Strzał w tył głowy - to szczególnie ceniona przez komunistów metoda mordu. Wszędzie dokąd dotarła „czerwona zaraza”, zostawiała po sobie stosy przestrzelonych czaszek. Materiały filmowe z egzekucji w Katyniu, Sowieci przekazali towarzyszom chińskim w ramach pomocy i instruktażu przy likwidacji jeńców amerykańskich i południowokoreańskich. Tam, gdzie zbrodnicza idea komunistów natrafiała na opór, wdzierała się w ludzkie umysły w jedyny, znany mordercom sposób - przez otwór w strzaskanej potylicy.
Symbolem tej bandyckiej formy „edukacji” mógłby być major bezpieczeństwa państwowego Wasilij Błochin - specjalista katowskiego komanda wyznaczonego do likwidacji Polaków w Katyniu, który w swojej „karierze” osobiście zabił 50 tysięcy osób, mordując codziennie przez prawie 29 lat. Był wzorem komunistycznego kata, który za swoje zasługi dorobił się stopnia generała i najwyższych orderów Związku Sowieckiego.
Nie ma wątpliwości, że 72 lata po zbrodni katyńskiej współczesna Rosja przyjmuje rolę wspólnika sowieckich ludobójców, a major Błochin będzie mógł wkrótce liczyć na poczesne miejsce w panteonie rosyjskich bohaterów. Od czasu objęcia władzy przez płk Putina, formuła sowieckiego historyka – marksisty Michaiła Pokrowskiego, iż „historia to polityka robiona wstecz” stała się dewizą władz Rosji, a program odbudowy pozycji międzynarodowej i tworzenia nowej tożsamości narodowej Rosjan nabrał charakteru ofensywnego i rewizjonistycznego. Moskwa zaczęła dążyć do podważenia całego pozimnowojennego porządku, także w wymiarze interpretacji historii. W skrajnych formach kremlowska propaganda stała się polityką obrony sowieckiej wersji przeszłości, której zakwestionowanie miałoby rzekomo prowadzić do „podważenia wszystkich decyzji, podjętych z udziałem ZSRR, podważenia jego podpisów pod kluczowymi dokumentami międzynarodowymi”.
Odpowiedź rządu rosyjskiego udzielona Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka w Strasburgu, w związku ze skargą rodzin oficerów zamordowanych w Katyniu jednoznacznie wskazywała, że państwo Putina uznaje kłamstwo katyńskie za rację stanu Federacji Rosyjskiej. W 17-stronicowej odpowiedzi ani razu nie użyto słowa zbrodnia, czy mord, napisano jedynie o „sprawie” lub „zdarzeniu katyńskim”. Uzasadniając odmowę ujawnienia dokumentów rosyjskiego śledztwa, władze Federacji powołały się na „ochronę interesów współczesnej Rosji”. Zdaniem Moskwy postanowienie o umorzeniu z 2004 roku musi pozostać tajne, gdyż „zawiera tajemnice, których ujawnienie mogłoby przynieść uszczerbek bezpieczeństwu kraju”.
To twierdzenie wskazuje, że istnieje historyczna i prawna ciągłość pomiędzy Związkiem Sowieckim, a obecną Rosją, zaś ukrywanie prawdy o ludobójstwie jest dla władz Federacji Rosyjskiej kwestią dotyczącą bezpieczeństwa państwowego.
Zdaniem Rosjan „nie ma pewności, czy Polaków rzeczywiście rozstrzelano”, a nawet, czy zostali poddani jakimkolwiek represjom ze strony sowieckiego państwa. W roku 2008 prokurator Głównej Prokuratury Wojskowej Blizjejew podczas posiedzenia moskiewskiego sądu rejonowego stwierdził, że jeśli "hipotetycznie przyjąć, że polscy jeńcy mogli zostać zabici na polecenie władz, było to uzasadnione, bo część polskich oficerów stanowili szpiedzy, terroryści i sabotażyści. A przedwojenna polska armia była szkolona do walki ze Związkiem Sowieckim". Rząd płk Putina nie przewiduje także rehabilitacji zamordowanych, gdyż – jak tłumaczył przedstawiciel FR w Strasburgu - „nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów i tego, czy je udowodniono”. Odmowa rehabilitacji oznacza, że zamordowani na mocy decyzji sowieckich sądów nadal formalnie pozostają przestępcami.
Młodzież rosyjską uczy się dziś, iż mord w Katyniu był sprawiedliwą zemstą za zagładę wielu tysięcy Rosjan w polskiej niewoli po wojnie 1920 roku. Naucza się również, że tamtą wojnę wywołała Polska, a nie Związek Sowiecki oraz przekonuje, że ludobójstwa Stalina, to nic innego jak „mądre działania przywódcy szykującego kraj do wojny”.
Putinowska administracja tak dalece cofnęła się w fałszowaniu historii, że zapomniano iż sami Rosjanie dwukrotnie przyznali się do ludobójstwa. Po raz pierwszy nastąpiło to w roku 1946 r., podczas procesu w Norymberdze, gdy sprawca zbrodni występował w roli prokuratora i sędziego we własnej sprawie. Wówczas strona sowiecka chcąc przypisać mord Niemcom nazwała go ludobójstwem. Powtórne przyznanie nastąpiło 13 lipca 1994 roku, gdy szef grupy śledczej Głównej Prokuratury Wojskowej Federacji Rosyjskiej płk Anatolij Jabłokow umorzył śledztwo katyńskie z powodu śmierci winnych. W postanowieniu o umorzeniu dochodzenia, Stalin, Mołotow, Woroszyłow, Mikojan, Kalinin, Kaganowicz, Beria oraz inni funkcjonariusze NKWD, a także bezpośredni wykonawcy mordu zostali uznani za winnych popełnienia przestępstw, opisanych w art. 6 Statutu Międzynarodowego Trybunału Wojennego w Norymberdze, który obejmuje zbrodnie przeciwko ludzkości, w tym ludobójstwo.
O tych faktach – jako nieprzystających do idei „pojednania” i „dialogu” - polska opinia publiczna nie jest informowana. Od wielu miesięcy jesteśmy świadkami fałszowania prawdy na niespotykaną wprost skalę, ukrywania niewygodnych faktów i karmienia Polaków kłamstwami. Negatywną rolę w tym procesie spełniają członkowie tzw. polsko-rosyjskiej Grupy do Spraw Trudnych, z których większość została członkami Międzynarodowej Rady Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia – rządowej instytucji powołanej na wzór TPPR-u. Zamiast rzetelnego przekazu otrzymujemy bełkot o „otwartym stanowisku Rosji w sprawie Katynia” i zapewnienia najwyższych władz III RP o konieczności „pojednania, w imię przyszłości i ułożenia dobrych stosunków z rosyjskim sąsiadem”. Istnieje ogromny, rażący propagandowym fałszem dysonans między oficjalnymi gestami i deklaracjami władz państwowych, a rzeczywistym zachowaniem Rosji. Dzięki temu, polskie społeczeństwo jest utrzymywane w przeświadczeniu, jakoby Rosjanie dążyli do wyjaśnienia mordu na polskich oficerach i wykazywali w tej sprawie dobrą wolę.
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że rosyjska polityka historyczna w sprawie Katynia zmierza do zamknięcia tematu i narzucenia interpretacji zgodnej z wolą kremlowskich decydentów. W listopadzie ubiegłego roku rzecznik MSZ Federacji Rosyjskiej Andriej Niestierienko wyjawił czego płk Putin oczekuje od „polskich przyjaciół” : „Rosja liczy na ostateczne rozstrzygnięcie kwestii katyńskiej z Polską” – powiedział Niestierienko. „Jesteśmy szczerze zainteresowani w skreśleniu tej sprawy z porządku dziennego oraz w rezygnacji z jej politykowania”.
Rząd Donalda Tuska przyjmując ten dyktat współczesnej formy kłamstwa katyńskiego stawia się na pozycji władz PRL-u i nawiązuje wprost do praktyk państwa komunistycznego. Wystarczyło zatem, że Rosjanie zanegowali definicję mordu katyńskiego jako ludobójstwa, by wicemarszałek Niesiołowski przyznał, że „zbrodnia katyńska nie może być określana mianem ludobójstwa” i ocenił, że polscy oficerowie zostali zamordowani, bo „odmówili współpracy z komunistami”. Kilka miesięcy później minister spraw zagranicznych III RP oświadczył, że „istnieje pole do sporu czy Katyń był ludobójstwem”, zaś doradca w kancelarii Bronisława Komorowskiego zaczął dywagować o potrzebie „definiowania Katynia jako zbrodni wojennej”.
Ta nowa i równie haniebna forma fałszu przybiera postać zorganizowanej kampanii, o czym świadczy polityka prezydenckiego BBN-u, pod rządami gen. Stanisława Kozieja. To on – zdaniem historyka dr Leszka Pietrzaka, poddał cenzurze oficjalny dokument Biura sporządzony za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Chodziło o powstały na kilka tygodni przed tragicznym lotem do Smoleńska raport zatytułowany "Ludobójstwo Katyńskie w polityce władz sowieckich i rosyjskich (1943-2010)", autorstwa Leszka Pietrzaka i Michała Wołłejko W dokumencie omówiono politykę Rosji wobec zbrodni katyńskiej na przestrzeni prawie sześćdziesięciu lat oraz zarekomendowano prezydentowi RP działania w sprawie Katynia. „Bez względu na stanowisko strony rosyjskiej – można przeczytać w raporcie – „i przebieg obchodów rocznicy ludobójstwa katyńskiego, a przede wszystkim treści wystąpienia premiera W. Putina w Katyniu, Prezydent RP, przedstawiciele rządu powinni mówić jednym głosem i reprezentować jednolite stanowisko strony polskiej w kwestii Katynia. Stanowisko to najkrócej można zawrzeć w słowach: domagamy się i będziemy domagać od władz Federacji Rosyjskiej nazwania zbrodni katyńskiej ludobójstwem.”
Nowy szef BBN gen. Stanisław Koziej zakazał autorom ujawnienia treści rozdziału piątego, w którym znajdowały się powyższe słowa i wyraził zgodę jedynie na ujawnienie czterech części.
Sytuacja związana z raportem BBN jednoznacznie wskazuje, że obecny rząd nie ma zamiaru domagać się od Rosji wyjaśnienia sprawy mordu katyńskiego, a tym bardziej, uznania go za akt rosyjskiego ludobójstwa. Grupa samozwańczych autorytetów RP uznała, że sprawę Katynia należy zamknąć w imię „pojednania” i ułożenia wasalnych stosunków z rosyjskim reżimem. Historia, która ma „nie dzielić” - winna stać się kartą zamkniętą, zdławioną nakazem kazuistycznej moralistyki i mętnych interesów.
Polakom mają wystarczyć puste, obłudne gesty kremlowskich przywódców traktujących Katyń jako kartę przetargową. Przyznanie się sprawcy do winy - które w normalnych, cywilizowanych relacjach uchodziłoby za pierwszy i oczywisty krok, zostało sprowadzone do groteskowego wymiaru. Rząd Donalda Tuska uważa najwyraźniej, że ofiara rosyjskiego ludobójstwa musi być pełna wdzięczności za sam fakt, że kat wykrztusił z siebie częściowe przyznanie do zbrodni i nie powinna domagać się niczego więcej. Dla tego rządu aroganckie zachowania władz Kremla w sprawie Katynia, odmowa wskazania sprawców, ujawnienia akt a nawet wskazania miejsca pochówku – stanowią dostateczną podstawę do budowania „przyjaźni” polsko-rosyjskiej.
Ta serwilistyczna postawa ma dziś swoich patronów, których nazwiska łączą haniebną klamrą okres PRL-u i III RP. Z jednej strony jest to Wojciech Jaruzelski, przestrzegający Polaków w roku 2008, „by nie zrazić Rosji przez pośpieszne dążenie do włączenia do NATO byłych państw sowieckich” – z drugiej – Bronisław Komorowski, który z tych samych przyczyn był przeciwny odsłonięciu tablicy ku czci Węgrów, którzy w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1920 uratowali Polskę dostawami amunicji, czy Donald Tusk, odmawiający rodzinom ofiar Smoleńska ujawnienia tzw. raportu Milera „ze względu na rosyjskich partnerów”.
Niewyobrażalna przepaść dzieli te stanowiska od postawy i słów prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który podczas wizyty w Gruzji w roku 2008 miał odwagę powiedzieć: "Stykałem się jako polityk już i jako prezydent mojego kraju z takim przekonaniem, że Rosja ma jakieś szczególne prawo do godności. Ja chciałem zapytać, skąd ona się bierze? Kto Rosji dał to prawo? Dlaczego największe państwa europejskie sugerują, jakby Rosja miała tego rodzaju prawo, dlaczego Rosja może komuś dawać nauczki, to jest rzecz, którą trzeba odrzucić i dziś jest dobra okazja do tego, żeby to powiedzieć".
To przemówienie prezydenta RP wywołało wówczas wrzask polskojęzycznych propagandystów i popłoch politycznych kunktatorów, bełkoczących o „niedrażnieniu Rosji”. Taką samą reakcję słyszeliśmy we wrześniu 2009 roku, gdy Lech Kaczyński przypomniał skutki zbrodniczego paktu Ribbentrop – Mołotow i stwierdził: „To nie Polska powinna odrabiać lekcje pokory. Nie mamy do tego żadnego powodu. Powód mają inni. Powód mają ci, którzy do tej wojny doprowadzili, którzy tą wojnę ułatwili.”
Postawa obecnych władz III RP w sprawie zbrodni katyńskiej, jest nie tylko wyrazem ich potwornej słabości, ale dowodzi dobrowolnej rezygnacji z obrony prawdy historycznej, polskiego honoru i polskich interesów. Propaganda rosyjska potrafi doskonale wykorzystać ten stan i uczynić z tematu Katynia skuteczne narzędzie w rękach kremlowskich „siłowników”. Od wielu lat ulegają jej nie tylko politycy państw Zachodu – gotowi każdy postępek Putina odczytać jako „demokratyzację”, ale również rządy tych państw, których obywatele na własnej skórze doświadczyli dobrodziejstw komunistycznej doktryny, aplikowanej opornym przez otwór w potylicy.
Przed dwoma laty rosyjski historyk Jurij Felsztyński w odpowiedzi na tchórzliwe deklaracje polskich oficjeli stwierdził: „Nie ma wątpliwości ani miejsca na dyskusje, czy okupacja Polski i masowe mordowanie ludności polskiej w 1939 było ludobójstwem. Oczywiście, że było”. Przypomniał również, że „Na Kremlu jest duża grupa osób, która sądzi, że okupacja Polski była dobrym politycznym posunięciem. W rządzie rosyjskim w otoczeniu prezydenta jest też grupa ludzi, która przekonuje, że kiedyś o te tereny znów będzie można się upomnieć”.
Słów rosyjskiego historyka z pewnością nie rozumieją ci, dla których historia stosunków polsko-rosyjskich jest zbyt groźną przeciwniczką i nadto wymagającą nauczycielką. Jedno jest pewne. Jeśli dopuścimy, by relacje z Rosją nadal były kształtowane według wasalnych reguł, wkrótce symbolem „pojednania” z Moskwą może stać się postać majora bezpieczeństwa państwowego Wasilija Błochina.
Do lesław ma leszka,
OdpowiedzUsuńTwoje zachowanie trąci lekko prostactwem.
Wypadało umieścić jakiś komentarz pod pracą gospodarza tego bloga,zanim zacząłeś się reklamować ze swoim.Widać obce Ci są podstawy dobrego wychowania.