O wpływach rosyjskich w Polsce trzeba mówić jako o rzeczy bezspornej. Takie formułowanie myśli nie powinno dziwić, zważywszy, że przez okres 45 lat pozostawaliśmy pod władzą sowieckiego imperium, a ciągłość ideowa i personalna III RP z PRL-em pozwoliła zachowywać komunistom zakres ich wpływów. Można spierać się o zasięg oddziaływania Rosjan na polską politykę, ale naiwnością byłoby negowanie faktu, że istnieje nadal w Polsce silne i władne rosyjskie lobby. Kto potrafił czytać ze zrozumieniem i kojarzyć fakty, ten bez trudu mógł dostrzec w fundamentalnym, urzędowym dokumencie, jakim jest Raport z Weryfikacji WSI liczne fragmenty, poświęcone tej tematyce.
Problem pojawia się wówczas, gdy spytać o konkretne, realne przykłady zachowań bądź wypowiedzi, świadczących o istnieniu strefy rosyjskich wpływów w naszej polityce. Nie chodzi przy tym o spektakularne wykrycie agentów, działających na rzecz Rosji lub wskazanie agentury wpływu, głęboko penetrującej polskie życie publiczne, a o przykłady działalności politycznej i związanych z nią wypowiedzi, zdecydowanie ukierunkowanych na interesy wschodniego sąsiada.
Można się spodziewać, że ilustracja takich postaw będzie tym łatwiejsza, że prawdziwi agenci obcego wywiadu lub agenci wpływu zdecydowanie unikają sytuacji, w których zmuszeni byliby jawnie manifestować swój stosunek do spraw polsko – rosyjskich. Przeciwnie – w ich oficjalnej, publicznej działalności nie sposób często dopatrzyć się przejawów wspierania prorosyjskiego lobby lub nawet sympatii do Kremla.
Istnieje jednak w polskiej polityce taka kategoria ludzi, których nie sposób sklasyfikować inaczej, jak tylko w zakresie, w jakim oficerowie sowieckiego GRU nazywali leninowskich „użytecznych idiotów” niezwykle symptomatycznym określeniem „gawnojedy”. Do tego szerokiego grona można z pewnością zaliczyć szereg postaci tzw. lewicy – czyli typowych „sierot po komunizmie”, którzy nie potrafiąc zrozumieć otaczającej ich rzeczywistości, na zawsze pozostali piewcami uroków sowieckiego hegemona. Znajdujemy ich w niemal każdym zakątku świata. Ta bezbolesna, lecz nieuleczalna skaza na umyśle, czyni ich niezdolnymi do samodzielnej oceny i skutecznie ogranicza horyzonty myślowe do fascynacji XIX –wiecznymi, tzw.liberalnymi ideologiami.
Są wszakże w polskim życiu politycznym postaci, których nie można zaliczyć do żadnej z wyżej wymienionych kategorii. Brakuje bowiem rzeczowych przesłanek, by przypisać im cechy agenturalne, a całkowita świadomość i (co może ważniejsze) efektywność zachowań wyklucza zaszczytne miano „gawnojeda”. Gdy jednak dokonać retrospektywnego przeglądu wypowiedzi tych osób, można bez cienia wątpliwości stwierdzić, że mamy do czynienia z zaangażowaną działalnością, służącą interesom rosyjskiego sąsiada.
Ocena to staje się wyjątkowo zauważalna w przypadku sytuacji, w których pojawia się konflikt pomiędzy interesem Polski, a racją polityki rosyjskiej. Bez wątpienia, do takich sytuacji należy zaliczyć wczorajszy incydent na południowoosetyjskiej granicy, w którym ostrzelano kolumnę pojazdów, wiozących polskiego prezydenta.
Całkowicie zasadną, a wręcz naturalną reakcją na atak, skierowany przeciwko głowie państwa polskiego jest wyrażenie poparcia dla prezydenta i potępienie osób, sił, które ataku się dopuściły. W całym, cywilizowanym świecie takie zachowanie wynika z elementarnego poczucia wspólnoty narodowej – więzi - którą na mocy polskiej Konstytucji reprezentuje osoba prezydenta RP. Wynika również z dobrze rozumianego patriotyzmu i troski o bezpieczeństwo własnego kraju.
Można nie lubić prezydenta RP, a nawet traktować go jako politycznego przeciwnika, a jednak w tego typu sytuacjach, gdy obca siła militarna zagraża bezpieczeństwu najwyższego reprezentanta państwa polskiego – jedynie uzasadnioną reakcją jest opowiedzenie się po stronie zaatakowanego. Sądzę, że pogląd ten będzie bliski każdemu, kto potrafi myśleć o własnym kraju w kategoriach obywatelskich.
Tymczasem jest w Polsce osoba, ulokowana na jednym z najwyższych stanowisk państwowych, której zachowanie w obliczu wczorajszego zdarzenia świadczy, że reprezentuje obce naszemu państwu interesy. Wypowiedź tego człowieka nie pozostawia złudzeń, że mamy do czynienia z przykładem tego rodzaju aktywności publicznej, jakiej nie sposób zdefiniować według kryterium agentury lub czynów „użytecznego idioty”. Tym groźniejsza to postać.
O człowieku tym Antoni Macierewicz powiedział wprost – „Jest to polityk, który postanowił reprezentować Wojskowe Służby Informacyjne, bronić Wojskowe Służby Informacyjne i reklamować Wojskowe Służby Informacyjne. Wydaje się, że związał się z nimi politycznie, ideowo i emocjonalnie bardzo ściśle.”
Człowiek ten, w dzień po granicznym incydencie, podczas którego ostrzelano konwój z polskim prezydentem powiedział:
„Wie pan, jeżeli zamach, to powiedziałbym: jaka wizyta, taki zamach, no bo z 30 metrów nie trafić w samochód, to trzeba ślepego snajpera. Więc raczej wygląda to na coś bardzo niepoważnego, a przykrego, bo stawiającego polskiego prezydenta w dosyć niezręcznej sytuacji i prowokująca sytuacja do niedobrych wypowiedzi, no bo takie szybkie oskarżenie strony rosyjskiej, nie wiadomo na podstawie jakich przesłanek, niewątpliwie ma, będzie miało swój wpływ na sytuację polityczną w relacjach między Polską a Rosją. Na razie są same właściwie znaki zapytania, dziwne zjawiska w postaci wysyłania – przez Gruzinów podkreślam – samochodu z dziennikarzami na początek kolumny w trakcie przejazdu, który nie był planowany, brak oficera BOR–u przy polskim prezydencie, brak liczącej się ochrony w momencie oddanych strzałów. No, wie pan, sam byłem trochę ćwiczony na okoliczność ewentualnego zamachu jako minister obrony narodowej, wiem, że w sytuacji jakiegokolwiek zagrożenia to osoba chroniona jest po prostu albo wciskana do samochodu i samochód natychmiast odjeżdża, albo jest rzucana na ziemię i na niej się kładą oficerowie ochrony. A tutaj widać zdjęcia, gdzie obaj prezydenci stoją, rozmawiają, zdaje się, że jeden się uśmiecha. No, tysiąc znaków zapytania.”
Na ten sam temat wydane zostało dziś oświadczenie biura prasowego prezydenta Gruzji. Czytamy tam m.in.: „Prezydenci udawali się do obozu dla uciekinierów, ponieważ postanowili dokonać "wizualnej inspekcji kontrolowanego przez Rosjan posterunku, będącego demonstracją naruszania przez Rosję sześciopunktowego porozumienia. [...]
Obaj prezydenci dojeżdżali do kontrolowanego przez Rosjan posterunku koło wsi Achmadżi - miejsca często odwiedzanego przez międzynarodowych obserwatorów. Kiedy dotarli blisko, z odległości ok. 100 stóp (30 metrów) posterunek otworzył ogień z broni maszynowej. Nikt w konwoju nie został trafiony. Strzelanina trwała ok. 5-7 minut. Obaj prezydenci zostali natychmiast ewakuowani i ani jeden strzał nie padł w odpowiedzi"
Mogliśmy dziś również usłyszeć rosyjskie stanowisko w tej samej sprawie:
„To gruzińska prowokacja. To nie my strzelaliśmy - stwierdził rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow i zauważył, że Tbilisi zależy na storpedowaniu trwających w Genewie rozmów, mających położyć kres konfliktowi na Kaukazie.
"Jeśli prezydenta (Polski) zaprasza się na jakieś święto do Tbilisi, a potem wsadza do samochodu i wiezie do innego państwa, to czy nie jest to prowokacja?" - "Żadnych strzałów z naszych stanowisk, a także ze stanowisk wojsk południowoosetyjskich nie było" - kategorycznie stwierdził szef rosyjskiego MSZ.
Siergiej Łarow zasugerował, że celem działań gruzińskiego prezydenta mogło być zerwanie toczących się w Genewie - przy udziale ONZ, OBWE i Unii Europejskiej - rosyjsko-gruzińskich rozmów na temat Osetii Południowej i Abchazji. Według niego nie po raz pierwszy zdarza się, że gruzińskie władze coś "organizują", a potem oskarżają o to stronę rosyjską i południowoosetyjską.”
Materiał o zajściach w Gruzji rosyjska "Izwiestija" opatrzyła tytułem "Strzelano do polskiego prezydenta?". Gazeta określa zdarzenie jako dziwne.
Nietrudno dostrzec, że pogląd, jaki wyraził dziś polityk, zajmujący stanowisko marszałka polskiego Sejmu, jest identyczny ze stanowiskiem strony rosyjskiej, choć został sformułowany w bardziej skandalicznej i prostackiej formie, charakterystycznej dla wypowiedzi tego człowieka. Podkreślam słowa – „bo takie szybkie oskarżenie strony rosyjskiej, nie wiadomo na podstawie jakich przesłanek, niewątpliwie ma, będzie miało swój wpływ na sytuację polityczną w relacjach między Polską a Rosją” oraz – „Na razie są same właściwie znaki zapytania, dziwne zjawiska w postaci wysyłania – przez Gruzinów...” No, tysiąc znaków zapytania.”
Otóż – nie ma znaków zapytania.
Dzięki zdarzeniu w Gruzji, staliśmy się świadkami niebywałej, choć (z punku widzenia rosyjskich wpływów w Polsce) bardzo niebezpiecznej sytuacji, w której ów wysoko postawiony w hierarchii państwowej polityk, wymownie i przejrzyście określił swój stosunek wobec państwa polskiego. Nie ma znaków zapytania.
Do którejkolwiek z wymienionych przeze mnie kategorii, człowiek ten zaliczony zostanie w przyszłości - gdy upadnie twór, zwany III RP – jego dzisiejsze wystąpienie powinno zostać zapamiętane i osądzone. By nigdy już nie powtórzyła się historia.
http://www.polskieradio.pl/jedynka/sygnalydnia/?id=16408
http://www.polskieradio.pl/jedynka/sygnalydnia/?id=16893
http://www.rp.pl/artykul/68094,224067.html
http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article270245/Lawrow_To_byla_prowokacja_Saakaszwilego.html#reqRss
Kulą w płot, proszę pana! Tym razem strona rosyjska ma po prostu rację! Po jasną cholerę Gruzini organizowali taką wyprawę w te tereny? I co istotniejsze, KOMU taki incydent by się opłacił? Rosja już zajęła Osetię Południową, teraz w jej interesie jest doprowadzić do uznania tej sytuacji przez społeczność międzynarodową, czemu mają służyć rozmowy w Genewie. Jakiekolwiek incydenty stawiające Rosję w złym świetle są zdecydowanie na jej niekorzyść. Zyskuje natomiast Gruzja, mogąc wszem i wobec pokazać Tego Złego, Co Na Wszystkich Napada, I Któremu Trzeba Się Przeciwstawić(TM). W tej sytuacji skłonny jestem twierdzić, że była to zorganizowana przez Gruzję prowokacja - bo Gruzji się ten incydent najbardziej opłacał. Pan prezydent natomiast wyszedł na frajera, który dał się w całą tę szopkę wpakować.
OdpowiedzUsuń