Nietrudno dostrzec, że w III RP żadna poważniejsza afera nie jest możliwa bez udziału ludzi służb specjalnych. Nie może być inaczej, skoro kolejne rządy traktują służby jak partyjnego bodyguarda, a dominujący w tym środowisku ludzie komunistycznej bezpieki nie odczuwają żadnej lojalności wobec niepodległego państwa. Zwykle też, ochrona interesów grupy trzymającej władzę, nie koliduje z troską o własną kieszeń.
Co dopiero, gdy rządy sprawuje partia powołana przez ludzi I Departamentu MSW, a działalność tajnych służb nie podlega żadnemu nadzorowi. Ten stan samowoli - idealny z punktu widzenia szefostwa służb, jest również pożądany przez rozmaite grupy oligarchów, decydujące o kształcie sceny politycznej i rozstrzygnięciach gospodarczych. Nie może zatem dziwić, że ludzie Platformy – będący de facto zakładnikami układu, który wyniósł ich do władzy, coraz widoczniej stają się przedmiotem rozgrywek wewnątrz służb i pozbawiani są nawet tej namiastki władzy, jakiej im udzielono
Zwykle istnieje poważny problem z realną oceną udziału tajnych służb w epizodach, które pozornie tylko mają wymiar zdarzeń politycznych lub kryminalnych. Jeśli nawet w tle można dostrzec postaci z tego środowiska, na ogół nie sposób znaleźć dowodów, a nawet mocnych poszlak, wskazujących na faktycznych inspiratorów. Gdy pojawi się zagrożenie i ktoś nazbyt dociekliwy zbliży się do prawdy, służby uciekną się do kłamstw, pomówień, szantażu, – a niewykluczone, że w ostateczności do fizycznej likwidacji.
Sprawa senatora Piesiewicza – o której rozpisują się media, stanowi tu niemal wzorcowy przykład takiej obecności ludzi tajnych służb, która wymyka się jednoznacznym ocenom, a jednocześnie wskazuje na istnienie potężnych konfliktów wokół i wewnątrz grupy rządzącej. Sprawa ta wpisuje się w rozpoczęty przed kilkoma miesiącami scenariusz likwidacji medialnego „parasola ochronnego” - jaki do tej pory nad Platformą roztaczało środowisko byłych esbeków. O tym, - czy jest to proces trwały i nieodwracalny, czy też ma doprowadzić jedynie do zdyscyplinowania Donalda Tuska – trudno w tej chwili przesądzać.
Kluczem do zrozumienia wzajemnych relacji między środowiskiem, które powołało Platformę do istnienia, a jej obecnymi liderami wydaje się proces prywatyzacji pozostałości majątku narodowego, a w szczególności sektora paliwowo – energetycznego. Ogłoszenie planu prywatyzacyjnego PO, w którym padła zapowiedź, iż do końca 2011 roku nie przewiduje się żadnych działań prywatyzacyjnych w odniesieniu do największych podmiotów sektora naftowego oraz nieudolność (być może w pełni zamierzona), jaką okazał minister Grad w kilku podjętych projektach – mogła zdecydować o cofnięciu dotychczasowego poparcia. W tym kontekście trzeba głównie zwrócić uwagę na działania Andrzeja Olechowskiego, który mając świadomość, iż decyzje prywatyzacyjne Platformy nie zaspokoją oczekiwań ludzi związanych ze służbami, zdecydował o zerwaniu związków z tą partią i poparciu Pawła Piskorskiego. Wiele późniejszych faktów wskazuje, że od tego momentu nasiliła się krytyka Platformy i rozpoczęła medialna akcja dyscyplinowania.
Takie zdarzenia: jak fiasko prywatyzacji grupy ENEA, do czego przyczyniło się ujawnienie roli spółki TFS (związanej z oficerami Departamentu I MSW), czy afera zwana stoczniową, w której jedna grupa przeszkodziła drugiej w przeprowadzeniu korzystnego interesu – są czytelnym sygnałem, że w tle zdarzeń polityczno- gospodarczych mamy do czynienia z walką ludzi służb o ogromne wpływy i dochody.
Czas i sposób ujawnienia sprawy senatora Piesiewicza zdają się wskazywać, że chodziło o wywołanie efektu propagandowego, wyprzedzającego konkretne zdarzenie. O jakie zdarzenie mogło chodzić?
Już następnego dnia po publikacji materiałów kompromitujących Piesiewicza, odezwał się Aleksander Kwaśniewski i oznajmił o swoim poparciu dla Pawła Piskorskiego i Andrzeja Olechowskiego, oraz zaproponował wyłonienie wspólnego z komunistami kandydata na prezydenta. Dwa dni później również Piskorski zasugerował, że SLD i SD mogłyby połączyć swoje siły i wystawić jednego, centrolewicowego kandydata. Zdaniem Piskorskiego, pomysł byłego prezydenta ma na celu wywołanie dyskusji w środowiskach na lewo od PO oraz w centrum. W kontekście ujawnienia sprawy Piesiewicza, ów „pomysł na wywołanie dyskusji” może dotyczyć pogłębienia rozłamów w samej Platformie i służyć przyciągnięciu działaczy PO oraz części niezdecydowanego elektoratu. Społeczeństwu przesłano czytelny sygnał : z jednej strony otrzymało informacje o narkotycznych i seksualnych ekscesach polityka Platformy (przypomniano też narkotykowe przygody Tuska), z drugiej – zaproponowano konkretną alternatywę - w osobie „niezależnego” kandydata Olechowskiego. Jeśli nawet te zdarzenia nie mają bezpośredniego związku, wskazują na pewną prawidłowość, gdy kolejnej kompromitacji PO towarzyszy kampania nagłaśniająca polityczne sukcesy Olechowskiego.
W tym i tylko w tym sensie, senator PO staje się ofiarą rozgrywek. Można się zastanawiać - jakie czynniki zdecydowały o wyborze Piesiewicza, czy chodziło o cechy charakteru i szczególne skłonności, czy też podłoże szantażu miało głębsze przyczyny? Pojawiały się sugestie, że zdarzenie to może mieć związek z rolą adwokata - obrońcy podczas procesu zabójców księdza Jerzego. Niewykluczone – jednak tylko w tym znaczeniu, że to wówczas policja polityczna PRL mogła sporządzić portret psychologiczny Piesiewicza i dokładnie rozpoznać jego „słabe punkty”. Ta wiedza mogła okazać się przydatna, gdy doszło do typowania „figuranta” celem przeprowadzenia kombinacji operacyjnej. Nie można zapominać, że przez wiele lat SB rozważało możliwość pozyskania Piesiewicza jako tajnego współpracownika. Z informacji zawartych w dokumentach bezpieki wynika, że roku 1982 Wydział II Dep. III MSW zarejestrował Piesiewicza w kategorii kandydat na TW. W materiałach brak jest dokumentów wskazujących na przeprowadzenie tzw. rozmowy werbunkowej. Sprawę przekazywano następnie do kolejnych jednostek MSW, by w roku 1988 zdjąć z czynnej ewidencji operacyjnej z powodu rezygnacji z pozyskania. Materiały złożono i sfilmowano w Biurze "C" MSW , a następnie zniszczono w styczniu 1990 r. Trzeba podkreślić, że kandydat na TW mógł nawet nie wiedzieć, że SB rozważa możliwość jego pozyskania, a sama kategoria wskazuje tylko tyle, że bezpieka miała zamiar pozyskać Piesiewicza do współpracy. Niewykluczone jednak, że już w latach 80 –tych spodziewano się pozyskania materiałów kompromitujących adwokata, by na tej podstawie podjąć próbę werbunku.
O ile pierwsze doniesienia medialne, dotyczące filmów z udziałem senatora mogły wskazywać jedynie pośrednio, że w sprawie maczali palce ludzie ze służb – o tyle ostatnia informacja, że zatrzymany w sprawie mężczyzna, który miał być mózgiem szantażu, zeznał w śledztwie, jakoby był agentem WSI – jednoznacznie wskazuje, że mamy do czynienia z grą autorstwa ludzi tajnych służb. Tylko odbiorca mocno bezkrytyczny mógłby uwierzyć, że człowiek ten dobrowolnie przyznał się do współpracy z WSI , a tym samym wskazał na inspiratorów prowokacji wobec senatora. Ktoś, podając tę informację liczył zapewne na jej medialny efekt. Z jednej strony, stawia ona w lepszym świetle samego Piesiewicza, rozgrzeszając go jako „ofiarę” szantażu WSI – z drugiej, ma jednoznacznie sugerować, że partia Tuska stała się obiektem ataku środowiska zlikwidowanych WSI. Nic bardziej mylnego. Ten przekaz nosi wszelkie znamiona dezinformacji, ale też potwierdza, że w sprawę zaangażowani są ludzie ze środowiska służb.
Okoliczności sprawy, a przede wszystkim rzekome przyznanie się agenta WSI wskazują, że faktyczni inspiratorzy akcji chcą ukryć się za medialną wrzutką, zaś nakierowanie podejrzeń na WSI, może stanowić rodzaj ostrzeżenia wobec tych ludzi Platformy, którzy mocno związani ze środowiskiem „wojskówki” zabiegają o poszerzenie wpływów wewnątrz partii. Dla potwierdzenia tej tezy warto wskazać na natychmiastową reakcję Bronisława Komorowskiego, który w Radiu Zet wystąpił w roli obrońcy Piesiewicza i sugerował, że sprawa może mieć „drugie, a nawet trzecie dno”. Ponieważ marszałek Sejmu jest osobą znaną ze szczególnych sympatii i znajomości z ludźmi WSI i zdaje się poważnie myśleć o zajęciu kluczowej pozycji w Platformie – jego wystąpienie trzeba oceniać w kategoriach wewnątrzpartyjnej gry. Wszystkie, dotychczas ujawnione afery z udziałem polityków PO idą na konto Donalda Tuska i zdają się oddalać jego prezydenckie aspiracje. O partyjną sukcesję po Tusku zamierzają powalczyć dwaj „rozgrywający” – Grzegorz Schetyna i Bronisław Komorowski. Ten ostatni – mocno wspierany przez środowisko WSI ( o czym mogliśmy się przekonać w trakcie „afery marszałkowej”) jest człowiekiem, którego ambicje nie kończą się na roli marszałka Sejmu. Ponieważ potrafi umiejętnie dystansować się od kolejnych porażek Platformy i kreować na „męża stanu” – może realnie myśleć o zajęciu miejsca Tuska - tak w przypadku wygranej, jak i przegranej kampanii prezydenckiej. Warto pamiętać, że „człowiekiem Komorowskiego” w PO jest Janusz Palikot, utrzymujący doskonałe kontakty z Andrzejem Olechowskim i środowiskiem tzw. lewicy.
Sprawa senatora Piesiewicza, może być jednym z elementów gry, obliczonej na zdyskredytowanie dotychczasowego układu sił w Platformie i wykreowanie nowego rozdania. Ludzie tajnych służb są w stanie przeprowadzić taką zmianę i – co najważniejsze, dokonać jej pod pozorem politycznych roszad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz