Obecna
pozycja III RP na arenie międzynarodowej i przedmiotowe traktowanie
tego państwa, jest bezpośrednim skutkiem zaniechania sprawy
smoleńskiej i efektem utrwalenia patologii zaistniałych po 10
kwietnia 2010 r.
Realny
status tej pozycji określają dwa, kluczowe wydarzenia: spektakl
unijnej „debaty nad stanem demokracji” z roku 2016, oraz
wymuszenie zmiany prawodawstwa w roku 2018, poprzez odstąpienie od
zapisów ustawy o IPN.W
pierwszym wypadku pozwolono, by nonsensowny temat „zagrożenia
demokracji” został sfingowany, nagłośniony i narzucony Polakom,
jako wiodący motyw walki politycznej.
Autorzy
tego widowiska zmusili lokatora Pałacu, rząd i posłów IIIRP do
uczestnictwa w ponurym spektaklu i tłumaczenia się przed zgrają
lewaków i wrogów Polski. Za sprawą ludzi PiS, każdy z głosujących
wówczas za „dobrą zmianą” został postawiony pod unijnym
pręgierzem i zaprzęgnięty do udowadniania swojej niewinności.
Okazało
się zatem, że po ośmiu latach katastrofy rządów PO-PSL, po
rujnującej kadencji Komorowskiego, setkach najpoważniejszych afer i
przestępstw, po latach bezprawia i rozpasanej samowoli władzy,
Polacy nie znajdowali innych spraw, jak emocje towarzyszące
„obrońcom demokracji”.
To
upokorzenie nie mogłoby mieć miejsca, gdyby ówczesny rząd twardo
i jednoznacznie postawił sprawę zamachu smoleńskiego; wskazując
tym samym, że rządy reżimu PO-PSL obfitowały w rozliczne akty
zdrady, łamania praw obywatelskich, zamordyzmu i budowania państwa
totalitarnego. Należało wykazać, iż okres ten nie miał nic
wspólnego z „wartościami demokracji”, a ludzie, którzy
sprawowali wówczas władzę paktowali z obcym mocarstwem przeciwko
prezydentowi własnego kraju, a następnie uczestniczyli w ukrywaniu
prawdy o zamachu smoleńskim i wspierali obcą, wrogą Polakom wersję
wydarzeń.
Taka,
zgodna ze stanem faktycznym diagnoza, pozwoliłaby podjąć jedynie
sensowne i sprawiedliwe rozstrzygnięcie i w miejsce przyzwolenia na
wrzask o „zagrożeniu demokracji” doprowadziła do postawienia
Obcych przed Narodowym Trybunałem i skazania ich na wieloletnie kary
więzienia.Gdyby
jakiś zwolennik PiS oburzał się na podobną ocenę, przypomnę,
że jeszcze w roku 2013 J. Kaczyński wołał w uniesieniu - „W
Polsce mamy do czynienia ze skrajną formą systemu
postkomunistycznego”.
Gdy
dwa lata później
pozwolono Kaczyńskiemu zasmakować fruktów władzy, partyjni
wyznawcy mogli usłyszeć zgoła inną diagnozę: „polska
demokracja ma się dobrze”.
Te
i wiele innych wypowiedzi owego „męża stanu” dowodzą, że w
logice Kaczyńskiego triumfy święci hiper-brednia, wypowiedziana w
roku 2015 przez byłego „działacza ekologicznego” prof. Piotra
Glińskiego - "Żyjemy
w ćwierć-demokracji”.
Owszem
- odpowiedziałbym - żyjemy, bo takie kłamstwa narzucają nam
ćwierćinteligenci.
Partyjny
bełkot na temat demokracji, bądź
jej braku, dowodzi
jednej rzeczy: zdaniem grup zarządzających III RP, demokracja
istnieje wtedy, gdy one sprawują władzę i zanika natychmiast, gdy
władza zostanie utracona.
To
z kolei, powinno prowadzić do konkluzji, że rządy PO-PiS-PSL-SLD
itd. nie mogą mieć nic wspólnego z prawdziwą
demokracją, a jej nazwa jest wykorzystywana przez partyjnych
szalbierzy dla zapewnienia sobie osłony propagandowej. Gdyby było
inaczej, demokracja nie mogłaby znikać w chwilę po ogłoszeniu
tzw. wyników wyborczych, ani pojawiać się natychmiast, gdy „nasi”
przejęli władzę.
Ludzie
partii systemowych III RP traktują więc demokrację w identyczny
sposób, jak traktowali ją komuniści - nadając swoim rządom miano
„demokracji socjalistycznej”. Użycie tego określenia ma
zapewnić im „mandat społeczny” i usprawiedliwić draństwa
dokonywane w imieniu mitycznego
„suwerena”
W
tekście „Samobójstwo w obronie demokracji” ze stycznia 2016
roku, pisałem:
„Pułapka
demokracji okaże się tym bardziej skuteczna, że zastawiono ją na
arenie międzynarodowej, w środowisku wrogim i dalekim od znajomości
spraw polskich. To nieprzypadkowa okoliczność. Odtąd każdy
łajdak, któremu chciano by postawić zarzuty, będzie mógł
wylewać żale na forum PE i udowadniać, że stał się ofiarą
„nagonki politycznej”. Gdyby komuś przyszło do głowy stawiać
przed sądem polityków PO-PSL – niechybnie usłyszymy o okrutnym
„prześladowaniu opozycji” i „zamachu na demokrację”. Tym
kontroskarżeniem można zablokować wszelkie działania w sprawie
Smoleńska, ale też sprawy dotyczące afer i pospolitych
przestępstw.
Formuła,
zastosowana podczas obecnej kombinacji okaże się przydatna w każdym
przypadku, w którym dojdzie do naruszenia interesów układu III RP.
Można ją również zastosować do forsowania interesów niemieckich
i unijnych. Groźba wszczęcia procedur przeciwko Polsce, będzie
odtąd najwygodniejszym straszakiem i argumentem tzw. opozycji.
Wolno
sobie wyobrazić sytuację, w której poszczególne ustawy i decyzje
rządu PiS trafią pod ocenę organów unijnych i zostaną
skonfrontowane z „zasadami demokracji”. Próba ukrócenia
interesów korporacyjnych, zmiany ustawy o TK czy rewizji
konstytucji, będzie osądzana jako „zamach” i stanie się
powodem nakręcania antypolskiej histerii. Dość łatwo można
zagrozić wprowadzeniem sankcji przeciwko Polsce lub posłużyć się
szantażem wykluczenia nas z Unii Europejskiej. Jestem przekonany, że
postawiony wobec takiej alternatywy rząd „georealistów” z PiS,
uczyni wszystko, by w drodze „dialogu i porozumienia” zadowolić
oczekiwania eurołajdaków.”
Nietrudno
zauważyć, że przewidywania te wkrótce się spełniły, zaś
obecne problemy z antypolskimi działaniami UE i aktywnością
tutejszych Obcych, są konsekwencją „samobójstwa w obronie
demokracji”.
Trzeba
przy tym podkreślić, że partia
Kaczyńskiego świadomie odrzuciła narrację smoleńską. Nie
istniała ona w trakcie tzw.”kampanii wyborczej”, była
przemilczana na arenie międzynarodowej i nie wywołała żadnych
działań, po przejęciu władzy w roku 2015.
Przez
lata rządów PiS nie podjęto tematu ani jednej zbrodni z okresu PRL
i III RP, nie wyjaśniono żadnej afery, nie wszczęto ani
jednego
śledztwa w sprawach najważniejszych dla Polaków.
Faktem
jest, że wyjaśnienie największej zbrodni we współczesnej
historii Polski powierzono zaledwie podkomisji ministerialnej, o
budżecie 2 mln zł w roku 2017.
Faktem
jest, że nikt i nigdy nie rozważał projektów powołania
narodowego trybunału do zbadania i osądzenia tej zbrodni,
uchwalenia dodatkowych przepisów karnych, stosowania aresztów wobec
polityków poprzedniego reżimu i ludzi służb, zaangażowania
najlepszych kancelarii prawniczych na świecie, powołania sztabów
specjalistów ze wszystkich dziedzin związanych z tematem oraz
wyłożenia z budżetu miliardów złotych ma rozwiązanie sprawy
smoleńskiej.
Faktem
jest, że temat ten w ogóle nie istnieje na arenie międzynarodowej,
a od czasu wymuszonej przez
A.Dudę
dymisji ministra Macierewicza, nie jest podnoszony przez żadnego
polityka tego rządu. Nie ma też ani jednej inicjatywy, która
zmierzałaby do informowania opinii światowej o okolicznościach
zamachu lub budowania koalicji państw zainteresowanych wyjaśnieniem
zbrodni.
Dla
miraży władzy, PiS pozostawił 96 Polaków w
smoleńskim błocie.
Jeśli
tak niewielu z
nas
postrzega dziś Smoleńsk jako sprawę narodową, rzecz najważniejszą
i godzi się z zaprzaństwem partii Kaczyńskiego, jest w
tym
największy tryumf
środowiska,które na zbrodni smoleńskiej zbudowało wpływy,a pięć
lat później doprowadziło do "nowego rozdania".
Ludzie
PiS wiedzą, że prawda
materialna o Smoleńsku kosztowałaby zbyt wiele; groziła utratą
„spokoju społecznego”, niosła perspektywę ostrej walki, wizję
wyrzeczeń i ofiar. Dla partii, której fundament władzy opiera się
na relatywizmie, propagandzie i minimalizowaniu aspiracji Polaków,
oznaczałaby konieczność podejmowania trudnych decyzji i wyborów.
Prawda
formalna jest bezpieczniejsza. Wsparta na „wspólnocie pomnikowej”
i prymitywnej
grze
na emocjach, na długo może absorbować uwagę Polaków i zapewnić
PiS- owi miano „obrońcy pamięci”.
W
drugim przypadku – rezygnacji z zapisów ustawy o IPN, doszło do
niezwykłego, jak na warunki europejskie precedensu, w którym rząd
(nominalnie) wolnego państwa ugiął się pod presją obcych
mocarstw i dokonał zmiany swojego prawodawstwa. Ten
precedens otworzył drogę do kolejnych aktów kapitulacji i
przyspieszył rezygnację z resztek suwerenności.
Również
w tej sprawie mielimy do czynienia z narzuceniem obcej, szkodliwej
dla Polski kombinacji. Nie tylko w wymiarze operacji służb
izraelskich i nacisków ze strony USA, ale poprzez aktywność
agentury ulokowanej w partiach politycznych, działań agentury
wpływu oraz polskojęzycznych mediów, zainstalowanych na obszarze
III RP.
Na
skutek tej operacji doszło do wymuszenia zmiany ustawy o IPN,
mającej gwarantować poszanowanie prawdy historycznej, ale też
do
rezygnacji z ustawy reprywatyzacyjnej, która zakładała, żetylko
obywatele Polski mogą żądać zwrotu utraconej własności.
Działania
te były możliwe, ponieważ rząd PiS przejął status państwa z
roku 2015 i zaaprobował patologiczny układ, oparty na relacjach
wasalnych i agenturalnych. W tym układzie, o sprawach polskich
decydowały ambasady Rosji, USA czy Izraela, a decyzje dotyczące
Polaków były warunkowane interesem obcych mocarstw.
Działania
takie
były możliwe, ponieważ ponad narodowy obowiązek sprawy
smoleńskiej, ten rząd przedłożył mitologię demokracji, a w
miejsce twardej rozprawy z Obcymi, przyjął kłamstwo o istnieniu
„opozycji” i dogmat o respektowaniu jej praw.
Jak
trudno sobie wyobrazić, by rządy Izraela lub Stanów Zjednoczonych,
zaatakowane przez agresywnych oszczerców, odpowiedziały im bełkotem
o „woli
dialogu”
i deklaracją „zrozumienia
racji drugiej strony”,
tak dla partii Kaczyńskiego i jej zwolenników niewyobrażalna była
reakcja wykraczająca poza ramy mitologii demokracji.
Tak
dalece przekonano tych ludzi, że to, co mówią w przekaźnikach
odpowiada faktom, a to, co deklarują politycy, jest zgodne z ich
działaniem, tak otumaniono ich partyjnym bełkotem o prymacie
„dobrych
relacji”
nad polską racją stanu, że niewyobrażalne stało się dewizą
niewolników.
Dramat
rozgrywający się w roku 2018 był tym większy, że ówczesne
zachowania „dobrej zmiany” – nacechowane tchórzostwem,
słabością i koniunkturalizmem, podlegały ścisłej osłonie
propagandowej, nie były oceniane przez autentyczną opozycję (taka
w III RP nie istnieje) i zostały wyłączone z logicznej analizy
przyczynowej (związku skutków i przyczyny).
Za
wzorcowe dla zrozumienia ówczesnych intencji PiS, uważam słowa
prezydenckiego doradcy, prof. A.Zybertowicza, przytoczone
w pierwszej części tekstu.
Dokonując
przekładu tych słów na język polski, mogliśmy
się dowiedzieć:
„Najważniejsze
dla PiS jest zachowanie władzy. Nawet za cenę prawdy lub
podległości obcym interesom”.
Słysząc
takie dictum, przedstawiciele obcych interesów, żerujący lub
aspirujący do żerowania na majątku Polaków, szybko zrozumieli, że
ten rzad można zmusić do każdej kapitulacji.
To
tylko kwestia środków i „punktu przyłożenia”.Nie
może zatem dziwić, że na arenie międzynarodowej rząd PiS jest
traktowany niczym „pochyłe drzewo”, że podlega i ulega ciągłym
naciskom ze strony obcych mocarstw, grup i kapitałów, że jest
poddawany presji unijnych gangsterów i postrzegany, jako grupa
wyjątkowo uległa i skłonna do ustępstw.
Narzucenie
unijnych budżetów, podpisanie "Listy
działań Komisji Europejskiej na rzecz poprawy równego traktowania
osób LGBTI"
i zobowiązania do "walki
o równouprawnienie środowisk LGBTI”,
antypolskie orzeczenia tzw. TSUE, upokorzenie nas niemieckim
ambasadorem – agentem wywiadu, synem hitlerowca, ucieczka od
wypowiedzenia „konwencji stambulskiej”, rezygnacja z reparacji
wojennych od Niemiec i Rosji, zaniechanie kosmetycznej „reformy
sądownictwa”, skandaliczne „listy” pani Mosbacher i
nienawistne ataki ambasadora Rosji, przyjęcie bandyckiego kredytu,
pod nazwą „fundusz odbudowy" i zgoda na zadłużenie wielu
pokoleń Polaków – to tylko niektóre z długiej listy aktów
upodlenia,
serwilizmu
i kapitulacji.
Opinia
wyrażona onegdaj przez prof. Pawłowicz : "Polskie
władze działają z przystawionym do głowy pistoletem, który
wymusza poddanie się dyktatowi unijnemu", nie
jest – jak chcą to widzieć partyjni propagandyści, rodzajem
„usprawiedliwienia”, lecz najcięższym, historycznym aktem
oskarżenia pod adresem partii Kaczyńskiego.
Jest
obrazem hańby, której wymiar można porównać tylko z okresem
rozbiorowym.
Większość
naszych rodaków, zachwycona soc-ochłapami rzucanymi z pańskiego stołu, nie zaprząta sobie głowy pytaniem: jak
to możliwe, że
40-milionowe państwo, o tysiącletniej tradycji i kluczowej,
geo-politycznej roli w Europie, jest traktowane jako domena obcych
interesów, niczym podległe, ułomne kondominium?
Poważna
odpowiedź wymagałaby sięgnięcia w czasy jałtańskie, okres
okupacji sowieckiej i narodową tragedię, zwaną „okrągłym
stołem”. Ponieważ rozpatrujemy rzecz w odniesieniu do sytuacji
obecnej i rządu istniejącego od sześciu lat, nie sposób pominąć
sprawy smoleńskiej.
Ta
sprawa – od chwili, gdy polski prezydent został unurzany w
smoleńskim błocie, musiała zaprzątać uwagę zagranicznych
gremiów. Jeśli nie z powodu rosyjskiego sprawstwa, to z uwagi na
szereg uwarunkowań politycznych, jakie stwarzała nowa sytuacja.
Historia
współczesna nie zna zdarzenia tej miary, jakim była nagła śmierć
prezydenta europejskiego państwa, dziesiątków najwyższych
urzędników państwowych i niemal całego dowództwa sił zbrojnych.
Do takich tragedii, nie dochodzi nawet w czasie konfliktu zbrojnego,
cóż dopiero w okresie pokoju. Poza oczywistym kontekstem
politycznym, zdarzenie to musiało zostać odebrane w świecie służb
specjalnych z najwyższą uwagą i poddane wszechstronnym analizom.
Byłoby aktem naiwności uważać, że reakcje tych służb
ograniczały się tylko do zachowań ujawnionych publicznie.
Można
z dużym prawdopodobieństwem zakładać, że szereg decyzji
podjętych przez rządy europejskie i administrację USA, było
efektem analiz dokonanych przez wywiady tych państw. Tego rodzaju
wiedza, jest dziś jednym z podstawowych narzędzi kształtowania
stosunków międzynarodowych.Nie
sposób wykluczyć, że proces wycofywania Ameryki z polityki
wschodniej, rezygnacja z rozszerzania NATO, czy decyzje Zachodu
umożliwiające odbudowę wpływów rosyjskich – są w
dużej mierze
następstwem obserwacji zachowania władz IIIRP po
zamachu smoleńskim.
Jeśli
dostrzeżono, że przez wiele miesięcy poprzedzających zamach
dochodziło do zbliżenia relacji polsko-rosyjskich a cały okres
po-smoleński obfitował w zacieśnienie „przyjaźni” z państwem
Putina ,decyzje wobec III RP były uwarunkowane tymi obserwacjami.
Nietrudno
zrozumieć, jak postrzegano rząd PO-PSL - po oddaniu śledztwa
smoleńskiego Rosjanom, po żarliwych deklaracjach „pojednania
polsko-rosyjskiego”, po przyjęciu „raportu Anodiny”,
rezygnacji z pomocy NATO, podpisaniu wasalnych kontraktów gazowych
czy oparciu belwederskiej „strategii bezpieczeństwa narodowego”
na rosyjskich gwarancjach.
Z
tych aktów kapitulacji, zaprzaństwa i głupoty, nasi zagraniczni
„partnerzy” budowali wizerunek III
RP-
państwa słabego i zależnego.
Gdy
następcą reżimowców z PO-PSL została partia, która przez lata
deklarowała wolę wyjaśnienia tragedii smoleńskiej, a lokatorem
Pałacu, były urzędnik Kancelarii Lecha Kaczyńskiego –
beneficjent tej tragedii, można było przypuszczać, że III RP
odbuduje swoją pozycje wśród światowej wspólnoty.
Sprawa
smoleńska byłaby tym nośnikiem, fundamentem, na którym można
było budować nowe relacje.
Rzetelne
podjęcie tej sprawy, wywołałoby światowy wstrząs. Nie „wojnę
z Rosją” – jak bredzą tchórze i miłośnicy Putina, lecz
wstrząs polityczny i gospodarczy. Na tyle odczuwalny, że prowadzący
do zmiany sojuszy, rewizji pojęć „sprzymierzeniec” -
„przeciwnik”, do weryfikacji rozmaitych „partnerstw”,
priorytetów politycznych i gospodarczych.
Budowa
szerokiej koalicji antyrosyjskiej, uzależnienie uprzywilejowanej
pozycji w relacjach z Polską (również handlowych) od stosunku do
sprawy smoleńskiej, inicjatywy na forum NATO i UE, zmierzające do
izolowania państwa Putina, światowa kampania medialno-informacyjna,
zerwanie relacji gospodarczych i politycznych z Rosją i jej
poplecznikami – to tylko niektóre z działań, jakie można było
podjąć po roku 2015.
Jeśli
żadnych działań nie podjęto, a większość naszych rodaków
wzrusza dziś ramionami na podobne propozycje, oznacza to, że III RP
pozostała na pozycji państwa słabego i wasalnego. Państwa, z
którym nikt nie musi się liczyć, ani zabiegać o jego względy.
Państwa
zbudowanego na mitologii „geo-realistów” i kłamstwach
iluzorycznych „sojuszy”.
Takie
państwo nie może liczyć na szacunek ani
oczekiwać poważnego traktowania. W
świecie budowanym
na twardej grze interesów i obronie własnych racji, nie można
szanować kogoś,
kto
nie zabiega
o wyjaśnienie okoliczności śmierci swoich
rodaków,
akceptuje
bezkarność sprawców i butę
pomocników
zbrodni.
Potencjał
takiego
państwa nie wynika z argumentów etycznych (te nie mają
znaczenia w polityce globalnej) lecz z oceny
zdolności do
prowadzenia samodzielnej polityki, do
obrony swoich interesów i zapewnienia
bezpieczeństwa.
Nie sądzę, by po roku 2015, którekolwiek z państw
zainteresowanych kontaktami z III RP musiało zmieniać swoje
relacje z rządem. Nastąpiła kontynuacji
polityki zagranicznej, podtrzymanie wszelkich układów i zależności,
a
partia Kaczyńskiego zaakceptowała „sugestie” płynące z obcych
stolic.
Oświadczenie
Andrzeja Dudy, zawarte w orędziu prezydenckim, iż polska polityka
zagraniczna „potrzebuje
tylko korekty”,
okraszone troską o „spójność
Unii Europejskiej”
oraz ”jedność
Sojuszu Północnoatlantyckiego”
, przecinało
nadzieje na budowanie nowej państwowość, w oparciu o własną,
polską drogę. Bez oglądania na Wschód i Zachód. Bez dogmatu
„dobrosąsiedzkich” stosunków i „zakopania” Polski w UE. Bez
wiary w gwarancje NATO i papierowe sojusze z państwami, które nas
wielokrotnie zdradziły.
Szybko
się okazało, że w zakresie polityki zagranicznej, między partiami
systemowymi III RP nie istnieją żadne różnice. Ludzie
rozdzielający
między sobą rządy, nie próbują nawet ukrywać, że służba pod
obcą „flagą” - rosyjską, niemiecką, amerykańską czy
izraelską, należy do głównych powinności „georealistów”.
PiS
znalazł się w grupie
groźnych
mistyfikatorów,
którzy od dziesiątków lat niweczą nasze marzenia o silnej i
niepodległej Polsce. Ta grupa, nie tylko odrzuca doświadczenia
historyczne, ale nie chce przyjąć,
że niezależnie od ilości umów i werbalnych deklaracji, Moskwa i
Berlin zawsze będą wrogami polskości, a
poleganie na „europejskich
gwarancjach”.
jest aktem samobójstwa.
Obrazu
klęski dopełniała
zgoda PiS
na bezkarność targowiczan, hołubienie komunistycznych miernot,
przyzwolenie
na zdradę,
pogardę i łamanie prawa.
Nie
można szanować państwa,w którym doradca prezydenta ds.
bezpieczeństwa publicznie oświadcza : „Rosyjska
agentura wpływu swobodnie działała w kluczowych polskich mediach”,
a
po
tak wyrazistej diagnozie
nie następują akcje
kontrwywiadu ani próby likwidacji zagrożeń związanych z
działalnością agentury.
Nie
można szanować państwa, w
którym
minister
spraw
wewnętrznych stwierdza:
„doszło
do puczu, nielegalnej próby przejęcia władzy”,
jeśli
za tymi słowami nie
następują aresztowania i śledztwa w sprawie zamachowców.
Nie
można szanować państwa, w
którym szef partii rządzącej oznajmia z infantylną szczerością
: „Prezes
Trybunału Konstytucyjnego ostentacyjnie i bezczelnie łamie prawo,
ale póki Rzepliński będzie prezesem, nie da się nic zrobić”.
W
miarę rozgarnięty obywatel takiego państwa, zawołałby – jakże
to, panowie politycy, po to otrzymaliście od nas władzę, pieniądze
i profity, żeby zabawiać się w czcze
pogadanki i zamiast chronić nasze bezpieczeństwo, pozwalać
na bezkarność agentury, dywersantów i przestępców?
Byłoby
głupotą sądzić, że tego obrazu III RP nie widzą przedstawiciele
innych państw, że ignorują go obce służby i grupy interesów.
Ci
ludzie wiedzą, że władza, która kapituluje przed zgrają
rozwrzeszczanej hołoty, ulegnie przed zewnętrznym agresorem, że
służby zniewolone hańbą Smoleńska, nie zablokują obcej
agentury, a obecność przestępców w życiu publicznym, jest
efektem odrzucenia prawa i sprawiedliwości i przyjęcia
po-smoleńskiej patologii.
Mając
tę wiedzę i tą pewność, mogą wypatrywać łupu.
Obserwacja
tego, co było i co dziś dzieje się w III RP, musi prowadzić do
wniosku, że konsekwencje zamachu smoleńskiego będziemy odczuwali
przez kolejne pokolenia. Dla ludzi rządzących tym państwem,
Smoleńsk wytycza „nowy ład” – z jego „elitami”,
koneksjami i wszechobecnym relatywizmem. Wzorem esbeckiej
„transformacji ustrojowej”, tworzy nową „wspólnotę brudu”,w
której kaci i ofiary mają uczestniczyć w budowaniu kolejnej
hybrydy - sukcesji komunistycznej. Istotą
„nowego ładu”, będzie mezalians dobra ze złem – tak głęboki,
by każde z nich było nierozpoznawalne.
To, co wyłoni się z tego
chaosu, nie będzie państwem polskim.
Twórcy
„nowego ładu” wiedzą, że narodu nie zabija się pałką ani
karabinem. Nie zamyka w więzieniu i nie stawia pod ścianą.
Narzędziem zabójstwa jest zawsze kłamstwo – powolna, skuteczna
trucizna, sączona z pokolenia w pokolenie.
Cdn.