Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

środa, 10 lutego 2010

NECANDUS

Kandydat Platformy Obywatelskiej w wyborach prezydenckich wyjawił nam priorytety swojej  prezydentury. W wywiadzie dla TVN, Komorowski przytomnie zauważył, iż „przeciwnicy będą szukali na mnie haków, ale ja się prawdy nie boję, bo ta jest dla mnie korzystna. Jestem przygotowany na walkę, również tę z użyciem haków”.
Równie trafnie polityk PO zdefiniował argument, jakim jego przeciwnicy mogą godzić w "dobre imię" przyszłego prezydenta III RP. Inicjator afery marszałkowej nie ma wątpliwości iż wraże siły zaatakują go za sympatię do Wojskowych Służb Informacyjnych i kontakty z ludźmi tego środowiska. Dowiadujemy się, że zdaniem Komorowskiego: 
Hańbą było zlikwidowanie wojskowych oczu i uszu, jakimi są wywiad i kontrwywiad wojskowy i tego się nie wyrzeknę jako były minister obrony narodowej. To była decyzja szkodliwa z punktu widzenia państwa polskiego. Nie były to służby dawnego PRL-u tylko demokratycznego państwa”.
To bardzo ważna, być może najważniejsza od 2007 roku deklaracja, złożona przez jednego z najwyższych przedstawicieli III RP. W ustach marszałka Sejmu, tak krytyczna opinia oznacza faktycznie zanegowanie  procesu likwidacji i weryfikacji WSI – a zatem treści sejmowej ustawy o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego, uchwalonej 9 czerwca 2006 roku oraz przepisów wprowadzających tę ustawę. 
Stwierdzenie - iż w każdym, praworządnym państwie taka deklaracja marszałka parlamentu wywołałaby burzę medialną i ostrą reakcję opozycji , niewarta jest rozważania. Nie żyjemy bowiem w państwie prawa, a opozycja coraz mniej zasługuje na to miano. Słowa Komorowskiego przeszły więc niezauważone.
A warto je zapamiętać. Choćby dlatego, że stanowią istotny dowód, iż obecny marszałek Sejmu jest promotorem i politycznym patronem środowiska WSI. Potwierdzają też obawy, że kandydatura Komorowskiego może służyć reaktywacji wpływów tego środowiska i ma na celu zabezpieczenie  interesów ludzi zlikwidowanych służb. 
Niewykluczone, że decyzję o zmianie kandydata Platformy podjęto już w ubiegłym roku. Być może, pojawiła się wówczas koncepcja porozumienia środowisk peerelowskiej bezpieki i zawarto satysfakcjonujący konsensus.
We wrześniu ubiegłego roku doszło bowiem do znaczącego wydarzenia. Byli szefowie Wojskowych Służb Informacyjnych zaapelowali do władz  - "o jak najszybsze uporządkowanie spraw związanych z działalnością wojskowych służb specjalnych". W ich imieniu, list w tej sprawie przekazał gen. Marek Dukaczewski. Autorzy listu postulowali - "prześledzenie procesu likwidacji i weryfikacji służb pod kątem popełnionych w jego trakcie nieprawidłowości i przypadków łamanie prawa".
Ten sam postulat można było usłyszeć z ust posła Komorowskiego w kwietniu 2007 roku, gdy zapowiadał, że „po zmianie władzy w Polsce trzeba będzie przyjrzeć się skutkom tego raportu. Nie tylko czy zostało złamane prawo przy jego ujawnianiu, ale także skutkom działania całego zespołu Antoniego Macierewicza i decyzji prezydenta o ujawnieniu raportu”.
List wojskowych bezpieczniaków z września ub.r. kończył intrygujący apel :
"Apelujemy również o przywrócenie godności, z której odarto żołnierzy i pracowników WSI oraz osoby udzielające służbom pomocy. Osoby te, postępując zgodnie z prawem, służyły Polsce, niejednokrotnie z narażeniem życia i zdrowia. Odebrano im honor i potraktowano jak przestępców".
Podstawą twierdzeń o „postępowaniu zgodnie z prawem” stanowiły zapewne decyzje wojskowej prokuratury dotyczące umorzenia szeregu postępowań, wszczętych na podstawie zawiadomień Komisji Weryfikacyjnej WSI. Szefowie byłych WSI napisali więc, iż „rozwiązywaniu WSI towarzyszyła atmosfera likwidacji organizacji kryminalnej, dbającej o obce interesy, a służący w WSI żołnierze i pracownicy cywilni zostali potraktowani jak pospolici przestępcy. Do dziś nie potwierdzono tego w zarzutach prokuratorskich, aktach oskarżenia, czy wyrokach sądów".
Nie przypadkiem, tego samego argumentu używa obecnie Bronisław Komorowski, gdy w wywiadzie dla TVN peroruje- „ Gdyby rzeczywiście było tak, że to jest - jak twierdzi PiS - jakaś zbrodnicza organizacja, to sprawy już dawno byłyby w prokuraturze.”
 Polemika z  kłamstwem, podniesionym do rangi medialnego dogmatu, ma sens wówczas, gdy zamiast pustosłowia weźmiemy pod uwagę fakty. Warto zwrócić uwagę na historyczny i prawny dowód sukcesji -  między zbrodniczą Informacją Wojskową a Wojskowymi Służbami Informacyjnymi.
W grudniowym tekście zatytułowanym SKĄD ICH RÓD zamieściłem dokument opublikowany w książce „Sowietskij faktor w Wostocznoj Jewropie 1944–1953”, wydanej w 1999 roku w Moskwie. Został on zaprezentowany w piśmie „GLAUKOPIS” nr.13-14 z 2009r w publikacji Piotra Gontarczyka „Pod przykrywką. Rzecz o sowieckich organach Informacji Wojskowej w Wojsku Polskim”. Jest to pismo ludowego komisarza bezpieczeństwa państwowego Georgija Żukowa z kwietnia 1944 roku, skierowane do „towarzysza Dymitra Z. Manuilskiego z KC WKP(b)”. Zawiera ono dowód, iż organy Informacji Wojskowej były strukturą powołaną i całkowicie nadzorowaną przez Sowietów i stanowiły integralną część sowieckiego kontrwywiadu, działającego w LWP „pod przykryciem”. Dokument wskazuje wprost, że nadzór formalnych przełożonych Informacji Wojskowej był od początku całkowicie fikcyjny. Czytamy tam m.in.:
„Robotę kontrwywiadowczą w polskiej armii prowadzi „SMIERSZ”, którego organy istnieją w wojsku polskim pod przykryciem „oddziału informacji wojska polskiego”. Skład wydziałów informacji wojska polskiego jest kompletowany ze składu osobowego Zarządu „SMIERSZ” Ludowego Komisariatu Obrony, który kieruje jego działalnością. Funkcjonariusze wydziału informacji noszą polskie mundury. [...]
Twierdzenie, że większość funkcjonariuszy oddziałów informacji to Rosjanie i nie znają polskiego języka odpowiada rzeczywistości. Jednak trzeba zaznaczyć, że w dyspozycji „SMIERSZ” NKWD SSSR i NKGB SSSR nie ma więcej ludzi, którzy władają językiem polskim.[...] Obecnie do szkoły NKWD w Kujbyszewie wybrano 300 Polaków z wojska polskiego, którzy przez 3 miesiące zakończą szkolenie i będą mogli zostać wykorzystani tak do obsady organów kontrwywiadowczych polskiej armii, jak i do obsady organów bezpieczeństwa przyszłej Polski.
W celu zwiększenia w oddziale informacji liczby ludzi, którzy mówią po polsku, uważam za celowe wydać polecenia dla tow[arzysza] Abakumowa, żeby przyjął do służby w „SMIERSZ” Polskiej Armii 100–120 Polaków z liczby sprawdzonych oficerów Armii Czerwonej, obecnie służących e armii polskiej.
Jednocześnie uważam za celowe utrzymanie takiej sytuacji, w której Berling nie dowodzi organami „SMIERSZ” w Armii Polskiej”.
Trzeba przypomnieć, że Główny Zarząd Informacji, powstały we wrześniu 1944 roku na terenach Związku Sowieckiego został w 1957 roku przekształcony w Wojskową Służbę Wewnętrzną – ta zaś, w roku 1990, po połączeniu z Zarządem II Sztabu Generalnego WP (tzw. wywiadem wojskowym) została przemianowana na Wojskową Służbę Informacyjną. 
Czym naprawdę był Główny Zarząd Informacji, najlepiej oddają słowa prof. Pawła Wieczorkiewicza z filmu „Towarzysz generał”, gdy historyk przypomina, że z okrucieństwem „żołnierzy” GZI mogło konkurować tylko Gestapo, zaś osadzeni w więzieniach Informacji jeńcy modlili się, by przeniesiono ich do „łagodnych” wiezień UB. 
Przez cały okres funkcjonowania tzw. kontrwywiadu wojskowego nie wydano (aż do ustawy z roku 2003) żadnego aktu prawnego, który regulowałby  działania tej formacji. Nie znamy żadnego dokumentu, na podstawie którego formalne kierownictwo organów kontrwywiadu wojskowego przekazano w ręce dowództwa Ludowego Wojska Polskiego. Tym samym, należy sądzić, że w latach 1944 - 1990 formacja ta działała na podstawie rozporządzeń i dyspozycji sowieckich z roku 1944 i była de facto komórką kontrwywiadu sowieckiego na terenie okupowanej Polski. Rozkazy dowódców narodowości polskiej, wydawane po roku 1944, sankcjonowały jedynie stan prawny ustalony przez Sowietów. 
Całe szefostwo WSI, domagające się dziś „przywrócenia godności i honoru” - to ludzie zaczynający karierę w Wojskowej Służbie Wewnętrznej – formalnej i personalnej kontynuacji Głównego Zarządu Informacji. Zakres działań owych „honorowych oficerów kontrwywiadu” został ustalony m.in. w "Instrukcji o działalności kontrwywiadowczej w siłach zbrojnych PRL", wprowadzonej zarządzeniem Ministra Obrony Narodowej Nr 003/MON z dn. 15. 03. 1984 r. i sprowadzony do:
 - „przeciwdziałania rozpoznawaniu wojska przez wywiady państw kapitalistycznych ; ochrony wojska przed oddziaływaniem sił antysocjalistycznych oraz ośrodków dywersji ideologicznej;
 - wykrywania w wojsku przestępstw, zwłaszcza charakteru politycznego oraz ich sprawców; zapobiegania przestępczości oraz zjawiskom i zdarzeniom wywierającym negatywny wpływ na gotowość bojową wojska, a zwłaszcza jego zwartość ideowo—polityczną."
Gdyby ktoś miał wątpliwości - jak służyli Polakom tzw. oficerowie wywiadu wojskowego, winien zapoznać się z treścią „Instrukcji o pracy operacyjnej Zarządu II Sztabu Generalnego WP” z 15.12. 1976 r., wydaną przez gen. Czesława Kiszczaka, w której zadania owych „wywiadowców” określono następująco:
Głównym zadaniem wywiadu wojskowego jest zdobywanie, opracowywanie i przekazywanie kierownictwu Partii i Rządu, kierownictwu Ministerstwa Obrony Narodowej i siłom zbrojnym PRL materiałów i informacji wywiadowczych o potencjalnych przeciwnikach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i państw wspólnoty socjalistycznej.”
"Walka z przeciwnikami PRL i państw wspólnoty socjalistycznej" sprawiła, że żołnierze WSW nadzorowali uprowadzenie księdza Jerzego i (jak wolno przypuszczać) brali udział w jego zamordowaniu. Dokonywali również rozlicznych prześladowań i represji wobec działaczy "Solidarności".   
Peerelowskich "wywiadowców" nie tylko nie osądzono i nie napiętnowano za prześladowania Polaków, ale po roku 1989 środowisko WSW-WSI stało się fundamentem układu tworzącego III RP. 
Ogromną rolę w utrwalaniu wpływów tego środowiska miał Bronisław Komorowski. Najpierw w latach 1990 – 93, jako wiceminister obrony narodowej odpowiedzialny m.in. za kontrwywiad, następnie w latach 1997–2000 jako przewodniczący sejmowej Komisji Obrony Narodowej, a wreszcie w latach 2000–2001, jako minister obrony narodowej w rządzie Jerzego Buzka. 
Po roku 2007 i podjętej przez rząd Tuska reaktywacji WSI, Komorowski stał się najważniejszym  wspornikiem interesów wojskówki i w wielu wypowiedziach powtarzał postulat przywrócenia im „godności i honoru”. 

Od kilku tygodni możemy natomiast obserwować skoordynowaną akcję przejęcia najważniejszego urzędu w państwie i odzyskania wpływów przez ludzi WSW/WSI.
Sądzę, że wymuszona rezygnacja Donalda Tuska z kandydowania na urząd prezydenta i natychmiastowe wystawienie Komorowskiego nieprzypadkowo ma związek z powstaniem stowarzyszenia byłych żołnierzy WSI. Cel jest jasny - „Stowarzyszenie ma zintegrować środowisko i przywrócić dobre imię WSI - twierdzi M. Dukaczewski i nie ukrywa iż bardzo liczy,że sprawa likwidacji WSI trafi do Sejmu. Pojawia się też wielokrotnie podnoszony postulat powołania sejmowej komisji śledczej mającej znaleźć dowody „haniebnej” działalności likwidatorów.  Dukaczewski domaga się nawet, by wobec „upokorzonych i pomówionych żołnierzy i pracowników WSI” padło słowo „przepraszam”.
 Najwyraźniej  środowisko WSW/WSI liczy na zastraszenie tych nielicznych publicystów, którzy jeszcze mają odwagę pisać  o „wojskówce”. W wypowiedzi Dukaczewskiego pada zapowiedź, że stowarzyszenie będzie „występować z pozwami cywilnymi przeciwko osobom, które wysuwają nieprawdziwe oskarżenia przeciwko WSI”. Jednocześnie zapowiada się „bezpłatną pomoc prawną i wsparcie finansowe w przypadku trudnej sytuacji materialnej”. Byłoby rzeczą niezmiernie interesującą poznać przypadki oficerów WSI, którzy kiedykolwiek znaleźli się w podobnej sytuacji. 
Można odnieść wrażenie, że powołanie stowarzyszenia SOWA stanowi przełom w dotychczasowej  działalności oficerów WSW/WSI i oznacza, że ludzie z tego środowiska liczą na wsparcie ich starań ze strony obecnego rządu. Jeśli zdecydowano się na jawne i spektakularne wystąpienia, to z pewnością nie po to, by żądania środowiska zostały zignorowane. Możemy zakładać, że w tej kwestii poczyniono już odpowiednie ustalenia, zaś słowa Dukaczewskiego są jedynie medialną antycypacją przyszłych wydarzeń. Zbieżność rejestracji stowarzyszenia z wystawieniem kandydatury Komorowskiego zdaje się sugerować, że będzie ono niemal naturalnym „sztabem wyborczym” kandydata Platformy i odegra ważną rolę w toku kampanii prezydenckiej. 
Winien jeszcze jestem wyjaśnienie znaczenia łacińskiego terminu, jakim opatrzyłem ten tekst. Został on użyty przez Bronisława Komorowskiego w wywiadzie – rzece, jakiego poseł PO udzielił Teresie Torańskiej w 2006 roku. Wywiad zamieściła „Gazeta Wyborcza”, nadając mu tytuł - „Masz szczęście Bronek”. Wspominając lata młodzieńczej działalności, Komorowski stwierdził:
Mój tata oczekiwał ode mnie jakiegoś szaleństwa patriotycznego, oczekiwał, że my, jego dzieci, będziemy dawali świadectwo prawdzie. Będziemy mówili, ryzykowali, a jak trzeba, to fiut na Syberię albo do lasu. Czułem się trochę jak necandus - jest taki termin łaciński - skazany na zagładę, przeznaczony na śmierć. Miałem być kolejnym Komorowskim, który pójdzie na wojnę, do powstania, do partyzantki, do więzienia. Kolejnym kamieniem rzuconym na szaniec”.
Nie sądzę, by dziś Bronisław Komorowski czuł się „skazany na zagładę”, jednak trafność użytego przezeń porównania skłania do pewnej refleksji. 
Są w „Edypie” Sofoklesa słowa, jakie przyszły władca Teb miał usłyszeć od wyroczni delfickiej. Brzmią one – „Deus dixit: “Tibi pater necandus et mater in matrimonium ducenda est”. Po usłyszeniu tych słów Edyp nie chciał wracać do ojczyzny, by przepowiednia nigdy nie została spełniona. Słowa wyroczni wolno przetłumaczyć - „Bóg powiedział: „ty musisz zabić ojca i poślubić swoją matkę”.
Necandus – jest zatem przeznaczeniem, fatum, losem – zgotowanym człowiekowi, czasem nawet wbrew jego woli. Jestem przekonany, że trzeba zrobić wszystko, by w naszej najnowszej historii Bronisław Komorowski nigdy nie odegrał przeklętej roli necandusa. 


1 komentarz:

  1. Zlikwidowanie armii hańbą nie było, ale "oczu i uszu" tak.

    Co za skurwiel! Ale problem oczywiście jest inny - że nasz ludek na to pozwala.

    Pzdrwm

    OdpowiedzUsuń