Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

niedziela, 24 sierpnia 2008

AFERA „MARSZAŁKOWA” – 6

W przypadku pana Sumlińskiego mamy do czynienia z zarzutem jakiegoś przestępstwa, polegającego na tym, że ktoś coś komuś obiecał, czyli pozytywną weryfikację. A jak wiadomo, ten zarzut się nie zrealizował, gdyż Leszek Tobiasz nie został pozytywnie zweryfikowany. Nie było przekazanych żadnych pieniędzy, proces opiera się na zeznaniach jednego człowieka i na mitomanii pułkownika WSW. Dlatego mam wrażenie, że mamy do czynienia w tej sprawie z grą służb - która została zainscenizowana, oszukując prokuraturę i sąd. „ – tak na początku sierpnia, oceniał sprawę swojego klienta Roman Giertych.

Jak napisałem w części 4 AFERY „MARSZAŁKOWSKIEJ”, pewnych problemów mogło nastręczać oficjalne „przykrycie” kombinacji, czyli jej legalizacja – tak, by efekty można było przełożyć na sytuacje procesowe. Być może, już w trakcie realizacji dokonano istotnej zmiany, „przekierunkowując” uczestników gry, w taki sposób, by jedne wątki ukryć, inne zaś nagłośnić. O tych działaniach wiemy chyba najmniej i są one najtrudniejsze do identyfikacji. Dlatego też, wydają się najważniejsze w poznaniu mechanizmów kombinacji. Warto prześledzić udział niektórych mediów i dziennikarzy w tym procesie.

Przyjrzyjmy się pewnej okoliczności, która w gorącej atmosferze afery „Marszałkowej” umknęła trochę uwadze komentatorów. W publikacji „Gazety Wyborczej” z dn. 16.05.2008r. zatytułowanej „Nie ma aresztowań w sprawie korupcji wokół komisji WSI”, znajdujemy następujące słowa na temat zarzutów stawianych Sumlińskienu i Lichockiemu. Autorem wypowiedzi wydaje się być prok. Robert Majewski z Prokuratury Krajowej: „Prokuratura zarzuca im, że od grudnia 2006 r. do 25 stycznia 2007 r., "działając wspólnie i w porozumieniu", oferowali oficerowi b. WSI pozytywną weryfikację w komisji za 200 tys. zł.

Wiemy też, że „Śledztwo w sprawie podejrzeń o korupcję w związku z weryfikacją WSI trwa od grudnia.(2007r)”. Osobą składającą zawiadomienie o przestępstwie miał być płk.Leszek Tobiasz. Skoro prokuratura wszczęła śledztwo 7 grudnia 2007r., to mając na uwadze ustawowe terminy, wynikające z k.p.k można założyć, że zawiadomienie o przestępstwie wpłynęło nie wcześniej jak w początkach listopada 2007r.

Również prokurator Jerzy Szymański, na konferencji prasowej w dniu 15.05.br. potwierdzał:

Przedmiotem postępowania było powoływanie się na wpływy w komisji weryfikacyjnej WSI oraz podjęcie się pośrednictwa w pozytywnej weryfikacji jednego z oficerów w zamian za uzyskanie korzyści majątkowej. Samo postępowanie zostało wszczęte na podstawie zawiadomienia wspomnianego oficera, który poinformował, że otrzymał propozycję pozytywnej weryfikacji w zamian za korzyść opiewającą na 200 tysięcy zł.”

Ze słów prokuratora wynika, że obu podejrzanym stawiano zarzut związany z obietnicą pozytywnej weryfikacji jednego oficera w okresie, gdy miał się ukazać Raport z weryfikacji WSI (przypomnę, że Macierewicza przekazał Raport w dniu 12.02.2007r., a prezydent opublikował go w dn.16.02.2007r.) Podkreślę to wyraźnie – Raport, nie aneks.

Wynika stąd, że przez okres, (co najmniej) od grudnia 2006r. do grudnia 2007r. płk. Tobiasz, mając rzekomo wiedzę na temat przestępstwa, ukrywa ją przed organami ścigania. Jak miał to później tłumaczyć –czekając na zmianę rządu. Załóżmy, że tak było rzeczywiście, choć wynikałyby z tego założenia ciekawe implikacje. Napiszę o nich w innym czasie.

