Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

sobota, 2 maja 2009

SUKCESORZY – OD BERMANA DO MICHNIKA - 2

Zdawałem sobie (...) sprawę z tego, ze najwyższych stanowisk jako Żyd objąć albo nie powinienem, albo nie mógłbym. Zresztą nie zależało mi, by ustawić się w pierwszych rzędach. (...) Faktyczne posiadanie władzy nie musi wcale iść w parze z eksponowaniem własnej osoby. (...) Zależało mi, żeby wnieść swój wkład, wycisnąć piętno na tym skomplikowanym tworze władzy, jaki się kształtował, ale bez eksponowania siebie. Wymagało to, naturalnie, pewnej zręczności" – wspominał Jakub Berman w wywiadzie dla Teresy Torańskiej „Oni”.

Ludziom, przygotowanym przez Sowietów do zaprowadzenia w Polsce stanu „nowej świadomości”, nigdy nie brakowało umiejętności działania w każdych, niekiedy mocno niesprzyjających okolicznościach. Ta przydatna cecha niekoniecznie wynikała z predyspozycji intelektualnych działaczy PPR-u, a wcześniej KPP. Prędzej już, miała związek ze szkoleniem agenturalnym, jakiemu poddawano członków partii komunistycznej, przygotowując ich do prac w Prywislańskim Kraju.

Jedną z użytecznych umiejętności, jakie KGB zaszczepiło w tzw. polskich komunistach była zdolność prowadzenia wszelkiego rodzaju gier, w ramach których korzystanie z ideologicznych izmów, (w tym kwestii narodowościowych czy wyznaniowych) ) było traktowane instrumentalnie, jako użyteczne narzędzie służące rozgrywkom personalnym lub prowadzeniu walki politycznej. Strategia działania tzw. aktywistów komunistycznych, wykonujących faktycznie zadania właściwe dla agentury, pod osłoną haseł ideologicznych lub działalności partyjnej – stanowiła niezwykle skuteczny sposób na rozprzestrzenianie komunistycznego reżimu. Metody tego rodzaju wykorzystywano sprawnie już w czasach II Rzeczpospolitej, o czym świadczy relacja z „procesu łuckiego”, z roku 1934, w którym za zbrodnie stanu sądzono czołowych funkcjonariuszy Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. Jednym z oskarżonych był wówczas Ozjasz Szechter - sekretarz okręgowy KPZU we Lwowie i w Stanisławowie, a w chwili aresztowania szef Wydziału Zawodowego KC KPZU. Jak wynika z artykułu Piotra Gontarczyka „Zwyczajna agentura”, proces miał stać się trybuną walki z „faszystowską Polską”. KPZU zaplanowała rozmaite wystąpienia propagandowe przeciwko Polsce oraz przemowy oskarżonych na rzecz komunizmu i ZSRR. Kwestie prawne, w tym obronę oskarżonych traktowano marginalnie.

Równie propagandowymi spektaklami, były procesy polityczne w Związku Sowieckim, oraz rozliczne „czystki”, dokonywane zawsze pod pretekstem zwalczania rzekomych różnic i odchyleń ideologicznych.

Doskonałą ilustracją tego procesu stanowi wykorzystanie przez Stalina „antysemityzmu” – jako broni przeciwko politycznym rywalom. Trzeba pamiętać, że pierwsze akcenty antysemickie pojawiły się w ZSRR wraz z narastaniem konfliktu Stalina z Trockim. Propaganda stalinowska szczególnie mocno podkreślała wówczas żydowskie pochodzenie Trockiego, operując wprost skojarzeniami "Żyd to trockista, trockista to Żyd". Gwałtowny odwrót od „antysemityzmu” można natomiast zaobserwować z chwilą rozpoczęcia wojny niemiecko – sowieckiej, gdy Stalin potrzebował środowisk żydowskich ( ich wsparcia finansowego i politycznego) w obliczu zagrożenia klęską w pierwszych miesiącach wojny. Utworzony wówczas przez Stalina Żydowski Komitet Antyfaszystowski, zajmował się propagowaniem pozytywnego obrazu ZSRR na Zachodzie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Gdy komitet stał się zbyteczny, jego członków aresztowano i rozstrzelano, posługując się dla odmiany zarzutem "kosmopolityzmu", który zastąpił oskarżenie o "trockizm".

Nie może zatem dziwić, że agentura sowiecka w Polsce doskonale opanowała umiejętność manipulacji politycznych i posługiwania się ideologią w celu ochrony swoich interesów. Umiejętnie rozgrywane kwestie narodowościowe, idealnie odpowiadały zapotrzebowaniom społecznym i stanowiły dogodne narzędzie dla osiągnięcia celu. Podobnie więc, jak Jakub Berman traktował „polski nacjonalizm”, posługując się nim przeciwko frakcji Gomułki, tak też został potraktowany przez swoich towarzyszy, gdy w latach 50-tych skończył się dla niego stalinowski parasol ochronny. Poniższy fragment protokołu z 91-ego posiedzenia Biura Politycznego PZPR z 2-5 maja 1956 roku, na którym omawiano rezygnację Jakuba Bermana z funkcji członka Biura Politycznego KC, niech zilustruje tę strategię:

Ja bolałem nad tym lata całe, przeżywałem ciężkie uczucia, zapytywałem dlaczego świadomy komunista tak robi w ciągu lat, że tworzy się teoria, iż tajne sprawy można zaufać tylko żydowskim towarzyszom. Czy rzeczywiście Żyd jest bardziej godny zaufania niż Polak? [...] Dlaczego my mówimy o nacjonalizmie polskim, a nie mówimy nic o nacjonalizmie żydowskim, który jest bardzo niebezpieczny? [...] Jeszcze dziś kupa żydowskich towarzyszy siedzi na stanowiskach w Bezpieczeństwie, a przecież tam decyduje się życie ludzkie, losy kraju. Czy są podstawy ku temu, by tam, gdzie stanowiska wymagają zaufanych ludzi, by na te miejsca posyłano żydowskich towarzyszy? Czy można było szukać innych ludzi Polaków na fabrykach”? – pytał dramatycznie tow. Aleksander Zawadzki.

Rezygnacja Bermana została przyjęta, choć przecież nigdy komuniści nie przyznali, że pozbyto się pospolitego mordercy, a powodem jego „dymisji” było poczucie zagrożenia partii ze strony rozbudowanego aparatu bezpieki. Jak jednoznacznie wynika z protokołu – nie zbrodnicza działalność Bermana w MBP, a inwigilowanie i prześladowanie przez bezpiekę członków kierownictwa partii, było istotnym powodem jego odejścia.

Tymczasem, dla celów propagandowych posłużono się „żydowskim nacjonalizmem” i uczyniono z niego czynnik odpowiedzialny za komunistyczny terror lat 40 i 50-tych.

Tę samą broń użyto w rozgrywkach partyjnych w roku 1968, gdy partia odczuła wzrost zagrożenia ze strony młodych działaczy. Tak sytuację w PZPR z tego okresu przedstawia prof. Jerzy Eisler w artykule „Rebelia generacji” :

Tam też rozpoczęła się rewolucja. Była to jednak rewolucja czterdziestolatków. Aparatczyków, którzy byli nie tylko zbyt młodzi, żeby należeć do KPP (przed wojną byli dziećmi), ale nawet do PPR w czasie wojny. Byli ambitni i żądni stanowisk. A w systemach dyktatorskich układ personalny w aparacie państwowym jest bardzo kostyczny, nie ma w nim naturalnej dla demokracji rotacji. Aby zwolnić miejsca, trzeba było stworzyć jakiś sztuczny ruch kadrowy. Wskazano na Żydów, bo rzeczywiście wśród starych komunistów na stanowiskach było wiele osób o żydowskim pochodzeniu. Mówiono: pozbędziemy się KPP-owców, internacjonalistów, Żydów, zamiast nich przyjdziemy my, polscy patrioci.”

Pytany o ludzi, których zmuszono wówczas do emigracji z Polski, Eisler podkreśla:

Wyjechało niemal 15 tys. osób. Znacznie mniej niż w latach 40. i w drugiej połowie lat 50. Wśród tych, którzy wyjechali w roku 1968, było bardzo wielu ludzi z wyższym wykształceniem, ale również co najmniej kilkaset osób, które w okresie stalinowskim pracowały w aparacie bezpieczeństwa, Głównym Zarządzie Informacji Wojska Polskiego, prokuraturze wojskowej, sądownictwie czy cenzurze. W rozmaitych zbrodniczych i nieciekawych instytucjach”.

Zwykle nie kojarzy się faktu, że wybuch „Marca 68” poprzedziła rozgrywka na arenie międzynarodowej. Otóż, po wojnie sześciodniowej w 1967 roku ZSRR ostro potępił Izrael i opowiedział się jednoznacznie po stronie państw arabskich - a w ślad za nim uczyniły to wszystkie kraje bloku wschodniego. Władysław Gomułka wygłosił wtedy swą słynną tezę o "syjonistycznej V kolumnie" w Polsce, która popiera „imperialistyczną agresję Izraela na Egipt”.

Jak wiemy, w oficjalnej, obowiązującej obecnie wersji, zdarzenia z roku 1968 przedstawia się jako efekt „polskiego antysemityzmu”, tłumacząc nim istotę ówczesnych czystek partyjnych. To dlatego Jakub Berman mógł sobie pozwolić na zachowanie, opisane w książce "Oko za oko” autorstwa amerykańskiego dziennikarza Johna Sacka. Na str. 237 opisuje on rozmowę Bermana z Teresą Torańską, gdy pisarka zbierała materiały do książki „Oni”:

„ [...]...społeczeństwo polskie - powiedział Jakub, sącząc herbatę i obierając wychudłymi palcami pomarańczę - "jest w swojej konsystencji bardzo antysemickie".

- Pan to mówi? Pan? - obruszyła się kobieta z "Solidarności".

- Bo taka jest, niestety, prawda. Moją córkę wielokrotnie przezywano w szkole śledziarą.

- I nie rozumie... - mówiła pisarka, która całymi godzinami musiała przypominać mu, jak Urząd torturował Polaków, jak wyrywał im paznokcie, wycinał języki, wypalał oczy, nie mówiąc iuż o tym, jak ich zabijał, po czym słuchała, jak Jakub z uporem powtarza, że "Rewolucja to rewolucja". - I nie rozumie pan dlaczego?

- Nie... - odpowiedział Jakub”.

W rzeczywistości, w marcu 1968 nastąpił moment kulminacyjny w rywalizacji dwóch grup interesów, wewnątrz samej PZPR. Podobnie jak przy innych okazjach, doszło do konfliktu, którego rozwiązanie miało doprowadzić do powstania „nowych miejsc” w aparacie władzy i przygotować ją do kolejnego etapu działania. Dokonano tego za zgodą Moskwy, wykorzystując ponownie ideologię, w służbie ekspansji komunizmu. W roku 1948 tę robotę wykonał dla Kremla tow. Berman, w 1968 to samo zrobił Moczar. Ten ostatni, dokonał „przy okazji” zabiegu niezwykle skutecznego.

To wówczas bowiem objawiła się tzw. "lewicowa opozycja" – inaczej "rewizjoniści", tacy jak Kuroń i Modzelewski, którzy jako członkowie partii, krytykowali ją za rzekome odejście od prawdziwego socjalizmu. Po „wyczyszczeniu” Polski z funkcjonariuszy KPP i osadzeniu „nowego rozdania”, pozwolono więc partii na hodowlę „narybku” – tyleż pewnego, że mającego doskonałe, sprawdzone pochodzenie.

„Wtedy wiedzieliśmy na pewno, że w walce z Gomułka nie mamy żadnych szans. Ale nasz strach przed jego autorytetem -jak sądzę - miał o wiele głębsze podłoże niż polityczna kalkulacja. Mimo głęboko ideologicznych rozrachunków wciąż jeszcze byliśmy uwięzieni w systemie ideologii komunistycznej, w jej języku i fobiach. Z tej perspektywy nie mogliśmy zrozumieć narodowych aspiracji Polaków, ani tym bardziej kompleksów. Te pierwsze widzieliśmy przez te drugie, a więc jawiło nam się to wszystko jako nacjonali­styczna prawica. Nie bez pewnych racji, bo bolszewizm nałożony na lata niewoli i okupacji wpędził naród polski w prawicowo-nacjonalistyczne odchylenie. Tego jednak nie byliśmy w stanie zrozumieć. Baliśmy się więc nie tyle Gomułki, co narodu, który Gomułkę szczerze kochał. Mimo wszystko bliżej nam było do tego pierwszego, jakże więc mogliśmy się zdobyć na walkę z nim. – pisał o swojej ówczesnej postawie Jacek Kuroń.

Niemal to samo mówił w niedawnym wywiadzie dla „Polityki” Adam Michnik:

„Był moment, kiedy bardzo się bałem spadkobierców moczarowskiej formacji komunistyczno-narodowej. Kiedy system komunistyczny się sypał, w każdej narodowej partii były dwa pomysły na zakorzenienie się w społeczeństwie. Był zmierzający do socjaldemokracji nurt reformatorski i był nurt stawiający na nacjonalizm.”

Nazwali się „komandosami” . Andrzej Friszke opisując ich środowisko twierdzi, że „cechowała ich zdolność do myślenia kategoriami systemu, zasad, idealistycznych celów, a nie pragmatyki czy przystosowania. PRL jako państwo była ich państwem, rodzice je współtworzyli i niekiedy nim rządzili. Nie bali się aparatu władzy i jego przedstawicieli, przynajmniej do czasu, co wyróżniało ich wśród kolegów, którzy z niekomunistycznych domów wynieśli przestrogę, aby uważać i nie nadstawiać głowy”.

Warto zauważyć bardzo charakterystyczny rys, łączący tę grupę z tradycją komunistyczną i wyznaczający dalsze kierunki działalności. Kiedy w marcu 1965 r. aresztowano Kuronia i Modzelewskiego, zatrzymani zostali także związani z nimi studenci m.in. Blumsztajn, Michnik, Nagorski, Kofman. Michnika zwolniono po dwóch miesiącach. Wysłał wówczas na Zachod kopie "Listu otwartego do partii" autorstwa Kuronia i Modzelewskiego – jedną do paryskiej "Kultury", drugą do Ligi Trockistowskiej.

„...nie będę ukrywał, ze cos mieliśmy wspólnego z Trockim - ale z syjonizmem nic. Co mieliśmy wspolnego z trockizmem ? [...] ...mieliśmy kontakty z trockistami. Przyjeżdżali do Polski młodzi ludzie z SCR (Liga Trockistowska), którzy mówili, ze są zbuntowanymi marksistami przeciwko stalinowskiej ortodoksji we francuskiej partii. Co było dla nas atrakcyjne w ich myśleniu ? To, ze dzięki trockizmowi można było być zbuntowanym, antysowieckim, a jednocześnie być komunistą-marksistą” – wspominał po latach Michnik w książce „Między panem a plebanem”.

Z pewnością do tych młodych, zbuntowanych ludzi musiały trafiać słowa Trockiego:

„Zadaniem awangardy jest ponad wszystko nie dać się porwać wstecznej fali - trzeba płynąć pod prąd. Jeśli niekorzystna relacja sił uniemożliwia awangardzie utrzymanie zdobytych wcześniej pozycji politycznych, trzeba utrzymać się przynajmniej na pozycjach ideologicznych, ponieważ jest w nich wyrażone drogo okupione doświadczenie przeszłości. Głupcom taka polityka wydaje się "sekciarstwem". W rzeczywistości tylko ona przygotowuje nowy gigantyczny skok naprzód wraz z falą nadchodzącego historycznego przypływu”.

To do takich jak oni, młodych, ideowych komunistów kierował słowa Lenin, gdy mówił: Trzeba zrozumieć(...), że należy być przygotowanym na wszelkie możliwe sztuczki, podstępy, nielegalne metody, na przemilczanie, zatajanie prawdy, byleby tylko dostać się do związków zawodowych, pozostać w nich i tam za wszelką cenę prowadzić komunistyczną robotę”.

Tę myśl powtórzył Trocki w „Ich moralność, a nasza” : „Konieczność uciekania się do podstępów i sprytu, zgodnie z wyjaśnieniem Lenina, wynika z faktu, że reformistyczna biurokracja, zdradzająca robotników na rzecz kapitału, szczuje na rewolucjonistów, prześladuje ich, a nawet korzysta przeciwko nim z burżuazyjnej policji. „Spryt” i „zatajenie prawdy” są w tym wypadku tylko środkami uzasadnionej samoobrony przed zdradziecką reformistyczną biurokracją.”

Myślę, że to ważne wskazówki, by dokonać oceny późniejszej działalności „komandosów”. W tej nazwie, tkwi bowiem głęboki sens.

Otóż są tacy, którzy w dyskusjach Klubu Krzywego Koła i aktywności „warszawskiego salonu” Jana Józefa Lipskiego, Kuronia i Michnika upatrują początek „opozycji demokratycznej” w Polsce. Cokolwiek byśmy nie rozumieli pod tym terminem, miałby on oznaczać działalność skierowaną przeciwko systemowi totalitarnemu, prowadzoną metodami pokojowymi. Opozycjonistą będzie ten „kto przeczy, przeciwstawia się”, jest „przeciwnikiem”. Tymczasem niemal wszyscy ludzie „opozycji demokratycznej” to osoby w różny sposób związane z partią komunistyczną – jej członkowie, sympatycy, beneficjanci ówczesnych władz, uczestnicy życia publicznego. Biorąc nawet pod uwagę, że możliwa jest pełna konwersja postaw i poglądów, wolno a nawet trzeba dokonywać analizy działalności ludzi tej opozycji ze świadomością - kim byli, z jakich środowisk się wywodzą, jaką drogę przeszli. Tym bardziej, jeśli oni sami chcieliby żeby o tym zapomnieć. Niezależnie - czy zdefiniujemy ich działania jako obłudne i wyrachowane, czy będziemy w nich widzieć przejaw młodzieńczych, „rewizjonistycznych” mrzonek – w niczym nie zmieni to faktu, że mieliśmy do czynienia z opozycją wewnątrz systemu komunistycznego – nigdy zaś – opozycją przeciwko systemowi.

W nr.2 (4) z 2003 roku pisma „Pamięć i Sprawiedliwość” znajduje się opracowanie historyka IPN-u Łukasza Kamińskiego zatytułowane – „Władza wobec opozycji 1976-1989”. Autor opisując działania władz w roku 1976, zwraca uwagę na opracowane przez komunistów programy przeciwstawiania się działalności opozycyjnej na poszczególnych uczelniach, lecz także na zalecenia ogólnopolskie, z którymi 17 września 1976 r., na tydzień przed powstaniem Komitetu Obrony Robotników, zapoznano rektorów i I sekretarzy komitetów uczelnianych ośmiu największych polskich uczelni.

Kamiński pisze: „ Sporządzone wówczas plany przewidywały możliwość rozwoju sytuacji w czterech kierunkach: „braku ostrzejszych napięć w środowisku akademickim”, „napięć cząstkowych (ulotki, wyolbrzymianie drobnych incydentów, wykorzystywanie zajść i spotkań dyskusyjnych do wrogich wystąpień politycznych, akcje zbierania podpisów, kolportaż wrogich wystąpień itp.)”, „ostrych napięć politycznych (organizacja wieców, jawna, wroga agitacja, strajki itp.)”, „zaburzeń politycznych w uczelniach (demonstracje na ulicach, powszechny strajk okupacyjny, niszczenie mienia)”.

Dla każdego wariantu rozwoju sytuacji przewidywano przedsięwzięcie określonych środków i metod przeciwdziałania. Najciekawsze są zalecenia w przypadku drugiego wariantu, najbardziej prawdopodobnego – wiele z nich wykorzystano w kolejnych latach. W razie pojawienia się „napięć cząstkowych” przewidywano m.in.: „1. Podstawową zasadą działania jest stworzenie politycznej alternatywy dla grup organizujących opozycyjną działalność w samym środowisku studentów i młodej kadry. Oznacza to czynne uruchomienie grup aktywu, które podejmą walkę polityczną środkami i formami zbliżonymi do form i metod ataku przeciwnika. Chodzi o to, aby walka polityczna toczyła się nie między grupą opozycyjnà a władzą a między dwoma grupami przeciwstawnymi, z których zaangażowana po naszej stronie ma przewagę w operatywności, środkach technicznych, informacji i pomocy merytorycznej ze strony doświadczonego aktywu”.

(Projekt planu przedsięwzięć związanych z poprawą sytuacji polityczno-wychowawczej na Uniwersytecie Warszawskim [w:] Opozycja demokratyczna w Polsce w świetle akt KC PZPR...,

s. 26–28)

Zwracam uwagę na ten dokument, ponieważ ilustruje on sposób myślenia i działania władz komunistycznych w stosunku do opozycji. Począwszy do sowieckiej operacji „TRUST”, w latach 20-tych i prowokacjach bezpieki, związanych z V komendą WiN – taktykę postępowania wobec przeciwników systemu wyznaczano w kategoriach gier operacyjnych, sterowanych przez policję polityczną. Najczęściej stosowaną metodą, było zastępowanie autentycznej opozycji ludźmi tworzącymi „polityczną alternatywę”, wśród których następnie poszukiwano partnerów do rozmów z władzą. Zapewniało to pełną kontrolę ruchów społecznych i stwarzało pozory działań żywiołowych, oddolnych .Cytowana instrukcja postępowania musiała powstać na podstawie wieloletnich doświadczeń bezpieki i jak stwierdza historyk IPN-u – była wykorzystywana w kolejnych latach.

Jest rzeczą niezwykle charakterystyczną, iż grupa „komandosów” potrafiła przystosować sposób działania do zmieniających się okoliczności. Można oczywiście sądzić, iż wynikało to z naturalnych predyspozycji osób skupionych wokół Lipskiego i Kuronia, że było wynikiem mądrze stosowanej strategii walki z komunizmem i świadczyło o dużej inteligencji i politycznej dojrzałości tych osób.

Daleki jestem od podobnych uproszczeń.

Przede wszystkim, w sprzeczności z takim wnioskiem musi stać wiedza o początkowym okresie fascynacji komunizmem, a właściwie, jego odmianą, zwaną „trockizmem”. Kto posiada choćby elementarne rozeznanie w „ideologii” Lwa Trockiego wie, że podporządkowanie środków celowi oraz relatywizm, zaprzęgnięty w służbę pragmatyki, stanowił podstawowe credo, służące do przeprowadzenia „permanentnej rewolucji”. Nie wdając się w szczegółowe rozważania, dość zauważyć, że celem tak pojmowanej rewolucji było „przekształcenie procesu rewolucji burżuazyjnej w rewolucję robotniczą”. Rażące normalnych ludzi anachronizmy językowe, właściwe dla komunistycznego żargonu, można przetłumaczyć na język dostępny, stwierdzając, iż chodziło o zawłaszczenie wszelkiego rodzaju procesów społecznych (skierowanych przeciwko władzy) i wykorzystanie ich do realizacji własnych celów. By tego dokonać, wolno, a nawet należało stosować „wszelkie możliwe sztuczki, podstępy, nielegalne metody, przemilczanie, zatajanie prawdy, byleby tylko dostać się do związków zawodowych, pozostać w nich i tam za wszelką cenę prowadzić komunistyczną robotę”.

Analizując wypowiedzi i zachowania dwóch bohaterów „demokratycznej opozycji” - Kuronia i Michnika, wolno dojść do wniosku, że ewolucja ich poglądów, a nade wszystko zasób środków, jakimi się posługiwali był zawsze adekwatny do aktualnych nastrojów i oczekiwań społecznych, a ich celem ostatecznym było zawłaszczenie naturalnych procesów sprzeciwu społecznego i doprowadzenie do porozumienia z komunistami. Ten cel, został wyznaczony w ramach strategii „permanentnej rewolucji”, zmodyfikowanej przez doktrynę, która odtąd dopuszczała „kontrolowaną rewolucję” i ruchy dysydenckie - jako zjawisko, służące poddaniu autentycznych sprzeciwów społecznych nadzorowi partii komunistycznej. Rolę „łącznika” - pomiędzy społeczeństwem, a partią powierzono sprawnym, ideologicznie pewnym, gotowym na wyrzeczenia i działanie w trudnych warunkach – „komandosom”.

CDN...

Źródła:

http://www.rp.pl/artykul/2,206325.html

http://dziedzictwo.polska.pl/katalog/slide,Protokol_KC_PZPR_dotyczacy_Jakuba_Bermana_z_dnia_2-5_V_1956_roku_ilustracja_19,pid,130874,gid,116362,cid,1642.htm?sh=19

http://www.rp.pl/artykul/102872.html

http://www.kuron.pl/osobie_cz1d.html

http://www.polityka.pl/uwierzcie-wlasnym-oczom/Lead33,933,276737,18/

http://cogito.salon24.pl/77781,iii-rp-czy-trzecia-faza-cz-9-falszywa-opozycja-ii

http://www.marxists.org/polski/trocki/1937/08/stalinizm-bolszewizm.htm

http://www.marxists.org/polski/trocki/1930/rp/10.htm

http://www.ipn.gov.pl/download.php?s=1&id=6282

http://cogito.salon24.pl/77780,iii-rp-czy-trzecia-faza-cz-8-falszywa-opozycja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz