kiełkuje, w innych zapuścił już głębokie korzenie. Początki tego procesu były symptomatyczne.
W październiku 2008 roku, „w geście dobrej woli” zrezygnowano z wniosku o odwołanie marszałka Komorowskiego.
Wniosek został sporządzony po tym, jak Komorowski zignorował wezwanie do złożenia wyjaśnień w sprawie kontaktów z oficerami WSW/WSI. „To akt dobrej woli w obliczu grożącej nam katastrofy gospodarczej” – uzasadnił decyzję szef PiS- u. Platforma potraktowała ten gest z należytym zrozumieniem, słusznie widząc w nim objaw niemocy i przystępując natychmiast do medialnego ataku na prezydenta. Po tej - spektakularnej kapitulacji, musiały przyjść kolejne.
Zrezygnowano więc z szumnie zapowiadanego wniosku o odwołanie Komorowskiego, gdy ten, w sposób skandaliczny i zgodny z interesem Rosji skomentował tzw. incydent gruziński ("jaka wizyta, taki zamach, no bo z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera; więc raczej wygląda to na coś bardzo niepoważnego, a przykrego").
Po raz trzeci - odstąpiono od wniosku o postawienie przed Trybunałem Stanu Donalda Tuska, za „niezgodnie z prawem odwołanie szefa CBA Mariusza Kamińskiego”. Uzasadnienie, jakoby wnioski nie miały szans na przegłosowanie w Sejmie, wydają się racjonalne tylko do chwili, gdy zauważymy, że prawdziwym powodem rezygnacji były „strategiczne zmiany wizerunku partii”.
W 2008 roku zmiany te miały zmierzać w kierunku „ocieplenia i umiarkowania”, a rok później PiS zrezygnował w swojej retoryce z akcentów „wymiaru sprawiedliwości”, zapowiadając tworzenie „konkurencyjnych wobec planów PO opinii na temat walki z kryzysem, prywatyzacji czy daty wprowadzenia euro w Polsce”.
Zmiany wizerunku tłumaczono intencją pozyskania „nowego elektoratu”. Wartość tych pomysłów każdy może ocenić samodzielnie, na podstawie „dynamiki” wzrostu poparcia udzielanego partii opozycyjnej.
Rezygnacja z działań radykalnych, na rzecz „małej stabilizacji” doprowadziła do zamilczenia afery marszałkowej, wyciszenia afery stoczniowej i wyrażenia zgody na kabaret, zwany komisją hazardową.
Bez żadnej reakcji postępuje bondaryzacja służb i przejmowanie strategicznych obszarów gospodarki, nie ma sprzeciwu wobec zawłaszczaniu państwa przez ludzi bezpieki. Treści,  jakie zajmują uwagę posłów PiS mają niewiele wspólnego z interesami wyborców, a jeszcze mniej z definicją rzeczywistych zagrożeń. Pomija się sprawy ważne, koncentrując uwagę na podsuwanych przez media tematach zastępczych lub personalnych rozgrywkach.
Na tym nie koniec.
Jak funkcjonariusz partyjny Szpotańskiego wierzył w „trzymanie narodu za pysk”, tak niektórzy z ludzie PiS zdają się uważać, że udzielone im poparcie jest ponadczasowe i bezwarunkowe. Przed kilkoma dniami Tomasz Sakiewicz w artykule „Moje warunki” opisał w „Gazecie Polskiej” rozmowę z posłem Adamem Lipińskim, który przekonywał, że „wyborcy nie mają wyjścia i muszą poprzeć naszą partię i wyznaczonego przez nich kandydata na prezydenta: bez względu na to, co PiS zrobi i z kim się zbrata. Nawet jeżeli partia wejdzie w głębszy sojusz z SLD.”
Już tchórzliwa zgoda na pozbycie się z telewizji Anity Gargas niosła potwierdzenie, że ten sposób myślenia zaczyna dominować w partii Jarosława Kaczyńskiego. Nie zdziwiła mnie więc informacja, że w Prawie i Sprawiedliwości powstała silna grupa, która zamierza nakłaniać Kaczyńskiego i innych polityków  do zawarcia sojuszu z SLD, po wyborach 2011 r. Do SLD-owskiej frakcji zalicza m.in. Michała Kamińskiego, Adama Lipińskiego i Adama Hofmana. Podobny pragmatyzm towarzyszył zapewne decyzji o tworzeniu koalicji rządowej z „sowieciarzami” spod znaku Samoobrony i LPR.
Nie będę (za Sakiewiczem) powtarzał warunków, jakie powinna spełniać partia mieniąca się antykomunistyczną.
Każdy z nich – od zakazu sojuszy z obozem komunistycznym, po postulat pełnego zaangażowania w odkłamywanie historii - brzmi jak niepodważalny aksjomat. Nie będę, bo nie wierzę, by głos dziennikarza, a tym bardziej głos anonimowego blogera miał znaczenie dla wielkich strategów PiS-u.
Niewykluczone, że wkrótce jedynym, dostępnym sposobem komunikowania z partią opozycyjną pozostanie „perspektywa dziada”.
Janusz Szpotański musiał dogłębnie rozumieć konsekwencje „lamentu dygnitarza”, skoro w jednym z utworów napisał: „Długo dziad mówił do obrazu, obraz do niego ani razu. Dziś obraz mówić chce do dziada, lecz dziad mu już nie odpowiada”.

4 komentarze:

  1. Sporo ma Pan racji.
    Ja tylko chciałbym wiedzieć jak przekonać przeciętnego wyborcę , u którego media
    wytworzyły coś w rodzaju „odruchu Pawłowa”.
    Tylko ,że pies Pawłowa się ślinił w reakcji na bodziec a przeciętny wyborca ma
    co najmniej odruch niechęci aż po niepohamowaną agresję na bodziec, którym tu
    jest słowo PiS lub Kaczyński.
    Można pisać bardzo mądre artykuły na blogach (A. Ścios , Kataryna), można bardzo
    mądrze mówić o naprawie Państwa (tak mówił J. Kaczyński na konwencjach
    wyborczych w 2007r.), ale ilu wyborców bierze to pod uwagę przy Urnie? A ilu
    „podda się” owemu odruchowi Pawłowa.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Być może to Pana zainteresuje: http://europa.eu/rapid/pressReleasesAction.do?reference=IP/10/231&format=HTML&aged=0&language=PL&guiLanguage=en.

    Co prawda raczej luźno wiąże się z tematem posta, ale nie mogłem znaleźć priva lub innego bezpośredniego kontaktu.

    Pozdrawiam,

    Marek Kucmerka

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy -

    Znam tylko jeden sposób na zmianę "odruchu Pawłowa". Trzeba wykształcić nowy, mocniejszy od poprzedniego "odruch obronny". Temu służy wielokrotne, cierpliwe wskazywanie - kim są ludzie chcący pozyskać zaufanie społeczne i jakie mechanizmy rządzą III RP.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Marek Kucmerka -

    Bardzo Panu dziękuję za link. Zawiera ciekawy materiał.
    Na blogu jest podany adres mailowy:
    bezdekretu@gmail.com.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń