„J.K. „Dlaczego pan Komorowski tak strasznie obawiał się pytań przed swoim wyborem na marszałka Sejmu. To dziwna sytuacja, takie pytania zawsze zadawano.
Ł.W.Czemu miał się ich bać?
J.K.Bał się pytań dla siebie bardzo kłopotliwych, takich, które być może mogłyby nawet postawić jego wybór pod znakiem zapytania.
Ł.W.Proszę teraz zadać te pytania.
J.K. Nie będę ich teraz zadawał, ale zapewniam pana, że one zadane zostaną. Dotyczą bardzo konkretnych spraw.
Ł.W.Jakiego typu?
J.K.Chodzi o sprawy, które w większości wypadków były opisywane w prasie. Dotyczyły decyzji, podejmowanych przez Bronisława Komorowskiego w okresie, gdy był ministrem obrony, przysparzających pewnym bardzo ważnym ludziom czy ich rodzinom różnych wartości. Te decyzje w świetle prawa, a z całą pewnością w świetle dobrych obyczajów, były nieuzasadnione. Były też inne kwestie, o których nie mogę tutaj mówić. I dziwi mnie, że media się tym kompletnie nie zajęły. Nie zaczęły drążyć, pytać.
Ł.W.Ja dopytuję, a pan nie przedstawia żadnego konkretu.
J.K. Pan się dopytuje, bo ja zacząłem o tym mówić. Sam pan tego pytania nie zadał. Poza tym - wszystko w swoim czasie. Zadanie tych pytań to niekoniecznie moja rola.”
To fragment wywiadu, jakiego premier Jarosław Kaczyński udzielił Łukaszowi Warzesze z „Faktu” w dniu 7 listopada 2007r. Być może dziś, po wielu miesiącach sprawowania rządu przez koalicję PO-PSL, Kaczyński jest już mniej zdziwiony postawą dziennikarzy wobec spraw, związanych z Bronisławem Komorowskim.
W pierwszej części wpisu „AFERA „MARSZAŁKOWA” przedstawiłem chronologicznie zdarzenia z jesieni ubiegłego roku, na podstawie medialnych publikacji. Pomiędzy 27 października 2007r., gdy „Wprost” podało informację o wezwaniu Komorowskiego przez Komisję Weryfikacyjną WSI, a 19 listopada, gdy „Dziennik” opublikował sensacyjny artykuł Anny Marszałek, opatrzony nagłówkiem –Każdy może kupić tajne dokumenty, pt. „Aneks do raportu o WSI na sprzedaż”.
Wiemy, że w tym mniej więcej czasie, Bronisław Komorowski spotkał się z Aleksandrem Lichockim. Jeśli wierzyć słowom Komorowskiego, trzeba przyjąć, że do spotkania doszło po dniu 5 listopada, 2007r., czyli po dacie wyboru Komorowego na marszałka sejmu VI kadencji. Sam, bowiem marszałek pytany o powód wizyty pułkownika WSW, stwierdził:
„Ja myślę, że prozaiczna sprawa – po pierwsze sądził, że ja jestem zainteresowany, bo jak pan Antoni Macierewicz publicznie mówił... moje nazwisko jest wymieniane w jego Aneksie tajnym, a po drugie nastąpiła zmiana władzy, ja już byłem marszałkiem Sejmu, więc mógł sądzić, że się „przeflancuję”, mówiąc takim językiem polityczno–ogrodniczym, na nową grządkę, na nowy układ sił politycznych”.
Jeśli tak byłoby rzeczywiście, trzeba stwierdzić, że płk. Aleksander Lichocki – szef PRL- owskiego kontrwywiadu wojskowego jest kompletnym ignorantem, a i sam Komorowski okazał wprost zadziwiającą niefrasobliwość, godząc się na spotkanie z pułkownikiem. Dlaczego?
Dlatego, że 18 października 2007r. „Gazeta Polska” zamieściła artykuł Leszka Misiaka pt. „Komorowski i WSI”, nawiązujący do wcześniejszej publikacji „Wprost”. Misiak ujawnił w nim fakt wieloletniej znajomości Komorowskiego z Lichockim i zakończył swój artykuł zadając intrygujące pytania:
„Jaki interes miał wysoki rangą oficer WSI, by występować jako rzecznik Bronisława Komorowskiego? Co łączy czy łączyło obu panów? Czy była to znajomość prywatna czy też miała inny charakter? Te pytania chcieliśmy zadać marszałkowi Komorowskiemu.
Niestety, nie znalazł czasu, by porozmawiać z "GP", jego asystent kilkakrotnie przekładał termin wywiadu. Asystent marszałka odesłał nas do sekretariatu Bronisława Komorowskiego w Sejmie. Sekretarka zapisała mój numer telefonu i powiedziała, że połączy mnie, gdy marszałek skończy spotkanie. Nie połączyła. Więc zadaję te pytania publicznie.”
Wynika stąd, że Komorowski przed spotkaniem z Lichockim wiedział już, że tą znajomością interesują się dziennikarze, wiedział, że zadają w tej sprawie pytania, a mimo to, zdecydował się przyjąć Lichockiego w swoim biurze poselskim. Również Lichocki miał świadomość, że jego związki z Komorowskim zostały ujawnione i stanowią przedmiot dziennikarskiego zainteresowania, a jednak waży się na spotkanie z marszałkiem w miejscu publicznym.
Zadziwiająca niefrasobliwość, wprost nieprawdopodobna u oficera kontrwywiadu i doświadczonego polityka, na którego media poszukują „haka” Mało tego – Lichocki, po publikacji „Gazety Polskiej” przychodzi do Komorowskiego „z dosyć dziwną taką ofertą, którą trudno nazwać korupcyjną, ale niewątpliwie sugerował możliwość uzyskania przeze mnie wglądu w Aneks do raportu o likwidacji WSI,” – jak twierdzi sam marszałek sejmu.
Powiem wprost – wydaje się mało prawdopodobne, by w tych okolicznościach i w tym właśnie czasie doszło do spotkania według scenariusza, jaki przedstawił mediom Komorowski. Nie posądzę nigdy płk. Lichockiego o podobną lekkomyślność, ani pana marszałka o tak jawną ignorancję.
Chyba, że przyjmiemy, że panowie musieli się spotkać, a ich spotkanie, odnotowane przez „Wprost” było jednym z wielu już odbytych. Jeśli do tej aktywności, wielce lekkomyślnej, zmusiła ich publikacja „Gazety Polskiej”, byłaby to logiczna i uprawniona reakcja.
Załóżmy, więc nieco poprawioną wersję zdarzeń.
Na długo przed wyborem Komorowskiego na marszałka sejmu, pojawiają się wobec niego zarzuty o udział w aferach, z czasów, gdy był ministrem obrony narodowej, w których pojawiają się ludzie Wojskowych Służb Informacyjnych. Poseł Komorowski wydaje się łatwym obiektem do mocnego i celnego ataku.
Należy przypuszczać, że mają w tym udział politycy PIS-u i ludzie służb, lojalni wobec ustępującej ekipy rządowej. Efektem tych działań są m.in. publikacje prasowe, jak te z 14 października 2007r we „Wprost”, na temat inwigilacji posłów z sejmowej komisji obrony, w czasie, gdy Komorowski był ministrem ON, czy z 27 października.2007r o wezwaniu Komorowskiego przed Komisję, a wreszcie z 18 października, o związkach Komorowskiego z WSI i Lichockim. Do wściekłości doprowadza polityków PO i ich przyjaciół ze środowiska WSI fakt „sprzątnięcia sprzed nosa” archiwum Komisji i przeniesienia jej siedziby do BBN –u. Trzeba zwrócić uwagę, jakiż żal przebija z publikacji „Dziennika” z początków grudnia 2007r. – „Jednego dnia zabrakło, by premier Donald Tusk i wicepremier Grzegorz Schetyna mogli przeczytać aneks do raportu o weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Jest to o tyle ciekawe, że w aneksie, według prasowych przecieków, mają być opisani politycy Platformy, tacy jak: Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski czy Grzegorz Schetyna. Jednak 15 listopada, dzień przed objęciem władzy przez Tuska, dokumenty zostały zwrócone przez kancelarię premiera do szefa komisji weryfikacyjnej WSI. Aneks ma w tej chwili tylko prezydent i od prawie półtora miesiąca nie podjął decyzji, kiedy go ujawni.”
6 listopada, ten sam „Dziennik” wyraźnie sygnalizuje, jakie obawy żywią ludzie Platformy, przy czym można już zauważyć dziennikarską retorykę, wyraźnie inspirowaną przez służby:
„ Według informatora DZIENNIKA, który widział dokument, liczy on co najmniej kilkaset stron. Politycy Platformy, z którymi rozmawialiśmy, spodziewają się, że aneks będzie wymierzony w ich partię i zostanie opublikowany przed powołaniem rządu Donalda Tuska. "Spodziewamy się, że w raporcie padną nazwiska Bronisława Komorowskiego, Grzegorza Schetyny i Radka Sikorskiego. Czy będą bomby? Gdyby mieli bomby, to zrzuciliby je na nas w kampanii wyborczej" - opowiada rozmówca DZIENNIKA z Platformy.”
Komorowski wie, że musi podjąć kontrakcję lub obciążające go materiały mogą zostać ujawnione. Ma dwa wyjścia: dowiedzieć się, co znajduje się w aneksie i jaką wiedzą na jego temat dysponuje Komisja Weryfikacyjna lub nie dopuścić do publikacji dokumentu, skompromitować pracę Komisji i wyprzedzić ewentualny atak na swoją osobę. Oba można połączyć w skomplikowaną, lecz w przypadku powodzenia, niezwykle skuteczną kombinację operacyjną. Lichocki wydaje się człowiekiem idealnym do jej zainicjowania. Ma pełne zaufanie Komorowskiego, z którym łączy go wieloletnia, zażyła znajomość i bardzo dobre kontakty z wieloma dziennikarzami, szczególnie związanymi z prasą „prawicową”, dla których stanowi wiarygodne źródło informacji. Oni zaś i ich kontakty, mogą się okazać pomocne w uzyskaniu wiedzy o aneksie.
Poprzez swoje znajomości Lichocki ma się zorientować, czy istnieją jakiekolwiek szanse na poznanie treści aneksu, a szczególnie fragmentów dotyczących Komorowskiego oraz jaką wiedzą dysponują weryfikatorzy z Komisji. Jeśli takie możliwości będą, Lichocki ma zdobyć aneks lub go kupić. Sądzę, że tę misję Lichocki wypełnia na długo, przed wyborem Komorowskiego na stanowisko marszałka sejmu.
Groźną dla obu zapowiedzią zbliżających się kłopotów jest publikacja „Gazety Polskiej”, która ujawnia, że Komorowskiego łączy z Lichockim długoletnia znajomość. Dziennikarze próbują pytać Komorowskiego o jej kulisy. Na razie można ich pytania zignorować, lecz co będzie, gdy zaczną się ponawiać, a sprawa zostanie nagłośniona?
Panowie muszą, zatem spotkać się jak najszybciej i być może jedno z tych spotkań jest przedmiotem informacji, opublikowanej przez Wprost w czerwcu br. Prawdopodobnie tylko tej wyjątkowej okoliczności, zawdzięczamy, że dochodzi do jawnego spotkania w biurze poselskim Komorowskiego i wiedza o nim dociera później do opinii publicznej.
Powstała sytuacja może zagrozić interesom obu zainteresowanym – Lichockiemu, który działa wśród dziennikarzy, jako wiarygodne źródło informacji i szuka możliwości dotarcia do aneksu i Komorowskiemu, którego kompromitacja tuż po wyborze na marszałka sejmu, byłaby ogromnym ciosem dla PO i wspierającego rząd układu WSI. Istnieje również realna możliwość, że prezydent będzie chciał ujawnić aneks do Raportu, a zapowiedź wezwania przed oblicze Komisji oznacza, że znajdują się w nim mocne dowody obciążające.
Wbrew oficjalnej propagandzie, „na rynku” brak jest przecieków, o czym Komorowski i Lichocki doskonale wiedzą, a medialne spekulacje opierają się wyłącznie na plotkach pochodzących od przesłuchiwanych przez Komisję żołnierzy WSI. Przeprowadzona w ostatniej chwili „ucieczka” Olszewskiego do BBN-u i udane „sprzątnięcie” sprzed nosa jedynego egzemplarza aneksu z Kancelarii Rady Ministrów, sprawiają, że politycy Platformy i ich agenturalne zaplecze nie ma realnych możliwości na poznanie treści dokumentu.
Warto spojrzeć z tej perspektywy na reakcje polityków PO z listopada ubiegłego roku. Oni wiedzą, czemu przypisać „ucieczkę z archiwum”, nie potrafią jednak znaleźć punktu zaczepienia. Oto 18 listopada „Dziennik” donosi:
„Nowy minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna nie wierzy, że dokumenty komisji weryfikacyjnej WSI zostały przeniesione z powodów organizacyjnych. "Te informacje są absurdalne i nieprawdziwe" - twierdzi Schetyna. "Będziemy tę sprawę wyjaśniać już od jutra" - zapowiedział w TVN24. Szef MSWiA nie daje wiary w wyjaśnienia polityków Prawa i Sprawiedliwości, że przewiezienie dokumentów, o którym w sobotę pisał DZIENNIK, było zgodne z prawem i nie ma w tym niczego nadzwyczajnego. "Informacje, że to chodzi o organizacyjne zmiany i udostępnienie lokali dla komisji weryfikacyjnej WSI w Kancelarii Prezydenta czy BBN, są absurdalne" - oskarżał Grzegorz Schetyna.
Gdyby było inaczej i PO miała dostęp do treści aneksu, cała kombinacja operacyjna, związana z Komisją Weryfikacyjną byłaby zbyteczna. Dysponując dokumentem Platforma i podległe jej media potrafiłyby wykorzystać każde, zawarte w nim zdanie przeciwko politycznym przeciwnikom, inicjując odpowiednie „przecieki” i gry operacyjne. „Zabezpieczono” by wszystkie osoby, których nazwiska pojawiają się w dokumencie i odpowiednio ukierunkowano informacje medialne, tak by uprzedzić reakcje społeczeństwa na publikacje dokumentu.
Aneks utajniony u prezydenta, lecz jawny dla Platformy - byłby „bronią” bezużyteczną.
Gdyby nawet prezydent go opublikował, łatwo można wyobrazić sobie, z jakim odbiorem społecznym należałoby się liczyć, gdyby środowisko PO znało wcześniej jego ustalenia
Temu właśnie celowi – poznaniu treści tajnego dokumentu miał służyć pierwotny pomysł Platformy – wymiany 12 członków Komisji Weryfikacyjnej, mianowanych przez premiera.
Sam tytuł publikacji „Dziennika” z 18 listopada 2007r. nie pozostawia wątpliwości - Platforma dobierze się do archiwum WSI. Znajdujemy tam jednoznaczną zapowiedź posła Grasia: „Pół komisji weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych idzie do wymiany”, "W tym tygodniu zbadamy, na jakim etapie są prace komisji i jak długo potrzebuje czasu do ich zakończenia. Niewątpliwe jest, że 12 członków
Jeśli zrezygnowano z tego pomysłu, wolno przypuszczać, że powodem była już prowadzona i coraz lepiej rokująca kombinacja operacyjna skierowana przeciwko Komisji. Być może też, informacje pochodzące od Lichockiego sugerowały, że aneks jest na tyle mocno zabezpieczony przed ujawnieniem, że nawet wymiana członków Komisji nie przybliży możliwości poznania treści dokumentu. Trzeba pamiętać, że sam aneks znajdował się wówczas u prezydenta, a Komisja Weryfikacyjna mogła prowadzić prace w sprawach zupełnie różnych, od tych, które poruszono w zamkniętym już aneksie. Jeśli pomysł porzucono, oznacza to, że wkrótce po dacie zapowiedzi Grasia zaszły na tyle istotne zmiany sytuacji, że zdecydowano się na uderzenie w Komisję, skompromitowanie jej i sparaliżowanie prac. Posyłanie tam własnych ludzi, czyli uwiarygodnianie prac Komisji, byłoby w tej sytuacji absurdalne.
Niewykluczone, że decydujące znaczenie miała świadomość, że Lichocki nie jest w stanie zdobyć dostępu do aneksu, zatem należy przejść do drugiego etapu kombinacji.
Czego potrzebowano, by skutecznie przeprowadzić dalszą akcję?
„Odzyskanych” służb, dyspozycyjnych dziennikarzy i oficjalnego „przykrycia” kombinacji.
Nie przypadkiem, więc największe znaczenie od początków rządów położono na natychmiastowe i gruntowne „czystki” w służbach specjalnych, w szczególności ABW i SKW. Nie przypadkiem do akcji zaangażowano „Dziennik” i „Gazetę Wyborczą”, jako media „rozprowadzające” akcję, a rolę wiodącą powierzono, sprawdzonej już w takich sytuacjach Annie Marszałek.
Domyślam się, że pewnych problemów mogło nastręczać „przykrycie” kombinacji, czyli jej legalizacja – tak, by efekty można było przełożyć na sytuacje procesowe. O tym, że problemy takie mogły zaistnieć, świadczą różniące się znacząco wersje zdarzeń, odnośnie powodów wszczęcia śledztwa w sprawie rzekomej korupcji lub „przecieków”, podmiotów ( w tym „Gazety Wyborczej”), które miały złożyć zawiadomienie czy liczby miejsc (11), w których dokonano przeszukań w dniu 15 maja br.
Te tematy - dość obszerne, warto już jednak poruszyć w dalszej części. Tym bardziej, że rola dziennikarzy w samej kombinacji, ale też ich obecne zachowanie, warte jest dokładnej analizy. Warto, bowiem pamiętać, że płk. Lichocki był człowiekiem doskonale znanym w środowisku dziennikarskim i z „usług” byłego oficera WSW korzystano zapewne często i chętnie. W momencie, gdy jego rola została zakończona i „wystawiono” go, (niczym płk. Pietruszkę, w sprawie zabójstwa ks. Jerzego) na ludzi, kontaktujących się z Lichockim padł strach. Trwa zresztą do dziś i jest dodatkową „zdobyczą” kombinacji operacyjnej. Ten strach trzyma dziś w szachu znaczącą część środowiska medialnego.
Nie mam też najmniejszej wątpliwości, że płk. Lichocki jest tzw.„oficerem pod przykryciem”, a zwolnienie ze służby w roku 1991 było jedynie konieczną formalnością. Zakres jego kontaktów i środowisk, w których się obracał przez następne lata, mogą dawać pewne pojęcie o faktycznej roli i zadaniach, jakie wypełniał Lichocki.
Na koniec tego wpisu, wszystkim tym, którzy nadal żywią przekonanie, tak mocno ugruntowane przez dyspozycyjnych dziennikarzy „Dziennika” i „Gazety Wyborczej” o rzekomych „przeciekach” treści aneksu i nieudolności weryfikatorów Macierewicza, dedykuję słowa premiera Jana Olszewskiego, wypowiedziane w dniu 30 maja br. podczas obrad sejmowej Komisja Sprawiedliwości i Praw Człowieka:
„Otóż ja wszystkim tym osobom i czynnikom, które od wielu miesięcy starannie i gorliwie zabiegają, żeby dowiedzieć się czegoś o treści aneksu do raportu komisji weryfikacyjnej, który w tej chwili spoczywa na biurku pana prezydenta, który jest jedynym uprawnionym do nadania temu dokumentowi klauzuli jawności, chcę oświadczyć, że dopóki nie będzie decyzji prezydenta, nikt z państwa i nikt z czynników zainteresowanych nie dowie się na temat ani jednego zdania, które jest w tym aneksie. Ja za to odpowiadam i ja za to daję słowo – słowo przeciwko słowu”.
Źródła:
http://www.dziennik.pl/polityka/article57662/Kaczynski_Nie_przewyzszymy_PO_w_knajackich_atakach.html
http://www.polskieradio.pl/jedynka/sygnalydnia/artykul15339.html
http://www.dziennik.pl/polityka/article96073/PiS_ukryl_przed_Tuskiem_aneks_Macierewicza.html
http://www.dziennik.pl/polityka/article57248/Prezydent_ma_aneks_do_raportu_o_WSI.htmlhttp://www.dziennik.pl/polityka/article73819/Schetyna_Zbadam_klamstwa_o_materialach_WSI.html
http://www.dziennik.pl/polityka/article76279/Platforma_dobierze_sie_do_archiwum_WSI.html
http://www.rp.pl/artykul/155269.html
http://orka.sejm.gov.pl/Biuletyn.nsf/0/1DB1C4F5CE68F4C5C1257471003E66E6?OpenDocument
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz