Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

sobota, 10 grudnia 2011

WITAJCIE W UKŁADZIE WARSZAWSKIM


"Gdyby nie Armia Czerwona, to Polacy byliby dziś służącymi i prostytutkami u Aryjczyków" – zapewniał nas jeszcze przed dwoma laty Siergiej Markow, przedstawiciel putinowskiej „Jednej Rosji”, w reakcji na uchwałę Sejmu RP ws. agresji ZSRR na Polskę.
Tragedia smoleńska i „pochowanie katyńskiej kości niezgody w relacjach Warszawy i Moskwy razem z prezydentem Lechem Kaczyńskim" zakończyły jednak ten okres błędów i wypaczeń w stosunkach warszawsko-moskiewskich. Członkowie „partii rosyjskiej” w Polsce mogą zatem bez przeszkód kultywować pamięć o dobrodziejstwach doznanych od Armii Czerwonej i z wdzięcznością wspominać okres zażyłych kontaktów sojuszniczych.
Wyznanie uczynione przed rokiem przez Bronisława Komorowskiego, iż „w porozumieniu z premierem jest już przygotowywana strategia naszego wyjścia z NATO” – wcale nie musiało być językowym lapsusem. Mogło natomiast potwierdzać, że obecny lokator Belwederu cierpi na rodzaj słownego refluksu i czasami dzieli się ze słuchaczami treścią tego co usłyszał lub o czym miał zapomnieć. Wybitny znawca poglądów członków „partii rosyjskiej” Konstantin Kosaczow - szef komisji spraw zagranicznych rosyjskiej Dumy, po wygranych przez Komorowskiego wyborach prezydenckich, trafnie stwierdził, że „z Polską, gdzie prezydentem jest pan Komorowski, a rządem kieruje pan Donald Tusk, będzie się nam udawać, jak sądzę, znajdować punkty styczne i porozumienie znacznie bardziej konsekwentnie i konstruktywnie niż działo się to dotychczas w warunkach stałego współzawodnictwa prezydenta i rządu.”
Nie powinno zatem dziwić, jeśli największą troską Bronisława Komorowskiego w trakcie ubiegłorocznego szczytu NATO w Lizbonie była kwestia „zbliżenia” Rosja-NATO, a polityk Platformy nie ukrywał swojej roli rzecznika interesów Kremla. „Sojusz podkreślił chęć budowy systemu, który byłby w stanie współpracować z systemem rosyjskim. Ze strony rosyjskiej padły słowa, które świadczą o pełnym zrozumieniu dla takiego rozwiązania. Ze strony prezydenta Miedwiediewa została złożona bardzo ważna deklaracja, że Rosja zaakceptuje głębokość tej współpracy w zależności od propozycji sojuszu” – perorował w Lizbonie Komorowski.
My jesteśmy krajem na krawędzi systemu natowskiego i w sposób szczególny musimy o to zabiegać” – dodał wówczas Komorowski - podkreślając, iż jego zdaniem, nie ma żadnej sprzeczności „między dbałością o zwartość i sprawność sojuszu obronnego a otwarciem na zewnątrz i szukaniem partnerskich rozwiązań także z krajami spoza sojuszu.”
Ta myśl była w zadziwiający sposób zgodna z projektem tzw. "sektorowej obrony przeciwrakietowej" przedstawionym przez Dmitrija Miedwiediewa podczas posiedzenia Rady NATO-Rosja w Lizbonie. Zakładał ona roztoczenie przez Federację Rosyjską „parasola antyrakietowego” nad Europą. Relacjonujący tę koncepcję dziennik "Kommiersant" twierdzi, iż „Miedwiediew zaproponował NATO zbudowanie takiego wspólnego systemu obrony przeciwrakietowej, w którym Rosja będzie chronić Europę przed ewentualnym zagrożeniem rakietowym w zamian za analogiczne zobowiązanie Zachodu.”
Wprawdzie projekt rosyjski został odrzucony przez NATO, zaś Rosja wróciła do zminowojennej retoryki i gróźb pod adresem paktu - nie ma to jednak najmniejszego wpływu na rozwój „partnerskiej współpracy z krajami spoza sojuszu”, przy czym proces ten coraz mocniej zdaje się przypominać budowanie nowej struktury Układu Warszawskiego.
Już na przełomie lutego i marca 2010 roku do MON trafiło pismo attache wojskowego rosyjskiej ambasady ws. "wzmocnienia dwustronnej współpracy". Rosjanie zaproponowali wówczas współdziałanie Marynarek Wojennych obydwu państw na Morzu Bałtyckim, nawiązanie kontaktów dowódców jednostek przygranicznych i zgrupowań wojskowych oraz organizację nauczania polskich oficerów w rosyjskich ośrodkach szkolenia. Kwestie te były omawiane na spotkaniu przedstawicieli obydwu stron w Moskwie 22-24 marca 2010 r.
Pod koniec czerwca 2010 informowano o podpisaniu umowy o współpracy wojskowej z przedstawicielem innej „partnerskiej armii”. Mianowany przez Komorowskiego nowy szef Sztabu Generalnego WP gen. Mieczysław Cieniuch spotkał się wówczas z szefem Sztabu Generalnego Białorusi gen. Tichonowskim, zaś przedmiotem współpracy stało się. „planowanie, prowadzenie i obserwacja ćwiczeń, a także szkolenie wojsk i dowództw oraz wykorzystanie poligonów”. W sierpniu 2010 zawitał do Warszawy szef rosyjskiego Sztabu Generalnego gen. Nikołaj Makarow. Gen. Cieniuch zaproponował wówczas Rosjanom „wymianę doświadczenia w sferze unowocześnienia sił zbrojnych i nawiązanie roboczych stosunków między wojskowymi pododdziałami Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych oraz Marynarki Wojennej, dyslokowanych w przygranicznych rejonach.” Zaplanowano także prowadzenie i obserwację wspólnych ćwiczeń, oraz szkolenie wojsk i dowództw.
Za moment decydujący o powrocie do koncepcji Układu Warszawskiego–bis można uznać wizytę sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołaja Patruszewa, zaproszonego na obchody dwudziestolecia prezydenckiego BBN-u. Nawet rządowe media nie chwaliły się wówczas podpisaniem z Rosją „Planu współpracy między Biurem Bezpieczeństwa Narodowego i Aparatem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej na lata 2011-2012”, a jeszcze mniej mówiono o spotkaniu generała KGB Patruszewa z ministrem ON Klichem, podczas którego „omawiano warunki współpracy przygranicznych jednostek wojskowych i Marynarki Wojennej w przypadku wystąpienia różnego rodzaju sytuacji kryzysowych”.
Przed dwoma miesiącami Wojsko Polskie odnalazło kolejną „partnerską armię”. Nastąpiło to w Pekinie, gdzie dowódca Wojsk Lądowych generał Zbigniew Głowienka spotkał się z chińskim ministrem obrony Liang Guanglie. Chińska agencja Xinhua poinformowała, że „w trakcie rozmowy obie strony zobowiązały się do zwiększenia współpracy militarnej”. Minister Liang zapewnił zaś polskiego gościa, iż „chińskie siły zbrojne są skłonne zwiększyć pragmatyczną współpracę z Wojskiem Polskim i dążyć do wyniesienia wzajemnych stosunków na wyższy poziom”. Towarzyszom chińskim musiały spodobać się ciepłe słowa gen. Głowienki, który pogratulował Chinom „osiągnięć na drodze rozwoju” i zapewnił, że „Wojsko Polskie jest otwarte na rozszerzenie wymiany i zacieśnienie współpracy ze stroną chińską” wyznając także, iż „doświadczenia Chin w zakresie budowania armii są wartościowe i Polska powinna z nich skorzystać”.
Kulminacja procesu „szukania partnerskich rozwiązań” nastąpiła na początku tego tygodnia w Moskwie, gdzie na zaproszenie Rosjan udał się z wizytą szef Sztabu Generalnego WP gen. Mieczysław Cieniuch. W lakonicznym komunikacie MON, przypominającym mocno retorykę „minionego okresu” stwierdzono, iż „6 grudnia br., szefowie sztabów Polski i Federacji Rosyjskiej odbyli dwustronne rozmowy. Podczas spotkania omówiono perspektywy aktywizacji dwustronnej współpracy wojskowej, wymieniono informacje na temat zmian wprowadzanych w siłach zbrojnych obu państw, a także dokonano przeglądu możliwości współpracy szkoleniowej w zakresie kształcenia oficerów oraz przygotowania pododdziałów do udziału w operacjach i misjach.”
Poinformowano także, że „w ostatnich dwóch latach przeprowadzono jeszcze kilka (cztery) spotkań między wysokimi przedstawicielami wojskowymi, w trakcie których obie strony potwierdzały zamiar kontynuowania współpracy i zacieśniania wzajemnych kontaktów wojskowych”, zaś gen Cieniuch potwierdził, iż „jesteśmy zainteresowani współpracą wojskową z Siłami Zbrojnymi Federacji Rosyjskiej i dostrzegamy szereg możliwych jej płaszczyzn.”
Nieco więcej informacji przekazały media rosyjskie. Wiemy zatem, że z wizyty polskich gości zadowolony był szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych FR generał armii Nikołaj Makarow. „W ostatnich latach stosunki Rosji i Polski we wszystkich dziedzinach, w tym także w politycznej i wojskowo-techniczne, były napięte, lecz od czasu ostatniej wizyty w Warszawie udało się je zepchnąć z martwego punktu.” – uznał Makarow i dodał, że „nadszedł ten okres, w którym powinniśmy stworzyć punkty wyjściowe, gdyż jesteśmy sąsiednimi państwami, musimy więc koegzystować ze sobą w warunkach przyjaźni i zrozumienia wzajemnego”. Poinformował także, że w trakcie przeprowadzonych negocjacji „dowódcy wojskowi dwóch krajów sprecyzowali wspólne akcje, jakie armie Rosji i Polski planują przeprowadzić w okresie od 2012 do 2014 roku.” Omówiono również „zagadnienia, dotyczące rozmieszczenia europejskiego systemu obrony przeciwrakietowej.” , zaś deklarację gen Cieniucha:„dziś jesteśmy gotowi do omawiania wszystkich skomplikowanych zagadnień” - powitano z radością.
Przypominając przed dwoma tygodniami „Rekomendacje dla Polski” i opracowywany pod okiem Komorowskiego „Strategiczny Przegląd Bezpieczeństwa Narodowego” zacytowałem niektóre z zaleceń zawartych w sztandarowym dokumencie opracowanym na potrzeby BBN-u. Zapisano tam postulat zmierzający wprost do rozbrojenia polskiej armii:
Z racji tego, że w średnioterminowej perspektywie nie należy się spodziewać bezpośredniego zagrożenia naszego terytorium ani zagrożenia naszych sojuszników, specjalny wysiłek na rzecz dozbrojenia polskiej armii nie wydaje się konieczny. Wystarczy unowocześnianie posiadanego uzbrojenia i zwiększanie interoperacyjności z armiami naszych sojuszników.”
Zawarto również uniwersalną sugestię, nad którego sensem powinni się natychmiast pochylić politycy opozycji - „Warunkiem jaki musimy zaakceptować, co wymaga kroku do przodu ze strony Polski i całej wspólnoty atlantyckiej, jest porozumienie z Rosją taką jaka ona jest i chce być.”
Dopiero z tej perspektywy można dostrzec w jakim kierunku zmierza polityka grupy rządzącej oraz zauważyć wręcz niezwykłą korelację z myślą wyrażoną niedawno przez organ Kremla „Moskowskij Komsomolec”. Zastanawiano się tam - „czy Polska i Rosja mogą być już na zawsze słowiańskimi siostrami”, by dojść do konkluzji, że „prawdziwe pojednanie będzie możliwe, gdy przyjmiemy siebie nie takimi, jakimi byśmy chcieli, żeby była ta druga strona, ale takimi jakimi naprawdę jesteśmy".
Czytając relacje rosyjskich mediów z wizyty szefa armii III RP odnoszę nieodparte wrażenie historycznego deja vu. Cokolwiek znaczy - „zepchnięcie z martwego punktu” - w słowach rosyjskiego generała odnajdziemy pamięć o relacjach, które zniewalały Polaków przez dziesięciolecia i trzeba wyjątkowej amnezji lub cynicznej podłości, by w realiach współczesnej Rosji dostrzec możliwość „koegzystowania ze sobą w warunkach przyjaźni i zrozumienia wzajemnego”.
Gdy przed dwoma laty przywódca rosyjskich komunistów Ziuganow napisał, że "bracia Kaczyńscy niepotrzebnie wyskakują z portek - nie uda im się napisać historii od nowa” – trzeba było kolejnego roku i doświadczenia Smoleńska, żeby zrozumieć intencje kremlowskiego kacyka. Ile jeszcze potrzebujemy czasu, by dostrzec, że grupa rządząca uczyniła właśnie milowy krok w stronę historii pisanej przez Rosję?


Tekst został zamieszczony w Warszawskiej Gazecie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz