Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

poniedziałek, 3 czerwca 2019

MY CZY ONI ?

Jeśli nie przyjmiemy prawdy o dychotomii My-Oni i nie nazwiemy po imieniu gromady Obcych, nie mamy szans na zerwanie z sukcesją komunistyczną i odbudowę wolnej państwowości.
Tej prawdy nie znajdziemy w podręcznikach historii. Nie usłyszymy o niej z ust przedstawicieli elit intelektualnych. Nie powiedzą nam o tym z ambon i nie wyjawią w listach pasterskich.
Prawda o genezie tego państwa i trwałym podziale My-Oni jest nieobecna w słowach polityków, w partyjnych programach i deklaracjach. Przemilczają ją publicyści i dziennikarze – zawsze w służbie którejś z partii i koterii.
Została wyklęta tak dalece, że nie wolno o niej wspominać i tak tchórzliwie, że wyłączono ją z publicznych dyskusji, a kto chciałby uczynić z niej przedmiot refleksji, musi liczyć się z mianem „siewcy nienawiści” i „burzyciela porządku publicznego”.
                 Dychotomii My-Oni nie stworzyły „kwestie polityczne”, nie wyznaczył jej światopogląd ani różnice w ocenie spraw polskich.
Jest konsekwencją półwiecza okupacji sowieckiej i trzech dekad sukcesji komunistycznej, pod nazwą III RP. Jest efektem zainfekowania polskości obcym tworem komunizmu i narzucenia nam fałszywej wspólnoty z Obcymi.
Wynika z przekleństwa „skazy pierworodnej” - okresu instalowania okupacji sowieckiej, gdy zgraję degeneratów i zdrajców, przywiezionych tu na ruskich czołgach, kazano uznawać za przedstawicieli państwa polskiego i obdarzono nienależnym mianem Polaków. Odtąd przyjęcie fałszywej normy – jakoby Polakiem był ten, kto urodził się na terytorium naszego kraju i posiada polskie obywatelstwo, determinuje oceny dotyczące przynależności do wspólnoty narodowej.
Wraz z fałszem państwowości skażonej okupacją komunistyczną, III RP odziedziczyła strukturę społeczną, opartą na „wspólnocie” Polaków z Obcymi.
Funkcjonariusze sowieckiego reżimu – esbecy, partyjniacy, sędziowie, stali się „elitą” tego państwa, zaludnili jego instytucje i zawłaszczyli życie publiczne. Zainfekowali je nie tylko swoją obecnością, ale wprowadzeniem następców - dzieci i wnuków agentury, potomstwem prześladowców i sługusów reżimu oraz niezliczonym mrowiem sukcesorów, złączonych wspólnotą interesu, więzami zawodowymi i towarzyskimi.
Stało się tak, ponieważ większość z nas dawno zrezygnowała z podstawowej dychotomii My-Oni i wyzbyła świadomości, że komunizm jest tworem obcym i wrogim polskości.
Stąd, był tylko krok do potraktowania Obcych jako partnerów i nazywania ich Polakami.
W przestrzeni zakłamanej i zagarniętej przez ośrodki propagandy, w której strażnikami podziałów stali się semantyczni terroryści, nie było miejsca na wytyczenie tej dychotomii. Nie znalazł się nikt, kto miałby odwagę nazwania Obcych po imieniu i odmówienia im przynależności do wspólnoty.
Od czasu paktu „okrągłego stołu” i antypolskiej mistyfikacji 4 czerwca, w tej przestrzeni dominują koncyliacyjni oszuści, piewcy „zgody narodowej” i „porozumień ponad podziałami”. Dominuje „wspólnota brudu”, rządy genetycznych „georealistów” i partyjnych „pragmatyków”, którzy z kłamstwa o „budowaniu nowoczesnej państwowości”, uczynili drogę do likwidacji narodu.
Jeśli są dziś tacy, którzy nadal nie potrafią zrozumieć haniebnych zachowań tzw.”opozycji”, jeśli nadal epatuje się nas antypolską retoryką tych środowisk, szokuje ich zaprzaństwem i dowodami obcości –to tylko dlatego, że obecne państwo, z jego partiami, mediami i instytucjami historycznymi, odrzuca elementarną dychotomię My i Oni i fałszuje obraz sukcesji komunistycznej.
Jeśli po doświadczeniach roku 2010, ktoś wykazuje „zdziwienie” postawami Obcych lub dopatruje się w nich „różnic politycznych”, niczego nie pojął z logiki zamachu smoleńskiego i jest zaledwie żałosnym ślepcem.
Dekady „oswajania” z komunizmem, a dziś – budowania „wspólnoty” z jego bękartami, zatarły w nas zdolność takiego postrzegania rzeczy i to, co było naturalne dla naszych przodków i decydowało o zachowaniu tożsamości narodowej, stało się dziedzictwem dawno utraconym.
Świadomość, że czyny popełnione przez sukcesorów komuny, wykluczają z polskiej wspólnoty i są dowodem wrogości tych środowisk – jest obca dla większości Polaków.
Obca dlatego, że ci, od których winniśmy wymagać prawdy o realiach III RP i wypełnienia obowiązku ukarania zdrajców, okłamują nas parcianą retoryką i wiodą do kolejnego etapu „zgody narodowej”.
Uznawanie ludzi poprzedniego reżimu za jakąś „opozycję”, nadawanie im praw honorowych, celebrowanie ich słów i traktowanie z polityczną atencją – jest więcej niż głupotą i więcej niż aberracją.
Jest zbrodnią fałszu, dokonywaną na otumanionych i niezdolnych do obrony Polakach.


           Bezczelne zachowania Obcych, zdrada, donosicielstwo i rozliczne akty łamania prawa, są powszechnie akceptowane i przedstawiane przez rządową propagandę, jako argument „walki politycznej”. Okłamuje się nas, że taka postawa „opozycji” świadczy o skuteczności „dobrej zmiany” i jest dowodem jakiegoś strachu przed rządami Prawa i Sprawiedliwości.
To oczywisty nonsens, bo podobne reakcje ludzi prymitywnych i tchórzliwych (a innych nie ma w środowisku Obcych) może wzbudzać tylko poczucie bezkarności oraz pewność,że mają do czynienia ze słabym i nędznym przeciwnikiem.
Sytuacje, jakich jesteśmy świadkami: ignorowanie prawa, działalności agentury wpływu, dywersja propagandowa, nawoływania do siłowych rozwiązań czy jawny pucz ludzi zwanych „sędziami”, nie stanowią zagrożenia dla luminarzy „dobrej zmiany”. Niosą natomiast katastrofalne skutki dla Polaków: prowadzą do obniżenia ( i tak drastycznie niskiego) progu przyzwolenia na zło, do degradacji instytucji państwa ( i tak już zdegradowanych), do moralnej deprawacji społeczeństwa.
Jeśli ludzie widzą – na co przyzwala się nietykalnej kaście sądowej, jak chronieni są zdrajcy i kanalie, jeśli mają świadomość podziału na „równych” i „równiejszych” - zawdzięczamy to „pragmatykom” z partii Kaczyńskiego i ich żałosnej niby-polityce.
Takie zjawiska nie byłyby akceptowalne i nie mogłyby dewastować życia publicznego, gdyby prawda o dychotomii My-Oni stała się podstawą wolnej państwowości.
W miejsce tej prawdy, karmi się nas kłamstwem o mitycznej „wojnie polsko-polskiej”, a istniejące podziały tłumaczy „pluralizmem politycznym”.
Wiele lat temu napisałem, że nigdy nie było i nie ma takiej wojny.
To nie Polacy walczą ze sobą i nie polityczne podziały nas dzielą.
Jest natomiast walka Polaków z Obcymi, w której ci ostatni chcą uchodzić za reprezentantów "innej wizji" Polski i uzurpują sobie prawo uczestnictwa "w wielkiej wspólnocie żyjących".
Jest wojna z apatrydami - ludźmi bez ojczyzny,wykorzenionymi z polskiej tradycji i kultury.
Z dziećmi i wnukami sowieckich agentów, przywiezionych tu przez okupanta i zainstalowanych na naszej ziemi.
Jest wojna ze zdrajcami, złodziejami i kolaborantami, których to państwo namaściło na "polską elitę".
Kto tak postrzegałby realia III RP, musiałby przyjąć, że wszelkie nawoływania do "kompromisów i pojednań", są aktem narodowej zdrady i prowadzą do zabójczego mezaliansu Polaków z Obcymi.
Bo fałsz "porozumienia" i "zgody narodowej", jest naturalną bronią Obcych i nie ma nic wspólnego z dążeniami Polaków. Ta załgana retoryka – którą będziemy słyszeli z okazji hańby 4 czerwca -zawsze ujawniała intencje oszustów, ale też zamysł przymusowej integracji polskości i komunizmu. Stosując ów zabieg, Obcy chcieli wedrzeć się w strukturę polskiego społeczeństwa i zmusić je do stworzenia sztucznej wspólnoty.
Wiedzieli, że ukazanie różnic dzielących My od Oni i wytyczenie ostrej granicy, byłoby dla nich zabójcze.
Jeśli są wśród „patriotów” tacy, którzy bełkoczą dziś o „zakończeniu wojny polsko-polskiej" i nawołują do "zjednoczenia ponad podziałami", rzucają Obcym bezcenne koło ratunkowe i działają w ich interesie.
Gdy w maju 2010 roku opublikowałem tekst „My i Oni”, zakończyłem go słowami:
My i Oni to podział dziś konieczny. Kto boi się takiej dychotomii, niech zostanie w „Polsce Ketmanów”. Ten podział jest konieczny, by stworzyć nową Polskę”.
Z perspektywy dziewięciu lat, mogę powiedzieć, że niewielu odważyło się dostrzec realia historycznej dychotomii, a jeszcze mniej, podjęło próbę rewizji swoich postaw i poglądów.
Uważam to za naturalne, bo wizja nowej Polski i prowadząca do niej droga długiego marszu, nie są zadaniem dla „mas” i nie mogą oczekiwać powszechnej akceptacji.
Przeszkodą jest nasz lęk przed wytyczeniem linii podziału, przed wyzwaniem, jakie stawia dychotomia My-Oni. Ze wszystkimi konsekwencjami wyboru: nakazem rozstania z mitologią III RP, z sympatiami politycznymi, pokusą stadnego myślenia.
Przejście na "drugi brzeg", wymaga przezwyciężenia dziesiątków mitów, jakie zaszczepiła nam obecna "klasa polityczna", rozstania z mentalnością niewolników i odrzucenia nauk doktrynerów. Wymaga semantyki nieznanej mitologom demokracji i przywrócenia znaczenia pojęciom tak elementarnym, jak „swój” i „obcy”, „dobro” i „zło”, „prawda” i „fałsz”.
Zakończona niedawno farsa „euro-wyborów”, doskonale ukazała problem z przyjęciem takiej optyki. Postulat bojkotu „świąt demokracji” musiał być niezrozumiały dla ludzi odrzucających tą dychotomię, dla zanurzonych w zwodniczej „bieżączce”, w małych gierkach i wielkich szwindlach grupy rządzącej. Takim ludziom, postulat bojkotu jawił się jako akt kapitulacji, dowód wrogości i „działania na szkodę”.
Świadomość, że mieliby odrzucić jeden z mitów pustoszących umysły Polaków– o „państwie prawa i demokracji”, a zamiast wiary w bezwartościowe karteczki i wsłuchiwania w głos partyjnych ćwierćinteligentów, wziąć się za robotę budowania małych ojczyzn – paraliżuje, rodzi strach i złość.
Ciężko rozstać się z przeświadczeniem, że „wspólnocie” z Obcymi zawdzięczamy „demokrację”, a głos oddany w wyborach, decyduje o sprawach polskich. Jeszcze trudniej zrozumieć, że każdy dzień podtrzymywania tego mitu, działa na korzyść Obcych, a każdy „akt wyborczy” legitymuje ich obecność. To ich „święto” i ich „wybory”. Rozgrywane według zasad narzuconych przez „ojców założycieli” - wyłącznie po to, by zapewniały Obcym żerowanie na polskiej wspólnocie.

Ta myśl może się wydać śmieszna, ale jedyny sposób walki z dżumą to uczciwość” – mówi jeden z bohaterów „Dżumy”.
I zapewne - jest to myśl śmieszna, gdy widzimy jak żyją ludzie prawi, nieprzystosowani do realiów III RP, zepchnięci na jej margines.
Ci, dla których życie we „wspólnocie” z Obcymi jest piekłem.
Dlatego uczciwość wymaga, by granice My-Oni zostały wytyczone. Wbrew narracji partii rządzącej, wbrew tchórzliwym wywodom „intelektualistów” i pustosłowiu mitomanów – Obcych trzeba nazwać po imieniu i wykluczyć z polskiej wspólnoty.
Nie po to, byśmy mieli kierować się nienawiścią, ale z tej przyczyny, by za rok, dwa lub lat dziesięć, nie stanąć wobec wyboru: My czy Oni?
Tego obowiązku nie da się zastąpić „walką polityczną”, ani oczekiwaniem na „wynik wyborów”. Na nic jakakolwiek krytyka i piętnowanie zachowań „opozycji”.
Póki nasi rodacy nie zrozumieją, z kim mają do czynienia, a Obcy nie doświadczą wykluczenia z narodowej wspólnoty, ten zabójczy związek będzie niszczył życie Polaków.
Skoro tej powinności nie można oczekiwać od państwa i nigdy nie zdobędą się na nią dzisiejsi „patrioci”, trzeba decyzji indywidualnych, podejmowanych przez tych, którzy chcą zerwania z sukcesją komunistyczną.
Uświadomienie sobie, że jesteśmy My i są Oni - to metoda na ożywcze, odważne spojrzenie na sprawy polskie. Na taki punkt widzenia, który daje poczucie wolności i wyzwala z ograniczeń stawianych przez establishment III RP.
W logice dychotomii My-Oni, która zawsze dotyczy poczucia tożsamości, mieści się prawda, że Polska należy do nas. Prawda, przed którą uciekają zwolennicy obecnego układu i drżą polit-poprawni głupcy - by w imię partyjnych interesów, akceptować każdą agresję Obcych.
Tyle razy przywoływany tu J.M. Rymkiewicz, zakreślił tę powinność w prostych słowach:
Nawet nazywać ich nie warto – w ogóle nie warto się nimi zajmować, najlepiej jest uznać, że ich nie ma.
Trzeba wychodzić, kiedy wchodzą, odwracać się, kiedy do nas podchodzą.
Polska należy do nas, a oni niech sobie gadają w swoich postkolonialnych telewizjach, co chcą, niech sobie piszą w swoich postkolonialnych gazetach, co im się podoba.
Nas to nie dotyczy.
                A nie dotyczy, nie dlatego, żebyśmy uciekali w „wewnętrzną emigrację” i z piedestału postaw „jedynie słusznych” zrzędzili na realia tego państwa, ale z tej przyczyny, że „świat zaczyna się od dokładnego, ostrego widzenia. Ostrego widzenia przedmiotów w jasnym obiektywnym świetle. Bez cienia” - jak pisał Książę Poetów.
Wytyczenie granicy My-Oni jest darem „ostrego widzenia” i takiego pojmowania spraw polskich, które prowadzi do autentycznej wolności. Odnajdując ludzi podobnie myślących - choćby jednego na tysiąc, będziemy na dobrej drodze do odbudowy naszej tożsamości.
Takich rzeczy, nie dokonuje się w pojedynkę. Są możliwe, gdy po długiej, pełnej trudów drodze, można odnaleźć wartość słowa – My.


***

Bardzo dziękuję Darczyńcom, dzięki którym blog nadal może funkcjonować.

5 komentarzy:

  1. Dziękuję za te słowa. Właśnie tak myślę od lat.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że to odpowiedni kawałek na 4 czerwca - ,,Więc jeśli wiarę nosisz w swoim sercu i jesteś gotowy na naszej walki trud wspomóż jak możesz ten naród niepokorny by w niebyt zepchnąć komunizmu smród" https://www.youtube.com/watch?v=QU6Y2MecnnQ&feature=youtu.be&fbclid=IwAR3zf2TR4iO-4d_ecgipjk42iJlDYpNHdVu3tGvRy34mgNqPI4bL548SPD8

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... widzisz "...darek", tylko "ten narod" nie jest juz "narodem niepokornym", jest narodem niewolnikow, zniewolonym! I jak, i przez kogo, i przez co, dotrzec do niego z wyzwolonym przeslaniem? Dzieki "Bezdekretowi" ze probuje, na ile moze, siac te ziarna wolnosci, ale gdzie padna i ile wydaja owoc (30, 60, 100), ktoz to wie?

      uklony
      M. Lappalainen

      Usuń
    2. Nadzieja umiera ostatnia, jaki byłby sens naszego żywota gdybyśmy jej nie posiadali. Ten naród niepokorny, to właśnie my, którym przyświeca to miejsce stworzone przez Pana Ściosa i także wiele innych przyczółków Polskości. Ważne, by się w tym wszystkim nie pogubić. Stworzony sztuczny pęd życia nie wpływa pomyślnie na tworzenie drogi do wolnej Polski, lecz kropla drąży skałę. Dla wielu sama myśl ile czasu potrzeba by osiągnąć cel, wprowadza zwątpienie, ale innej drogi nie ma, bo nie widać nikogo na horyzoncie, kto sypnąłby kasą dla przyspieszenia sprawy. Pozdrawiam - Dariusz Nawara

      Usuń
  3. Rzecz w tym, że czasu już nie mamy na czekanie,na krople.....

    OdpowiedzUsuń