Od kilku dni media donoszą o rzekomej współpracy abp. Józefa Kowalczyka z funkcjonariuszami tajnych służb PRL. Według wtorkowego wydania „Rzeczpospolitej”, abp Kowalczyk był w przeszłości kontaktem informacyjnym służb PRL. Natychmiast, we wtorek wieczorem Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała oświadczenie Komisji Historycznej Metropolii Warszawskiej i wywiad z samym abp. Kowalczykiem, który stanowczo zaprzeczył, jakoby miał współpracować z PRL-owskimi służbami. Głos w sprawie zabrał też rzecznik Episkopatu, ks. Józef Kloch. Stwierdził, że tajne służby PRL zarejestrowały dzisiejszego nuncjusza apostolskiego w Polsce bez jego wiedzy jako kontakt informacyjny, ale brak jest przesłanek wskazujących na współpracę. Taki wynik miała przynieść analiza Komisji Historycznej Metropolii Warszawskiej, która materiały z archiwów IPN na temat abp. Kowalczyka zbadała na jego własną prośbę.
Sam abp. Kowalczyk w wywiadzie dla KAI powiedział: „Zaufania Ojca Świętego i Stolicy Apostolskiej do mnie nie zdradziłem ani nie nadużyłem. Ojciec Święty Jan Paweł II, w sposób dla mnie zaskakujący, osobiście powierzył mi posługę nuncjusza w Polsce potwierdzając pełne zaufanie do mojej osoby, którym mnie wcześniej darzył.”
Dziś, na temat rzekomej współpracy arcybiskupa zabrał głos Episkopat Polski, stwierdzając w oświadczeniu: „Znamy dostatecznie długo i dobrze nuncjusza apostolskiego abp. Józefa Kowalczyka oraz jego "wypróbowaną wierność Ojcu Świętemu i Kościołowi, aby mieć moralną pewność co do jego jednoznacznie negatywnej postawy wobec wszelkiej świadomej współpracy z zadeklarowanymi wrogami Kościoła".
Zapewne, nie napisałbym ani jednego słowa na ten temat, uznając, że wiedza o rzekomej współpracy arcybiskupa jest obecnie zbyt ograniczona, a wszelkiego rodzaju spekulacje nie służą jej pogłębieniu, gdyby nie zaskakująca refleksja, jaka narzuciła mi się podczas lektury oświadczenia Józefa Kowalczyka i dzisiejszej deklaracji Episkopatu. Sprawa wydaje się zbyt poważna, by pozostawić ją bez komentarza, tym bardziej, że funkcyjne media dostatecznie gorliwie dbają o dezinformowanie czytelników.
Przede wszystkim wyjaśnienia wymaga termin „kontakt informacyjny”. To szczególna kategoria osobowego źródła informacji właściwa dla Departamentu I MSW - czyli tego, co bezpieka nazywała wywiadem. Tak naprawdę z wywiadem miał on niewiele wspólnego, bo zajmował się inwigilacją polskich uchodźców politycznych. Rządził się swoimi regułami i miał własną terminologię. W Departamencie I kontakt informacyjny był tym samym, czym dla właściwej SB tajny współpracownik. Zdarzało się, że Departament I werbował swoje kontakty informacyjne już za granicą, bywało też, że werbowano je w kraju i rezydenci peerelowskiego wywiadu dostawali na nie tzw. naprowadzenie: kto został zwerbowany i w jaki sposób można się z nim skontaktować, kiedy już np. przybędzie do Watykan.
Na stronie IPN znajdziemy uzupełnienie terminu „kontakt operacyjny”, w postaci następującej definicji: „Jedna z kategorii współpracy z Wywiadem Cywilnym PRL; w przypadku obywatela polskiego – zawsze świadoma, w przypadku cudzoziemca – mogła być nieświadoma.”
Przypomnę, że w kategorii „kontakt informacyjny” zarejestrowany był m.in.abp.Julisz Paetz ps.Fermo, podczas swojej współpracy z SB w Rzymie.
Rzeczą, która w sposób szczególny zwróciła moją uwagę był rodzaj argumentacji, jakiej użył obecnie abp. Józef Kowalczyk, a która została powtórzona w oświadczeniu Episkopatu Polski.
Otóż, fundamentalną przesłanką, mającą świadczyć o „jednoznacznie negatywnej postawie wobec wszelkiej świadomej współpracy z zadeklarowanymi wrogami Kościoła" Józefa Kowalczyka , miałby stanowić fakt, iż był zaufanym człowiekiem Ojca Świętego Jana Pawła II, a powierzenie mu posługi nuncjusza było wyrazem tego zaufania.
Pomijając już oczywisty błąd retoryczny tego argumentu, polegający na nieuprawnionym ( w kontekście przedmiotu sprawy) odwołaniu się do autorytetu, trzeba zwrócić uwagę, że ów argument, wobec wiedzy, jaką posiadamy o metodach i zasadach pracy operacyjnej bezpieki, nie stanowi żadnego dowodu na zaprzeczenie faktu współpracy. Przeciwnie.
Oczywistym jest przecież, że współpracownikiem „wywiadu” PRL mógł zostać tylko ten, kto spełniał określone warunki i stanowił dla Departamentu I wartościowy nabytek. Zasadniczym warunkiem, w przypadku werbowania osób w środowiskach wrogich PRL ( a do takich przecież zaliczano Watykan) było posiadanie przez tajnego współpracownika zaufania swojego środowiska. Tylko wówczas mógł być przydatnym źródłem informacji, jeśli zasługiwał na zaufanie ( przełożonych, współpracowników, przyjaciół) w miejscu, gdzie wykonywał swoją misję. Już tylko ten fakt czyni zupełnie nieprzydatnym argument zastosowany przez abp.Kowalczyka, powtórzony w oświadczeniu Episkopatu.
Wiemy również, że zaprzeczanie współpracy agenturalnej było elementem szkolenia agentury i opierało się na zasadach pracy operacyjnej. Wprowadzenie przeciwnika w błąd – czyli dezinformacja, stanowiła podstawową metodę działań policji politycznej PRL.
W doskonałym artykule „Agenturalne strategie obronne”, autorstwa historyka krakowskiego Oddziału IPN Filipa Musiała, możemy przeczytać:
[...] Inna metoda jest stosowanie dezinformacji częściowej - czyli przekazywanie nam treści, która w części jest prawda, a w części kłamstwem. W tym wypadku przygotowana dla nas wypowiedź musi być prawdziwa w tej części, którą jesteśmy w stanie sprawdzić. Jednocześnie zawarte w niej kłamstwo powinno być dla nas niemożliwe do weryfikacji. W ten nurt wpisują się np. wypowiedzi: " to nie możliwe by on był współpracownikiem, bo przecież jest to znany opozycjonista ". Druga cześć tego zdania jesteśmy w stanie zweryfikować, zwłaszcza jeśli dotyczy to osób z pierwszych stron gazet, albo tych, które spotkać możemy na kartach szkolnych podręczników. Oczywistość drugiej części zdania ma sprawić, byśmy za pewnik przyjęli także jego początek. Tymczasem to, ze ktoś był opozycjonista, nie wyklucza jego tajnych relacji ze Służba Bezpieczeństwa. Agentów werbuje się przecież przede wszystkim w środowisku wroga. Możemy mieć do czynienia z kimś, kto toczył podwójne życie - pozornie będąc opozycjonista, faktycznie paraliżował działalność antysystemowa. Zdarzały się tez wypadki osób, które np. najpierw podjęły współprace z bezpieka, a następnie po jej zerwaniu odegrały niezwykle istotna role w zwalczaniu komunistycznej dyktatury.[..]
Gdy wyczerpują się argumenty merytoryczne, zazwyczaj pada pytanie odwołujące się z pozoru do zdrowego rozsądku: " Komu wierzysz? Legendzie opozycji czy esbeckim świstkom? "... "Autorytetom" stawiającym to pytanie, nie zaprząta głowy stwierdzenie, ze dokumenty świadczące o współpracy automatycznie rewidują "legendarność" pozornego opozycjonisty.”
W innym miejscu artykułu autor podkreśla :„Odżegnywanie się przez tajnych współpracowników od związków z resortem jest jak najbardziej naturalne i niczego innego nie powinniśmy się spodziewać. Jeśli zdamy sobie sprawę z zasad pracy operacyjnej, to raczej wypadki przyznania się do współpracy powinniśmy uznać za zaskakujące - świadczą bowiem o trwałym wyrwaniu się spod wpływu komunistycznego aparatu represji.”
Sposób dowodzenia abp. Kowalczyka i Episkopatu Polski, nawet jeśli uwzględnimy szczególny charakter argumentu z autorytetu, w przypadku Jana Pawła II, w niczym przecież nie odbiega od charakteryzowanej powyżej postawy częściowej dezinformacji i wydaje się bezprzedmiotowy wobec istoty zarzutów o agenturalnej przeszłości arcybiskupa.
Warto natomiast zwrócić uwagę, że z punktu widzenia potrzeb Departamentu I MSW, pozycja jaką w hierarchii watykańskiej zajmował Józef Kowalczyk była optymalną do podjęcia kontaktów i prób werbunku.
W wywiadzie dla Katolickiej Agencji Informacyjnej arcybiskup wspomina:
„Poczynając od 1976 roku jako pracownik Kurii Rzymskiej zostałem włączony, po uzgodnieniu z Konferencją Episkopatu Polski, w skład utworzonego wówczas Zespołu Stolicy Apostolskiej do Stałych Kontaktów Roboczych z władzami PRL-u, co dawało dodatkowe obowiązki. Były to przede wszystkim okresowe wyjazdy, wraz z delegacją Zespołu, do Polski na rozmowy z przedstawicielami KEP, przede wszystkim z abp. Bronisławem Dąbrowskim jako sekretarzem generalnym Konferencji, a także władzami PRL, głównie z Urzędem ds. Wyznań.[...] po wyborze papieża Jana Pawła II zostałem, z jego osobistej woli, przeniesiony w dniu 18 października 1978 r. do pracy w Sekretariacie Stanu w charakterze kierownika Sekcji Polskiej. [...]
Przede wszystkim w mojej gestii była troska o wszystkie teksty Ojca Świętego w języku polskim, o ich publikację. Chodziło tu o listy apostolskie, encykliki, homilie, katechezy środowe, orędzia itp. 17 listopada 1978 roku Sekretarz Stanu powierzył mi, jako kierownikowi Sekcji Polskiej, kolejne zadanie, mianując mnie przewodniczącym Komisji do spraw Publikacji Pism Karola Wojtyły sprzed powołania go na Biskupa Rzymu. Praca, jakiej dokonaliśmy przy współdziałaniu Libreria Editrice Vaticana, była ogromna i obejmowała m.in. setki umów dotyczących tłumaczenia i wydania tych pism w różnych językach na całym świecie. Pisemne sprawozdanie z tych prac złożyłem w 2000 roku.
Poza tym zajmowałem się przyjmowaniem i przekazywaniem prywatnej i urzędowej korespondencji w języku polskim do Ojca Świętego i odpowiadaniem na nią w uzgodnieniu z Papieżem. Przekazywałem tę korespondencję – zarówno urzędową, jak i prywatną - adresatom zgodnie ze stylem działania Kurii Rzymskiej. Do moich zadań należały także rozmowy z przedstawicielami Konferencji Episkopatu Polski i Rządu, a zwłaszcza z urzędowymi pracownikami ambasady przy Stolicy Apostolskiej”.
Jest rzeczą całkowicie naturalną, że osoba abp. Kowalczyka musiała być w centrum zainteresowania służb komunistycznej policji politycznej, a jego liczne spotkania z przedstawicielami Departamentu I MSW mogły sprzyjać nawiązaniu kontaktu operacyjnego.
Nie ważąc się dokonywać ocen, czy charakter tych kontaktów przekroczył ramy oficjalnych, chciałbym zwrócić uwagę, jak ważnym, z perspektywy strategii służb sowieckich był „odcinek watykański” i jakie bywały konsekwencje działalności agentury, ulokowanej w otoczeniu Ojca Świętego.