Jednak o „usługowej” działalności Lichockiego wie w tym czasie wiele osób. „Płk Lichocki był przez wiele lat dla dziennikarzy informatorem, z niektórymi był na tyle blisko, że mówiono o wzajemnej przyjaźni” – pisał w swoim blogu dziennikarz Sylwester Latkowski. „Patrząc z perspektywy czasu na jego kontakty z dziennikarzami, poznając kolejne nazwiska, śledząc publikacje prasowe, można odnieść wrażenie, że Lichocki był jednym z aktywniejszych ludzi dawnych służb w mediach” – podkreślał.

Nie będzie, zatem przesadą twierdzenie, że Lichockiego znało wielu dziennikarzy i wielu z nich mogło traktować go jako źródło informacji. Czy można zatem przypuszczać, by nikt z nich nie wiedział o „ofertach” Lichockiego, związanych z weryfikacją lub ze sprzedażą aneksu?

Był jednak dziennikarz, który w tym okresie ( listopad 2007) w ogóle nie znał Aleksandra Lichockiego, nie wiedział o jego istnieniu i nie miał z nim żadnego kontaktu. Tym dziennikarzem była Anna Marszałek

Po pierwsze Lichocki nie był moim informatorem. Wbrew temu, co twierdzi Macierewicz, pisząc w listopadzie o tym, że aneks do raportu o WSI jest do kupienia na czarnym rynku, miałam zupełnie inne źródła informacji. Mało tego, znam ludzi, którzy poznali ten dokument i przeczytali rozdziały na swój temat (m.in. o handlu bronią, prywatyzacji TP SA, informatyzacjach robionych przez Prokom). Nawet nie znałam wtedy Lichockiego. Ten człowiek zgłosił się do mnie po tekście o tych błyskawicznych kursach oficerskich w SKW — czyli jakoś w marcu tego roku. Co działo się dalej, opisaliśmy dwa miesiące później (…)Paradoks! Tak się bowiem składa, że Lichocki był informatorem zupełnie innych dziennikarzy, w tym takich, do których Macierewicz i PiS mają bezgraniczne zaufanie...” – napisała pani Marszałek na blogu Sylwestra Latkowskiego.

A w innym miejscu tego blogu, oświadczyła : „Nie wystarczyły nam „tylko opowieści”. Znamy nazwiska konkretnych ludzi, którzy zdobyli rozdziały aneksu do raportu o WSI na swój temat. Informacja z listopada była prawdziwa i nie miała nic wspólnego z Lichockim, o którego działaniach wówczas nie wiedzieliśmy.”

A jednak to w dniu 19 listopada 2007r, ( czyli w czasie, gdy Tobiasz musiał już złożyć swoje zawiadomienie o przestępstwie) Marszałek ogłosiła w „Dzienniku” – „Aneks do raportu o WSI na sprzedaż”, uzasadniając ten tytuł i nadtytuł artykułu (Każdy może kupić tajne dokumenty) jednym, jedynym zdaniem – „Gazeta ustaliła, że aneks Antoniego Macierewicza do raportu o WSI można kupić na czarnym rynku.”.

Jak już wskazałem w poprzednim wpisie, artykuł zawiera również zapowiedź min.Ćwiąkalskiego – „W zależności od tego, czy będzie to właściwość prokuratury wojskowej, czy cywilnej, czy obu prokuratur, to z całą pewnością postępowanie zostanie wszczęte, jeżeli te informacje chociaż w części się potwierdzą".

O jakich informacjach mówił Ćwiąkalski? Bo przecież nie o tych, do których rzekomo dotarła Anna Marszałek powołując się na znajomości z „ludźmi, którzy poznali ten dokument i przeczytali rozdziały na swój temat”? Nie one stanowiły podstawę wszczęcia śledztwa.

Jakie zatem były te „zupełnie inne źródła informacji” dziennikarki, które w tym właśnie czasie, pozwalały jej ogłosić - Aneks do raportu o WSI na sprzedaż?

Czy nie wolno przypuszczać, że pani Marszałek wiedziała jednak o wszczęciu przez prokuraturę śledztwa w sprawie Sumlińskiego i Lichockiego? Śledztwa, podkreślę – dotyczącego nieprawidłowości związanych z Raportem. Skoro bowiem dwaj podejrzani „od grudnia 2006 r. do 25 stycznia 2007 r., "działając wspólnie i w porozumieniu", oferowali oficerowi b. WSI pozytywną weryfikację w komisji” to mając na uwadze okres tych działań, dotyczyły czasu publikacji Raportu.

Jak inaczej wyjaśnić tę zadziwiającą zbieżność gołosłownej informacji, podanej w listopadzie przez „Dziennik” z faktem, że w tym czasie Tobiasz musiał złożyć zawiadomienie o przestępstwie i przedstawić rzekome dowody?

Na jakiej podstawie pojawiły się wówczas zarzuty dotyczące sprzedaży aneksu, skoro Lichocki i Sumliński mieli oferować Tobiaszowi pozytywną weryfikację w czasach, gdy aneks jeszcze nie był sporządzony?

Jeśli nawet przyjąć, że Anna Marszałek nie wiedziała wówczas nic o Lichockim – to może posiadała wiedzę o zdarzeniu, które faktycznie dawało podstawę, by napisać o sprzedaży aneksu? Byłoby dobrze, gdyby pani Marszałek zechciała podzielić się z czytelnikami tą wiedzą. Nie zrobiła tego w listopadzie ub. roku, pisząc swój artykuł. Nie zrobiła tego później, gdy dokonano przeszukań i gdy próbowano aresztować Sumlińskiego. Nie zrobiła tego nawet wówczas, gdy „było już po wszystkim” i wypowiadała się na blogu Latkowskiego.

Przypomnę, że postanowieniu prokuratury o przeszukaniu w mieszkaniach Bączka i Pietrzaka czytamy:

Andrzej Michalski – prokurator Prokuratury Okręgowej w Warszawie, delegowany do Prokuratury Krajowej i Jolanta Mamej – prokurator Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga delegowana do wydziału X biura ds. przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej po zapoznaniu się z materiałami śledztwa przeciwko A. L. i W.S., podejrzanym z art. 230 § 2 kk oraz w sprawie ujawnienia pracownikom spółki akcyjnej Agora informacji stanowiącej tajemnicę państwową w postaci treści aneksu do raportu o działalności Wojskowych Służb Informacyjnych, tj. o czyn z art. 265 § 1 kk.”.

Tyle tylko, że w dwa dni po wydaniu powyższego postanowienia prokurator Szymański mówi na konferencji prasowej:

Przedmiotem postępowania było powoływanie się na wpływy w komisji weryfikacyjnej WSI oraz podjęcie się pośrednictwa w pozytywnej weryfikacji jednego z oficerów w zamian za uzyskanie korzyści majątkowej. Samo postępowanie zostało wszczęte na podstawie zawiadomienia wspomnianego oficera, który poinformował, że otrzymał propozycję pozytywnej weryfikacji w zamian za korzyść opiewającą na 200 tysięcy zł.”

Kilkanaście dni później 26.05.20084. podczas obrad sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka poseł Arkadiusz Mularczyk z PIS-u zapytał Prokuratora Krajowego Marka Staszaka:

„Panie prokuratorze. Jeśli w postanowieniu o przeszukaniu z żądaniem wydania rzeczy, które jest dostępne i które widzieliśmy, jest napisane, iż członkowie komisji weryfikacyjnej mieli ujawnić pewnym pośrednikom te informacje o raporcie, czy też sam raport... miało to trafić do Agory, to ja nie rozumiem za bardzo dlaczego podejmuje się czynności procesowe wobec tych, od których wyciekły informacje, a nie podejmuje się czynności procesowych wobec tych, u których miały się rzekomo znaleźć. Jest to dla mnie niezrozumiałe.”

