Nerwowa reakcja kandydata Komorowskiego na słowa Jarosława Kaczyńskiego, iż o Białorusi „warto również rozmawiać z Moskwą” jest całkowicie zrozumiała. Podobnie, jak reakcje różnej maści komentatorów, upatrujących w słowach prezesa PiS jedną z najbardziej istotnych wpadek w kampanii prezydenckiej.
Można oczywiście nie pamiętać okoliczności, w jakich Łukaszenka doszedł do władzy w roku 1994, ignorować stałą tendencję zbliżenia Mińska i Moskwy, zapomnieć o powstałym w 1999 roku ZBiR-e , czy uważać za przypadek wspólne, rosyjsko-białoruskie manewry Zachód 2009 przy granicy Polski podczas których ćwiczono odparcie polskiego ataku na Białoruś i Rosję oraz stłumienie polskiej rebelii w Grodnie.
Można zapomnieć, że dla Rosji Białoruś ma ważne znaczenie geopolityczne, jako kraj tranzytowy między wschodem a zachodem, a zbliżenie z Moskwą daje Łukaszence wsparcie finansowe oraz poparcie elit politycznych i biznesowych Rosji. Podobnie – można nie pamiętać, że tylko uzależnienie ekonomiczne od Moskwy pozwala funkcjonować byłej republice sowieckiej. Bez dostaw taniego gazu, kredytów, otwartego rynku rosyjskiego dla białoruskich towarów, gospodarka Białorusi upadłaby natychmiast. Ponadto kontakty z Rosją zmniejszają skutki izolacji międzynarodowej, a Moskwa jest jedynym liczącym się na świecie partnerem Białorusi. Bez wsparcia Rosji, Białoruś nie istniałaby na arenie międzynarodowej. Rosja jest więc bardzo atrakcyjnym i najważniejszym partnerem dla mińskiego satrapy.
Z konstatacji tego faktu, wynikały słowa Jarosława Kaczyńskiego – oczywiste dla każdego, kto nie zapomniał o satelickich stosunkach łączących Rosję i Białoruś oraz uznaje (również w polityce zagranicznej) zasadę, że miarą skuteczności jest trafne zdefiniowanie rzeczywistości.
Dlaczego zatem kandydat Komorowski uznał za „niebywały” pomysł, żeby z Moskwą rozmawiać o Białorusi? Pomijając tradycyjną hipokryzję najwierniejszego sojusznika Putnia, jako główny powód takiej reakcji można wskazać fakt, że grupa rządząca Polską od dawna współpracuje z reżimem Łukaszenki, przy czym rodzaj tej współpracy jest znacznie groźniejszy, niż gdyby chodziło o oficjalne deklaracje polityczne. To, co wiemy o tej współpracy wskazuje, że odbywa się ona ponad głowami Polonii białoruskiej i dotyczy bezpośrednich kontaktów służb specjalnych Białorusi, Rosji i III RP.
Od chwili, gdy rządy przejęła koalicja PO-PSL, a szefem największej służby specjlamej został Krzysztof Bondaryk, można obserwować proces zacieśniania współpracy z „bratnimi” formacjami. Nie są to spektakularne zdarzenia, którymi ABW chciałaby się pochwalić, ale nawet zza zasłony tajemnicy możemy dostrzec istotne objawy tych działań.
Już w lutym 2008 roku, na portalu Kresy24.pl pojawiła się informacja, że polskie służby zrobiły prezent białoruskiemu KGB i wydały zakaz wjazdu do Polski Józefowi Porzeckiemu – wiceprezesowi zwalczanego przez Łukaszenkę Związku Polaków na Białorusi. Znający okoliczności sprawy informator twierdził, że polskie służby uległy sugestiom białoruskiego KGB na temat rzekomej „agenturalnej działalności” Porzeckiego. Nie zweryfikowano tych informacji i zaufano osobie, która je przekazała.
Nie był to pierwszy przypadek, kiedy polskie władze nagle „traciły zaufanie” do Porzeckiego. Pierwszy raz uznano go za osobę niepożądaną w 2000 r. w okresie rządów koalicji PSL-SLD. Dziwnym zbiegiem okoliczności stało się to wtedy, gdy po odejściu Tadeusza Gawina z funkcji Prezesa ZPB Porzecki był prawie pewnym kandydatem na nowego szefa Związku.
Informator portalu Kresy24.pl. zauważył, że „nie ulega wątpliwości, iż zakazując Porzeckiemu wjazdu polskie służby po raz kolejny zrobiły prezent KGB, uderzając w sam środek ZPB. Można tylko sobie wyobrazić jaką radość sprawiło białoruskim służbom podważnie zaufania do Porzeckiego w polskim środowisku na Grodzieńszczyźnie i jak destrukcyjnie wpłynie to na Związek”.Warto dodać, że wcześniej Porzecki był szykanowany przez polskie władze, a zakaz wobec niego zdjęto na jesieni 2005 roku, po dojściu do władzy PiS. Polskie MSZ przeprosiło wówczas działacza za dawne szykany, przyznając, że wcześniejsza decyzja o zakazie wjazdu była całkowicie bezpodstawna. Po cofnięciu zakazu Porzecki wielokrotnie przyjeżdżał do Polski. Reprezentował ZPB, w towarzystwie Andżeliki
W opinii polskich działaczy na Białorusi, sprawa Porzeckiego mogła być swoistym sygnałem do władz w Mińsku, że w sprawie polskiej mniejszości w RB Warszawa jest skłonna pójść na ustępstwa. Polacy w Grodnie byli wówczas oburzeni sytuacją. “Porzecki był wielokrotnie był przez władze aresztowany i skazywany, jaki to agent?” - pytali. „Taki patriota, w Grodnie znany i poważany... Jestem w szoku. Kto podejmuje podobne decyzje? To prowokacja wymierzona w Polaków na Białorusi. Tyle wycierpieliśmy od białoruskich władz, teraz przez swoich mamy cierpieć?” – mówił czołowy działacz ZPB Wiesław Kiewlak.
Można byłoby to zdarzenie uznać za incydentalne, gdyby nie informacja z listopada 2009 roku, mówiąca o tym, że z Polski do białoruskiego KGB wyciekły setki danych o transakcjach Białorusinów w naszym kraju, a białoruska bezpieka szantażuje tymi informacjami swoich obywateli i pracowników polskiego konsulatu w Grodnie, wzywając dziesiątki osób na przesłuchania. „W KGB oznajmiono mi, że prowadziłem działalność gospodarczą i uchylałem się od płacenia cła przy przewożeniu towarów z Polski - mówił grodnianin, który przez granicę woził wiertarki, obuwie, piły i kawę. Nigdy nie przekraczał zgodnej z prawem normy przewozu towaru. Jak każda tzw. mrówka, nadrabiał liczbą przejazdów. Zażądano od niego zapłaty zaległego cła. Wraz z karnymi odsetkami miało to być... 90 tys. dolarów. A wszystko dzięki dokumentom, które KGB uzyskało z Polski – pisała wówczas "Gazeta Wyborcza".
Nie mogąc ustalić winnych tego bezprawnego przecieku "Gazeta Wyborcza" próbowała się dowiedzieć, czy polska instytucja, do której KGB zwraca się o dokumenty, powinna powiadomić o tym ABW.
"Instytucje państwowe nie mają takiego obowiązku" - odpisała rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska i dodała że "jeśli przedstawiciele wspomnianych instytucji stwierdzą, iż jakiekolwiek okoliczności takiej wymiany informacji mogą wiązać się z zagrożeniem dla bezpieczeństwa państwa bądź mają znaczenie z punktu widzenia ustawowych obowiązków ABW, mają obowiązek o takim fakcie poinformować".
Białoruscy rozmówcy "Gazety" opowiadali, że przesłuchujący ich funkcjonariusze KGB obiecywali umorzenie postępowania bądź rezygnację ze ściągania cła w zamian za informacje o polskich urzędach celnych. – „Interesowało ich, jak działa polski i białoruski urząd celny, czy ktokolwiek z celników po polskiej bądź białoruskiej stronie bierze łapówki. Kto się z kim przyjaźni” - opowiadał jeden z drobnych handlarzy.
Z kolei na przesłuchania do białoruskiej milicji finansowej (Departament Dochodzeń Finansowych Komitetu Kontroli Państwowej) wzywano też obywateli Białorusi pracujących w dziale wizowym Konsulatu Generalnego RP w Grodnie. Formalnym powodem były jakoby nieprawidłowości przy wydawaniu wiz. - Naprawdę chodziło o zastraszenie naszych pracowników - uważał jeden z konsulów.
Było zatem oczywiste, że białoruskie KGB wykorzystując dane przekazane przez polskie służby, działa przeciwko interesom i bezpieczeństwu Polski, a materiały te mogą posłużyć do typowych działań wywiadowczych.
Trzy miesiące później potwierdzono, że Polska przekazuje białoruskiemu KGB informacje o transakcjach handlowych na terenie kraju, przeprowadzanych przez obywateli Białorusi, w tym polskiego pochodzenia. Do zaprzestania tej działalności wezwali rząd parlamentarzyści z sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, występując do premiera z dezyderatem, by wstrzymać przekazywanie danych.
W grudniu 2009 roku media ujawniły wewnętrzny dokument wywiadu skarbowego, w którym funkcjonariusz tej służby opisywał, jak na żądanie przełożonych przekazał oficerom ABW wiadomości z baz danych ministerstwa skarbu. Zrobił to na wyraźne polecenie szefostwa, choć zgłosił wątpliwości dotyczące takiego działania. Tak bliska (choć bezprawna) współpraca nie może dziwić, bowiem od lat kolejni szefowie wywiadu skarbowego to osoby, których kariery są ściśle związane z ABW. W ten sposób ABW miała pozyskiwać informacje o przedsiębiorcach, którzy nie są objęci żadnym postępowaniem.
Warto też przypomnieć, że w styczniu bieżącego roku Rada Naczelna Związku Polaków na Białorusi przyjęła w Iwieńcu treść listu do premiera Donalda Tuska. W liście m.in. napisano:
"ocieplenie relacji między Polską a Białorusią, które obserwujemy od kilkunastu miesięcy, nie przełożyło się wcale na polepszenie sytuacji mniejszości polskiej, czego świadectwem są prześladowania Polaków m.in. w Iwieńcu".
Miesiąc później ś.p.Maciej Płażyński szef Stowarzyszenia Wspólnota Polska oświadczył, że oczekuje twardego stanowiska władz polskich, premiera i szefa MSZ, w sprawie przejęcia przez władze białoruskie należącego do Związku Polaków na Białorusi Domu Polskiego w Iwieńcu. Również prezydent Lech Kaczyński oczekiwał, że przedstawiciel rządu polskiego, minister Sikorski „w mocnych słowach przedyskutuje z szefem białoruskiej dyplomacji kwestię mniejszości polskiej na Białorusi” .
Wobec wcześniejszych działań grupy rządzącej i współpracy z białoruskim KGB, szczytem cynizmu można nazwać wystąpienie Donalda Tuska z lutego br., gdy stwierdził, że „represje wobec Polaków na Białorusi są nieuzasadnione i skandaliczne". Spotkanie ministra Sikorskiego z Łukaszenką, z którym łączono nadzieje na poprawę sytuacji Polaków na Białorusi, w niczym nie pomogło Polonii, a potwierdziło jedynie, że ludzie Platformy nie zamierzają zaostrzyć kursu wobec reżimu. Niezależni białoruscy dziennikarze z portalu Karta - 97 dziwili się, że polski minister podczas spotkania nie poruszył kwestii łamania praw człowieka na Białorusi. W informacji zatytułowanej „Sikorski nie wiadomo w jakiej sprawie dogadał się z Łukaszenką" - portal krytykował polskiego polityka i zwracał uwagę, że Sikorski zajął się jedynie wąską kwestią polskiej mniejszości, nie wspominając o totalnym naruszaniu praw człowieka. Portal twierdził również, że spotkanie Sikorskiego z Łukaszenką wykorzystała białoruska propaganda, aby wmówić Białorusinom, że „między Polską a władzami w Mińsku nie ma i nigdy nie było żadnych konfliktów".
Warto jeszcze przypomnieć opinię Tomasza Pisula, prezesa fundacji Wolność i Demokracja, który w grudniu 2009 roku powiedział: „Kontakty polsko-białoruskie trwają od ponad roku, ale wszystko odbywa się w najwyższej tajemnicy. Trochę szkoda, bo jesteśmy państwem demokratycznym, wybieramy urzędników i powinniśmy wiedzieć o ich działaniach. W tym przypadku mam wrażenie, że ponad głowami Polaków w Polsce oraz na Grodzieńszczyźnie i ponad głowami Białorusinów powstają pewne fakty polityczne, które potem dość trudno będzie odkręcić, bo mają dalekosiężne konsekwencji” i przypomniał - „Wszyscy zabiegają o interesy narodowe. Natomiast w polskim MSZ panuje błędne przekonanie, że upominanie się o prawa mniejszości narodowej za granicą to przejaw zgubnego nacjonalizmu, który nie powinien mieć miejsca w Unii Europejskiej. Szkoda, bo inni nie mają takich wątpliwości”.
Nie dziwi mnie pogląd Bronisława Komorowskiego i wtórujących mu komentatorów, jakoby rozmowy z Rosją o sytuacji Polaków na Białorusi miały być „pomysłem niebywałym”. Rządząca Polską grupa prowadzi bowiem politykę zbliżenia z reżimem Łukaszenki, o czym dobitnie świadczy współpraca służb specjalnych – politykę sprzeczną z interesem Polski i Polaków na Białorusi. Za rzekomą pragmatyką Komorowskiego stoi troska, by nie narażać „doskonałych” dla tej grupy relacji z putinowską Rosją, za cenę tak drobną, jak poprawa sytuacji Polonii białoruskiej.
Źródła:
http://www.tvn24.pl/1,1662646,druk.html
OdpowiedzUsuń- W pierwszym momencie gdy usłyszałem tę wypowiedź prezesa Jarosława Kaczyńskiego, wydawała mi się ona być zupełnie normalna, oczywista, odwołująca się do pewnej praktyki przyjętej w relacjach międzynarodowych. Potem zaskoczyła mnie reakcja marszałka Bronisława Komorowskiego, bo wynikałoby z niej, że Rosję należy traktować jako jakiś inny dziwny kraj, z którym nie można prowadzić normalnych kontaktów i normalnych konsultacji politycznych, bo rozmawianie w ścisłym tego słowa znaczeniu na temat sytuacji w różnych krajach, a zwłaszcza krajach sąsiednich, jest normalną i powszechnie przyjętą praktyką - powiedział dr Marciniak.
Czasami na świat przychodzi geniusz, a poznacie go po tym, że wszystkie osły sprzysięgają się przeciw niemu - cytat z Johnatana Swifta świetnie myślę oddający dzisiejszą sytuację w Polsce. Mam tu na myśli nie polityków PO, gdyż Ci świadomie kierują tymi osłami, czyli generalnie warszawką, która na zasadzie mody wymyśla co i rusz jakieś wiersze, kawały, czy pseudowpadki i pseudozarzuty pod adresem Kaczyńskiego. Mam do czynienia w mojej pracy z ludźmi z różnych urzędów i instytutów państwowych, a Ci nierzadko z ludźmi z tzw. bohemy i naprawdę zero obiektywizmu, jest taka moda i już - Komorowski jest debeściak i tyle, po prostu woda z mózgu i siano w głowie. Ostatnio dostałem taki wierszyk z jednego z instytutów warszawskich:
OdpowiedzUsuńWYBORY 2010
Nie jestem już żaden smarkacz,
Łeb mam pokryty siwizną.
Nie zagłosuję na Jarka,
Bo zbyt cię kocham, Ojczyzno!
Niejeden ciężar na barkach
Dźwigałem, znosiłem trudy.
Nie zagłosuję na Jarka,
Bo dość mam kłamstw i obłudy.
Gdy spytasz mnie, niedowiarka,
Dlaczego? Wyznam ci szczerze:
Nie zagłosuję na Jarka,
Bo w żadną zmianę nie wierzę.
Skąd wiem, że wybór niedobry?
Nie wierzę w zmiany oblicza,
Bo nie chcę powrotu Ziobry
I teczek Macierewicza.
Bo nie chcę mieć Prezydenta,
Co straszy gejem i Żydem,
Co w każdym widzi agenta,
I może zaszczuć jak Blidę.
Na Jarka nie oddam głosu
Za czasy, gdy był premierem,
Za ten upadek etosu,
I koalicję z Lepperem.
Za to, co wciska ludowi,
Na co pozwala i sprzyja,
Za to, co pisze Sakowicz
I głosi Radio Maryja.
Za sieć podsłuchów i haków,
Wydanie walki elitom,
Za to, że skłócił Rodaków,
Za IV Rzeczpospolitą.
Dziś w duszy mej zakamarkach
Odkrywam decyzji sedno:
Nie zagłosuję na Jarka,
Bo nie jest mi wszystko jedno.
Wybaczcie drwinę i sarkazm,
Odporność z wiekiem się zmniejsza.
Nie zagłosuję na Jarka,
Bo Polska Jest Najważniejsza
Wojciech Młynarski