Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

sobota, 20 grudnia 2014

CZYM BYŁA AFERA MARSZAŁKOWA. ROLA B.KOMOROWSKIEGO


Afera marszałkowa – bo tak (od ówczesnej funkcji Bronisława Komorowskiego) nazwałem cykl wydarzeń z lat 2007-2008 jest „matką” wszystkich afer z czasów rządów PO-PSL. Powstały wówczas układ, oparty na relacjach służby-media-politycy stanowił fundament kolejnych patologicznych zdarzeń i do dnia dzisiejszego decyduje o przebiegu wielu procesów publicznych.
Kulisy afery marszałkowej nigdy nie zostały wyjaśnione i zdecydowana większość Polaków nie posiada żadnej wiedzy o jej przebiegu. Autor słów „muszę zobaczyć aneks przed publikacją” skutecznie uchylał od udzielenia odpowiedzi na pytania posłów Prawa i Sprawiedliwości, odmawiał stawienia przed Komisją Weryfikacyjną i wielokrotnie wykorzystywał swoją pozycję, by uciec od składania rzeczowych wyjaśnień.
Nad sprawą zaciągnięto tak szczelną zasłonę milczenia, że opinia publiczna nie miała możliwości zapoznać się z tematem nawet w trakcie kampanii prezydenckiej 2010 roku. Można przypuszczać, że gdyby afera marszałkowa została wyjaśniona, a jej mechanizmy ujawnione, zablokowałoby to dalszą karierę polityczną Komorowskiego i uniemożliwiło mu start w wyborach prezydenckich. Jest wielce prawdopodobne, że odsłonięcie patologicznych relacji już w roku 2008 uchroniłoby nas od niebezpieczeństw wywołanych wpływem „czynnika rosyjskiego” na życie polityczne, zapobiegło knowaniom w ramach konfliktu rząd-prezydent, a w rezultacie utrudniło lub wręcz udaremniło możliwość zastawienia pułapki smoleńskiej.
Przed ośmioma laty rząd Prawa i Sprawiedliwości podjął historyczną decyzję o likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, zaś Sejm zatwierdził prawo umożliwiające weryfikację oświadczeń żołnierzy tej służby. Pozwoliło to sporządzić dokument o nazwie „Raport o działaniach żołnierzy i pracowników WSI” opublikowany następnie w Monitorze Polskim, na mocy postanowienia Prezydenta Lecha Kaczyńskiego z dnia 16 lutego 2007 r.
W Raporcie, korzystającym z wagi dokumentu urzędowego, zawarto opis dziesiątków wydarzeń, jakie miały miejsce na przestrzeni 15 lat istnienia WSI. Dokument wymienia setki nazwisk żołnierzy i funkcjonariuszy tej służby, nazwiska polityków, dziennikarzy i innych osób publicznych oraz wskazuje na stopień ich odpowiedzialności wobec prawa.
Nazwisko Bronisława Komorowskiego pojawia się na kartach Raportu blisko 60 razy i wymieniane jest w kontekście wielorakiej odpowiedzialności tego polityka.
Nakreślony w Raporcie wizerunek Bronisława w niczym nie przypomina obrazu „spokojnego konserwatysty” i  „męża stanu”, jaki próbują narzucić nam ośrodki propagandy III RP. To wizerunek człowieka, który od początków swojej politycznej kariery wspierał ludzi komunistycznych służb, generałów po moskiewskich uczelniach, żołnierzy wojskowej bezpieki, kursantów GRU oraz osoby oskarżane o korupcję lub współpracę z obcymi służbami. Jako wiceminister i szef resortu obrony Komorowski ponosił odpowiedzialność nie tylko za afery z udziałem ludzi WSI, nieudolność i brak profesjonalizmu tej służby, ale także za realizację polityki kadrowej, która pozwalała na zachowanie w strukturach Wojska Polskiego dominacji wyższych oficerów tzw. Ludowego Wojska Polskiego. Antoni Macierewicz podsumował kiedyś postawę Komorowskiego słowami: „Marszałek Komorowski przez lata chronił ludzi z WSI i powinien za to ponieść odpowiedzialność.”
Likwidacja WSI – tego „peryskopu, za pomocą którego Rosjanie pozyskiwali wiedzę o mechanizmach funkcjonowania naszego państwa” (jak określił tę służbę prof. Andrzej Zybertowicz) sprawiła, że funkcjonujący dotąd triumwirat III RP oparty na relacji służby-biznes –politycy  został mocno zdezorganizowany i osłabiony.
Z tej przyczyny, jedynym z priorytetów rządu Donalda Tuska stało się przywrócenie wpływów środowiska WSI i powrót do wzorca służb ustalonego w roku 2004. Z chwilą przejęcia władzy przez PO, wszelkie działania rządu zostały ukierunkowane na zablokowanie procesu weryfikacji żołnierzy WSI, przejęcie nowopowstałych służb wywiadu i kontrwywiadu wojskowego oraz pełną reaktywację komunistycznego układu. Tuż po powstaniu rządu nastąpiły czystki w służbach specjalnych, szykany wobec ich szefów, przesłuchania i represje wobec nowych funkcjonariuszy kontrwywiadu wojskowego. Kolejne miesiące przyniosły szereg zawiadomień do prokuratury przeciwko członkom Komisji Weryfikacyjnej oraz zawiadomień i pozwów wymierzonych w Antoniego Macierewicza.
W czerwcową noc 2008 roku, Sejm głosami obecnej koalicji uchwalił nowelizację ustawy o SKW i SW, która faktycznie zakończyła proces weryfikacji. W uzasadnieniu noweli napisano wprost: „Projektowane przepisy generalnie otworzą drogę żołnierzom zawodowym zniesionych Wojskowych Służbach Informacyjnych do „zagospodarowania ich” niezależnie od faktu czy Komisja Weryfikacyjna wyda, czy też nie, swoje stanowisko.”
Jednocześnie, na wszelkie sposoby utrudniano pracę Komisji Weryfikacyjnej, dyskredytowano i zastraszano jej członków, pomawiano szefa komisji, a wokół procesu likwidacji WSI wytworzono medialną atmosferę oskarżeń i klimat działań nielegalnych.
Pod koniec 2007 roku rozpoczęto kombinację operacyjną z udziałem ośrodków propagandy, ludzi WSW/WSI, szefostwa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego - nazwaną przeze mnie aferą marszałkową.
Warto podkreślić, że przez pierwsze miesiące rozgrywania sprawy w obszarze publicznym funkcjonowała ona pod nazwą „afera aneksowa”. Wszystkie ośrodki propagandy, blogerzy oraz media kojarzone z opozycją zgodnie używały określenia, które było głównym przekaźnikiem dezinformacji. To określenie miało bowiem sugerować, że aneks do Raportu z Weryfikacji WSI stał się przedmiotem działań aferalnych, korupcyjnych. Takiej tezy dotyczyła "sztandarowa" publikacja gazety "Dziennik" z 19 listopada 2007 r. zatytułowana „Aneks do raportu o WSI na sprzedaż” i opatrzoną nagłówkiem "Każdy może kupić tajne dokumenty". Kolejne publikacje umacniały takie przeświadczenie i stanowiły jeden z podstawowych elementów dezinformacji. Medialnym zwieńczeniem rzekomej „afery aneksowej” była publikacja Anny Marszałek, Michała Majewskiego i Pawła Reszki z kwietnia 2008 roku zatytułowana – „Kto gra aneksem Macierewicza?”. „Handel aneksem Macierewicza", w  której alarmowano: „Po Warszawie od wielu miesięcy biega przeszkolony w Moskwie oficer służb wojskowych, który oferuje sprzedaż aneksu o weryfikacji”.
Żadne z kłamstw rozpowszechnianych przez funkcjonariuszy medialnych nie znalazło potwierdzenia. Nigdy nie było „afery z aneksem”, nigdy też nie wykazano, by nastąpił przeciek z tego dokumentu. Wszelkie oskarżenia i rzekome dowody, o których miesiącami zapewniali nas żurnaliści i rezonujący im „specjaliści” z WSI okazały się fałszywe.
Określenie kombinacja operacyjna, zaczerpnięte z arsenału służb specjalnych, nie jest tu przypadkowe. Chodzi bowiem o cały zespół planowych działań, wzajemnie ze sobą powiązanych i podporządkowanych jednolitej koncepcji. Miały one na celu takie oddziaływanie na przeciwnika, aby przez wprowadzenie go w błąd lub wykorzystanie błędu doprowadzić go do z góry zakładanych zachowań, które umożliwią wykonanie określonych zadań operacyjnych.
Afera marszałkowa polegała zatem na działaniach zmierzających do uzyskania dostępu do tajnego uzupełnienia (aneksu) z Raportu z Weryfikacji WSI, a gdy okazało się to niemożliwe, na skompromitowaniu członków Komisji Weryfikacyjnej oraz dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Działania te miały również na celu dezawuowanie treści zawartych w aneksie oraz uprzedzenie ewentualnych zarzutów dotyczących powiązań polityków PO ze środowiskiem byłych WSI. Priorytetem kombinacji pozostawała osłona politycznego „patrona” wojskowych służb - Bronisława Komorowskiego.
18 października 2007r. „Gazeta Polska” zamieściła artykuł Leszka Misiaka zatytułowany „Komorowski i WSI”, w którym nawiązywano do wcześniejszej publikacji tygodnika „Wprost”. W artykule mogliśmy przeczytać o tajemniczym przyjacielu Komorowskiego, który w marcu 2004r. informował Leszka Misiaka o wypadku samochodowym, jakiemu uległ syn Komorowskiego. Dziennikarz napisał:
„W tamtym czasie nie wiedziałem kim jest ów informator, jego nazwisko nic mi nie mówiło. Przedstawiał się jako lobbysta, mówił, że często bywa w Sejmie, kiedyś nawet spotkałem go przed Sejmem. Prawie dwa lata później dowiedziałem się, że to pułkownik WSI, były szef Zarządu I Szefostwa WSW Aleksander L”.
Ujawniając fakt wieloletniej znajomości Komorowskiego z płk L. dziennikarz zakończył pytaniem:„ Jaki interes miał wysoki rangą oficer WSI, by występować jako rzecznik Bronisława Komorowskiego? Co łączy czy łączyło obu panów? Czy była to znajomość prywatna czy też miała inny charakter? Te pytania chcieliśmy zadać marszałkowi Komorowskiemu.”
Komorowski nie znalazł wówczas czasu, by rozmawiać z "GP", zaś asystent marszałka kilkakrotnie przekładał termin wywiadu, odsyłając dziennikarza do sejmowego sekretariatu.
Kilkanaście dni później,  27 października 2007r. „Wprost” powiadomił że „Aneks do raportu komisji weryfikacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych trafił już do prezydenta”. Poinformowano również, że „na najbliższy poniedziałek przed komisję został wezwany były minister obrony narodowej Bronisław Komorowski. Jego wezwanie ma związek z nielegalnymi podsłuchami stosowanymi przez funkcjonariuszy WSI w latach 2000-2001.”
W odpowiedzi na to doniesienie, Komorowski oświadczył: „są to próby podważenia mojej wiarygodności. Nie tylko próbuje się stworzyć sprawę nieistniejącą, bo żadnej inwigilacji opozycji, w czasach gdy ja byłem ministrem, w moim najgłębszym przekonaniu, nie było, ale również próbuje się stworzyć wrażenie, że jest o co mnie przesłuchiwać”.
30 października 2007r. w „Rzeczpospolitej” napisano: „Nazwiska Komorowskiego, Onyszkiewicza, Kalisza, Szmajdzińskiego i Rusaka znajdują się w aneksie do raportu o Wojskowych Służbach Informacyjnych”.
Antoni Macierewicz, pytany wówczas o powód wezwania przez Komisję tych osób, uzasadnił to następująco: „Ustalenia, które są w aneksie do raportu o WSI, wymagają, aby ci panowie się do nich ustosunkowali. Jeśli tego nie zrobią, to trudno, aneks i tak zostanie opublikowany”. Jednocześnie Macierewicz przypomniał, że po opublikowaniu Raportu z Weryfikacji WSI pojawiły się zarzuty, iż szereg osób nie miało możliwości złożenia wyjaśnień, a gdyby ją miały, to "sprawy byłyby inaczej opisane". Macierewicz zaznaczył więc, że „wszyscy wezwani przez komisję będą się mogli odnieść do dokumentów i informacji, na podstawie których aneks został napisany.”
Następnego dnia, po ukazaniu się informacji o wezwaniu Komorowskiego  przed Komisję, kandydat PO na marszałka Sejmu oświadczył:   Pan Macierewicz powinien zniknąć ze swojej instytucji. Kwestia odwołania ministra Macierewicza wydaje się być kwestią oczywistą” i zapowiedział:  Przyjdzie nowy minister, zostaną przeprowadzone zmiany personalne i jedną z pierwszych decyzji będzie odsunięcie pana Macierewicza od wpływów na tak newralgiczny obszar państwa”. Komorowski wyjaśnił też, że Komisja Weryfikacyjna WSI, "zachowuje się bardzo dziwnie": „Komisja próbuje wzywać na przesłuchania kandydata na marszałka Sejmu. Tu może chodzić o chęć zepsucia atmosfery i mojego wizerunku, a nie o dojście do prawdy”.
Niewiele dni później, 19 listopada 2007r. „Dziennik” przyniósł sensacyjną informację, opatrzoną nagłówkiem –„Każdy może kupić tajne dokumenty, pt. „Aneks do raportu o WSI na sprzedaż”. Dziennikarze gazety donosili: „DZIENNIK zdobył kolejne potwierdzenie, że tajne archiwa WSI oraz dokumenty komisji weryfikacyjnej zostały skopiowane. Ale to jeszcze nie wszystko. Gazeta ustaliła, że aneks Antoniego Macierewicza do raportu o WSI można kupić na czarnym rynku.”
W kontekście rzeczywistego przebiegu afery marszałkowej, ta i wiele innych publikacji (zwykle autorstwa A. Marszałek i P. Reszki) mają istotne znaczenie. Jedne z nich mogły wywołać określone reakcje Komorowskiego, inne zaś świadczyły o włączeniu ośrodków propagandy w przebieg kombinacji operacyjnej. 
Z treści zeznań złożonych przez Bronisława Komorowskiego w prokuraturze (protokół z dn24.07.2008 link załączony pod tekstem) wynika, że spotkał się on z płk. Aleksandrem L. „około 19 listopada 2007 roku”. Już przed spotkaniem Komorowski wiedział zatem, że znajomością z pułkownikiem WSW/WSI interesują się dziennikarze. Powstała sytuacja mogła zagrozić interesom obu rozmówców: L. który działał wśród dziennikarzy i chciał uchodzić za wiarygodne źródło informacji, z możliwością dostępu do aneksu oraz Komorowskiemu, któremu groziło wezwanie przed Komisję Weryfikacyjną oraz ujawnienie związków z oficerem WSW/WSI podejrzewanym o kontakty z obcymi służbami. Nadto, pojawiły się sygnały, że prezydent Lech Kaczyński będzie chciał ujawnić aneks do Raportu.
Z zeznań Komorowskiego jednoznacznie wynika, że spotkał się on z L. i przystał na propozycję uzyskania nielegalnego dostępu do informacji stanowiących ścisłą tajemnicę państwową, a następnie umówił się z L. w kwestii dalszych kontaktów. 
W czasie obrad sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka 23 września 2008 roku, Antoni Macierewicz pytał:
„Czy prokuratura ma informacje, że poza panem L. i panem Tobiaszem, w tym okresie, przed poinformowaniem kogokolwiek o czymkolwiek, pan marszałek Komorowski spotykał się z dwiema innymi jeszcze osobami związanymi z byłą WSI. Czy tę wiedzę posiada prokuratura?[…] Przecież równolegle, też 19 listopada, a więc w tym czasie, kiedy pan L. przychodzi zaanonsowany przez Buczyńskiego do Komorowskiego, rozpoczyna się wielka nagonka prasowa mówiąca o tym, że jest wyciek aneksu, że można go kupić gdzieś na ulicy, na bazarze. Ta nagonka towarzyszy spotkaniom pana marszałka Komorowskiego z oficerami byłej WSI i byłego WSW.”
Komorowski przyznał również, że spotykał się z byłym oficerem Zarządu III WSI płk Leszkiem Tobiaszem, wobec którego prokuratury prowadziły w tym czasie postępowanie karne w sprawach o fałszowanie dokumentów i złożenie nieprawdziwego oświadczenia weryfikacyjnego.  Tobiasz miał skontaktować się z Komorowskim, by powiadomić go o rzekomej korupcji w Komisji Weryfikacyjnej ‒ chodziło o pozytywną weryfikację żołnierzy WSI w zamian za łapówkę.
Z dalszego przebiegu afery marszałkowej można wnioskować, że płk Tobiasz miał zająć się uzyskaniem „materiałów dowodowych” obciążający członków Komisji oraz dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Dla uwiarygodnienia tych zarzutów było konieczne, by „ofiarą” stał się także Aleksander L., z którym rozmowy Tobiasz miał nagrywać. Nie przypadkiem, w wielu publikacjach z tego okresu pojawiają się absurdalne twierdzenia o znajomości L. z Antonim Macierewiczem.
Na początku listopada 2007 r., z inicjatywy Komorowskiego doszło z kolei do spotkania Tobiasza z szefem ABW Krzysztofem Bondarykiem, płk. Grzegorzem Reszką (p.o. szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego) oraz Pawłem Grasiem (ówczesnym zastępcą przewodniczącego sejmowej komisji ds. służb specjalnych). Na spotkaniu poczyniono ustalenia w zakresie działań dotyczących członków Komisji Weryfikacyjnej.
Warto podkreślić, że o tym spotkaniu Komorowski nie poinformował podczas przesłuchania przed prokuratorem.
W efekcie zawartych wówczas ustaleń, płk Tobiasz, w oparciu o zgromadzone komprmateriały miał złożyć zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu korupcji wokół Komisji Weryfikacyjnej, obciążając Aleksandra L. i Wojciecha  Sumlińskiego. Jednocześnie uruchomiono zmasowaną kampanię dezinformacyjną, mającą na celu wytworzenie fałszywego przekonania, iż doszło do handlowania aneksem przez ludzi związanych z Komisją Weryfikacyjną.
Momentem kulminacyjnym kombinacji był dzień 15 maja 2008 r. gdy ABW dokonała przeszukania w domach Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka, licząc zapewne na znalezienie dowodu potwierdzającego tezę o "wycieku" aneksu. Aresztowanie płk L. miało zaś uwiarygodnić wersję, iż oficer ten współpracował z ludźmi Komisji. 
Jak wiemy, podjęto również próbę „aresztu wydobywczego” wobec Wojciecha Sumlińskiego, licząc prawdopodobnie na zastraszenie dziennikarza i uzyskanie materiałów obciążających członków Komisji. Ponieważ do aresztowania dziennikarza nie doszło, zaś prezydent Lech Kaczyński ogłosił, iż nie opublikuje aneksu, zdecydowano o zakończeniu kombinacji.
W listopadzie 2008 roku, Antoni Macierewicz komentując zachowania Bronisława Komorowskiego, zauważył: „Ostatnio kilkakrotnie widziałem marszałka w stanie silnego podenerwowania. Pierwszy raz, gdy pytano go o związaną z WSI spółkę „Pro civili”. Drugi raz niedawno, gdy pytano go o kontakty z Leszkiem Tobiaszem i Aleksandrem L.”
Zdenerwowanie Komorowskiego wydaje się zrozumiałe, jeśli dostrzec liczne rozbieżności w zeznaniach byłego marszałka Sejmu z zeznaniami Tobiasza, a nawet z zeznaniami byłego szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Dotyczą one dat oraz okoliczności, w jakich doszło do współpracy Tobiasza z ABW.
Z zeznań Bondaryka wynikało, że Komorowski wezwał szefa ABW 23 listopada 2007 roku, zaś spotkanie z Tobiaszem odbyło się tego samego dnia na terenie Sejmu. Tobiasz – zdaniem Bondaryka,  miał mieć przy sobie dowody na korupcję w Komisji Weryfikacyjnej WSI. W tym samym dniu, Bondaryk swoim samochodem przewiózł Tobiasza do siedziby Agencji na Rakowiecką, zaprowadził do pokoju, po czym wezwał „funkcjonariusza pionu śledczego panią Fetke”. Tobiasz został przesłuchany i przyjęto od niego zawiadomienie o przestępstwie.
Tymczasem Bronisław Komorowski zeznawał, iż jego pierwsze spotkanie z Tobiaszem miało miejsce 21 listopada 2007r., podkreślając: „tej daty jestem pewien, w kalendarzu niestety nie zapisano dnia spotkania z L., ale mogło to być około dzień lub dwa przed rozmową z Tobiaszem.” Dalej Komorowski oświadczył: „Tobiasz chciał mi okazać zdobyte dowody w postaci nagrań i na kolejne spotkanie, 3 grudnia 2007 r. – przyniósł je. Widziałem kamerę, dyktafon, kasetę video i kasety do dyktafonu.” „O ile pamiętam – oświadczył Komorowski prokuratorowi - następnego dnia przekazałem powyższą informację Ministrowi Koordynatorowi Pawłowi Grasiowi oraz szefowi SKW płk. Reszce. Minister Graś następnie powiedział mi , że jest to sprawa, którą powinno zająć się ABW z uwagi nie tylko na korupcję, ale również na zagrożenie państwa. Po kilku dniach przeprowadziłem rozmowę z szefem ABW panem Bondarykiem. Po pewnym czasie, myślę że po około dwóch tygodniach, Tobiasz stawił się w umówionym miejscu i czasie do dyspozycji ABW, która zajęła się tą sprawą.”
Zeznaniom Komorowskiego zaprzeczył także Leszek Tobiasz. Według jego zeznań, do spotkania z Komorowski doszło prawie miesiąc wcześniej, niż twierdził marszałek Sejmu. Choć Tobiasz nie potrafił podać dokładnej daty pierwszego spotkania, to pytany przez prokuraturę wskazał ścisły przedział czasowy. Oświadczył, że do spotkania doszło między 20 października a 2 listopada 2007 r., to zaś oznacza, że o blisko miesiąc poprzedziło ono spotkanie Komorowskiego z płk Aleksandrem L.
Należy podkreślić, że jeśli do spotkania z Tobiaszem doszło między 20 października a 2 listopada 2007r., burzy to całkowicie logikę zeznań Komorowskiego. W swoich zeznaniach marszałek Sejmu podkreślał bowiem- „Pod koniec rozmowy z Tobiaszem powiedziałem mu, że do mnie próbował docierać płk. L.”
Dowodziłoby to, że Komorowski spotkał się z L. przed 20 października 2007r., a zatem skłamał prokuratorowi twierdząc, że do spotkania doszło „około 19 listopada”.
Gdyby przyjąć wersję Komorowskiego, jak wówczas wyjaśnić twierdzenie marszałka zawarte w treści zeznań, iż płk L. przyszedł do niego, gdy było już wiadome, że polityk PO obejmie fotel marszałka Sejmu?: „Ja fotel Marszałka objąłem z dniem 5 listopada 2007r.więc L. po raz pierwszy docierając do mnie wiedział, że będę miał dostęp do aneksu” .
Jeśli L. był u Komorowskiego przed Tobiaszem (a taka jest logika zeznań Komorowskiego) musiałoby to nastąpić przed 20 października. Ale wówczas, skąd miałby wiedzieć, że Komorowski zostanie marszałkiem i będzie miał potencjalny dostęp do aneksu?
Istotne rozbieżności dotyczą także terminu i okoliczności poznania płk Tobiasza. Komorowski zeznał bowiem przed prokuraturą, iż to posłanka PO Jadwiga Zakrzewska przekazała mu informację, że chce się ze z nim spotkać pułkownik z WSI, „który jest jej sąsiadem”. Tymczasem Zakrzewska występując 16 września 2008 roku w programie "Misja specjalna" zdecydowanie zaprzeczyła sąsiedzkiej znajomości z Tobiaszem.
Gdy w styczniu 2009 roku Bronisław Komorowski złożył ponowne zeznania w tej sprawie, utrzymywał już, że Zakrzewska tylko pośredniczyła w organizacji spotkania, bo miał ją o to prosić starosta powiatowy z jej okręgu wyborczego i to on miał być sąsiadem oficera WSI, który szukał kontaktu z Komorowskim.
W pierwszych zeznaniach złożonych w Prokuraturze Krajowej, Komorowski oświadczył także: „nazwisko Wojciecha Sumlińskiego kojarzę jedynie z prasy. Nie znam go osobiście”. Tymczasem w listopadzie 2008 roku Wojciech Sumliński składając wyjaśnienia przed sejmową komisją ds. służb specjalnych przypomniał, że spotykał się z Komorowskim w roku 2007, a tematem ich rozmów był przygotowywany dla programu „30 minut" w TVP Info materiał o Fundacji Pro Civili.
Nie można wykluczyć, że właśnie ta okoliczność spowodowała włączenie Sumlińskiego w zakres ówczesnej kombinacji. Obok byłego oficera WSW/WSI, dziennikarz piszący o WSI i mający kontakty z jednym z członków Komisji Weryfikacyjnej (Leszkiem Pietrzakiem) wydawał się właściwym kandydatem dla uwiarygodnienia konstrukcji prowokacji. Być może podczas przeszukania w domu Sumlińskiego liczono również na przejęcie niewygodnych dla Komorowskiego materiałów dotyczących fundacji Pro Civili.
Kolejne istotne rozbieżności można zauważyć konfrontując zeznania Komorowskiego z zeznaniami Pawła Grasia. Wynika z nich, że sprawa zaczęła się znacznie wcześniej niż twierdzi Komorowski. Graś zeznał bowiem, że jeszcze przed wyborami w 2007 r., w czasie gdy był szefem komisji ds. służb specjalnych, skontaktował się z nim Komorowski i powiadomił, że posiada jakieś ważne informacje dotyczące bezpieczeństwa państwa. Doszło wówczas do spotkania, w którym brali udział Graś, Komorowski oraz płk. Leszek Tobiasz. Graś oświadczył również, że Komorowski poinformował go, iż płk L. jest powiązany z rosyjskimi służbami. Z zeznań Grasia wynikało, że po powołaniu rządu Donalda Tuska ówczesny marszałek Komorowski skontaktował się z nim ponownie, mówiąc, że znów jest u niego płk Tobiasz. Dopiero po tej informacji Graś zadzwonił do Krzysztofa Bondaryka, który kilka dni wcześniej został p.o. szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wówczas dopiero Tobiasz miał złożyć zawiadomienie o przestępstwie.
Śmierć tego głównego świadka ( w lutym 2012 roku) przekreśliła szansę na skonfrontowanie jego zeznań z oświadczeniami Komorowskiego. Zeznania Tobiasza, w wielu miejscach sprzeczne z wersją Komorowskiego, mogły mieć kluczowe znaczenie dla sprawy i być może pozwoliłyby usunąć liczne wątpliwości związane z rolą ówczesnego marszałka Sejmu.
Wojciech Sumlinski podkreślał, że  jak udało się wykazać, że L. kłamał, tak samo bez problemu wykazałbym to odnośnie Tobiasza”. Obrońcy dziennikarza planowali złożenie wniosku o przeprowadzenie konfrontacji, pomiędzy płk. Tobiaszem, płk. L. i Bronisławem Komorowskim.


Protokół przesłuchania B. Komorowskiego z 24.07.2008r:

39 komentarzy:

  1. A teraz zobaczymy jak ta, dziś już jeszcze większa wiedza, przełoży się na realne działania opozycji czy niezależnych mediów.

    Gdyż oba te zbiory nie samym Macierewiczem czy Rachoniem stoją.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szanowny Panie Aleksandrze,

    bardzo dziekuję za ten tekst.

    Bardzo brakowało takiego klarownego, skrupulatnego przedstawienia afery marszałkowej przy okazji wzmianek z belwederskiego pseudo-przesłuchania. Powiedziałbym, że media, które już zdobyły się na jakąś relację z tego wydarzenia, napisały o nim zapominając podać kontekst sprawy i rolę lokatora. Ale przecież tu nie ma mowy o żadnym zapomnieniu. Jest raczej metodyczne pogłębienie zapomnienia i dezorientacji widzów/czytelników. Medialni macherzy dobrze wiedzą kim jest lokator. Wiedzą to od dawna.
    Pamiętam dobrze, jak 23 pażdziernika 2005 roku, wbrew publikowanym jeszcze dwa dni wcześniej sondażom, Lech Kaczyński wygrał prezydenturę z Donaldem Tuskiem róznicą 54,04 % do 45,96 %. W czasie programu na żywo - studia wyborczego TVP, politycy różnych ugrupowań gratulowali nowemu Prezydentowi. Jedynie poseł Komorowski indagowany przez reportera wręcz uciekł z przed kamery i zamiast gratulacji burknął coś wściekły. Drugim, który powiedział, że nie zamierza gratulować Kaczyńskiemu był Lech Wałęsa. Wypowiedż Wałęsy zachowała sie w serwisie PAP; reakcji Komorowskiego nagranej przez TVP nigdzie w necie nie znajdziemy.
    Poseł Komorowski był wtedy kandydatem PO na marszałka, a PiS tworzący rząd Marcinkiewicza i próbujący stworzyć koalicje z PO, stanowczo odrzucał stołek marszałka dla Komorowskiego. PO natomiast stawiała to jako warunek najważniejszy. Czego już wtedy bał się poseł Komorowski?Dał temu wyraz wywiadzie dla "Sygnałów Dnia" w radiowej "Jedynce". Fragmenty nagrania z 08-11-2005:

    Krzysztof Renik: Panie pośle, na rynku medialnym co pewien czas pojawiają się i takie opinie, że zapowiadana reforma Wojskowych Służb Informacyjnych, reformy służb wywiadowczych kontrwywiadowczych, to wszystko budzi niepokój sojuszników z Sojuszu Północnoatlantyckiego. Czy pan by mógł potwierdzić, że rzeczywiście tego typu reformy, tego typu inicjatywy mogą niepokoić partnerów z NATO?
    Bronisław Komorowski: Żadna reforma nikogo nie niepokoi, jeśli jest reformą racjonalną. Natomiast tutaj były w zapowiedziach wcześniejszych pana premiera Marcinkiewicza, także prominentnych polityków PiS-u takie bardzo radykalne pomysły zgłaszane w postaci opcji zerowej, czyli zlikwidowania WSI...
    K.R.: To zły pomysł, pana zdaniem?
    B.K.: Nie ma na świecie armii, która by nie miała własnego wywiadu i kontrwywiadu. Można zlikwidować WSI, ale na tej zasadzie, że się rozdziela wywiad i kontrwywiad, inaczej się je podporządkowuje może...
    K.R.: A czy nie o to chodziło właśnie?
    B.K.: A nie, nie, opcja zerowa to jest opcja zerowa, zero, null, nic więcej.
    K.R.: No nie, ale nowy wywiad nie powstał.
    B.K.: Ja jestem przekonany, że właśnie te takie buńczuczne słowa przedwyborcze czy tuż powyborcze, które padały z ust polityków PiS i premiera Marcinkiewicza, one pod wpływem zetknięcia z materią, z problemami, także z odpowiedzialnością za państwo przetopią się powolutku jak wosk w zupełnie inny projekt pod tytułem: jak zreformować Wojskowe Służby Informacyjne?
    K.R.: No, to chyba dobrze?
    B.K.: A, to by było dobrze, tylko po co straszyć przed wyborami?
    --------------

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Mariusz Molik,

    Nie musimy czekać, by to wiedzieć. Od roku 2008 opozycja nie jest zainteresowana nagłaśnianiem afery marszałkowej. Temat powraca sporadycznie, przy okazji spraw sądowych lub wydarzeń związanych z bohaterami afery. Dla mediów kojarzonych z opozycją, jest tylko chwilowym i powierzchownie traktowanym"newsem". Sądzę, że większość tych ludzi doskonale wie, o kim i o czym mogą pisać.
    Temat nie istniał w roku 2010 (nikt nie miał odwagi zadać BK choćby jednego pytania) i nie będzie go w roku przyszłym. Nie po to partia pana Kaczyńskiego wskazała kandydata Dudę, by sięgać po rzeczy tak "kontrowersyjne". Kampania prezydencka zostanie więc oparta na "kwestiach merytorycznych i programowych".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie.

      Panie Aleksandrze, czy informacja podana przeze mnie poniżej może być, w jakimkolwiek stopniu, znaczącym czy nie, wyjaśnieniem, dlaczego - ogólnie ujmując - działania PiS-u wyglądają na pozorowane, zawsze krok za przeciwnikiem.

      http://telewizjarepublika.pl/pluzanski-elita-iii-rp-boi-sie-kiszczaka,15115.html

      Wiadomym jest, że takich szafek z teczkami są w Polsce niezliczone ilości.

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Piotr B.,

      Nie widzę najmniejszego związku. Ani z tematem wpisu ani z oceną zachowań opozycji.
      Wprawdzie miło jest dywagować o "szafkach z teczkami" - również na polityków opozycji, są to tylko puste domysły. Nie sądzi Pan chyba, że gdyby kiedykolwiek istniały "haki" na szefa PiS-u lub czołowym polityków tej partii, nie zostałyby do tej chwili wykorzystane. To są kompletne brednie ze stajni podstarzałych esbeków.
      Sam Kiszczak rozgrywa ten blef co kilka lat, a to świadczy raczej o postępującej sklerozie. Idiotyzmem jest w ogóle cytowanie wypowiedzi tego drania.
      Jeśli zaś ktoś miałby się bać jego "teczek", to z pewnością ci, którzy z bandytów uczynili "ludzi honoru". To doskonały wskaźnik niewolnictwa.

      Pozdrawiam

      Usuń
    3. Piotr B.,

      Przyczyny milczenia w/s Komorowskiego płyną w mojej opinii przede wszystkim z braku odwagi i kalekiej wizji państwa jaką jest III RP. Jakkolwiek trudno mi rozstrzygnąć czego tu mniej, a czego więcej.

      Aleksander Ścios ma tu racje pisząc że obawy przed teczkami mają dziś wyłącznie ci którzy mają powody by się obawiać.

      Sumliński podaje przykład arcybiskupa Paetza. Kiedy biskup o skandalicznych skłonnościach postanowił któregoś razu nie wypełnić postawionych przed nim zadań został "odstrzelony" w sposób po prostu pokazowy. Pokazowy dla wszystkich którzy chcieliby się urwać ze smyczy.

      Pani dr Barbara Fedyszak-Radziejowska popularyzowała swego czasu dość popularną w sieci tezę o "krecie" w szeregach PiS, ale tak szybko jak ją wygłosiła tak szybko przestała o tym mówić.

      Różnię się tu od Aleksandra Ściosa i uważam że jeśli ktoś w kierownictwie PiS zagubi się i postanowi urwać się ze smyczy, jeśli nie będzie chciał dalej spełniać pokładanych w nim nadziei i zadań - to spotka go los Paetza.

      Nie uważam by wszystkie zachowania opozycji trzeba by tłumaczyć "dworskością" czy dosyć ubogimi horyzontami. Ja w tych zaniechaniach, błędach czy jak to nazwać - widzę i pewną logikę.

      Coraz bardziej operetkowa opozycja już milion razy (mogę pomylić się niewiele) przy okazji swych zabaw w demokracje, ogłaszała że jakiejś jej działania w Sejmie będą TESTEM dla premiera, dla ministra, dla komendanta, dla rzecznika, dla mediów itd, itp.
      Oblany tysiąc razy "test" skutkuje.... ponawianiem takich testów. W tej zabawie nigdy nie chodziło o wyciąganie wniosków.

      Myślę że dla nas sprawa Komorowskiego jest autentycznym testem intencji.
      Trzeba pamiętać że Sumliński przez 7 lat był kompletnie osamotniony.
      A dziś widać wyraźnie że to on miał racje a nie producenci "Aniołków Kaczyńskiego".

      Usuń
    4. Panie Aleksandrze,

      dziękuję za odpowiedź.

      Przepraszam najmocniej, oczywiście nie chodziło mi o samego Kiszczaka straszącego PiS, raczej ogólnie o istnienie "szafek z teczkami". Doskonale zdaję sobie sprawę, że - jak Pan stwierdził - są to haki przede wszystkim na ludzi z tamtej strony. I jest ich mnóstwo, o czym wspominał p. Wojciech Sumliński w książce "Lobotomia 3.0" przytaczając przypadek SB-ka, który dzięki hakom na wpływowe osoby "zabezpieczał już przyszłość swoich wnuków".

      Absolutnie nie było moim celem sugerowanie czegokolwiek. To była zwykła ciekawość Pańskiej opinii. Moje wątpliwości nie biorą się znikąd, wręcz przeciwnie - kumulują - po lekturze Pańskich tekstów. Stąd też moje, być może naiwne, pytania, które wydały mi się mieć związek ze sprawą, gdyż nie ukrywa Pan swojego negatywnego stosunku do zaniechań PiS-u ws. afery marszałkowej. A to budzi wątpliwości. Budzi wątpliwości, że mając tyle argumentów na "śmierć polityczną" (przepraszam za określenie) Komorowskiego, główna partia opozycyjna nie robi z nich żadnego użytku. I to jest niepoważne. Zastanawia mnie, co takiego sprawia, że ten temat nie jest drążony przez PiS - czy tłumaczenie opozycjonistów tylko ich niewiedzą/głupotą nie jest pójściem na łatwiznę? Prawo i Sprawiedliwość ma poglądy anty-systemowe, ale sam Pan przyznaje, że słowa nie zawsze idą w parze z czynami. Ciągła obrona "demokracji", uwiarygadnianie poczucia wolności/sprawiedliwości w III RP, odwiedziny reżimowych mediów, tłumienie bojowych nastrojów wyborców - czy tak się zachowuje partia anty-systemowa? Czy nie można odnieść wrażenia, że coś, gdzieś hamuje działania opozycji? Pan dobitnie obnaża te rzeczy. To są moje rozterki, które w głowie produkują różne myśli. A że teczki istnieją, a pojawił się bieżący tekst o Kiszczaku, pozwoliłem sobie go podpiąć pod wątek zaniechań opozycji w tej sprawie.

      Nie jest to, broń Boże, polemika z Panem. Raczej wyrażenie moich osobistych wątpliwości, pewnie w dużej mierze wynikających z niewiedzy. Proszę nie mieć o to do mnie urazy. Na przyszłość - jeśli odważę się wyrazić swoją opinię - postaram się być bardziej rozważny.

      Przy okazji chciałbym spytać o kwestie techniczne odnośnie afery marszałkowej:
      1. Czy Lech Kaczyński zdecydował się nie ujawniać aneksu w związku z wyrokiem (?) Trybunału Konstytucyjnego (nie podaję szczegółów, by nie wprowadzać czytelników w błąd), czy motywował swoją decyzję jakimiś innymi względami? Czy LK miał prawną możliwość ujawnienia treści aneksu przed 2010 rokiem? Jakie ma Pan zdanie na temat słów Leszka Szymowskiego, twierdzącego, iż Lech Kaczyński chciał opublikować aneks na czas kampanii prezydenckiej (posunięcie taktyczne)? Czy ma to potwierdzenie w jakichś innych źródłach?
      2. Czy Bronisław Komorowski miał prawo sądzić (teoretycznie), że wkrótce będzie mógł legalnie zapoznać się z treścią aneksu, jak twierdzi w zeznaniach? Czy w związku z tym w mediach w okresie październik-listopad 2007 r. (i wcześniej) zapowiadano rychłe opublikowanie aneksu? Skąd BK miałby mieć tę pewność, że zaraz pozna treść aneksu legalnie? Jak wygląda sytuacja prawna w tej kwestii na tamten czas? Jak to wyglądało w mediach? Czy Lech Kaczyński miałby prawny OBOWIĄZEK udostępnienia aneksu marszałkowi Sejmu, czy zależałoby to tylko od jego woli? Pytam, gdyż jest to linia obrony BK: "po co jakieś spiski, skoro jako marszałek miałbym do aneksu spokojny, legalny dostęp" itp. Czy był wówczas ustalony jakiś deadline, w którym miał zostać odtajniony aneks? Co się działo w tej sprawie, że najpierw aneks miał być opublikowany, a później, w 2008 roku, z tego zrezygnowano?

      Czy dopuszcza Pan taką możliwość, że gdyby aneks został opublikowany wcześniej, nie doszłoby do zamachu smoleńskiego? Czy gra toczyła się jednak głównie o politykę zagraniczną prowadzoną przez Lecha Kaczyńskiego? Tak czy siak, wstrzymanie publikacji aneksu (poprzez Smoleńsk) było na rękę wszystkim zamieszanym w tę zbrodnię. I umożliwiło późniejszą prezydenturę Komorowskiego.

      Pozdrawiam bardzo serdecznie, z wyrazami szacunku

      Usuń
    5. Sprawa publikacji aneksu może miec daleko posunięte skutki. Cala atmosfera dookoła tego dokumentu byla bardzo podejrzana. Sam L.Kaczynski swego czasu twierdził ze nie może zostać opublikowany w ówczesnej formie, co znaczyć moglo naprawde wiele - ze dotykal w jakimś zakresie spraw, które nawet jesli nie byly wygodne dla s.p. prezydenta, to mogly stanowic zagrożenie dla obowiązującego ladu. Jezeli L.K. byl chociaż w 1/4 faktycznie na kursie dobra Polaków, jak go postrzegają jego wyborcy, mogloby to oznaczać zagrożenie dla funkcjonowania państwa, z ktorym w czasie publikacji aneksu nie byłby w stanie sie zmierzyć. Wyobraźmy sobie upadek np. wymiaru sprawiedliwosci.

      Usuń
    6. @Piotr B.

      Sprawę przekazania Aneksu marszałkom Sejmu i Senatu reguluje akt prawny zatytułowany "Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego oraz ustawę o służbie funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służby Wywiadu Wojskowego".

      http://bip.skw.gov.pl/skw/podstawy-prawne/516,Podstawy-prawne.html

      Proszę sobie poczytać pod powyższym linkiem art. 70, 70a, 70b i 70c tego aktu. Późniejszy wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 27 czerwca 2008 nie dotyczył sprawy przekazania Aneksu marszałkom, ale innych kwestii, które rzeczywiście mogły poddawać w watpliwość kwestię publikacji Aneksu. Ale to było dopiero w czerwcu 2008. Proszę pamiętać, kiedy zaczęła się afera marszałkowa, co opisał Pan Aleksander.
      Zapisy w przepisach dotyczące procedury publikacji nie były podważone przez Trybunał. Przed publikacją Prezydent miał przekazać raport marszałkom Sejmu i Senatu, a po zasięgnięciu ich opinii podać raport do publicznej wiadomości poprzez publikację w "Monitorze Polskim". Prezydent uważał zgodnie z tymi zapisami, że nie ma obowiązku przekazać Aneksu marszałkom, jeśli nie rozpocznie procedury publikacji, czy też nie ma zamiaru go opublikować. Dlatego linia obrony posła Komorowskiego, który jako kandydat na marszałka już nie mógł się doczekać, by ujrzeć tekst Aneksu i dlatego, jak twiedzi, zakładając że będzie marszalkiem, nie mógł uczestniczyć w aferze, oparta jest na bardzo wątłych przesłankach.
      Wątłość tych przesłanek potwierdziły późniejsze wydarzenia. Dopiero po katastrofie smoleńskiej i śmierci Prezydenta, marszałek uzyskał dostęp do Aneksu.

      Proszę jeszcze zajrzeć tutaj:

      http://swkatowice.forumoteka.pl/temat,3426,prezydent-ma-watpliwosci-do-tresci-aneksu-o-likwidacji-wsi.html

      Usuń
  5. Szanowny Panie Kazefie,

    Ten tekst to zaledwie "telegraficzny" skrót spraw związanych z aferą marszałkową. Zamieściłem go właśnie dlatego, że (jak Pan zauważył) "media, które już zdobyły się na jakąś relację z tego wydarzenia, napisały o nim zapominając podać kontekst sprawy i rolę lokatora".
    Dla większości odbiorców afera z lat 2007-2008 to zamierzchła historia. Od tego czasu nie ma miesiąca, by opinia publiczna nie była atakowana jakąś nową sensacją. I tylko niewiele osób zdaje sobie sprawę, że zdecydowana większość późniejszych afer, draństw i postępków ludzi PO-PSL to "dziedzictwo" afery marszałkowej i zawiązanego wówczas paktu służby-media-politycy.
    Ponieważ przypomniał Pan wygraną prezydenta Lecha Kaczyńskiego z roku 2005, pozwolę sobie wspomnieć o sprawie, która dziś jest obszarem medialnej dezinformacji. Mówi się bowiem,jakoby Lech Kaczyński nie miał szans na reelekcję w roku 2010.
    Wprawdzie nigdy nie przywiązuję wagi do tzw. sondaży (w III RP są one projekcją życzeń reżimu), to sięgając po ten ulubiony argument partii opozycyjnej i związanych z nią mediów przypomnę, że 9 kwietnia 2010 roku zamieszczono wyniki sondażu TNS OBOP, sporządzonego dla TVP. Zakładam, że były to wyniki wielce życzeniowe dla polityka PO.
    Wynikało z nich jednak, że w I turze wyborów prezydenckich Komorowski pokonałby Lecha Kaczyńskiego przewagą 13 procent głosów. Różnica między Komorowskim i Lechem Kaczyńskim była jednak znacznie mniejsza niż dwa miesiące wcześniej. W tym czasie marszałek Sejmu stracił 9 procent poparcia, zaś Lech Kaczyński zyskał 7 procent. Na Komorowskiego chciało głosować 33 procent respondentów, na Kaczyńskiego 20 procent. Artykuły dotyczące tego sondażu tytułowano: „Komorowski wciąż prowadzi, choć traci”, „Kaczyński odrabia straty do Komorowskiego”.
    Biorąc pod uwagę, że wyniki polityka PO były z pewnością przeszacowane (cytowałem kiedyś sondaże z okresu grudzień 2009-marzec 2010) była to sytuacja ewidentnie wskazująca na szanse Lecha Kaczyńskiego. Jestem całkowicie przekonany, że prezydent Kaczyński wygrałby pojedynek z Komorowskim. Wystarczyłaby jedna, telewizyjna "debata", by runął fałszywy wizerunek medialny polityka PO. Podobnie jestem przekonany, że gdyby nie doradztwo różnych drani kręcących się w roku 2010 wokół Jarosława Kaczyńskiego, prezes PiS zostałby prezydentem Polski.
    Nie trzeba tworzyć historii alternatywnej, by zrozumieć, jakie popełniono wówczas błędy i zaniechania. Ponieważ popełnia się je nadal, a wokół PiS nieodmiennie krąży stado tych samych upiornych "pijarowców" i tzw. ekspertów, wyniki wyborów 2015 roku są łatwe do przewidzenia.

    Wspomnę o jeszcze jednej rzeczy. Z całego katalogu nienawistnych, wrogich Lechowi Kaczyńskiemu wypowiedzi Komorowskiego, na szczególną uwagę zasługuje jedna.
    Trzy miesiące przed zamachem smoleńskim, w wywiadzie dla TVN, polityk PO wyznał:
    "Chciałbym skrócić zły okres prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Okres konfliktu i braku współpracy z rządem. Ten słynny meldunek: Panie prezesie melduję wykonanie zadania, zaciążył nad całą prezydenturą".
    Jednym z mocnych elementów kampanii prezydenckiej powinno stać się pytanie - co B.Komorowski miał na myśli mówiąc o "skróceniu" kadencji urzędującego prezydenta?
    To arcyważne pytanie, którego opozycja nigdy nie odważyła się zadać.
    Bo jeśli można sobie wyobrazić zapowiedź ostrej walki o prezydenturę, zapowiedź pokonania Lecha Kaczyńskiego i odebrania mu stanowiska prezydenta, to jak wytłumaczyć słowa o skróceniu kadencji? Czy w III RP istniała wówczas procedura impeachmentu umożliwiająca takie działania? Jakie czynności prawne miał na myśli drugi człowiek w państwie wyjawiając tak niezwykłe życzenie? O to należałoby wciąż pytać Bronisława Komorowskiego.

    Pozdrawiam Pana i bardzo dziękuję za komentarz

    OdpowiedzUsuń
  6. @Szanowny Panie Aleksandrze,

    Przyszedł mi do głowy moment wyboru Lecha Kaczyńskiego na Prezydenta dlatego, że to właśnie od tamtego wieczora oni zaczęli siać strach i podłość. Zaczęli zarażać miliony ludzi swoją nienawiścią. Brutalną, atawistyczną. Już nie czuli się samotni w swoich obsesjach, w swoim panicznym strachu. Jako gwaranta powodzenia wprowadzili własnego człowieka na stołek marszałka. W kreowanej ruskim butem rzeczywistości mogła sie pojawić prowokacja wokół aneksu WSI, a żaden z medialnych wyrobników nie odważył się ani pisnąć. Już wiedzieli, że mogą posunąć się jeszcze dalej. A druga strona, jak napisał @nurni, wyprodukowała w odpowiedzi Aniołki Kaczyńskiego...

    Potrzebna mi była taka perspektywa, żeby zrozumieć, gdzie dziś jesteśmy, dlaczego historię aneksu i aferę marszałkową przypomniał tylko Pan, tu na tym blogu.

    Jeśli miałbym gdzieś upatrywać nadziei, to tylko w młodych ludziach. Bo oni nie przeszli długotrwałego prania mózgu Czerskiej i Wiertniczej, nie zaszyto im w głowach strachu i paniki.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Piotr B.,

    Próba wyczerpującej odpowiedzi na zadane przez Pana pytania przekroczyłaby objętość całego tekstu, zatem pozwoli Pan, że odniosę się tylko do kwestii najważniejszych, choć i tak zajmie to sporo miejsca.
    Ponieważ w sprawie pierwszego pytania wspomógł mnie solidnie Pan Kazef, dodam jedynie, że ostateczną decyzję o niepublikowaniu aneksu do Raportu prezydent Lech Kaczyński podjął w sierpniu 2008 roku, a zatem już po orzeczeniu TK z 28 czerwca.
    Wcześniej Lech Kaczyński wyrażał wątpliwości odnośnie treści dokumentu i przez wiele miesięcy nie zdecydował się na jego publikację.
    Orzeczenie TK nie zamykało wprost drogi do publikacji aneksu, nakładało jednak szczególny obowiązek anonimizacji danych. W orzeczeniu stwierdzono:
    "W ocenie Trybunału Konstytucyjnego raport Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej i jego uzupełnienia sporządzane w oparciu o dotychczasowe przepisy, nie zawierające wymaganych gwarancji konstytucyjnych, mogą naruszać prawa osób w nim ujętych. Z tego względu do czasu uzupełnienia przez ustawodawcę ustawy oraz przeprowadzenia odpowiednich postępowań na podstawie nowych unormowań, organy władzy publicznej powinny wstrzymać się z podawaniem do publicznej pełnej wersji uzupełnień raportu Przewodniczącego Komisji Weryfikacyjnej bez uprzedniej anonimizacji danych osób objętych raportem. Uzupełnienia do raportu mogą zostać podane do publicznej wiadomości bez takiej anonimizacji dopiero po zapewnieniu osobom zainteresowanym odpowiednich gwarancji proceduralnych."
    http://trybunal.gov.pl/rozprawy/komunikaty-prasowe/komunikaty-po/art/3312-wojskowe-sluzby-informacyjne/s/k-5107/

    Jest oczywiste, że opublikowanie aneksu bez ujawnienia danych osobowych uczyniłoby z niego dokument wielce ułomny - jakąś tanią powieść sensacyjną. Podczas lektury czytelnicy mogliby zabawiać się w typowanie poszczególnych postaci do opisywanych sytuacji i zgadywać, kto skrywa się za wykropkowanym miejscem. Byłby to kompletny absurd i działanie sprzeczne z zamysłem, jaki leżał u podstaw likwidacji WSI. Chodziło przecież o zlikwidowanie nieudolnej, szkodliwej formacji oraz o ujawnienie społeczeństwu (a tym samym przecięcie) patologicznych lub przestępczych powiązań, istniejących między ludźmi komunistycznych służb a politykami, biznesmenami, dziennikarzami. Orzeczenie TK sprawiło, że te relacje miały pozostać utajnione.
    My jednak, mówiąc o aferze marszałkowej, musimy cofnąć się do listopada 2007 roku, czyli do chwili, gdy aneks do Raportu trafił do rąk Lecha Kaczyńskiego. Ten fakt wywołał prawdziwą histerię wśród polityków PO. Przy pomocy dyspozycyjnych mediów przystąpiono natychmiast do neutralizacji dokumentu.
    6 listopada 2007 r. gazeta „Dziennik” w artykule „Dokument trafił już na biurko. Prezydent ma aneks do raportu o WSI” donosił:
    „ Antoni Macierewicz w poniedziałek przekazał prezydentowi aneks do raportu z weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Dokument jest obszerny. Według informatora Dziennika, który widział dokument, liczy on co najmniej kilkaset stron. Politycy Platformy, z którymi rozmawialiśmy, spodziewają się, że aneks będzie wymierzony w ich partię i zostanie opublikowany przed powołaniem rządu Donalda Tuska. "Spodziewamy się, że w raporcie padną nazwiska Bronisława Komorowskiego, Grzegorza Schetyny i Radka Sikorskiego. Czy będą bomby? Gdyby mieli bomby, to zrzuciliby je na nas w kampanii wyborczej" - opowiada rozmówca Dziennika z Platformy.”
    Od tego czasu rozpoczęło się "polowanie" na dokumenty Komisji Weryfikacyjnej. Nowa władza zapragnęła też natychmiast zapoznać się z aneksem, dlatego (mądra i przewidująca) decyzja o przeniesieniu archiwum Komisji Weryfikacyjnej do BBN-u wywołała kolejną falę wściekłości PO.


    cdn

    OdpowiedzUsuń
  8. cd.

    Trzeba zwrócić uwagę, jaki żal przebija z publikacji „Dziennika” z początków grudnia 2007r.: „Jednego dnia zabrakło, by premier Donald Tusk i wicepremier Grzegorz Schetyna mogli przeczytać aneks do raportu o weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Jest to o tyle ciekawe, że w aneksie, według prasowych przecieków, mają być opisani politycy Platformy, tacy jak: Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski czy Grzegorz Schetyna. Jednak 15 listopada, dzień przed objęciem władzy przez Tuska, dokumenty zostały zwrócone przez kancelarię premiera do szefa komisji weryfikacyjnej WSI. Aneks ma w tej chwili tylko prezydent i od prawie półtora miesiąca nie podjął decyzji, kiedy go ujawni.”
    14 grudnia 2007 ten sam „Dziennik” donosił: „PiS ukrył przed Tuskiem aneks Macierewicza - Premier nie mógł się z nim zapoznać”: „Donald Tusk nie mógł przeczytać aneksu do raportu o WSI napisanego przez Antoniego Macierewicza. PiS sprzątnął ten dokument sprzed nosa politykom PO. Dwa egzemplarze wywieziono z kancelarii premiera dzień przed zaprzysiężeniem Tuska na premiera - "Nie mam wiedzy, jaki jest los tego dokumentu" - powiedział nam jego autor Antoni Macierewicz. Były weryfikator 5 listopada przesłał cztery egzemplarze aneksu do najważniejszych urzędników w państwie.(..) Jarosław Kaczyński zapoznawał się z dokumentem od 6 do 15 listopada. Raport został zwrócony 15 listopada do Jana Olszewskiego, przewodniczącego komisji weryfikacyjnej. Donald Tusk został zaprzysiężony dzień później i nie miał możliwości zapoznania się z raportem" - odpowiedziało nam wczoraj Centrum Informacyjne Rządu.”

    Jeśli pyta Pan – „Czy Lech Kaczyński miał prawną możliwość ujawnienia treści aneksu przed 2010 rokiem?, odpowiedź brzmi- oczywiście tak. Natomiast w sprawie tezy L.Szymowskiego mogę powiedzieć, że to kompletna bzdura. Jak już wspominałem, prezydent Kaczyński podjął decyzję o niepublikowaniu aneksu w sierpniu 2008 roku i ogłosił ją publicznie. Ponieważ był to człowiek odpowiedzialny i wiarygodny nie mógł zmienić tej decyzji „na czas kampanii prezydenckiej”. Takie tezy produkowali natomiast ludzie WSI i funkcjonariusze ośrodków propagandy. Już 20 listopada 2007 r. Anna Marszałek w „Dzienniku” w artykule „Nocne gry i zabawy polityków PiS” pisała : „Takiego numeru jeszcze żadna odchodząca władza swoim następcom nie wycięła. Decyzja o skopiowaniu i wywiezieniu archiwów komisji weryfikującej żołnierzy zlikwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych oznacza, że przez następne lata czeka nas nieustanny wysyp "hakowych" informacji”.
    Do tych zarzutów powrócono przed wyborami 2010. M. Dukaczewski w wywiadzie dla „Polska The Times” z 15 lutego 2010 r. twierdził: „Za chwilę wybory prezydenckie, jestem gotów się założyć, że w ciągu dziesięciu dni od naszej rozmowy skopiowane nielegalnie materiały WSI zostaną użyte przeciwko jednemu z kandydatów”. Oczywiście, żaden żurnalista nie ośmielił się rozliczyć Dukaczewskiego z tego „zakładu”. Podobne brednie opowiadali ludzie z GW, pytając na początku 2010: „Czy wrócą haki z WSI?”(Wroński), „Co kryją lochy Lecha” (Kublik i Czuchnowski). W tych publikacjach przebija wyraźny lęk środowiska związanego z WSI, a ponieważ kandydatem tego środowiska był B. Komorowski (on też rozpoczął narrację o „grze hakami”) można powiedzieć, że oddają one wiernie stany lękowe towarzyszące temu panu.

    cdn

    OdpowiedzUsuń
  9. cd.

    Na pytanie – „czy Bronisław Komorowski miał prawo sądzić (teoretycznie), że wkrótce będzie mógł legalnie zapoznać się z treścią aneksu, jak twierdzi w zeznaniach? – odpowiedź brzmi tak, ale tylko do chwili, gdy dowiedział się, że aneks nie zostanie opublikowany i pozostanie w dyspozycji Lecha Kaczyńskiego. Myślę nawet, że Komorowski dlatego został marszałkiem Sejmu, iż ta funkcja umożliwiała mu (potencjalny)dostęp do aneksu.
    Można dość precyzyjnie wskazać, od kiedy polityk PO stracił potencjał legalnego zapoznania się z aneksem.
    Otóż na początku lutego 2008 roku, prezydent Lech Kaczyński potwierdził, że przed ujawnieniem aneksu musiałby przesłać go marszałkom: Sejmu - Komorowskiemu i Senatu - Borusewiczowi. Jednocześnie powiedział rzecz, która wówczas wywołała wściekłość Komorowskiego i potężną nagonkę medialną.
    Kaczyński stwierdził bowiem, że „Ustawa likwidująca WSI nie jest tutaj zupełnie jasna. W zasadzie używa sformułowań kategorycznych, czyli te dwie osoby powinny być poinformowane i po czasie na zapoznanie się z raportem, powinien on być ujawniony. Z drugiej strony powstaje pytanie z punktu widzenia celowościowej wykładni prawa. Jeżeli panowie marszałkowie nie mają tu żadnych kompetencji, to niby dlaczego raport ma być przesłany”.
    Ta wypowiedź wywołała natychmiastową reakcję Komorowskiego – „Nie wyobrażam sobie, żeby pan prezydent nie zechciał wykonać ustawy. Ustawa jest jednoznaczna, jeżeli pan prezydent zamierza opublikować raport, to oczywiście z mocy ustawy musi on najpierw trafić także do marszałków Sejmu i Senatu”.
    Tymczasem ustawa mówi, że w momencie otrzymania raportu (lub aneksu), prezydent musi go przesłać do premiera i wicepremierów, nawet jeszcze zanim sam się z nim zapozna. Natomiast do marszałków Sejmu i Senatu dokument powinien trafić dopiero przed tym, jak zostanie opublikowany. Dlatego Lech Kaczyński postąpił zgodnie z prawem: przesłał natychmiast aneks do Raportu premierowi Kaczyńskiemu i wicepremierom - Gilowskiej i Gosiewskiemu (co nastąpiło przed zaprzysiężeniem nowego rządu), a ponieważ nie podjął decyzji o publikacji, nie musiał go później konsultować z nowymi marszałkami. Od tej pory jedynym decydentem w sprawie aneksu był prezydent Lech Kaczyński i tylko jego śmierć lub przegrana w wyborach mogła to zmienić.

    Jeśli zaś pyta mnie Pan o opinie na temat nieopublikowania aneksu, mogę odpowiedzieć, że moim zdaniem był to poważny błąd. Wywołany prawdopodobnie silnymi naciskami środowiska skupionego wokół Belwederu (proszę sprawdzić, o jakie nazwiska chodzi i co ci ludzie dziś porabiają), obawą przed kolejnymi kampaniami nienawiści oraz słabością opozycji. Które z tych czynników i w jakim stopniu zdecydowały głównie o utajnieniu aneksu, nie potrafiłbym rozstrzygnąć. Z całą pewnością, publikacja dokumentu po orzeczeniu TK (wymóg anonimizacji) byłaby bezcelowa.
    Wielokrotnie też twierdziłem, że ujawnienie treści aneksu nie wpłynęłoby znacząco na rozwój wypadków. W roku 2010 istniała już bardzo szczelna osłona medialna nad Komorowskim, a we wcześniejszych latach skutecznie zmanipulowano wydźwięk Raportu z Weryfikacji WSI i narzucono Polakom szereg potężnych dezinformacji. Ogromną, destrukcyjną rolę odebrały tu ośrodki propagandy.
    Śmiem twierdzić, że skoro po publikacji Raportu wybory wygrała koalicja PO-PSL, a nasi rodacy nie potrafili zrozumieć głównych tez tego ważnego dokumentu (niewykluczone, że jest to wina środowiska opozycji), również ujawnienie aneksu nie miałoby wielkiego wpływu. Biorąc pod uwagę zachowania „naszych” mediów i taktykę opozycji, byłyby to treści nagłaśniane przez kilka dni. Później stracono by zainteresowanie.

    Pozdrawiam Pana

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobry wieczór. Pana artykuł traktuję jako suplement do szerokiej genezy afery Komorowskiego,którą zawarł Pan w książce 'Afera marszałkowa' (a nie żadna "afera aneksowa").Genezy dlatego,że wynika to z faktów zestawionych już w pierwszych jej rozdziałach 'Figury i pionki' i 'Przyjaciele z dawnych lat'. Uważam,że sama sprawa aneksu miała za zadanie:1) dyskredytację prezydenta L.Kaczyńskiego z jednoczesną kontynuacją wyborczej promocji BK jako osoby "jedynie słusznego" okrągłostołowego dealu z bezprawiem: wyprzedaż polskiej suwerenności musiała trwać niezależnie od tego,czy zrealizuje się ją prawem czy bezprawiem ,2) dyskredytację zarówno Komisji Weryfikacyjnej zajmującej się lustracją "nietykalnych propaństwowców" służbowo-wojskowych,jak i dyskredytację całej lustracji,w tym lustracji środowiska wymiaru sprawiedliwości ;jak wygląda idea niezawisłości/niezależności/samooczyszczenia polskiej Temidy nie trzeba chyba nikogo przekonywać.Podobnie jak nie trzeba nikogo obserwującego teraźniejszość przekonywać do tego,że w Polsce nie ma żadnego impeachmentu,bo zastąpiono tą konieczną procedurę demokraturą partyjnego Trybunału Konstytucyjnego z prezydenckiego(obecnie komorowskiego) nadania . Uprzedzając spodziewane wątpliwości co do podpisania traktatu lizbońskiego: po stronie plusów może być tylko rozwój w stronę EWG,po stronie minusów: EU musi wrócić do korzeni (czyli EWG),a nie rozwijać "suwerenność" państw w stronę eurokołchozu współfinansującego wrogów Polski-czy to w postaci putinowskiego imperium carsko-sowieckiego dopuszczającego zbrodnię i szantaż jako dozwolone metody polityczne,czy to w postaci kierunku "hanzeatyckiego"[http://www.stratfor.com/weekly/seeking-future-europe-ancient-hanseatic-league],historycznie dla Polski w stronę zaborczych Prus Wschodnich,w wymiarze współczesnym- w stronę likwidacji polskiego przemysłu,torpedowania gazoportu/łupków/węgla,skazywania ludzi na wegetację/emigrację za chlebem przy jednoczesnym marnotrawieniu kasy na różne fanaberie "władzy demokratycznej"/wojskówki/"samych swoich".A opozycja? - niedawno pan@Onwk stwierdził,że "idą z każdym",tak więc dymisja tego czy innego aniołka nie robi różnicy. Uważam,że Polska zasługuje na przywództwo prawdziwego autorytetu,który samą swoją osobowością i mediacyjnymi umiejętnościami łączenia patriotycznego frontu ,idąc zawsze drogą prawdy,jak pan W.Sumliński, strąci komorrę z tronu. Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  11. ALEKSANDER ŚCIOS

    W nawiązaniu do odpowiedzi panu Piotrowi B.

    To są ważne wyjaśnienia, Panie Aleksandrze, i dobrze, że Pan to jeszcze raz dokładnie i obszernie wyłożył. Tym, którzy nie wiedzą (albo udają, że nie wiedzą) - oraz przypomniał tym, którzy zapomnieli.

    Znamienne są także Pańskie słowa z zakończenia.

    Istotnie, skoro ludzi nie poruszył - rzeczywiście wstrząsający - RAPORT Z WERYFIKACJI WSI, dlaczego mieliby się przejąć ANEKSEM do Raportu?

    Uważam nawet (choć nie wiem, czy Pan się z tym zgodzi?), że przedłużające się wahania, deliberacje i przepychanki dotyczące opublikowania ANEKSU - fatalnie wpłynęły na odbiór SAMEGO RAPORTU i skutecznie odwróciły od niego uwagę! Tym samym - osłabiły jego wymowę!

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Przypominam, że w Raporcie z Weryfikacji WSI - PONAD 60 RAZY POJAWIA SIĘ NAZWISKO BRONISŁAWA KOMOROWSKIEGO.

      Raport posłużył Aleksandrowi Ściosowi jako główny materiał do sformułowania pamiętnych pytań DO KANDYDATA KOMOROWSKIEGO z maja 2010 - PRZED WYBORAMI PREZYDENCKIMI!

      PYTANIA DO KANDYDATA KOMOROWSKIEGO – CZĘŚĆ 1.

      PYTANIA DO KANDYDATA KOMOROWSKIEGO – CZĘŚĆ 2.

      Usuń
  12. O PAMIĘCI I ZAPOMINANIU

    Panie Aleksandrze,

    W kontekście poprzedniego komentarza proszę pozwolić na krótką refleksję.

    Zadziwiające rzeczy dzieją się obecnie z ludzką pamięcią...

    Przełom tysiącleci zaznaczył się w polityce dwiema złowróżbnymi datami:

    - 7 maja 2000 roku W. Putin został prezydentem Rossiji
    - 11 września 2001 roku dokonano zamachu na WTC

    O tym się (jeszcze) pamięta. Natomiast inne daty i wydarzenia DYSPONENCI INFORMACJI skutecznie wymazują, zazwyczaj po kilku - kilkunastu dniach, jakby już zawładnęli ośrodkami pamięci trwałej w ludzkich mózgach!

    Kto w świecie III tysiąclecia pamięta wydarzenia sprzed 5-8-10 lat?
    Polska nie stanowi tu wyjątku!


    Jestem głęboko przekonana, że gdyby nie wytrwałość Zespołu Parlamentarnego Antoniego Macierewicza oraz prace uczonych z Komisji Smoleńskiej, (także determinacja uczestników "miesięcznic") - większość dumnych obywateli III RP dawno zapomniałaby o Smoleńsku!

    Choć od tego strasznego dla Polski wydarzenia nie minęło pięć lat!

    Dlatego - dokładnie jak Pan przewidywał - na naszych oczach umiera śmiercią naturalną (czyt. przestaje być interesująca dla "odbiorców informacji") sprawa Afery Marszałkowej, a także samego marszałka. Któremu, gdyby nawet teraz dowiedziono, że osobiście planował i nadzorował Zamach Smoleński - włos by z głowy nie spadł, zresztą spłynęłoby to po "odbiorcach" bez jakichkolwiek refleksji.

    Pisał Pan (przed wyborami), że gdyby niezbicie wykazano tzw. "kandydatom z PO" popełnienie wielokrotnych ciężkich przestępstw, i tak nie powstrzymałoby to ich elektoratu od głosowania "ZA".

    Jakby większości (z hierarchią Kościoła włącznie) - wyprano nie tylko mózgi, ale i... sumienia.

    Pozostawiając niewolnicze odruchy popierania władzy, w nadziei na łaskę pańską, która tuczy. Jak widać, nie tylko konie.


    Tą niewesołą refleksją pozdrawiam Pana i wszystkich Państwa.

    OdpowiedzUsuń
  13. Pan Aleksander Ścibor

    Zgadzając się z Panem, że nieopublikowanie aneksu (do czasu orzeczenia TK – czerwiec 2008), to poważny błąd, zastanawiam się nad źródłem decyzji pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Wszak był to zbyt wyborny polityk, podobnie jak jest nim jego brat pan premier Jarosław Kaczyński, żeby nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji (a może nawet niebezpieczeństwa) jakie (również dla niego) niesie nieupublicznienie aneksu. Z tych samych względów (doświadczenia i zdolności politycznych ś. p. prezydenta) mogłoby się wydawać, że Lech Kaczyński nie powinien ulegać naciskom, podobnie jak obawom przed kampaniami nienawiści. Natomiast treść aneksu była (chyba) na tyle ważna i w swym ciężarze gatunkowym porażająca, że mogłaby się przebić przez osłonę medialną, notabene jeszcze wtedy (jesień 2007) chyba tak szczelnie nieochraniającą Bronisława Komorowskiego

    OdpowiedzUsuń
  14. Pani Urszulo,

    Skoro zapadła już cisza nad fałszerstwami wyborczymi, jak moglibyśmy przypuszczać, że uwagę Polaków będzie zaprzątać sprawa sprzed siedmiu lat?
    Nasz obszar zainteresowań jest od dawna kształtowany przez ośrodki propagandy i tylko niewielu potrafi przeciwstawić się tej najstraszniejszej indoktrynacji. Z pewnością do tych nielicznych nie należą politycy opozycji bądź publicyści i decydenci "naszych" mediów.
    Może trudno to sobie uświadomić, ale to właśnie ci ludzie należą do najwierniejszych rezonatorów przekazu propagandowego. Nikt nie robi lepszej roboty dla reżimu, jak ci, którzy w "wolnych mediach" nagłaśniają wypowiedzi reżimowców, "polemizują" z GW czy TVN, zamieszczają ich wytwory, publikują zdjęcia. To są autentyczne wsporniki reżimu.
    Ponieważ tych ludzi nie stać na budowanie własnego, niezależnego przekazu, ponieważ brakuje im elementarnej wiedzy i predyspozycji intelektu, uczynili z takiej imitacji wolnych mediów jedyną normę opozycyjności i narzucili ją odbiorcom. A skoro wyborcom opozycji odpowiada taka norma i nadal bredzą o wygranej - nie ma sensu udowadniać szkodliwości procederu.

    Patrząc z takiej perspektywy, jest dla mnie oczywiste, że publikacja aneksu do Raportu niczego by nie zmieniła. Może zaspokoiłoby na chwilę ciekawość czytelników, może dała materiał na kilka publikacji, ale nic poza tym. Kto dziś pamięta - czego dotyczył Raport z Weryfikacji WSI i jaki ładunek informacji zawierał?
    Przyznam więc, że nie pojmuję, jak można oczekiwać, że ta dodatkowa wiedza miałaby wpływ na zachowania Polaków. Ani publikacja Raportu, ani afera marszałkowa, zamach smoleński czy sfałszowanie wyborów, nie wywołały żadnych reakcji. Co jeszcze musieliby dowiedzieć się nasi rodacy, by zdecydowali o obaleniu reżimu? Jaki jeszcze depozyt wiedzy musiałaby mieć opozycja i związane z nią media, by odważyli się przemawiać twardym językiem faktów?


    Bardzo Pani dziękuję za cenne uwagi i serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  15. Robert Kościelny,

    Jeśli zastanawia się Pan nad "źródłem decyzji" prezydenta Lecha Kaczyńskiego, to proszę pamiętać, jakie postaci pracowały w Kancelarii Prezydenta. Był tam m.in. Michał Kamiński, na bardzo ważnym stanowisku sekretarza stanu odpowiedzialnego za politykę medialną, czy Elżbieta Jakubiak, uważana za najbliższego współpracownika prezydenta.
    Ci ludzie, wraz z niemal całym sztabem wyborczym Jarosława Kaczyńskiego z roku 2010 założyli później tzw. PJN lub wylądowali w okolicach PO. Uważać to za przypadek, byłoby aktem naiwności.
    Warto też pamiętać, że polityka personalna Lecha Kaczyńskiego i Jarosława Kaczyńskiego zawsze była (mówiąc oględnie) mocno dyskusyjna, zaś w latach 2005-2007 wyjątkowo błędna. Marcinkiewicz czy Sikorski to tylko najbardziej oczywiste dowody. Od tego czasu niewiele się zmieniło i jestem przekonany, że rok 2015 ujawni kolejne przykłady błędnych decyzji personalnych i przyniesie spektakularne rozczarowania. Gdy widzę, kto dziś bryluje w otoczeniu pana Kaczyńskiego, nie mam cienia wątpliwości.
    Radziłbym nie przeceniać reakcji społecznych na ewentualną publikację aneksu. Może miło jest wierzyć, że Polaków interesuje przeszłość ich faworytów lub kierują się w ocenie polityków racjami rozumu, ale ja w to nie wierzę. Jest jeszcze jedna ważna okoliczność. Jeśli opozycja nie potrafiła wykorzystać wiedzy zawartej w Raporcie z Weryfikacji ani eksploatować informacji na temat Komorowskiego, jak utrzymać tezę, że po ujawnieniu aneksu nastąpiłby przełom?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @"źródła decyzji"
      Z Pana komentarza wynikają dwie opcje - pierwsza - L.K. w wizerunku osaczonego z każdej strony wilkami w owczej skórze, nawet w Kancelarii Prezydenta, nieświadomego tego co się dzieje dookoła. Jeśli przyjmujemy, że publikacja aneksu była sprawą priorytetową, stawia to L.K. w pozycji polityka słabego.
      Druga - L.K. jest świadomy, zarówno znaczenia aneksów jak jednocześnie będąc podatnym lub nie na wpływy doradców. Dlaczego nie publikuje?
      1)marginalizuje znaczenie (=polityk słaby/nieświadomy/działanie celowe trybu w maszynie)
      2) nie publikuje z powodu NADistotnego znaczenia. Na co stawiamy?

      Tematu reakcji społecznych nie tykam, jaki koń jest każdy widzi.

      Usuń
    2. Pan Aleksander Ścios

      "Jeśli opozycja nie potrafiła wykorzystać wiedzy zawartej w Raporcie z Weryfikacji ani eksploatować informacji na temat ..."

      Właśnie się zastanawiam: nie potrafiła czy nie chciała. A jeśli nie chciała, to dlaczego?

      Podobna wątpliwość przy okazji nieopublikowania aneksu przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego - może to nie wina "złych duchów", może nie chciał ?

      Usuń
    3. Wstawiony,

      Nie odpowiadam za to, co Pan wyczytał z mojego komentarza. Tym bardziej, jeśli wyprowadza Pan wnioski pomijając całkowicie kwestię społecznego odbioru aneksu. To nie jest sprawa "jaki koń jest każdy widzi".
      Dlatego teza - "jeśli przyjmujemy, że publikacja aneksu była sprawą priorytetową, stawia to L.K. w pozycji polityka słabego", mocno nagina wymowę mojego komentarza, ponieważ powtarzałem wielokrotnie, że - moim zdaniem - publikacja aneksu nie jest sprawą priorytetową.
      Jeśli chce Pan dywagować nad przyczynami nieopublikowania dokumentu, trzeba wpierw wykazać, że koszty tej publikacji byłyby niższe od spodziewanych efektów. Ja nie potrafiłbym tego zrobić, bo znam już wartość reakcji po ujawnieniu Raportu z Weryfikacji WSI.
      Nie ulega wątpliwości, że wokół prezydenta Lecha Kaczyńskiego byli ludzie, którzy odradzali mu decyzję o publikacji. W poprzednim komentarzu podkreśliłem ten fakt i zwróciłem uwagę na nazwiska niektórych doradców.
      W żaden sposób nie wyłącza to odpowiedzialności prezydenta, bo tylko on i nikt inny podjął decyzję. O tym jestem przekonany.
      Mogę (i napisałem to) uważać ją za błędną, ale nie mogę stawiać się w pozycji mentora, który ocenia rzecz z dzisiejszej perspektywy i a posteriori wnioskuje o czymś, czego ani Pan ani ja nie mogliśmy wiedzieć w roku 2007.
      Dlatego na pytanie - "na co stawiamy", odpowiadam: zawsze na fakty i rozum, nigdy na domysły.

      Usuń
    4. Pan Aleksander Ścios
      W przypadku opublikowania aneksu w grę wchodzą zasady, a nie dywagacje czy społeczeństwo to doceni. A te zasady mówią, że w państwie demokratycznym informacje zawarte w aneksie winny być ujawnione przed demos. A co demos z tym zrobi, to inna sprawa. Skoro chcermy, żeby Polacy stali się wreszcie obywatelami, gospodarzami to trzeba ich tak traktować, a nie mówić "koń jaki jest..." A stawanie na pozycji mentora narodu, nie bardzo służy przerobieniu "zjadaczy chleba w anioły".

      Usuń
    5. Robert Kościelny - Wstawiony,

      Wprawdzie nie bardzo rozumiem treść Pańskiej odpowiedzi, ale chętnie przeczytam solidną analizę w kwestii pytania - "nie potrafiła czy nie chciała?"
      Tamten czas obfitował w wiele wydarzeń i na ich podstawie można pokusić się o próbę odpowiedzi.

      Usuń
    6. >>Dlatego teza(...) mocno nagina wymowę mojego komentarza

      Oczywiście, że tak, a to z przyczyn wynikających z faktu, że sam Pan stwierdził, iż nieopublikowanie aneksu traktuje jako poważny błąd. Przy słabym oddźwięku społecznym. Przy mocnym byłby to, podejrzewam, jeszcze większy błąd, dlatego w takim konkretnie ujęciu stopień reakcji nie ma znaczenia.
      Zatem nagięcie wymowy komentarza Pana autorstwa sprowadzało się do jednego - uzyskania deklaracji, czy brak publikacji jest poważnym błędem, ale niepriorytetowym w okolicznościach ceteris paribus, czy w ogóle. Innymi słowy, gdyby otoczenie Prezydenta i świadomość społeczna byłyby bardziej sprzyjające, czy wówczas sprawa byłaby w Pana ocenie priorytetowa, skoro powstaje rozróżnienie poważnego błędu od priorytetu.

      Po co to wszystko - tak naprawdę dopóki nie uzyskamy dostępu do treści aneksów, nie możemy wykluczyć, że informacje w nich zawarte nie dotyczą szerszej grupy osób publicznych, w tym sensie, że środowiska opisane w "Raporcie(...)" być może na jakimś etapie sięgają struktur aktualnej opozycji systemowej. Intencją moją nie jest sugerowanie takiego związku, ale zabezpieczenie czystości wnioskowania przed zbyt pochopnym odrzuceniem spraw o teoretycznie ogromnym znaczeniu dla wywodu. Proszę o tym pamiętać.

      Usuń
    7. Wstawiony,

      Odsyłam do odpowiedzi z g.23.04 i podkreślam, że w miejsce dywagacji wolę argumenty.
      Chcąc pozostać w zgodzie z tą deklaracją i zadbać o "zabezpieczenie czystości wnioskowania" pozwolę sobie skorygować Pańską sugestię - "nie możemy wykluczyć, że informacje w nich zawarte nie dotyczą szerszej grupy osób publicznych, w tym sensie, że środowiska opisane w "Raporcie(...)" być może na jakimś etapie sięgają struktur aktualnej opozycji systemowej".

      Czy zatem wolno mówić - "nie możemy wykluczyć", jeśli fakty wskazują na coś przeciwnego? Do faktów tych zaliczam tę okoliczność, iż obecny lokator Belwederu, którego w żaden sposób nie można posądzać o sprzyjanie "opozycji systemowej", nie tylko nie opublikował aneksu, ale nawet nie chce pamiętać o jego lekturze.
      Myślę, że prawidłowa byłaby teza: gdyby w aneksie znajdowały się treści, które "na jakimś etapie sięgają struktur aktualnej opozycji systemowej" - zostałyby bezwzględnie ujawnione i spożytkowane przez reżim. Można utrzymywać, że Komorowski i jego środowisko nie zrezygnowałoby z próby solidnego "umoczenia" PiS-u, jeśli w aneksach znaleziono by odpowiednie materiały.
      Formy tego ujawnienia mogłyby być różne - od kontrolowanych przecieków poczynając, na zeznaniach "skruszonych" kończąc.
      Jeśli moje rozumowanie jest prawidłowe, to czy podczas lektury kolejnych Pańskich sugestii nie powinienem zadać sobie właśnie pytania - po co to wszystko?

      Usuń
    8. Aleksander Ścios,
      Przecież ostatnio doszło do kontrolowanego przecieku.

      Sikorski: Ty, ja uważam, że można *****ć PiS komisją specjalną w sprawie Macierewicza.
      Rostowski: No a co innego jest dzisiaj?
      Sikorski: No taaaak. Kaczyński się przyspawał do Macierewicza i teraz trzeba Macierewiczem ich obu na dno pociągnąć.

      To, co jest w materiałach prokuratorskich jest miażdżące. Można zrobić dwuletni cyrk. I niech oni się tłumaczą.

      Tam są straszne rzeczy. Wiem, bo byłem przy tym.
      Rostowski: Dobrze, tylko trzeba namówić. Musisz Donalda namówić.
      Sikorski: Donald się waha, ale lekko za. Powiedział: niewykluczone.

      Aktualnie prowadzone są prace w sejmie o rozszerzenie kompetencji Komisji ds. Służb Specjalnych.

      Trudno operować na faktach opisując wydarzenia, które dopiero nastąpią, zwłaszcza przy deklaracji braku intencji sugerowania.

      Natomiast faktem jest, że Komisja Weryfikacyjna korzystała z materiałów innych instytucji i urzędów przy tworzeniu Raportu oraz Aneksu, nawet w opublikowanym raporcie, w kontekście WATu i ProCivili umieszczając bezpośrednio informacje, że dokumentacja przedstawiona skarbówce była fałszowana (s.133), co wykrył UKS.
      Faktem jest, że w świetle decyzji ostatnich lat wiarygodność Urzędu Kontroli Skarbowej jest niska (temat afery Stella Maris, kiedy UKS nakazał zwrot US w Gdańsku podatek pobrany od firmy, pochodzący z działalności przestępczej; przykładów niesłusznych decyzji jest więcej, nie ma sensu teraz ich przytaczać).
      Faktem jest również, że wiemy, gdzie p. Zbigniew Stonoga ma fiskusa i zakłada własną partię (zagadka - jakiej kombinacji będzie częścią?)
      Albo że GW uderza w stronę elektoratu KNP (vide Kaźmierczak z ZPiP) w tymże kontekście.

      Jeżeli koalicja rządząca wykorzysta materiały rzutujące na wiarygodność tych podmiotów, zarówno KW jak i Przewodniczący KW, a w efekcie Prezes oraz cała partia ulegną deprecjacji w oczach opinii publicznej. I do tego nie trzeba zagłębiać się w "belwederską" część aneksu.

      Usuń
    9. Aleksander Ścios
      Odpowiadając na Pańską odpowiedź, za którą dziękuję.
      Jeśli tekst, który napisałem nie był jasny, to rozjaśniam.
      Pan Prezydent Lech Kaczyński powinien był ujawnić aneks, bo społeczeństwo powinno znać jego treść - dotyczy go w sposób oczywisty. Najwyższy urzędnik Państwa Polskiego winien traktować obywateli jak obywateli właśnie i przekazać im informacje, które są społecznie istotne. A czy społeczeństwo to doceni, czy wzruszy ramionami, to inna sprawa – tak naprawdę, to tego nie wiemy, możemy jedynie domniemywać. To zaś jest za mało, żeby na tej podstawie podejmować decyzję – przynajmniej w tym przypadku. W republice rządzący muszą traktować ludzi poważnie, nie jak niedojrzałych poddanych (nawet jeśli czasem tak się zachowują), ale dziedziców, właścicieli państwa. A wśród polityków, i komentatorów, zauważam taki mentorski ton względem współobywateli. Sądzę, że to niedobra praktyka. To pierwsza sprawa.
      „Warto też pamiętać, że polityka personalna Lecha Kaczyńskiego i Jarosława Kaczyńskiego zawsze była (mówiąc oględnie) mocno dyskusyjna, zaś w latach 2005-2007 wyjątkowo błędna”. Co gorsza, jak Pan pisze: „Od tego czasu niewiele się zmieniło i jestem przekonany, że rok 2015 ujawni kolejne przykłady błędnych decyzji personalnych i przyniesie spektakularne rozczarowania”. Jeśli przywódcy popełniają błędy w tak istotnych sprawach i to popełniają je permanentnie, to czy zasługują na miano przywódców? W końcu to my płacimy i płacić będziemy za te personalne błędy. To druga sprawa
      Chce Pan, abym postawił sprawę jasno w kwestii „nie potrafiła czy nie chciała”. Nie chciała, bo uważała, że się bardziej to opłaci politycznie – jeśli informacje puścimy w eter to ludzie mogą tego nie docenić, a jeśli będziemy ją trzymać pod korcem to docenią to ci, którym na tym najbardziej zależy i będą tak tańczyć jak im zagramy. I tu się przeliczono. Z tym, że akurat ten błąd nie obciąża opozycji, bo trudno było się spodziewać, że po drugiej stronie są przestępcy i to w dosłownych tego słowa znaczeniu. I to była sprawa trzecia

      Usuń
  16. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  17. Nic dodać, nic ująć a propos tekstu dra Targalskiego..
    http://niezalezna.pl/62589-miedzy-kunktatorami-dogmatykami

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że nawet tam, gdzie nie dopuszcza się linków do moich tekstów, są czytelnicy bloga bezdekretu.

      Usuń
    2. Myślę, że i dr Targalski i red Rachoń są tego dobrymi przykładami...

      Usuń
    3. Tomasz Ptak,

      Moja odpowiedź była oczywiście żartem, bo tezy pana Targalskiego są jak najdalsze od moich wniosków.
      Nie chcąc zabawiać się w polemistę z autorem, na którego powołuje się nawet p.Karnowski, zwrócę uwagę na jedną, za to bardzo charakterystyczną niekonsekwencję wywodu.
      Na wstępie pan Targalski pisze - "obalenie (reżimu.do.mój) muszą poprzedzać całkowita delegitymizacja systemu w oczach społeczeństwa i powszechne przekonanie o możliwości jego pokonania. Musimy więc używać narzędzi, które takie przekonanie wywołają."
      Do tych narzędzi autor zalicza zatem: uczestnictwo w wyborach - "by zmusić władze do fałszowania na masową skalę" oraz "masowe zalewanie sądów protestami", bo sądy "będą musiały tuszować fałszerstwa i o to właśnie nam chodzi".
      Do kogo mamy kierować ten przekaz, a raczej - przeciwko komu używać takich narzędzi? Autor pisze - "przekonanie, że leminga można przekonać, dowodzi całkowitego niezrozumienia sytuacji" i uzasadnia to bardzo sensownie.
      Ale kilka zdań dalej znajdujemy już stwierdzenie- "Należy pokazywać naszą siłę i nieuchronność zwycięstwa. Gdy leming zobaczy marsz, w którym bierze udział 300 tys. osób, przemówi to do niego bardziej niż tona artykułów, zwłaszcza że na ogół jest on analfabetą."
      Oczywiste jest zatem, że pan Targalski chce przy pomocy owych narzędzi demokracji przekonywać właśnie "lemingów". Przy czym chce ich przekonywać siłą 300 - tysięcznych marszów.
      Zadałbym tylko dwa pytania: gdzież tu konsekwencja (przekonanie, że leminga można przekonać) oraz - czy nie można tych "przekonujących" marszy zorganizować bez żyrowania pseudodemokracji III RP?
      Bo jakie znaczenie ma zmuszenie "władzy do fałszowania na masową skalę", skoro robi to ona wyśmienicie i robi to od dawna? Do czego potrzebne nam kolejne akty "tuszowania przez sądy", jeśli sądy III RP czynią to od zarania tego państwa?
      Rozumiem, że te zabiegi miałyby służyć przekonaniu "lemingów' i wyzwoleniu energii społecznej, ale tu pojawia się pytanie - a dlaczego takich skutków nie wywołały żadne wcześniejsze wydarzenia? Czemu to, co już wiemy o III RP nie przekonało dotąd "lemingów" i dlaczego miałyby przekonać ich 300 tysięczne marsze (pomijam kwestię - kto i jak miałby je zorganizować)?
      Należałoby też zapytać - jak można proponować konwencję gry w "pozorowaną demokrację", a nawet podkreślać jej fikcyjność, a jednocześnie przy pomocy narzędzi owej demokracji próbować nawracać "lemingów"? Przyznaję, że tego nie potrafię pojąć.

      Podobnych niekonsekwencji jest sporo w tekście pana Targalskiego. Dlatego, choć w wielu miejscach brzmi on w zgodzie z tym, o czym rozmawialiśmy na moim blogu już przed kilkoma latami, to w obszarze wniosków końcowych jest bardzo daleki.
      Autor wydaje się niespecjalnie wierzyć w potencjał kilku milionów wyborców opozycji i - wzorem wielu innych, chciałby go poszerzać "w ramach demokracji" o mityczne centrum, czy, jak ktoś woli - o głosy lemingów. O ile więc diagnoza pana Targalskiego wydaje się słuszna, o tyle terapia, fatalna i nie odbiegająca od dotychczasowych dogmatów opozycji.

      Pozdrawiam Pana

      Usuń
    4. Cóż, nie wychwyciłem żartu ale bywa, przy słowie pisanym trudniej...;)
      Zgodzę, się że Targalski niepotrzebnie liczy na przekonanie tzw lemingów... Moim zdaniem to nie przejdzie - Pan to wystarczająco opisał i nie ma sensu się rozwodzić...
      Kłopot polega na tym, że ja również słabo wierzę w potencjał milinów wyborców opozycji... Dlaczego... dlatego, że wg mnie mniejszość z nich to ludzie ideowi, widzący coś więcej niż tylko czubek własnego nosa... Kilka przykładów dlaczego niektórzy stali się wyborcami PiS:
      - bo Tusk kazał im pracować do 67 roku życia,
      - bo Tusk to "cwaniak" - nie uwierzy Pan ale nawet takie są argumenty...
      - bo Kaczyński da nam robotę...
      Słowa "ojczyzna", "Polska" tam nie słyszałem...
      Dlatego uważam, że nie możemy być również pewni prawdziwego potencjału opozycji...

      Usuń
  18. Pani Urszulo,

    Ponieważ de gustibus non disputandum est, nie będę znęcał się nad odbiorcami "wolnych mediów". W odpowiedzi na Pani komentarz napisałem dość, by pojął to rozumny czytelnik.
    Bardzo bym sobie życzył, by temat afery marszałkowej ( i dokonań B.Komorowskiego) stanowił stały element przekazu tych mediów, ale nic więcej nie mogę zrobić. Jak Pani doskonale wie, dość już zasłużyłem sobie na szczególny "zapis" w środowisku żurnalistów.
    Mogę tylko powtórzyć słowa napisane tu przed miesiącem:
    Na początku drogi do samodzielnego myślenia i uwolnienia od mitologii III RP leży odrzucenie przekazu "wolnych mediów". Szczególnie tam, gdzie czytamy lub słyszymy o "mechanizmach demokracji" itp. bredniach. Dziś powinny być to rzeczy kompromitujące.
    Ponieważ media te rezonują wytwory propagandy i opierają przekaz na treściach wytworzonych przez establishment III RP - nie można uznać ich za prawdziwie wolne lub niezależne. Byłby to błąd tej samej miary, jaki popełniłby czytelnik gazetki wydawanej w peerelowskim podziemiu, w której autorzy dyskutowaliby o tezach XV plenum KC, podawali informacje z Trybuny Ludu i polemizowali z bełkotem K.Toeplitza i Paradowskiej.
    Taki przecież model "wolnych mediów" i opozycyjności proponują nam dziś "niepokorni" żurnaliści.
    Jeśli ludzi z PiS nie da się zmusić (to adekwatne słowo) do działania w interesie wyborców, trzeba ich zostawić na pozycji koncesjonowanej opozycji. Po przegranych wyborach, w perspektywie kolejnych lat upodlenia, ci panowie nie zatroszczą się o nas.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  19. W kolorowych pisemkach "niezależnych" końca roku - cisza, potęgowana drobnymi przerywnikami, w postaci cotygodniowych szyderstw - czyli istotność wydarzenia na poziomie sałatek i retuszowanej facjaty. Wyjątek w wykonaniu p. D.Kani (GP), i tu cymesik - nawiązanie do niejasnej roli AGORY w aferze marszałkowej (nota bene - temat poruszany już przez p. Ściosa na tym blogu).

    Sen zimowy na całego.

    OdpowiedzUsuń