Zapewne niewiele osób wie, że życzeniem pułkownika Ryszarda Kuklińskiego było, by zdobyte przez niego plany operacyjne wprowadzenia w Polsce stanu wojennego zostały przekazane osobom, których wpływ i autorytet mógł uchronić społeczeństwo polskie przed eskalacją wewnętrznego konfliktu. W głęboko słusznej ocenie Ryszarda Kuklińskiego, bezpośrednie ostrzeżenie członków „Solidarności” przed stanem wojennym, mogło spowodować totalny opór całego społeczeństwa lub zbrojne powstanie, co skończyłoby się przelewem krwi i wejściem do Polski armii sowieckiej. Dlatego w październiku 1981 roku, dokumenty zdobyte przez pułkownika zostały przekazane osobiście przez ówczesnego szefa CIA Williama Caseya, osobie najwyższego zaufania – Papieżowi Janowi Pawłowi II.
Niech ilustracją wagi problemu, o którym mówię, w kontekście zarzutów o współpracę agenturalną, wysuwanych nie tylko przecież wobec abp. Józefa Kowalczyka, będzie fragment listu z czerwca 2007 roku, skierowanego przez Adama Ocytko - Prezesa Światowego Kongresu Polaków Katolików i byłego Przewodniczącego Komitetu Obrony Pułkownika Ryszarda Kuklińskiego do wielu polskich osobistości. W liście tym czytamy m.in.:
„ [...] Piątą prawdą związaną z działalnością pułkownika Ryszarda Kuklińskiego jest sprawa agentury komunistycznej w polskim Episkopacie. Pan Pułkownik przekazał Amerykanom pełne plany wprowadzenia w Polsce stanu wojennego wraz z życzeniem by zostały one przekazane jako ostrzeżenie dla władz "Solidarności". Władze USA prośbę pułkownika Ryszarda Kuklińskiego spełniły. Te dokumenty zostały dostarczone Ojcu (Świętemu Janowi Pawłowi II w październiku 1981 roku. Przywiózł je osobiście wspomniany ówczesny szef CIA William Casey. Niestety - trafiły do rąk najważniejszego sowieckiego szpiega w Watykanie, uprzednio agenta SB i IW, polskiego księdza działającego w najbliższym otoczeniu Jana Pawła II - i stały się przyczyną zadenuncjowania Sowietom faktu, że istnieje polski oficer mający dostęp do najtajniejszych sowieckich tajemnic wojskowych. Ten agent w sutannie ponosi też odpowiedzialność jako pierwotna przyczyna sprawcza za wymordowanie członków rodziny pułkownika Kuklińskiego. Jak amoralnym był jego czyn pokazuje, że nie było możliwe, by nie miał świadomości, że wydaje polskiego bohatera i naraża go na straszne tortury i śmierć. Sprawa ta pokazuje, jak w soczewce, czym była komunistyczna agentura, jaki był stopień jej zbrodniczości i szkodliwości dla Polski, pokoju i świata. My Polacy żyjący poza granicami ojczyzny mamy nieco inną optykę widzenia wielu spraw. Zdajemy sobie sprawę, że komuniści, gdyby nie mieli pewności, że całkowicie kontrolują Episkopat Polski, nigdy by nie podpisali tzw. układu okrągłego stołu. Sprawa wydania pułkownika Kuklińskiego woła nie tylko ku tronowi Bożej Sprawiedliwości, zgodnie ze słowami Pisma (Świętego: "Krew sprawiedliwych głośno woła do Mnie z ziemi!" - ale też przypomina o konieczności skutecznego przeprowadzenia dzieła oczyszczenia i polskiego Kościoła i Polski z tej agentury.
W sprawie ustalenia tożsamości agenta, który wydał Sowietom pułkownika Kuklińskiego prowadzimy od ponad roku korespondencję z Jego (Świątobliwością Benedyktem XVI. Powołaliśmy także własny zespół roboczy, który ustalił ważne fakty. Nie ulega wątpliwości, że chodzi tu o osobę nadal pełniącą jedną z najwyższych godności w Kościele polskim”.
Obawiam się, że stanowisko, jakie w sprawach współpracy agenturalnej ludzi polskiego Kościoła zajmuje Episkopat Polski, tożsame z postawami osób, podejrzewanych o agenturalną przeszłość, długo jeszcze będzie tragicznym znamieniem naszej narodowej hańby.
Źródła:
http://katalog.bip.ipn.gov.pl/dictionary.do
http://www.rodaknet.com/rp_art_4066_czytelnia_musial.htm
http://ekai.pl/wywiad/x17394/abp-kowalczyk-zaufania-ojca-swietego-nie-zdradzilem-ani-nie-naduzylem/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz