Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

wtorek, 14 lutego 2012

ŻOŁNIERZE INFORMACJI

Prolog

Przed 12 laty, podczas międzynarodowej konferencji poświęconej bezpieczeństwu, Oleg Gordijewski, pułkownik KGB, który w latach 70. podjął współpracę z brytyjskim MI6, ostrzegał, że służby rosyjskie pracują nad stworzeniem specjalnych „grup uderzeniowych”.  W ich skład mieli wchodzić absolwenci kierunków informatycznych oraz hakerzy aresztowani za przestępstwa internetowe. W zamian za współpracę ze służbami, władza gwarantowała im godziwe zyski i całkowitą bezkarność. Efekty tego werbunku stały się widoczne już w roku 2002, gdy studenci - hakerzy z Tomska zaatakowali stronę "Kaukaz-Center" działającą na szwedzkim serwerze. W specjalnym komunikacie wydanym wówczas przez FSB stwierdzono, że działania te "nie są sprzeczne z rosyjskim prawem" i  zasługują na najwyższy szacunek, jako "wyraz orientacji politycznej rosyjskiej młodzieży". Ataki hakerów-patriotów powtórzono w 2005 roku, blokując ponownie stronę „Kaukaz-Center” oraz rosyjskie strony internetowe mediactivist.ru, "Echa Moskwy", "Nowaj Gaziety" i "Radia Swoboda".
17 maja 2005 w amerykańskiej Izbie Reprezentantów odbyły się przesłuchania w sprawie kradzieży własności intelektualnej w Rosji.. Przypomniano wypowiedź ówczesnej sekretarz stanu Condoleezzy Rice, iż „w Rosji nie istnieją ramy prawne do ścigania tych, którzy angażują się w piractwo”. Przewodnicząca Biura Przedstawiciela Handlowego USA Victoria Espinel, zwracała uwagę na oficjalne stanowisko rządu rosyjskiego, z którego wynikało, że piractwo w Rosji istnieje ponieważ „ceny legalnych produktów pochodzących z USA są zbyt wysokie”. Eksperci podkomisji uznali, że „Rosja stała się głównym eksporterem pirackich materiałów. Oprócz sprzedaży nielegalnych nagrań muzycznych, filmów i oprogramowania komputerowego, Rosja eksportuje ogromne ilości nielegalnych produktów na inne rynki. Co najmniej dziewięć z 34 fabryk kopiujących pirackie płyty CD i DVD znajduje się pod opieką rządu rosyjskiego i należy do przedsiębiorstw o tzw. ograniczonym dostępie".  Przypomniano, że w sporządzanym corocznie raporcie Special 301 Report dotyczącym ochrony praw własności intelektualnej, Rosja znajduje się na czołowym miejscu „Priority Watch List” – czyli listy krajów, w których poziom naruszeń praw własności intelektualnej jest szczególnie wysoki. Już wówczas wyliczono, że w związku z nierespektowaniem praw autorskich w Rosji, amerykański przemysł stracił w roku 2005 ponad 1,7 miliarda dolarów i ponad 6 miliardów w ciągu poprzednich  5 lat.  Jednocześnie tylko w 2005 roku Rosja zarobiła na działalności pirackiej ponad 515 milionów dolarów.
Ponieważ FR zabiegała wówczas o poparcie Stanów Zjednoczonych w staraniach o członkostwo w Światowej Organizacji Handlu (WTO), podkreślano, że takie poparcie nie może zostać udzielone, a kwestie ochrony własności intelektualnej „muszą być załatwione przed przystąpieniem do WTO.”
Zaledwie rok później, rosyjski deputowany do Dumy, członek komisji ds. bezpieczeństwa Nikołaj Kurianowicz wystosował list do rosyjskich hakerów, w którym pogratulował im przeprowadzenia ataku na izraelskie witryny internetowe. Wzywając do kontynuowania działań, Kurianowicz napisał: "W bardzo bliskiej przyszłości, wiele konfliktów nie będzie toczyło się na otwartym polu bitwy, lecz w Internecie. Walczącymi zaś będą żołnierze informacji, czyli hakerzy". Nie trzeba było długo czekać, by zrozumieć znaczenie słów rosyjskiego polityka. 
W roku 2006 obiektem zmasowanych cyberataków stała się Estonia. Zablokowano strony rządowe, kancelarii prezydenta i głównych gazet, padły systemy bankowe oraz wewnętrzna sieć estońskiej policji. Estończycy zostali odcięci od dostępu do informacji, banków i pieniędzy. W efekcie ataku cybernetycznego doszło do całkowitego sparaliżowania kraju, nie działały instytucje rządowe, poczta, bankomaty, portale internetowe i sieci komórkowe. Premier Estonii Andrus Ansip pytany o okoliczności ataku powiedział: „Komputery, które wykorzystano, miały adres administracji prezydenta Putina. Akcja przeciwko Estonii była doskonale zsynchronizowana – w tym samym czasie demonstranci atakowali naszą ambasadę w Moskwie i przedstawicielstwo linii lotniczych. A oficjalna delegacja rosyjska, która odwiedziła Tallin, stwierdziła, że rząd Estonii powinien się podać do dymisji.
Dwa lata później, w identyczny sposób zaatakowano Gruzję. Rosyjscy hakerzy- patrioci złamali wówczas zabezpieczenia Amerykanów, aby w ten sposób zablokować najważniejsze gruzińskie serwery. Na wznowienie 20 stron internetowych gruzińscy informatycy potrzebowali tygodnia. W tym czasie wojska rosyjskie posunęły się w głąb Gruzji, wygrywając nie tylko pod względem militarnym, ale także informacyjnym, gdyż rząd w Tbilisi nie mógł informować świat o bieżących wydarzeniach.
Opublikowany w marcu 2010 roku Raport komisji ds.UE brytyjskiej Izby Lordów zawierał ostrzeżenie przed atakami cybernetycznymi i postulował ścisłą współpracę z NATO w celu „przygotowania się na odparcie ataku ze strony Rosji i Chin”. W październiku 2011 roku dyrektor FBI Robert Mueller, przemawiając w Izbie Reprezentantów USA, poinformował, że jednym z priorytetów agencji w ciągu najbliższych kilku lat stanie się walka z rosyjskim cyber-szpiegostwem i przestępczością internetową. Za „najgroźniejszych, światowych przestępców” Mueller uznał Rosję, Chiny i Iran, wskazując, że  ataki za którymi stoją te kraje mają coraz większy wpływ na funkcjonowanie rządów i światowych organizacji finansowych.
Dwa miesiące później gen. James Cartwright - były wiceprzewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów USA stwierdził, że za większością cyberataków na amerykańskie firmy i agendy rządowe stoi 12 chińskich grup cyberprzestępczych. Zdaniem Cartwrigha są one w dużej mierze wspierane lub wręcz sterowane przez rząd w Pekinie
W lipcu 2011 roku Simon Moores – doradca rządu brytyjskiego, wiceprzewodniczący Conservative Technology Forum i dyrektor międzynarodowej organizacji E - Crime Congress  zrzeszającej ekspertów ds. bezpieczeństwa IT porównał aktywność grup hakerskich do działalności Czerwonych Brygad w latach 70. i uznał, że są one narzędziem politycznym służącym interesom niektórych państw. Zdaniem Mooresa, grupy takie jak LulzSec i Anonymous – atakujące rządy i międzynarodowe korporacje – mogą być infiltrowane oraz inspirowane z zewnątrz, a ich członkowie nie muszą nawet wiedzieć, jaki jest prawdziwy cel ataków. Moores przypomniał, że wszystkie kampanie antynuklearne oraz tzw. ruchy pokojowe były w przeszłości inspirowane przez KGB i Stasi, zaś obecne działania - dokonywane w sieci internetowej – cofają nas w lata zimnej wojny.
Być może nastoletni haker uważa, że robi coś dobrego wykradając i ujawniając informacje handlowe lub atakując chciwych miliarderów, jednak w rzeczywistości jest on poddany manipulacji i wykorzystany do złowrogich celów przez kogoś, kto ukrywa się w sieci" – stwierdził Moores.

Kalendarium subiektywne

Po to, by dostrzec polityczną osnowę „sprawy ACTA” oraz kierunek, w jakim zmierzają działania „internetowych obrońców wolności”, trzeba dokonać zestawienia kilku zdarzeń. Jakkolwiek wydadzą się one różnorodne, łączy je jeden wspólny mianownik oraz interes państwa, które w tej sprawie bardzo chciałoby pozostać w cieniu.
 - W połowie listopada 2011 r. w Senacie USA rozpoczęły się debaty na temat wprowadzenia ustaw SOPA i PROTECT IP Act (czyli „Preventing Real Online Threats to Economic Creativity and Theft of Intellectual Property Act), dotyczących zwalczania obrotu towarami podrobionymi.
Jednocześnie Departament Sprawiedliwości oraz Immigration and Customs Enforcement (ICE) zapowiedziały przyspieszenie akcji blokowania serwisów internetowych sprzyjających wymianie plików chronionych prawami autorskim. Tylko w listopadzie 2011 zablokowano ponad 130 domen, a od końca 2010 roku przejęto w ten sposób 669 adresów. FBI zapowiedziała też podjęcie zdecydowanej walki z piractwem internetowym.
 - 11 grudnia 2011 podczas szczytu OBWE w Wilnie, Rosja odmówiła podpisania deklaracji o wolności słowa w Internecie. W dokumencie, którego brzmienie nie spodobało się ministrowi Ławrowowi zapisano m.in., że „ograniczenia wolności słowa w Internecie są dopuszczalne tylko wtedy, gdy spełniają one międzynarodowe standardy", zaś  "przymusowe blokowanie całych witryn, adresów IP, portów, protokołów sieciowych, lub określonych rodzajów zasobów internetowych (np. portali społecznościowych) jest środkiem ostatecznym". Zgodnie z deklaracją, nakładanie przez państwo jakichkolwiek filtrów, bez wiedzy i kontroli użytkowników, należy uznać za cenzurę. Państwo ma również obowiązek zadbać, aby internet był dostępny dla wszystkich.
 - 16 grudnia Rosja została oficjalnie przyjęta do Światowej Organizacji Handlu (WTO), zaś prezydent Obama wezwał Kongres, by uchylił tzw. poprawkę  Jacksona-Vanika, która ograniczała stosunki handlowe między Rosją a Stanami Zjednoczonymi.
W decyzji Rady o przystąpieniu Rosji do WTO zapisano m.in.: „Rosja zobowiązała się do pełnego stosowania postanowień porozumienia TRIPS od dnia przystąpienia do WTO, w tym postanowień dotyczących egzekwowania, bez stosowania żadnego okresu przejściowego.”
TRIPS (Trade-Related Aspects of Intellectual Property Rights) – jest porozumieniem zwieranym w ramach umowy stowarzyszeniowej z WTO i reguluje „wszystkie obszary własności intelektualnej, tj. ochronę praw autorskich i pokrewnych, w tym ochronę programów komputerowych i zbiorów danych oraz ochronę wykonawców, producentów fonogramów i organizacji nadawczych, patentów, praw do wzorów przemysłowych, znaków towarowych, geograficznych oznaczeń pochodzenia towarów, układów scalonych”. Celem porozumienia TRIPS jest zatem ochrona, dochodzenie oraz egzekwowanie praw własności intelektualnej.
Również 16 grudnia 2011 r. Rada UE podjęła decyzję upoważniającą państwa unijne „do podpisania porozumienia handlowego przeciw podróbkom (ACTA) z Australią, Kanadą, Japonią, Republiką Korei, Meksykiem, Maroko, Nową Zelandią, Singapurem, Szwajcarią i Stanami Zjednoczonymi.” François Head z biura prasowego Rady UE odpowiadając na pytania Dziennika Internautów dotyczące ACTA, napisał, iż „porozumienie jest otwarte do podpisania do 1 maja 2013 roku, a po tym czasie kraje WTO będą mogły do niego dołączyć; po podpisaniu rozporządzenie musi być ratyfikowane przez UE i kraje UE; porozumienie wejdzie w życie, kiedy ratyfikuje je co najmniej sześć stron.”
- 17  stycznia 2012 r. rosyjski minister Ławrow nieoczekiwanie oświadczył, że Rosja nie będzie realizowała zapisów umowy akcesyjnej WTO, dopóki Stany Zjednoczone nie wykreślą dyskryminującej ją poprawki Jackson'a-Vanik'a. Zdaniem Ławrowa „ograniczenia nakładane w trybie jednostronnym na jednego z członków WTO nie mogą pozostać bez odpowiedzi”. Poprawka Jackson'a-Vanik'a została wprowadzona w roku 1974 w celu ustanowienia ograniczeń w handlu (wysokie cła i inne opłaty wywozowe powodujące nieopłacalność importu) z państwami, które utrudniały swobodne podróżowanie po świecie i emigrację swoich obywateli. Wśród takich państw znalazł się  Związek Radziecki. Po jego upadku większość byłych republik sowieckich została wykreślona z „czarnej listy”, ale Rosja nadal się na niej znajduje, choć każdego roku Kongres USA udziela prezydentowi zgody na „zamrożenie” poprawki.
- 18 stycznia 2012 w proteście przeciwko umowom ACTA swoje strony wyłączyły m.in. Wikipedia, Minecraft, Reddit i Mozilla.
 - 18 stycznia przed oblicze Sądu Federalnego w Nowym Jorku trafił Władimir Zdorowenin - haker zatrzymany 27 maja 2010 roku w Zurychu i wydany niedawno do USA. Rosjanin wraz ze swoim synem jest oskarżony o rozliczne przestępstwa internetowe: włamania na strony instytucji amerykańskich, rozpowszechnianie programów szpiegowskich, oszustwa maklerskie oraz kradzieże dokonywane w sieci (w tym numerów kart kredytowych i haseł dostępu). Skradzione środki lokowano w bankach rosyjskich i łotewskich. Za popełnione przestępstwa grozi Rosjaninowi łączna kara 142 lata więzienia. FBI oczekuje, że zeznania Zdorowenina złożone przez nowojorskim sądem pozwolą poznać mechanizmy dokonywania tego typu przestępstw i ujawnią rzeczywiste powiązania hakera.
Nazwisko Zdorowenina znalazło się w raporcie rosyjskiego MSZ, dotyczącym „naruszeń praw człowieka w Stanach Zjednoczonych, UE, Kanadzie i Gruzji”, a on sam został zaliczony przez władze w Moskwie do osób, „których prawa są zagrożone przez sąd amerykański”. Prócz Zdorowenina na liście tej znajdują się nazwiska: handlarza bronią Wiktora Buta oraz pilota Konstantina Jaroszenki aresztowanego w Liberii przez amerykańską DEA za przemyt „tysięcy kilogramów narkotyków”.
- 19 stycznia na podstawie decyzji amerykańskiego sądu zamknięto serwery Megaupload.com jednej z 20 najpopularniejszych witryn internetowych pozwalających na darmową wymianę danych oraz 18 domen związanych z tą witryną. Akcję policji przeprowadzono również w Hongkongu, gdzie firma była zarejestrowana. Skonfiskowano tam ponad 42 miliony dolarów i 30 mln euro, traktując je jako „dochód z przestępstwa”. Jednocześnie w Nowej Zelandii aresztowano założyciela Megaupload „ekscentrycznego milionera” Kima Dotcoma (wł. Kim Schmitz alias Kim Tim Jim Vestor, posiadacz wielu paszportów, wielokrotnie skazywany w latach 90.za przestępstwa internetowe, w tym kradzieże kart kredytowych) oraz trzech jego współpracowników. Trzy inne osoby zarządzające firmą są poszukiwane przez FBI. Kilka dni później aresztowano w Europie Niemca Svena Echternacha oraz Andrusa Nomma z Estonii.
Władze amerykańskie oświadczyły, że chodzi o "jedną z największych spraw z zakresu łamania praw autorskich, jakie kiedykolwiek miały miejsce w USA" i podały, że akt oskarżenia zawiera zarzuty  dotyczące piractwa internetowego, prania brudnych pieniędzy, „konspiracji hakerskiej” oraz licznych naruszeń praw autorskich. FBI szacuje, że działania Megaupload przyniosły autorom programów komputerowych, nagrań muzycznych i filmowych pół miliarda dolarów strat, a właścicielom firmy pozwoliły zarobić ponad 175 milionów.  Departament Sprawiedliwości wystąpił o ekstradycję aresztowanych, którym grozi co najmniej 20 lat więzienia. W Nowej Zelandii sprawa właścicieli Megaupload wywołała mocny wydźwięk polityczny, bowiem opozycja od dawna atakuje rząd za prowadzenie błędnej polityki emigracyjnej, która umożliwia osiedlanie się przestępców i osób o nieznanej przeszłości. Rząd premiera Johna Key’a jest również krytykowany za nieudolność policji oraz nadmierne uleganie żądaniom administracji amerykańskiej.
- Już 19 stycznia do akcji przystąpili „obrońcy wolności internetu” z grup Anonymous i Lulz Sec.  W akcie zemsty za zamknięcie Megaupload – co zostało wyraźnie podkreślone - zaatakowano szereg amerykańskich instytucji i firm fonograficznych oraz strony Departamentu Sprawiedliwości i FBI.  To od tego momentu można obserwować  szczególną aktywność grup hakerskich.
- 24 stycznia grypa rosyjskich hakerów określająca się jako Anonymous ogłosiła powstanie serwisu wymiany plików AnonyUpload, w miejsce zamkniętego serwisu Megaupload.
 - 25 stycznia na stronie głównej AnonyUpload.com, której serwery zlokalizowano w Rosji pojawiła się informacja iż „serwis nie należy do Anonymous, ale wspiera działania tej grupy”.
 - Kilka dni później, Kevin Klarmann – pozostający na wolności wspólnik szefa Megaupload Kima Dotcoma opublikował w Internecie komunikat skierowany „do wiernych fanów Megaupload”, w którym informował, że firma posiada „na szczęście nieujawnione serwery utrzymywane w tajemnicy od czasu, gdy należało się spodziewać umów SOPA, PIPA i ACTA”  „Do tych istniejących – pisał Klarmann – musimy dokupić inne, tak by stworzyć sieć serwerów.  Są to duże koszty  więc aby wrócić z megaupload.com, pod inną nazwą domeny, oczekujemy waszej pomocy finansowej”.
 - 30 stycznia z wizytą do Nowej Zelandii udał się minister spraw zagranicznych FR Sergiej Ławrow. Jako cel wizyty wskazano negocjacje w sprawie umowy o wolnym handlu (FTA) między Nową Zelandią a państwami Unii Celnej (Rosją, Białorusią i Kazachstanem). Zostały one wznowione po przyjęciu Rosji do WTO i mają spowodować wzrost wymiany handlowej między tymi krajami. Ławrow spotkał się również z Rosjanami mieszkającymi w NZ oraz z politykami opozycji.

Epilog

Tzw. sprawa ACTA nie zaczęła się w styczniu br. Temat był znany wcześniej, a na potrzeby obecnych działań został nagłośniony w ramach „operacji anti-sec” (anty-security) rozpoczętej w czerwcu 2011 roku przez połączone grupy hakerskie: Lulz Sec, Anonymous i irańskiej CyberArmii. Ta pierwsza została założona w maju 2011 roku i rozpoczęła swoje działania od ataku na stronę brytyjskiej Serious Crime Agency (SOCA) zajmującej się cyberprzestępczością oraz od włamań na strony internetowe firm Sony, Viacom , Disney , EMI, NBC Universal, a następnie Departamentu Bezpieczeństwa Publicznego, Senatu Stanów Zjednoczonych i FBI.
W czerwcu 2011 grupy hakerskie ogłosiły „wypowiedzenie wojny rządom, bankom i największym korporacjom światowym”. Hakerom miała przyświecać idea walki z organizacjami, „które chcą kontrolować internet” oraz zamiar ukazania słabości zabezpieczeń chroniących dostępu do poufnych informacji przechowywanych przez rządy i największe instytucje finansowe.
Zachęcamy każdego, dużego i małego, do "otwarcia ognia" w stronę każdej agencji rządowej, która stanie na waszej drodze. Całkowicie popieramy obnoszenie się z frazą AntiSec na każdej stronie internetowej rządu, lub pod postacią graffiti na budynkach rządowych. Zachęcamy was do szerzenia słowa AntiSec jak najdalej i jak najszerzej, tak by zostało zapamiętane. Aby zwiększyć siły połączyliśmy się z Anonymous'em.” – napisano wówczas na stronie AnonOps Communication.
W tym samym czasie Anonymous nawoływał, „by ludzie przyłączyli się do pokojowej rewolucji” i głosił:  Czy jesteś zadowolony ze sposobu w jaki działa świat?  Może widzisz co mogło by być zmienione? Męczy Cię to, że w życiu chodzi tylko o pieniądze? Męczy Cię to, że system tobą steruje?  Czas się postawić. Rewolucja jest tutaj... Przyłącz się do rewolucji. [...] Każdy z nas może rozmawiać z ludźmi, szerzyć wiedzę, tworzyć ulotki, pokazać ludziom, że wolność jeszcze istnieje, nie mamy jednak dużo czasu zanim zostanie wprowadzona cenzura internetu, oznaczająca, że każda strona może zostać zdjęta jeśli tylko treści w niej zawarte zostaną uznane za nieodpowiednie. Strony takie jak wikileaks czy inne niezależne redakcje prasowe mogą po prostu przestać istnieć. Ostatnio wprowadzone w USA prawo mówi, że jeśli twoja strona została zdjęta pod zarzutem naruszenia praw autorskich jesteś winny dopóki nie udowodnisz swojej niewinności.”
Za tym pseudoideowym bełkotem kryły się zgoła pragmatyczne cele. Ataki na instytucje rządowe i finansowe pozwalały na pozyskanie poufnych informacji, ale też numerów kart kredytowych, adresów mailowych czy numerów ubezpieczenia. Część skradzionych danych była publikowana, inne utajniano, traktując je jako tzw. komprmateriały mające posłużyć do szantażu. Numery kart kredytowych wykorzystywano np. do dokonywania przelewów „darowizn” na rzecz różnych instytucji. Grupy Anonymous i LulzSec deklarowały również obronę  twórcy WikiLeaks, Juliana Assange'a. To po jego aresztowaniu – w ramach odwetu - hakerzy zaatakowali m.in. Recording Industry Association of America oraz Motion Picture Asssociation of America, - organizacje zajmujące się ochroną własności intelektualnej. Trudno byłoby wskazać związki tych instytucji z aresztowaniem Assange’a,  wiadomo natomiast, że obie organizacje mocno wspierały ustawy SOPA (Stop Online Piracy Act). Nieoczekiwane „wypłynięcie” Assange’a w państwowej telewizji Russia Today – najbardziej antyzachodniej tubie propagandowej Kremla - może dziwić tylko tych, którzy w działalności WikiLeaks upatrywali przejaw wolności internetu. Kontrakt zawarty przez „bojownika o prawdę i wolność” nie jest niczym innym, jak formą wynagrodzenia za wieloletnie osłabianie systemu informatycznego USA i państw zachodnich, w tym, za ostatnie dzieło WikiLeaks: ujawnienie depesz dotyczących przebiegu tajnych negocjacji związanych z tworzeniem porozumienia ACTA, z których miałoby wynikać, że USA zależało na tym, aby porozumienie zostało podpisane jedynie przez zainteresowane państwa i nie było negocjowane na poziomie organizacji międzynarodowych. Słusznie też Assange za rzecz najgroźniejszą dla siebie uznaje ekstradycję do USA i jest dziś gotów uczynić wszystko, byle uniknąć pytań amerykańskich śledczych. Aleksander Lebiediew pisząc na Twitterze: „Wstyd, panie Assange! Trudno wyobrazić sobie smutniejszy koniec «człowieka walczącego o światowy ład»" – wyraził zaledwie wycinkową ocenę tej postaci.
Sprawa Assange’a przypomina o jeszcze jednym aspekcie działań „bojowników wolności”, w tym o niezwykle realnej groźbie sterowania poprzez internet reakcjami tłumu i wpływania na bieg spraw politycznych. Warto tu przypomnieć o działalności rosyjskiego blogera-publicysty Eduarda Bagirowa, który w czerwcu 2011 roku został aresztowany w Mołdawii pod zarzutem prowadzenia agitacji internetowej i organizowania zamieszek w Kiszyniowie. Wybuchły one tuż po wyborach parlamentarnych z kwietnia 2009 r. zakończonych zwycięstwem partii komunistycznej. Kilkudniowe rozruchy nazwane "twitterową rewolucją" (manifestantów zwoływano na portalach społecznościowych) doprowadziły do śmierci trzech osób, wywołały falę aresztowań i represji. Choć o ich organizowanie oskarżono Rumunię, prezydent tego kraju zdecydowanie zaprzeczył udziałowi Bukaresztu i nazwał „twitterową rewolucję” prowokacją , mającą na celu likwidację opozycji i odgrodzenie Mołdawii od UE. Bloger Bagirow przebywał przez kilka miesięcy w więzieniu, lecz po przeniesieniu do aresztu domowego (co nastąpiło na skutek zabiegów rosyjskiego MSZ) natychmiast uciekł z Mołdawi i odnalazł się w Moskwie. Przed kilkoma dniami Rosja – przyjmując pozę obrońcy wolności słowa - odmówiła wydania Bagirowa ściganego listem gończym.
Gdy w sierpniu 2011 grupy Anti-Sec odnotowały kolejny, spektakularny „sukces” polegający na kradzieży danych osobowych 7000 osób, w tym oficerów policji i ich informatorów, na portalu webhosting.pl napisano: „Wszyscy spodziewali się wcześniej czy później cyberwojny – jednak oponentem Zachodu miały być tu Chiny czy Rosja. Tymczasem wygląda nam na to, że mamy do czynienia z wojną domową, prowadzoną asymetrycznymi środkami, pomiędzy społecznością lewicowo nastawionych hakerów, a siłami prawa i porządku. Czy aresztowania – póki co jedyna broń, którą dysponuje władza – pomogą, czy też jesteśmy skazani na eskalację konfliktu?”
Trzeba zatem zauważyć, że obecna eskalacja konfliktu oraz działania międzynarodowych grup hakerskich, występujących „w obronie wolności internetu” zbiegły się z wyborami parlamentarnymi w Rosji i odbywały w tym samym czasie, gdy reżim Putina blokował setki stron internetowych, blogi opozycji oraz sieci społecznościowe. W dniach 3-4 grudnia 2011 doszło w Rosji do bezprecedensowej fali ataków cybernetycznych inspirowanych przez rząd. Zablokowano najpopularniejszą platformą blogową LiveJournal, strony niezależnych gazet i portali, m.in. „Echa Moskwy”, „Głosu”, "Big City", „The New Times”. Od Pawła Durowa, właściciela jednej z popularniejszych sieci społecznościowych WKontaktie, FSB zażądało, by blokował opozycyjne grupy, a od innych internetowych providerów domagano się, by „zmniejszali anonimowość w sieci”, nakłaniając użytkowników do podawania swoich danych.
Już w październiku 2011 Ministerstwo Sprawiedliwości Rosji ogłosiło przetarg na zakup internetowego systemu monitoringu, który pozwala na sporządzanie raportów o informacjach zamieszczanych w Internecie na temat prezydenta, premiera i ministrów rządu FR.  Również Roskomnadzor - Rosyjska Federalna Służba Nadzoru Telekomunikacji ogłosiła przetarg na opracowanie monitoringu internetu „pod kątem treści ekstremistycznych”. Tuż po wyborach, sekretarz Rady Bezpieczeństwa FR Nikołaj Patruszew. zapowiedział "rozsądne ograniczenia internetu ze względów bezpieczeństwa” i powtórzył ostrzeżenie, że Skype, Gmail i Hotmail „mogą zostać zakazane w Rosji”. Podobnie prokurator generalny Jurij Czajka uznał, że nadzór nad sieciami społecznościowymi jest konieczny „w interesie ochrony swobód obywatelskich". Nawet patriarcha Moskwy i Wszechrusi Cyryl dołączył do zgodnego chóru decydentów i stwierdził, że „system kontroli państwa nad internetem powinien zostać usztywniony”. W tym samym czasie na ulicach Moskwy przeciwko oszustwom wyborczym Kremla demonstrowały setki tysięcy osób. Wiele z nich zostało zatrzymanych i pobitych przez policję.
Otóż żadne z działań reżimu rosyjskiego, liczne przypadki cenzury czy kontrolowania społeczności internetowej  nie spotkały się z reakcją grup hakerskich, walczących rzekomo „o wolność internetu”. Ten fakt powinien dobitnie uświadomić, że aktywność hakerów jest precyzyjnie ukierunkowana i dotyczy wyłącznie tych obszarów, gdzie nie zagraża to interesom Moskwy.
Gdy minister Ławrow odmówił podpisania w Wilnie "Deklaracji w sprawie podstawowych swobód internetowych" i uciekł ze szczytu OBWE  – sprawę przemilczano i przykryto wrzaskiem na temat umów ACTA i SOPA. Propagandowa kombinacja pozwoliła wówczas na ukrycie intencji władz rosyjskich w kwestii ochrony własności intelektualnej. Zablokowanie umów i gra ministra Ławrowa na arenie międzynarodowej, umożliwią natomiast rosyjskim „siłowikom” dalsze czerpanie korzyści z  piractwa internetowego, zaś „obrońcom wolności” spod znaku Anti-sec ułatwią penetrację zasobów światowych instytucji i rządów. Jest zaś o co walczyć. Zdaniem Arsenija Prudnikowa, publicysty portalu Gazeta.ru, grupy rosyjskich hakerów – kontrolowane i inspirowane przez służby - zarabiają nawet 10 milionów dolarów tygodniowo, a ich działalność polega głównie na okradaniu kont oraz handlu pozyskanymi informacjami. Z oczywistych względów, Rosja ma prawo obawiać się zeznań „skruszonych hakerów” złożonych przed FBI lub przed amerykańskim sądem i chętnie wspiera te przedsięwzięcia, które służą legalizacji działań przestępczych. Gwałtowne uaktywnienie hakerów po zamknięciu serwerów Megaupload wyraźnie wskazuje na obszar zainteresowań tych grup.
19 stycznia 2012 rządowa rozgłośnia „Głosu Moskwy” informowała, że „SOPA traci poparcie w Kongresie USA”, a dwa dni później, gdy w USA zdecydowano o odłożeniu debat nad umowami, reżim Putina tryumfalnie ogłosił, iż „SOPA po cichu nie przejdzie”, zaś „masowe wystąpienia i protesty przeciwko ustawie nie były daremne”. Przywołano też natychmiast głosy „rosyjskich ekspertów”, którzy dowodzili, że „ustawy SOPA aktywnie przeforsowują wielcy gracze amerykańskiego przemysłu filmowego i wytwórnie nagrań. Proponują oni blokowanie dostępu do każdej serwerowni, rozpowszechniającej produkcję nie mającą licencji, jeszcze przed podjęciem decyzji przez sąd. Przy tym nie bierze się pod uwagę tego, czy właściciel serwisu ma związek z nielegalnym rozpowszechnianiem treści, czy nie. "Utrudni to poważnie pracę providerów, wyszukiwarek i użytkowników, których biznes związany jest z internetem" – zauważał z troską  niejaki Andriej Masałowicz, a inny „analityk internetowy” twierdził, iż „Wiele krajów od dawna już walczy z nieuczciwymi jednostkami rozpowszechniającymi treści, lecz autorzy SOPA tak gorliwie zabrali się do zapewniania obrony praw ich właścicieli, że wykroczeniem wobec prawa w ich ujęciu staje się także domowe oglądanie wideo, jeśli w charakterze tła wykorzystano w tym muzykę.”
Informując o protestach Polaków przeciwko podpisaniu umowy ACTA, „eksperci internetowi” Putina pouczali, iż „czasy się zmieniły i, mówiąc uczciwie, wszelkie próby zawrócenia nas środkami ustawodawczymi do odległej przeszłości, o 20-30 lat wstecz, nie doprowadzą do niczego dobrego” oraz proponowali „nowoczesne podejście do tematu” pisząc: „Podejmowanie prób regulacji za pomocą jakichś przestarzałych sposobów jest w zasadzie pozbawione perspektyw. O wiele owocniejsze były by próby regulowania właśnie nowych, wynikających w tej chwili stosunków wzajemnych za pomocą jakichś nowych sposobów. Wobec tego nie wynikałoby pytanie, ile pieniędzy tracimy wskutek piractwa, zadawano by natomiast inne pytanie: ile pieniędzy moglibyśmy zarobić na nim?

Wolno oczywiście sądzić, że wybuch masowych protestów w sprawie regulacji dotyczących ochrony praw własności jest wynikiem spontanicznych reakcji lub dowodzi dojrzałości środowisk internetowych. Podobnie w działaniach grup hakerskich można zobaczyć przejaw „młodzieńczej fantazji” lub też troski o prawo do swobodnego wyrażania myśli.  Nie sposób jednak nie dostrzec politycznego tła obecnych zdarzeń oraz – w kontekście realiów rosyjskich - zadziwiającej wybiórczości w działaniach „obrońców internetu”. Jeśli podejmiemy trud przedarcia się przez rozliczne zasłony medialne i pokonania utartych schematów myślowych, może się okazać, że prawda o świecie wolnego internetu jest bardziej złożona i ponura, a za żywiołowym wystąpieniami i akcjami „słusznego sprzeciwu” kryją się cisi „żołnierze informacji”.


Artykuł został opublikowany w Gazecie Finansowej nr 6/2012 z  10-16 lutego 2012 r.

5 komentarzy:

  1. Bardzo celne i ciekawe obserwacje. O kierunku zainteresowan wikileaks mozna sie przekonac patrzac np., na ilosc materialow jakie opublikowali o Rosji czy o Chinach. (O ile sie nie myle, jedyny do tej pory wiekszy "zrzut" o Rosji byl z amerykanskich przeciekow.)

    Rowniez, przygotowanie spontanicznych protestow w Polsce zabralo okolo tygodnia czasu.

    Niemniej, obawiam sie, ze nie bedzie mozna zrozumiec w pelni sytuacji jaka pojawila sie w zwiazku z acta, bez analizy powiazan internetu z mediami.

    Pozdrawiam
    wojtek

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając pana tekst miałem wrażenie, że czytam wypracownie jakiegoś cyborga: (CIA, GRU,Mosad) Po tym pierwszym wrażeniu ogarnął mnie smutek, że taka osoba pisze sobie prywatnie w internecie, dzieli się z nami posiadanymi informacjami, a w BBN pracuje osoba z moskiewskiego? nadania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pańska obsesja względem Rosji, jako sprawcy wszystkich nieszczęść Polski, a może i świata, zdaje się tracić już argumentacyjny grunt. Jeśli mam zatem uważać, że za protestami przeciwko acta stoi Kreml i siłownicy, to zapewne powiniennem popierać podpisanie acta - dokumentu narzucanego przez Amerykanów, który przez Amerykanów nie został ratyfikowany, czyli nie obowiązuje ich samych, jednocześnie zobowiązuje do określonego posłuszeństwa inne kraje. Wydawanie danych osobowych i adresowych internautów bez decyzji sądu firmom zbiorowego zarządzania i to na podstawie niepopartego dowodami podejrzenia naruszania praw autorskich jest niczym innym, jak tylko niedemokratycznym skandalem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czy autor zadał sobie trud przeczytania tekstu porozumienia ACTA? Jeśli nie, to polecam lekturę - niezwykle pouczająca. Znajduje się tam m.in. zapis pozwalający policji dokonać przeszukania na podstawie domniemania, że delikwent ma w domu nielegalne programy. ACTA pozwala służbom omijać sądy i zrównuje ściągnięte z sieci filmy czy gry z bronią i narkotykami. Czy to wystarczający powód do protestowania, czy może potrzeba panu wszędzie dostrzegać inspirację kremlowskich gangsterów?

    OdpowiedzUsuń