Na co Marek Staszak udziela następującej odpowiedzi:

Panie pośle, być może dla pana jest to niezrozumiałe, dla kogoś, kto prowadzi postępowanie przygotowawcze było to jak najbardziej zrozumiałe. Jak pan wie, nie ma spersonifikowanych osób, które były odbiorcami raportu o WSI. Poza tym proszę zwrócić uwagę na to w jaki sposób znajduje się ten zapis, zresztą w postanowieniu o przeszukaniu, a nie w postanowieniu o postawieniu zarzutów w stosunku do tych dwóch osób, którym przedstawiono zarzuty: „...o rzekomym przekazywaniu Agorze tego raportu...”, czy o usiłowaniu przekazania tego raportu Agorze. Nie chciałbym tego bliżej tłumaczyć, odpowiadam, że nie było materiału dowodowego, który wskazywałby na to, że należy robić tego typu czynność procesową w spółce Agora. Chcę powiedzieć tylko tyle – nie było, mówię jeszcze raz, przesłanek do tego, aby prowadzić w spółce Agora przeszukania.”

Jeśli ktoś zapytałby w tym miejscu, co mają do rzeczy publikacje „Dziennika” na temat rzekomej sprzedaży aneksu, ze sprawą spółki Agora, powinien dobrze zastanowić się nad odpowiedzią pana Staszaka i przeczytać dalszy ciąg dialogu.

Poseł Mularczyk zadaje bowiem prokuratorowi krajowemu następujące pytanie:

Jest jeszcze jedna sprawa – pan prokurator powiedział, co mnie bardzo zaskoczyło i uderzyło jako adwokata, że podjęto decyzje procesowe o przeszukaniu w związku z pewnymi, jak to pan określił, materiałami w prasie. Ja chciałbym, aby pan powiedział, które enuncjacje prasowe były podstawą do podjęcia decyzji procesowej, bo mnie uczono na studiach i podczas aplikacji, że to materiał procesowy zebrany w sprawie jest podstawą do podjęcia decyzji procesowych, a nie enuncjacje prasowe, więc prosiłbym panie prokuratorze, które enuncjacje prasowe, których dziennikarzy stanowiły podstawę do podjęcia czynności wobec pana Bączka. Uważam, że jest to sprawa niezwykle interesująca.”

Na co Prokurator Krajowy Marek Staszak odpowiada:

(…) Otóż ja nie powiedziałem, że enuncjacje prasowe stanowiły przyczynę wszczęcia postępowania w tej sprawie. Powiedziałem tylko, że enuncjacje prasowe (chodzi o materiały z „Dziennika”, które mówiły o panu L. i o tym, jakie on czynności podejmował, chodzi o ten artykuł z „Dziennika”) przyspieszyły przeprowadzenie czynności procesowych przeszukania, zatrzymania i postawienia zarzutów. Natomiast nie powiedziałem, że one stanowiły materiał, który był przyczyną prowadzenia tego postępowania. Ale tak na marginesie – to enuncjacje prasowe panie pośle mogą być także materiałem dowodowym w sprawie”.

Choć nie napisałem jeszcze nic o słynnym artykule pani Marszałek z kwietnia br. „Tak handlowano aneksem Macierewicza” – jestem zdania, że twierdzenie pana prokuratora Staszaka, iż „enuncjacje prasowe … mogą być także materiałem dowodowym w sprawiejest głęboko prawdziwe, nie tylko w odniesieniu do tej, jednej publikacji „Dziennika”, a artykuł dziennikarki z 19 listopada 2007r. ma większe znaczenie, niż każe nam w to wierzyć pani Marszałek .

Ale to już temat na kolejny tekst.



Źródła:


http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20080802&id=po52.txt

http://wyborcza.pl/1,76842,5217201,Nie_ma_aresztowan_w_sprawie_korupcji_wokol_komisji.html

http://www.dziennik.pl/polityka/article76428/Aneks_do_raportu_o_WSI_na_sprzedaz.html

http://www.latkowski.com/blog/komentarze/lista/id,1324

http://orka.sejm.gov.pl/Biuletyn.nsf/0/AD50F09C0616202AC125745F00377F3D?OpenDocument

http://sk2.pl/komisja

AFERA "MARSZAŁKOWA"- 1

AFERA 'MARSZAŁKOWA" - 2

AFERA "MARSZAŁKOWA" - 3

AFERA "MARSZAŁKOWA"- 4

AFERA "MARSZAŁKOWA" - 5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz