Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

czwartek, 10 lutego 2011

PODSŁUCHY W KANCELARII PREZYDENTA

Naszym podstawowym zadaniem jest wiedzieć -  możliwie wcześnie i możliwie dużo -  aby skutecznie neutralizować zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa” – oznajmia ABW na swojej stronie internetowej. Jednak w realiach III RP i władzy monopartii gromadzenie informacji nie musi dotyczyć spraw związanych z naszym bezpieczeństwem. Wszystko bowiem zależy od tego, jak partia rządząca definiuje „zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa”. Dla obecnego układu, który na konflikcie z PiS-em i nienawiści do braci Kaczyńskich oparł podstawową koncepcję swoich rządów, największe zagrożenie stanowił prezydent Lech Kaczyński i jego niezależna polityka.
W tym układzie model funkcjonowania służb specjalnych - jako „zbrojnego ramienia” partii rządzącej nie odbiega od zasad, jakimi kierowała się policja polityczna PRL. Jego niezmienność zawdzięczamy po równo: przywróceniu do służb byłych esbeków oraz realnym potrzebom obecnej władzy Przez ostatnie lata mieliśmy do czynienia z wieloma przykładami wykorzystywania największej służby specjalnej do walki politycznej; zastraszania dziennikarzy, gromadzenia haków, zbierania kompromitujących informacji, stosowania podsłuchów i inwigilacji.  Dokonywano tego posługując się prowokacją - kombinacją operacyjną (afera marszałkowa) lub wykorzystując postępowanie prokuratorskie (podsłuchiwanie dziennikarzy i adwokatów). 
Podobny mechanizm zastosowano w sprawie, którą słusznie trzeba nazwać aferą większą, niż osławiona Watergate. Jako pretekst do inwigilacji głowy państwa posłużył zarzut rzekomego ujawnienia poufnego raportu ABW na temat wyjazdu prezydenta Kaczyńskiego do Gruzji i wszczęte w tej sprawie śledztwo prokuratorskie. Tezy owego raportu ujawniła w listopadzie 2008 roku jednak z gazet.  ABW uznało, że strzały w pobliżu samochodu, którym jechał prezydent Kaczyński były gruzińską prowokacją i twierdziło, że najpewniej to sami Gruzini wyreżyserowali incydent z udziałem polskiego prezydenta. Agencja doszła do wniosku, że „teatr na granicy” służył wzmocnieniu pozycji gruzińskiego przywódcy. Opinie zawarte w dokumencie pokrywały się z oficjalnym stanowiskiem władz Federacji Rosyjskiej oraz opinią ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego i stanowiły de facto kompilację doniesień prasowych.
ABW domagało się, by prokuratura ustaliła źródło przecieku do prasy. W tej stosunkowo błahej sprawie podjęto zakrojone na ogromną skalę czynności śledcze. Przesłuchano setki świadków, m.in. premiera, marszałków Sejmu i Senatu, ministrów, sprawdzano billingi urzędników z kancelarii Lecha Kaczyńskiego, sięgnięto do zapisów połączeń samego prezydenta i jego małżonki. Na podstawie billingów i BTS-ów przeprowadzano eksperymenty, starając się ustalić miejsce pobytu prezydenta i jego ministrów, zakres kontaktów i czas trwania rozmów telefonicznych.
Trudno przypuszczać, by waga ewentualnego przestępstwa - ujawnienia zaledwie poufnego dokumentu (niższa kategoria klauzuli tajności) usprawiedliwiała zakres podjętych czynności. Jeśli po nie sięgnięto, a nawet w ramach działań Agencji uruchomiono specjalną jednostkę – trudno pozbyć się wrażenia, że chodziło głównie o inwigilację Lecha Kaczyńskiego i jego urzędników. Warto przypomnieć, że zgodnie z orzeczeniem Sądu Najwyższego, techniki operacyjne (np. podsłuch, inwigilacja, prowokacja) mogą być stosowane, gdy w grę wchodzi podejrzenie popełnienia jednego z katalogu najgroźniejszych przestępstw. Sąd zaliczył do nich: zabójstwo, porwanie, zamach na prezydenta RP, akt terroru, handel ludźmi, korupcję, udział w gangu, rabunek, oszustwo, fałszerstwo pieniędzy, wyrządzenie znacznej szkody majątkowej, produkcję i obrót bronią, narkotykami, materiałami wybuchowymi lub jądrowymi. Z żadnym z tego typu przestępstw nie mieliśmy do czynienie w przypadku działań podjętych wobec prezydenta Kaczyńskiego i ludzi z jego Kancelarii. 
Trzeba pamiętać, że w III RP podsłuchy nadal stosuje się według zasad zaczerpniętych z praktyk PRL-u.  W państwie policyjnym nikt bowiem nie kontroluje zasadności stosowania inwigilacji, a zebrana w sposób tajny wiedza służy do wymuszania posłuszeństwa wobec władzy lub jest wykorzystywana przeciwko przeciwnikom politycznym. W państwie prawa środki techniki operacyjnej pozostają pod ścisłą kontrolą, a informacje uzyskane z podsłuchów służą przede wszystkim potrzebom procesowym. Jeżeli nie mają znaczenia dowodowego, są komisyjnie niszczone, a w niektórych krajach osoby podsłuchiwane są powiadamiane o takich sytuacjach. Pereelowska zasada rozdzielenia czynności operacyjnych od procesowych, umożliwiała gromadzenie teczek na każdego, bez żadnej weryfikacji sądowej. Ten podział zachowano po 1989 r. i do dzisiaj policja czy ABW może zbierać informacje operacyjne o obywatelach bez planu ich wykorzystania w sądzie. Kontrola sądowa nad tym procederem jest tylko iluzoryczna. Formalnie zgodę na zastosowanie podsłuchu musi wydać sąd. Decyzję podejmuje jednak jeden sędzia, opierając się wyłącznie na materiałach przekazanych przez prokuratora. Jednak i wówczas służby specjalne mogą korzystać z furtki w przepisach, pozwalającej w sprawach nagłych, (gdy na przykład może dojść do zniszczenia ważnych dowodów), na stosowanie przez kilka dni podsłuchu bez zgody sądu.
Jeszcze gorzej wygląda sprawa z kontrolą  billingów telefonicznych. Kwestii ich uzyskania przez służby nie normują żadne przepisy, wystarczy uzgodnienie z operatorem. Warszawska Prokuratura Okręgowa mogła więc bezpiecznie stwierdzić, że „nie było wystąpień o billingi Lecha i Marii Kaczyńskich”, skoro ABW mogła podać tylko sam numer telefonu, nie informując nawet, w jakiej sprawie prowadzona jest kontrola operacyjna, ani do kogo należy telefon. Dopiero niedawno Prokurator Generalny przyznał, że kwestię pobierania billingów należy uregulować, bo stanowi ona sposób na inwigilację, wyłączoną spoza jakiejkolwiek kontroli.
Teoretycznie zatem państwo może podsłuchać każdego – za zgodą prokuratora i sądu lub bez ich zgody. Praktycznie jednak robią to pracownicy firm telekomunikacyjnych z wydziałów odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Zwykle są to byli oficerowie służb, policji, o różnych powiązaniach w biznesie i polityce. Taką funkcję sprawował w latach 2005-2006 obecny szef ABW Krzysztof Bondaryk, pracując dla Zygmunta Solorza w Polskiej Telefonii Cyfrowej - operatorze sieci komórkowych Era i Heyah.
Warto wspomnieć o okolicznościach, w jakich Bondaryk objął stanowisko szefa ABW. Powołano go w wielkim pośpiechu, jeszcze przed udzieleniem prezydentowi odpowiedzi na przesłane przez niego pisemne zastrzeżenia i pytania odnośnie kandydatury. Pytania zadane przez Lecha Kaczyńskiego dotyczyły przeszłości Krzysztofa Bondaryka, a mianowicie: w jakich firmach i na jakich stanowiskach pracował oraz czy ABW prowadzi postępowanie wobec którejś z tych firm, a także czy wyjaśniono przyczyny odwołania Bondaryka z funkcji wiceministra spraw wewnętrznych w rządzie Jerzego Buzka i czy jest prawdą, że próbował przejąć i wykorzystać dokumentację tzw. akcji "Hiacynt". Prezydent pytał też, czy w śledztwie dotyczącym wycieku tajnych informacji z Ery, mogą być w przyszłości postawione Bondarykowi zarzuty. Ta ostatnia sprawa miała miejsce w okresie, gdy w Erze działały dwa zarządy roszczące sobie prawo do kierowania spółką. Jeden związany z francuską firmą Vivendi, a drugi z Elektrimem Zygmunta Solorza. Jedną z odsłon ówczesnej wojny właścicieli było zawiadomienie prokuratury o popełnieniu przestępstwa „ujawnienia informacji stanowiących tajemnicę państwową”. Według francuskiego właściciela ludzie z konkurencyjnego zarządu kopiowali dane o klientach Ery. I to dane szczególne - bowiem chodziło o billingi ludzi, którymi w ostatnich latach interesowały się służby specjalne. W zawiadomieniu z roku 2005 o kopiowanie danych abonentów oskarżono właśnie Krzysztofa Bondaryka, który odpowiadał w Erze za współpracę ze służbami, m.in. przy zakładaniu podsłuchów i sprawdzaniu billingów.
Warto też wiedzieć, że w telefonii komórkowej stosuje się wybiórczo tzw. podsłuchy techniczne. Są one zakładane legalnie, ale powinny być zapisywane w tzw. czarnych skrzynkach. Chodzi m.in. o sprawdzanie jakości połączeń abonentów. Jeśli zdarzy się, że decyzje o wyborze abonenta będzie podejmował ktoś „dobrze poinformowany”, można przy pomocy podsłuchu technicznego podsłuchiwać nawet prezydenta czy szefa służb specjalnych, a następnie zniszczyć dowody takiej operacji. Faktycznie więc, dla założenia podsłuchu wystarczy dziś kontakt z pracownikiem operatora telekomunikacyjnego i podłączenie się do wybranej linii.
Już tylko ten krótki przegląd obecnej sytuacji, pozwala przyjąć, że inwigilacja prezydenta i osób z jego Kancelarii nie nastręczały służbom żadnych problemów. Choć ABW i prokuratura zaprzecza, by występowano o bilingi prezydenta, taka informacja znajduje się w styczniowym artykule „Rzeczpospolitej”, gdzie napisano, iż „sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW”.

Sprawa wydaje się tym bardziej poważna, że w tym samym czasie służba Krzysztofa Bondaryka doprowadziła do sytuacji, w wyniku której mogło dojść do naruszenia bezpieczeństwa systemu szyfrującego tajne rozmowy prezydenta i innych najważniejszych urzędników państwowych. Chodzi o sprawę spółki TechLab2000 i produkowany przez nią system kryptograficzny Sylan (System Łączności Niejawnej), oferujący rozwiązania dla analogowych, cyfrowych i bezprzewodowych sieci telefonicznych. Jego skuteczność polega na stosowaniu jednorazowych,  generowany losowo kluczy kryptograficznych, których szybkie rozszyfrowanie (i podsłuchanie rozmowy) wymagałoby takiej mocy obliczeniowej, że w całym wszechświecie nie starczyłoby krzemu na komputery.  Sylan znalazł m.in. zastosowanie w Kancelarii Prezydenta i Kancelarii Premiera, pozwalając na prowadzenie rozmów telefonicznych na poziomie tajnym.
 W roku 2009 spółka TechLab2000 stała się przedmiotem zadziwiających działań ze strony Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W listopadzie ujawniono, że producent Sylana z powodu problemów finansowych zmuszony został do zastawienia dokumentacji dotyczącej systemu w białostockiej spółce Biatel. Ponieważ TechLab miał nie wywiązać się ze spłaty zadłużenia w terminie, dokumentacja (zdaniem Biatela) przeszła na własność tej firmy. Zachodziło podejrzenie, iż pracownicy spółki Biatel mogli zapoznać się z tajną dokumentacją.. Choć TechLab2000 poinformował ABW o mającej nastąpić transakcji, a ta nie wyrażała wówczas żadnego sprzeciwu, to w 2009 roku Agencja złożyła  zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu ujawnienia tajemnicy służbowej.  O sprawie pisałem obszernie, w listopadzie 2009 roku, w cyklu trzech tekstów zatytułowanych „Tajne łącza, tajne interesy – czyli w co gra ABW?”, wskazując m.in. na wcześniejsze działania spółki Biatel S.A na styku służb i polityki.
Okazało się, że ABW- instytucja certyfikująca urządzenia kryptograficzne, od 2 lat odmawiała certyfikowania wyrobów TechLab2000. Doprowadziło to firmę do poważnych problemy finansowych i wymusiło zawarcie niekorzystnej umowy o współpracy ze spółką Biatel S.A. W wydanym wówczas oświadczeniu TechLab oskarżał ABW o zamiar bezprawnego wyeliminowania systemu Sylan z rynku i informował o liście interwencyjnym wysłanym do premiera Donalda Tuska, w którym wskazywano na zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa.  Na początku listopada 2009 roku, doszło w tej sprawie do spotkania szefostwa TechLab2000 z Jackiem Cichockim, sekretarzem Kolegium ds. Służb Specjalnych.
Tak wówczas, jak i później sprawa niejasnych działań ABW nie wzbudziła żadnej reakcji. Nie wiemy też, jak zakończyło się śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy służbowej. Podobnie, jak w wielu innych intrygujących sprawach, również nad tą zaciągnięto zasłonę milczenia.
Wiemy natomiast, że system Sylan był stosowany w Kancelarii Prezydenta, a z aparatu firmy TechLab2000 korzystał prawdopodobnie prezydent Lech Kaczyński.  Jeśli firma TechLab została celowo doprowadzona do stanu, w którym musiała podjąć współpracę ze spółką Biatel, to zaś naraziło bezpieczeństwo dokumentacji tajnego systemu Sylan – za tę sytuację odpowiada Agencja sprawująca nadzór kontrwywiadowczy nad tego rodzaju firmami. Jeśli zaś, (jak sugeruje TechLab) chodziło o wykluczenie jej z rynku i forsowanie innych, pozakrajowych rozwiązań, trzeba tym uważniej przyjrzeć się reakcjom ABW i  pytać o działania podjęte przez Donalda Tuska - osobiście nadzorującego wszystkie służby specjalne. Premier tego rządu nie raz udowodnił, że tratuje służby specjalne jako narzędzie władzy politycznej, a ich działania podporządkowuje interesom grupy rządzącej.
Trzeba zatem koniecznie zwrócić uwagę na zadziwiającą korelację, między inwigilacją prezydenta podjętą w związku ze śledztwem w sprawie przecieku raportu ABW, a podejmowanymi w tym samym okresie czynnościami Agencji w sprawie tajnego systemu kryptograficznego, obsługującego Kancelarię głowy państwa.  Jakkolwiek zarząd firmy TechLab 2000 zapewnia, że Sylan jest tak skonstruowany, że nawet dokładne poznanie jego dokumentacji nie narusza bezpieczeństwa tajnych rozmów, nie można wykluczyć, że chodziło o eliminację nazbyt skutecznego systemu i zastąpienie go innym, mniej efektywnym rozwiązaniem. 

Gdy w październiku 2009 roku ujawniono, że ABW zbierając materiały w sprawie Wojciecha Sumlińskiego podsłuchiwała dziennikarzy i adwokatów, Donald Tusk deklarował: „Przyjrzę się całej tej sprawie, bo wszyscy mamy dosyć takiej atmosfery narastającej nieufności wynikającej z takiego poczucia, że ciągle ktoś kogoś podsłuchuje i dlatego nie powiem, że dobrze się stało, bo źle się dzieje w tej materii, ale szybko przejrzymy, po pierwsze przepisy, po drugie praktykę.” Obłuda tych słów ze strony człowieka, który musiał wiedzieć o inwigilacji prezydenta, jest aż nadto widoczna. Rok wcześniej histerię ludzi Platformy i rządowych mediów wywołały konfabulacje Kazimierza Marcinkiewicza, który dywagował, jakoby miał być podsłuchiwany na zlecenie Lecha Kaczyńskiego. Poseł PO Sebastian Karpiniuk posunął się wówczas do stwierdzenia, że należałoby rozpocząć procedurę impeachmentu w stosunku do prezydenta.
Dziś ludzie PO i ich media mocno zamykają oczy na skandal związany z inwigilacją Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki i bagatelizując problem próbują wmówić Polakom, że afera jest wymysłem PiS-u. Tymczasem sprawa podsłuchiwania urzędującego prezydenta, przez służbę specjalną podległą premierowi z PO, ma kaliber największej afery III RP. Nie chodzi tylko o ewidentne naruszenie prawa przez ABW.
Teza, że podstawą uzyskiwania billingów przez szefa ABW może być umowa z operatorem, stanowi nieporozumienie. Kontrola rozmów telefonicznych dotyczy podstawowych praw obywatelskich, dlatego musi więc być uregulowana aktem ustawowym. Korzystanie z billingów bez takiej podstawy prawnej narusza prawo” – grzmiał prof. Marian Filar, gdy dziennikarze „Gazety Wyborczej” oskarżali niedawno służby, że w okresie rządów PiS –u korzystały z ich billingów telefonicznych. Rzecznik praw obywatelskich wystąpiła na początku stycznia br. do premiera o podjęcie działań dla zmiany zasad dostępu do billingów przez służby specjalne i "dostosowanie go do standardów konstytucyjnych". Reakcja rzecznik została wywołana wrzaskiem podniesionym przez „Gazetę Wyborczą”, a w liście do Tuska padają twierdzenia, że zasady dostępu do billingów są niezgodne z Konstytucją RP oraz z Europejską Konwencją o Ochronie Praw Człowiek  Można się zastanawiać, czy w podobny sposób owe autorytety prawne zareagują na fakt bezpodstawnej inwigilacji prezydenta RP i jego małżonki, czy zechcą domagać się rzetelnego śledztwa mającego wyjaśnić przyczyny działań ABW?
Nie sposób dziś wykluczyć, że sprawa podsłuchów ma przede wszystkim wymiar polityczny, a inwigilacja głowy państwa służyła bieżącym interesom grupy rządzącej. Lech Kaczyński stanowił „zagrożenie” dla państwa Tuska i Komorowskiego - o czym wielokrotnie nam przypominano. Nie wiadomo, jakie szczegółowe informacje uzyskały służby dzięki zastosowaniu metod operacyjnych, czego informacje te dotyczyły, przez kogo i w jakich obszarach zostały wykorzystane. W roku poprzedzającym tragedię smoleńską dość było punktów zapalnych i konfliktów między prezydentem, a obozem rządowym. Informacje uzyskane z inwigilacji lub podsłuchów mogły zostać wykorzystane do działań wyprzedzających decyzje Kancelarii Prezydenta, ale także do paraliżowania inicjatyw prezydenckich. Wiedza pochodząca z prywatnych rozmów urzędników Kancelarii, byłaby pomocna podczas kontaktów oficjalnych lub poprzez stworzenie „komprmateriałów” wykorzystana do wielorakich nacisków.
Trudno zapomnieć, że różnice zdań, głównie w zakresie polityki historycznej i międzynarodowej dawały rządzącym pretekst do licznych ataków i rozgrywek. Zaangażowane w nie ośrodki władzy i ich media korzystały z każdej okazji, by oczernić i zniesławić Lecha Kaczyńskiego. Konflikty te zostały również  wykorzystane przez Rosjan do rozdzielenia wizyt premiera i prezydenta w Katyniu.  Dopóki sprawa inwigilacji głowy państwa, w okresie poprzedzającym 10 kwietnia nie zostanie rzetelnie wyjaśniona, nie można wykluczać jej związku z przygotowaniami do uroczystości katyńskich i skojarzeń z tragedią smoleńską. Już dziś kładzie się ona ponurym cieniem na cały okres rządów Platformy, potwierdzając hipokryzję jej polityków i wyraźne ciążenie do metod państwa policyjnego. 



Artykuł opublikowany w nr.6/2011 „Gazety Polskiej”.

2 komentarze:

  1. Ta gigantyczna afera w normalnym demokratycznym Państwie zmiotła by ze sceny politycznej Premiera, który ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za to oraz jego zaplecze polityczne. A u nas cisza w mediach jak by nic nigdy nic się nie wydarzyło.
    Ten skandal pokazuje ponownie, że Polska wbrew wszelakiej opinii nie jest państwem demokratycznym, a atrapą sfonu postkomunistycznego. To dawne służby stworzyły dzisiejsze kluczowe media elektroniczne - kontrola na przesyłem informacji w myśl zasady - nadawca, kanał, przesył, odbiorca. To ludzie tamtych służb mają dziś w Polsce kontrolę na polityką, finansami, bankowością, mediami, prokuraturą, służbami specjalnymi. Problem polega również na tym, że oni jak się wydaje nadal wiernie służą MOSKWIE.
    To potwierdza, że POLSKA nie ma swoich służb specjalnych.

    OdpowiedzUsuń
  2. Polska "Watergate" w pelnej odslonie! Polecialyby lby, gdybysmy nie byli republika bananowa albo raczej ruskim kolchozem.

    Te zdumiewajace korelacje wydarzen udowadniaja po, raz kolejny, teze, ze Putin wdrazal plan powrotu na dawne ruskie dominia systematycznie i na dlugo przed Zamachem Smolenskim, ktory byl tylko jednym z jego elementow.

    Jestesmy agenturalnym rajem. Do annalow historii wejdzie nowe pojecie: qasi - zaboru bez aneksji terytorialnej i dezintegracji formalnej wladzy politycznej, ale z pelna kontrola zaborcy.

    Pozdrawiam ,
    zoom

    OdpowiedzUsuń