Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

piątek, 31 lipca 2009

NIETYKALNY - 4

"Czy Polsce potrzebne są w ogóle polskie służby specjalne" - to pytanie tylko z pozoru brzmi absurdalnie. Przed czterema laty, podczas konferencji "Wolność i bezpieczeństwo: cyfrowa twierdza", zorganizowanej przez tygodnik Computerworld próbował na nie odpowiedzieć Krzysztof Bondaryk – wówczas członek zespołu programowego Platformy Obywatelskiej ds. bezpieczeństwa.

Zbliżały się wybory parlamentarne, po których partia Donalda Tuska spodziewała się zwycięstwa i nowego, politycznego rozdania. Podczas konferencji zastanawiano się nad przyszłą organizację służb ochrony państwa. Czy są one właściwie przygotowane do zapewnienia bezpieczeństwa teleinformatycznego, czy odpowiednio skupiają siły i środki, aby spełniać wymogi Ustawy o ochronie informacji niejawnych i Prawa telekomunikacyjnego? Rozważano ideę powołania oddzielnej służby ochrony państwa, skupiającej zadania zabezpieczenia technicznego i wywiadu elektronicznego. Tę koncepcję zaproponował wówczas płk Mieczysław Tarnowski, były zastępca szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pomysłodawca i zwolennik utworzenia Agencji Zabezpieczenia Technicznego (AZT). Nowa służba miałaby również zająć się zabezpieczeniem transmisji danych i informacji.

W istniejącym wówczas stanie prawnym – na co zwracał uwagę Tarnowski - każdy operator telekomunikacyjny miał obowiązek na własny koszt udostępnić łącza do podsłuchu, billingi klientów oraz rejestrować ich rozmowy komórkowe. Uprawnionych do tego rodzaju żądań było sześć służb - Policja, Agencja Wywiadu, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Wojskowe Służby Informacyjne, Straż Graniczna oraz Wywiad Skarbowy. Z kolei, każdy przedsiębiorca, który zabiegał o tzw. kontrakt specjalny, musiał spełniać wymogi Ustawy o ochronie informacji niejawnych, tzn. uzyskać certyfikat bezpieczeństwa przemysłowego - co wymagało m.in. budowy kancelarii tajnej i zakupu sprzętu dopuszczonego do przetwarzania informacji niejawnych - oraz pozyskać dla pracowników poświadczenia bezpieczeństwa osobowego. Producent sprzętu kryptograficznego (np. szyfratorów), środków ochrony elektromagnetycznej i fizycznej (sejfów i zamków) musiał certyfikować swój sprzęt w laboratoriach Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego ABW lub Wojskowych Służb Informacyjnych.

Za wszystko to trzeba zapłacić i to całkiem wysokie kwoty, a opłaty te znacząco podwyższały koszty wykonania systemu informatycznego - za który zawsze płacił zamawiający podmiot publiczny. W celu ograniczania wydatków na administrację publiczną i zwiększenia konkurencyjności polskich przedsiębiorstw, Tarnowski proponował, by zastanowić się nad unifikacją działań służb specjalnych w zakresie zabezpieczenia technicznego i powołaniem jednej, oddzielnej służby. Biznes miałby w końcu jednego partnera, z którym dzieliłby obowiązki na rzecz obronności państwa i porządku publicznego.

„Gdyby istniała jedna służba, która odpowiadałaby za wydawanie państwowych pieniędzy na budowę sieci rządowych, byłaby ona w stanie koordynować całość działań w tym zakresie i np. kupować hurtem przepływności u operatorów komercyjnych" – dowodził płk Tarnowski.

Swoje wystąpienie w kwietniu 2005 roku, Krzysztof Bondaryk poświęcił polemice z tezami Tarnowskiego. Wskazywał, że pojawia się obawa, czy nowa służba nie zmonopolizowałaby wiedzy zdobytej środkami technicznymi, bo „w naturze służb leży ograniczanie dostępu do informacji”. Zdaniem Bondaryka - mogłoby się zdarzyć, że AZT w naturalny sposób pozbawiłaby wiedzy z inwigilacji policję, kontrwywiad czy służby ministra finansów. Stałaby się służbą nr 1, chociaż pierwotnie miała uprościć działanie operacyjne wszystkich tajnych służb. Może o wiele lepszym ruchem – twierdził Bondaryk - byłoby przekonanie polityków, aby nie majstrowali przez jakiś czas w służbach specjalnych i mieli czas przekonać się na spokojnie, czy obecne struktury są w stanie zapewnić nam - obywatelom - bezpieczeństwo, również teleinformatyczne. Bondaryk namawiał wówczas polityków do spokojnej analizy dotychczasowych struktur państwowych, które posługują się metodyką operacyjno-śledczą i mają możliwość korzystania z technik specjalnych. Optował za ich umocowaniem ustawowym i za rzeczywistą, prawdziwą kontrolą parlamentarną dla wszystkich służb specjalnych, nie tylko tradycyjnych - w postaci cywilnych i wojskowych służb specjalnych - ale wszystkich posługujących się tymi środkami, w tym także podporządkowanych ministrowi finansów czy ministrowi spraw wewnętrznych. "Tylko kontrola ustawowa, tylko definiowanie ustawowe pozwala tę szarą strefę poddać obywatelskiej przejrzystości i kontroli" – stwierdził i wskazywał na projekty trzech ustaw, przygotowanych przez Platformę. Nadrzędną był projekt ustawy o bezpieczeństwie narodowym, z której wynikać miały projekty ustawy o czynnościach operacyjno-rozpoznawczych i ustawy o zarządzaniu kryzysowym. „Gdyby te ustawy zostały przyjęte przez Sejm nowej kadencji, straciłaby na znaczeniu dyskusja o powołaniu Agencji Zabezpieczenia Technicznego” – dowodził Bondaryk.

Zwracam uwagę na to wystąpienie obecnego szefa ABW z dwóch powodów. Po pierwsze - wskazuje ono na głęboki dualizm teoretycznych koncepcji Platformy z praktyką działania tej partii w zakresie funkcjonowania służb specjalnych. Od chwili objęcia władzy przez PO, następuje bowiem zamierzony, przeciwny werbalnym deklaracjom proces wyłączania służb (w szczególności ABW) spod kontroli parlamentu i ograniczania kompetencji sejmowej komisji ds. służb specjalnych. Złamanie wieloletniej, parlamentarnej reguły, iż na czele tej komisji stoi polityk opozycji, stanowi tylko jeden z elementów tej akcji. Jednocześnie forsuje się takie rozwiązania prawne, które uczynią ze służb specjalnych niepodzielnych i niekontrolowanych suwerenów naszych wolności obywatelskich i zapewnią szefowi ABW pełną władzę – w szczególności - w dostępie do informacji o obywatelach i w obszarze bezpieczeństwa teleinformatycznego.

Drugim powodem jest pogląd, iż powołanie na stanowisko szefa największej polskiej służby właśnie Krzysztofa Bondaryka – człowieka owładniętego obsesją gromadzenia i zarządzania tajnymi informacjami, związanego z postkomunistyczną oligarchią III RP i uwikłanego w rozliczne mroczne interesy – było decyzją optymalną i celową, zapewniającą rządzącemu układowi realizację rzeczywistych celów politycznych i biznesowych.

Tuż po nominacji Bondaryka, były wicepremier i minister spraw wewnętrznych w rządzie PiS Ludwik Dorn,, wyraził opinię, iż "Tusk całkowicie świadomie wysyła do określonych środowisk biznesowych sygnały, że ze strony rządu mają gwarancje bezpieczeństwa". W kontekście ówczesnego zainteresowania służb specjalnych niektórymi interesami Zygmunta Solorza (prywatyzacja PAK, sprawa prania pieniędzy włoskiej mafii, wyciek tajnych informacji z PTC) ocena Dorna wydaje się zasadna. Umorzenie przez prokuraturę tej ostatniej sprawy, tuż przed objęciem stanowiska przez Bondaryka, urasta do symbolicznego gestu nowej władzy wobec wspierającego ją oligarchy – dawnego współpracownika komunistycznej bezpieki.

Również Antoni Macierewicz nie miał wątpliwości, po co powołano Bondaryka i komentując zarzuty wobec niego wskazywał na groźny kontekst tej nominacji

Tutaj mamy do czynienia nie z jego prywatnymi interesami, tylko z bezpieczeństwem państwa polskiego i nie można igrać tym bezpieczeństwem. Nie można stawiać na stanowisku wymagającym absolutnej odporności na wszelkie naciski człowieka, który siłą rzeczy znalazł się w sytuacji uniemożliwiającej mu pełnienie tej służby”.

Jeśli sięgniemy po doskonałą analizę prof. Andrzeja Zybertowicza dotyczącą „antyrozwojowych grup interesów” (ARGI), znajdziemy w niej spostrzeżenie, iż „najsilniejszych jądrem ARGI i źródłem ich siły są zasoby i metody odziedziczone po komunistycznych służbach specjalnych”.

Stawiając hipotezę o „próżni regulacyjnej na obszarze tajnych służb”, Zybertowicz wskazuje, iż „komunistyczne służby specjalne, które w nieznacznie zmienionej postaci zostały przeniesione do III RP (dotyczy to zwłaszcza służb wojskowych), znalazły się w swoistej próżni kontrolno-regulacyjnej. Próżnia ta powstała, gdy stare, nieformalne, niezakorzenione w systemie prawnym, typowe dla władzy autorytarnej mechanizmy „zadaniowania”, nadzoru i kontroli służb zostały uchylone, a nowe demokratyczne odpowiedniki tych mechanizmów nie zostały w pełni wprowadzone w życie”.

„Innymi słowy – twierdzi prof.Zybertowicz - , osłabienie kontroli nad służbami nastąpiło w sytuacji, gdy jednocześnie niepomiernie zwiększyły się możliwości ekspansji dla metod działania typowych dla służb: kontrola została osłabiona wtedy, gdy zwiększyły się pokusy i możliwości nadużyć”.

W efekcie tak rozumianej „próżni regulacyjnej”, - według koncepcji Zybertowicza - tajne służby stały się samosterowne (względnie autonomiczne wobec konstytucyjnych mocodawców) oraz nabyły cech podmiotu sterującego pewnymi procesami (np. przepływami finansowymi występującymi przy niektórych wielkich prywatyzacjach), a także zainfekowały otoczenie - polityczne, gospodarcze i medialne - typowymi dla siebie metodami działania, tj. manipulacją, dezinformacją, podejrzliwością, zastraszaniem.

Warto dostrzec, że tezy Andrzeja Zybertowicza znajdują uzasadnienie w zdarzeniach, których jesteśmy świadkami od czasu objęcia rządów przez Platformę. Niepowołanie ministra - koordynatora ds. służb, bezpośredni, iluzoryczny nadzór premiera nad pięcioma formacjami specjalnych, pozbawienie parlamentu (a w szczególności opozycji) wiedzy o funkcjonowaniu i zadaniach służb, forsowanie regulacji prawnych rozszerzających ich uprawnienia, liczne „przecieki” służące wewnętrznym i zewnętrznym interesom rządzących – to tylko najbardziej jaskrawe dowody na wytwarzanie celowej „próżni regulacyjnej”, w której służby będą mogły realizować interesy ARGI.

Według tego planu – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego – ma stać się „supersłużbą”, o ogromnych, a niekontrolowanych uprawnieniach, pełniąc jednocześnie rolę gwaranta „antyrozwojowych grup interesów” i „zbrojnego ramienia” rządzącego układu politycznego.

Nie przypadkiem, drugim po Wojciechu Brochwiczu protektorem politycznym Bondaryka stał się Grzegorz Schetyna. Jak twierdzą autorzy artykułu „ Zagadkowa kariera szefa tajnych służb” – „Nikt nie chce się przyznać, kto wpadł na pomysł, by zabrać Bondaryka ze świata biznesu, ale wszystkie ścieżki prowadzą do Grzegorza Schetyny. Wypatrzył go już wcześniej, wśród szeregowych członków PO. I już wcześniej próbował ulokować go na atrakcyjnej posadzie wiceprezydenta stolicy. Wtedy się nie udało, bo fotel obiecano wcześniej komuś innemu, ale tym razem kłopotów nie było”.

Już w styczniu 2008 roku Zbigniew Wassermann zwracał uwagę, iż w działaniach Platformy można doczytać się innej koncepcji służb, niż ta, prezentowana publicznie. „Chodzi o to – twierdził Wassermann - , by powstało superministerstwo, myślę o ministerstwie spraw wewnętrznych i administracji, którym kieruje superminister, który układa sprawy personalne także w służbach. W tym potężnym ministerstwie byłoby też ABW podporządkowane panu Schetynie. Nie da się połączyć wody z ogniem. ABW to nie policja. Inaczej się łapie złodzieja, inaczej się łapie szpiega. To są inne kompetencje, inna specyfika działania. Trzeba więc założyć, że pod parasolem MSWiA powstaje supersłużba, a szef tej służby będzie superszefem dla innych służb. To niezwykle ryzykowna sytuacja zagrażająca bezpieczeństwu państwa”.

Przystępując do cyklu wpisów poświęconych Bondarykowi, miałem do wyboru szereg artykułów, w których autorzy stawiają szefowi ABW mniej lub bardziej poważne zarzuty: interwencji w sprawie brata oskarżonego o przemyt złota, pobierania wypłat od PTC, pracy w spółkach Solorza, wycieku informacji z Ery i nielegalnych podsłuchach, sprawy mieszkania służbowego. Każda ze spraw, które już znamy, stanowiłaby w państwie prawa dostateczny argument, by Krzysztof Bondaryk nigdy więcej nie zajmował żadnego stanowiska w administracji państwowej. Jednocześnie każda z nich – a także te, o których być może jeszcze nie wiemy - jest dowodem na prawdziwość tezy prof. Zybertowicza, iż jedną z podstawowych zasad działania ludzi tworzących rzeczywistość ARGI jest zasada „umoczenia”, nakazująca na odpowiedzialne stanowiska nie awansować osób, na które nie ma żadnych haków i związana z nią „gra na haki” – w której gromadzi się haki na przeciwników, sojuszników i współpracowników. Zgodnie z zasadami tej gry, nic nie stoi na przeszkodzie, by również „zahakowany” posiadał haki na tych, którzy mają je przeciwko niemu. Tu zatem – wielość kontrowersyjnych spraw związanych z Bondarykiem nie powinna dziwić. Zostały też one, w różnym stopniu opisane i zdają się nie wnosić nic nowego do oceny postaci naszego bohatera, - a tym bardziej – w niewielkim stopniu pomogą nam dostrzec aktualne cele pana Bondaryka i stojącego za nim układu.

Nie bez przyczyny, rozpocząłem ten wpis od reakcji Bondaryka na koncepcję płk. Tarnowskiego: powołania nowej służby specjalnej, zajmującej się bezpieczeństwem teleinformacyjnym, wywiadem elektronicznym, zabezpieczeniem transmisji danych i informacji. W tym bowiem obszarze – gromadzenia i przetwarzania informacji , dochodzi do najważniejszego, interesującego nas spotkania – korelacji: zainteresowań Bondaryka z potrzebami i oczekiwaniami grup interesów III RP. W nim również, upatruję główne zadanie postawione Bondarykowi przez ludzi, którzy powierzyli mu stanowisko szefa ABW.

Jak pisałem już w drugiej części cyklu „NIETYKALNY” – kto ma informację, ten posiada władzę. Kto zaś posiada informację pełną, dogłębną i wiarygodną – ten dysponuje władzą totalną. Do takiej władzy dążyli władcy PRL, używając policji politycznej jako narzędzia kontroli i represji wobec społeczeństwa. Ówczesny stan rozwoju technik informatycznych i brak komputerowych baz danych uniemożliwiał uzyskanie pełnej wiedzy o obywatelach i objęcie społeczeństwa totalnym „nadzorem elektronicznym”. Również środki techniczne, służące do inwigilacji społeczeństwa były zbyt ułomne, by zapewnić komunistom komfort posiadania całkowitej wiedzy. Ich niespełniony wówczas ideał państwa totalitarnego - w którym obywatel to numer – zawierający w sobie wszystkie ważne dane, może wkrótce stać się osiągalny dzięki koncepcji stworzenia „superministerstwa” i „supersłużby” oraz powierzenia jej realizacji ludziom takim, jak Krzysztof Bondaryk.

Ponieważ „jądrem” wszelkich układów „antyrozwojowych grup interesów” są ludzie i metody odziedziczone po komunistycznych służbach, również ta idea – totalnego, elektronicznego i informacyjnego nadzoru nad społeczeństwem ujawnia swoje ojcostwo w ludziach komunistycznych służb, zdolnych iść z „duchem czasu”. Wiemy, że nie brakuje ich wśród założycieli i ścisłego zaplecza Platformy Obywatelskiej.

Projekt powołania Agencji Zabezpieczenia Technicznego – według zamysłu płk. Tarnowskiego jest dziś faktycznie realizowany, w ramach rozszerzania i zawłaszczania kolejnych uprawnień przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego – przy czy nie chodzi tu o prawo do użycia pałek. „Nowe czasy” III RP, doprowadziły bowiem „specjalistów” z SB do konkluzji, iż znacznie skuteczniejszą od pałki i donosów tajnego współpracownika formą sprawowania władzy nad społeczeństwem, jest objęcie go systemem elektronicznego nadzoru.

„Naszym podstawowym zadaniem jest wiedzieć - możliwie wcześnie i możliwie dużo” - To właśnie ABW, w tych kilku, jakże trafnych słowach zamieszczonych na swojej internetowej witrynie informuje o swoim priorytetowym zadaniu.

Nikt inny, niż Krzysztof Bondaryk, nie łączył w sobie tych dwóch, koniecznych dla utrzymania obecnego układu cech: uwikłania w interesy postomunistycznej oligarchii – co miało zapewnić jej „państwowe” gwarancje bezpieczeństwa i wpływów, oraz niemal obsesyjnego zainteresowania gromadzeniem i przetwarzaniem informacji. We wszystkich, dotychczasowych częściach tego cyklu zwracałem uwagę, że kariera Bondaryka przebiega głównie tam, gdzie dochodzi do zbierania lub przetwarzania informacji, a jego promotorami są ludzie związani z komunistyczną policją polityczną.

Warto zatem zwrócić uwagę, że to szef ABW nadzoruje dziś liczne systemy informacji:
SIP (prokuratura), system informacji więziennictwa, ZUS, system informacji o osobach poszukiwanych, system ewidencji pojazdów, rejestr skazanych, rejestr ewidencji gruntów, NIP, REGON i wiele innych. Wszystkie one gromadzą informacje o najróżniejszych przejawach naszej aktywności życiowej. To co je łączy, to numer PESEL. Dlatego właśnie, władza na danymi gromadzonymi w tym systemie daje największą wiedzę. Następca PESELA - PESEL 2, ma za zadanie w istocie umożliwić dostęp do wszystkich danych, jakie władze ale i firmy prywatne gromadzą o obywatelu. Wprowadzanie tego systemu, związane z nim przetargi, a przede wszystkim dalsza obsługa – otwiera ogromny obszar wpływów i nieograniczonej władzy oraz rokuje wprost gigantyczne zarobki.

O tym jednak, już w następnej części.

CDN...

Źródła:

http://konferencje.computerworld.pl/konferencje/twierdza/agenda.html

http://www.dziennik.pl/polityka/article178650/Zagadkowa_kariera_szefa_tajnych_sluzb.html?service=print

http://fakty.interia.pl/kraj/news/to-sie-moze-zle-skonczyc-dla-premiera,1050701,2943

http://www.permedium.pl/postkomunizm/antyrozwojowe-grupy-interes-w-zarys-analizy.html

http://www.zbigniewwassermann.pl/?pg=aktualnosci,sluzby_specjalne&id=865

http://pesel2.mswia.gov.pl/


5 komentarzy:

  1. Może dlatego operacja "Ekipa zapasowa" (a w jej ramach operacja "zatopienie platformy") została tymczasowo wstrzymana ?
    W kontekście faktów wyżej podanych przez Pana zatopienie PO, roztaczającej nad Bondarykiem i ABW parasol ochronny, a następnie budowanie SD de facto od zera - byłoby zbyt ryzykowne. A przynajmniej jako takie zostało rozpoznane przez ludzi "utajonej struktury komunizmu" (określenie zapożyczone od J.R.Nyquist'a)

    OdpowiedzUsuń
  2. Post Scriptum
    Bardzo się cieszę, że Pan wrócił, życzę zdrowia !
    J.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaszczur -
    Witam Pana,

    W mojej ocenie, flirt Olechowskiego z SD to klasyczna forma politycznego szantażu wobec Platformy i rodzaj medialnej zasłony, mający na celu ukazanie TW Musta jako "niezależnego polityka".
    Zgodnie z powiedzeniem. iż "nie zmienia się konia podczas gonitwy", trudno przypuszczać, by na poważnie traktować "ekipę zapasową" z SD - tym bardziej, że dotychczasowa również dobrze dba o interesy układu.
    Dziękuję za życzenia i serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może nawet nie tyle szantażu wobec PO, co przypomnienia, PO co tak naprawdę ta inkarnacja "partii zewnętrznej" POwstała.
    Bądź co bądź, montowanie SD będzie się toczyło, ale być może w kierunku, który "wskazał" Eryk Mistewicz (zatrute źródło podobne do wypocin Marxa i Engelsa, ale myślący człowiek - porównując z innymi źródłami - wartościowe informacje wydobyć może): skupienie elektoratu głównie lewackiego (postpolitycznego). Dlaczego przytaczam Mistewicza? Sugeruję się opinią Michaela z S 24 o EM jako o jednej z najważniejszych osób w prl-bis.
    SD to "szalupa ratunkowa" na wypadek znaczącego spadku poparcia PO w wyniku: (a) kryzysu, (b) "zmęczenia materiału", pospolitego w przypadku partyj w II prl (po 1989).
    Kolejna to Pro-Milito, ale już na "hardkorową" wersję wydarzeń, czyli tzw. wariant argentyński rozwoju kryzysu.

    Również pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń
  5. Co do SD, to chyba nie zawarłem w powyższym komentarzu clue mojego wywodu - montowanie będzie się toczyć raczej "po cichu". By zbytnio nie zaszkodzić PO.

    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń