Józef
Mackiewicz o swoim pobycie na miejscu zbrodni w Katyniu.
Znany literat i dziennikarz wileński p. Józef Mackiewicz powrócił przed kilku dniami ze Smoleńska, gdzie był obecny przy wydobywaniu zwłok w lesie katyńskim pomordowanych oficerów polskich. Współpracownik naszego pisma zwrócił się do p. Mackiewicza z prośbą o wywiad. Odpowiedzi, które przytaczamy poniżej, oddane są z dokładnością stenograficzną i przez p. Mackiewicza autoryzowane.
Pierwsze
pytanie jest najtrudniejsze i dlatego wypada trochę bezprzedmiotowo: – „Więc
był pan tam?” – Oczywiście wiedzieliśmy, że był.
–
Tak jest. Widziałem na własne oczy.
I
znów nasuwają się pytania, których liczbę i formę trudno od jednego razu
opanować: – „Jak to wygląda?” – „Jak tam jest?” – „Więc istotnie?” – „Czy
bardzo strasznie, wstrząsająco, okropnie?” – Właściwie chodzi o wszystko razem,
o ogólny obraz, całokształt wrażenia i jednocześnie szczegóły, jak najwięcej
szczegółów. Interpelowany nie chce nam pomóc przy pierwszych krokach, być może
jest tylko zmęczony podróżą.
– Jest pan ciągle pod wrażeniem?
–
Nie wiem, czy podobna to nazwać „wrażeniem”. Wrażenie zyskuje się raczej na
skutek jakiegoś, najczęściej pojedynczego zdarzenia czy faktu, w sobie
ograniczonego. Smoleńsk, który widziałem, Katyń, zbrodnie, trupy, ruiny,
bolszewizm, który sam przeszedłem, i listy, listy dzieci do swych ojców,
zaczynające się od słów: „Kochany Tatusiu”, czy „Kochany Ojczulku”, wydobywane
dziś ze stosów sprasowanych, cuchnących ciał, z tej mazi śmierci lub na wpół
zasuszonych mundurów polskich... Tak, wszystko to razem wytwarza jakby długi
łańcuch asocjacji, myśli, refleksji, zapadający głęboko w duszę. Nie nazwałbym
tego wrażeniem. To raczej przeżycie.
–
Czy mógłby pan zatem przedstawić nam w kolejności obrazy, jakie rzuciły się
panu w oczy, tam, w Katyniu?
–
Był to chłodny dzień... Słusznie pyta pan tylko o „obrazy”. Nie mam bowiem
zamiaru powtarzać całego materiału rzeczowego, tylokrotnie już opublikowanego w
licznych komunikatach, enuncjacjach, raportach komisji międzynarodowej, tudzież
Polskiego Czerwonego Krzyża. To są
rzeczy znane. Prace nie zostały jeszcze
ukończone. Trafiłem na ich tok, jakkolwiek zbliżać się wydają ku końcowi. – Był
tedy chłodny dzień i nad Smoleńsk, od strony frontu ciągnęły szkwałowe chmury,
zlewając deszczem okoliczne ruiny domów. Jechaliśmy do Katynia pośród tych
ruin, zwalisk żelaza, wypalonych wozów i wagonów, sterczących sztab żelaznych i
łóżek żelaznych, tkwiących jeszcze w rumowiskach. Ludzie obyci twierdzili, że
jest to pogoda najodpowiedniejsza. Zimno i deszcz, wiatr rozpędza swąd trupi,
no i nie ma much. Można zatem wytrzymać. W pewnym miejscu szosa przekracza
szyny kolejowe i biegnie wśród wyrębów. „Tu” – powiedział ktoś – „zaczyna się
ta Golgota”...
–
Przepraszam, jak to „tu”, to znaczy gdzie?
–
To znaczy od stacji Gniezdowo. Na stację Gniezdowo przywożono naszych oficerów.
Stąd tylko cztery kilometry do lasku katyńskiego. Te cztery ostatnie kilometry
swego życia jechali tak samo jak my teraz, mijając te same drzewa, powiedzmy,
tę oto czy tamtą brzózkę, której wygląd chciałbym sobie zapamiętać, ale która,
jak to bywa, zatraca się zaraz w pamięci wśród szeregu innych brzózek i innych
krzaków. Lasek Katyński nie jest duży. Obejmuje kilka hektarów. Dziś wjazd do
niego strzeżony jest przez wartę, szlaban i tablicę z odpowiednim napisem.
Droga gruntowa w głąb wyślizgana gumami
samochodów. Stąd już tylko kilkanaście kroków. Przy wyjściu z auta uderza
nas wnętrze lasu, odpowiadającego strefie naszego klimatu, a więc takiego
samego jak nasz, wileński, gdy się składa z młodych sosenek, brzózek, mchu i
świeżej, wiosennej trawy. Ale nie pachnie tam ani wilgotnym mchem, ani
igliwiem. Przytłacza ohydnie cuchnący, słodkawy, lepki swąd trupi. Był on
pomimo zimna i wiatru tak dotkliwy, że cofnąłem się odruchowo o krok w tył i
właśnie wtedy nastąpiłem na przedmiot, który się ugiął pod nogą. Była to czapka
oficera polskiego o ciemnozielonym otoku naszej artylerii. Podniosłem ją i
odłożyłem na dywanik rosnących w tym miejscu nieśmiertelników. Może zakrawa to
trochę na patos, że zwróciłem uwagę na rosnące kwiatki...
–
Proszę, proszę, niech pan opowiada dalej.
–
A więc podłoże lasu w tym miejscu wygląda brzydko. Wygląda po prostu tak, jak
powiedzmy, podmiejski lasek opuszczony przez majówki i wycieczkowiczów
niechlujnych, którzy w niedzielę rozkładają się pod drzewami, a później
pozostawiają po sobie odpadki, niedopałki, papiery, śmiecie. W Katyniu pomiędzy
tymi śmieciami rosną nieśmiertelniki. Przy bliższym przyjrzeniu stajemy
przykuci niezwykłym widokiem. Nie są to bowiem żadne śmiecie. Osiemdziesiąt ich procent stanowią pieniądze.
Polskie papierowe banknoty złotowe, przeważnie wyższych emisji. Leżą niektóre w
paczkach po sto, po pięćdziesiąt złotych, po dwadzieścia. Leżą pojedynczo i
drobniejsze, wojennej emisji dwuzłotówki, w jednym wypadku widziałem czerwońce.
Wyblakłe, oblazłe, przesiąkłe trupim odorem i cieczą trupów. Tuż obok
cygarniczki drewniane, papierosy, strzępy sowieckich gazet, guziki z orłami,
rękawiczki, kawałki mundurów, chustki do nosa, skórzane portmonetki... Wszystko
to są rzeczy wydobyte z grobów. Dzieje się tak nie na skutek lekceważenia lub
braku sumienności ze strony pracującej tu komisji Polskiego Czerwonego Krzyża,
która przeciwnie, jak to opowiem dalej, z pełnym samozaparciem i poświęceniem
pracuje nad zidentyfikowaniem pomordowanych i zachowaniem pozostałych po nich
pamiątek. Dzieje się tak dlatego, że pomordowane tysiączne ofiary, rzucane były
do straszliwych dołów łącznie z całym ich osobistym życiowym balastem
codzienności. Jest tego strasznie dużo, co każdy człowiek nosi przy sobie i
czym wypycha kieszenie za życia, gdy się to mu wydaje ważne. Ale po śmierci
ważne są tylko rzeczy niektóre. Dla komisji przede wszystkim wszystko, co służy
do zidentyfikowania zwłok, jak legitymacje, listy, pamiętniki itd. Poza tym
wszystkie przedmiotu metalowe, nie ulegające psuciu, podlegające oczyszczeniu,
mogące pozostać drogą relikwią dla rodziny. Wszystko inne, bezwartościowe, na
wpół przegniłe, przesiąkłe na wieki już jadem rozkładu, usuwa się na razie na
bok. I to leży. Leży teraz w postaci świadectwa, straszliwego, ponurego
świadectwa, bezładnymi strzępami wśród drzewek lasu katyńskiego.
–
A właściwe groby, czy doły z trupami, znajdują się obok?
–
Tak, jest ich, a raczej było, siedem. W dwóch największych warstwa trupów
sięgała dwunastu rzędów w głąb.
–
I pan to widział?
–
Czy widziałem! Straszliwy odór przyprawił mnie w pierwszej chwili o mdłości, zanim
całym wysiłkiem woli zdołałem się opanować. Poszliśmy ścieżką usianą wydobytymi
już rzędami trupów i tam, za grubą sosną, za wałem świeżo wykopanego piasku,
spojrzałem w dół.
–
Straszne...
–
Straszne. Jeden, dwa, trzy trupy ludzkie robią już ciężkie i przygniatające
wrażenie. Proszę sobie wyobrazić ich tysiące, tysiące, i wszystkie w mundurach
oficerów polskich... Kwiat inteligencji, rycerstwo Narodu! Tworzą warstwy w
głąb, warstwy ciał ludzkich jedne na drugich. W tej okropnej chwili przychodzi
mi straszliwe porównanie ich do wielkiej skrzyni sardynek. Ułożone są jak
sardynki, przekładane nawzajem to nogami, to głową, sprasowane, spłaszczone w
trupim soku, który na dnie niektórych dołów ustaje się nieraz w postaci
zielonej, martwej cieczy, nie odbijającej ani wierzchołków drzew, ani obłoków
na niebie. Obnażyliśmy głowy i stali nieruchomo, jakieś ptaszki ćwierkały na
sośnie. Deszcz akurat przestał padać, błogosławiony wiatr odegnał na przeciwną
stronę grobu odurzający swąd. I nawet na chwilę wyjrzało słońce. Był to moment,
którego nie zapomnę nigdy, bo promienie tego słońca padły i zabłysły nagle na
złotym zębie czyichś tam, w głębi, na wpół otwartych ust. Odchyliłem głowę, by
zmienić kąt odbicia i nie patrzeć na te słoneczne igraszki. W takich chwilach samo
życie wydaje się cynizmem. Wiosna nad dołem splątanych nawzajem rąk, nóg,
wykrzywionych twarzy, zlepionych włosów, oficerskich butów, strupieszałych
mundurów, pasów. Pomyśleć sobie, że każda z tych pozycji leżących, skrzywienie
kolana, odrzut głowy był ostatnim odruchem najwyższej męki, rozpaczy, strachu,
bólu... czy ja wiem zresztą, jakich najgorszych odczuwań ludzkich.
–
Nie stawiali oporu?
–
Owszem, stawiali. Znaczna część skrępowana była sznurami, niektórzy pokłuci
bagnetami. Tego dnia, gdy opuszczałem Katyń, wydobyto zwłoki, które tym się
różniły od innych, że nie były strzelane tym stereotypowym strzałem w potylicę
czaszki, jak to już powszechnie wiadomo, a wykazywały postrzał z tyłu między
łopatki, przebite poza tym prawie na wylot bagnetem i kilkakrotnie jeszcze
pokłute w różnych miejscach. Właśnie stawiających opór, jak to wykazały
badania, krępowano. Widziałem ten charakterystyczny węzeł. Nie potrafię go
powtórzyć, ale chodzi w nim głównie o to, że którąkolwiek bądź rękę poruszy
delikwent, zaciska wszystkie więzy. Niektórym sznury założone były na szyi, w
takim wypadku szarpnięcie skrępowaną ręką zaciskało jednocześnie pętlę na szyi
i dusiło. Ostatni raport dr Mariana Wodzińskiego, przesłany do centrali
Polskiego Czerwonego Krzyża mówi, że 0,4 procent zwłok wykazało podwójny
postrzał w potylicę, zaś 1,5 procent podwójny postrzał szyi. Kaliber jak
wiadomo był zawsze ten sam 7,63, nie
dający zresztą dużej detonacji. Również na kilka dni przed moim przybyciem
dokonano wstrząsającego odkrycia, o którym doprawdy mówić można tylko przez
zaciśnięte zęby: oto w jednym z dołów znaleziono warstwy oficerów, których
kładziono żywcem twarzami na dół na poprzednio już zabite warstwy albo jeszcze
drgające w konwulsjach przedśmiertnych, i strzelano ich w pozycji leżącej.
–
Ach, jakież to straszne! W jaki sposób fakt ten został ustalony?
–
W ten sposób, że delikwent leżał twarzą w dół, w czapce. Daszek tej czapki był
załamany na czole, a kula tkwiła w daszku. W każdej innej pozycji taka
okoliczność byłaby niemożliwa.
–
Jak dokonywano tych zbrodni? To znaczy chodzi mi o techniczny po prostu
przebieg. Przecież tyle tysięcy oficerów...
–
Widzi pan, poruszamy tu temat może kulminacyjny tej tragedii, która dziś nie
jest już tragedią poszczególnych osób czy ich rodzin, ale całego Narodu. Wiem,
że pytanie postawione jest po to, aby odpowiedź, czy opowieść następnie
opublikować. Jestem zupełnie głęboko przekonany i nie wstydzę się tego, i nie
ukrywam, i nie ukrywałem nigdy, że najszersze warstwy naszego Narodu, jak zresztą
wszystkich narodów, powinny zrozumieć głębszy sens i niebezpieczeństwo
bolszewizmu. Sięgamy tu jednak w dziedzinę okropności. Dla obcych być ona może
źródłem sensacyjnych dreszczów tylko. Dla Polaków winna być sprawą ich
wewnętrznej przeżywanej dziś męki. Nie chciałbym, aby cokolwiek powiem, miało
posmak sensacji. Otóż pytanie, które pan postawił, przyznam, mrożące krew w
żyłach, zadawałem sobie i innym w Katyniu nieraz. W tej chwili nie znamy
świadka, który by na nie mógł dać wyczerpującą odpowiedź. Istnieją hipotezy,
które ozdobić możemy literacko-psychologiczną fantazją.
[…]
–
Poza już wymienionymi zeznaniami świadków, byłem obecny przy pracy wydobywania
zwłok i następnej identyfikacji. Zaznaczyłem już na początku, że trafiłem w chwili,
gdy prace te były w toku. Prace prowadzi Polski Czerwony Krzyż. Delegacja
składa się z siedmiu osób, na czele z panem Wodzinowskim. Kieruje zaś robotami zaproszony przez Polski
Czerwony Krzyż dr Marian Wodziński z Instytutu Medycyny Sądowej w Krakowie. Tak
jak wszystko w Katyniu widziałem również na własne oczy, jak się to robi.
–
Mianowicie...
–
Mianowicie robotnicy miejscowi wkraczają do dołów, w których spoczywają zabici,
oddzielają pojedyncze zwłoki, często przy tym zmuszeni są je odrywać, tak bardzo
spłaszczone i sprasowane są warstwy trupów. Układają je na nosze i niosą na
wolną przestrzeń, gdzie zostają złożone na ziemi. Inna grupa robotników, pod
ścisłym kierownictwem członków i funkcjonariuszów Polskiego Czerwonego Krzyża
wydobywa wszystko, co się przy zwłokach znajduje. Widziałem stan zwłok i stan
mundurów. Gleba piaszczysto–gliniana sprzyja częściowo mumifikacji znanej w
nauce pod nazwą „tłuszczowosk”. Mundury są oczywiście sprasowane, zlepione,
kleiste, bezbarwne. O odpinaniu guzików mowy być nie może. Operuje się nożami.
Rozcina się więc kieszenie i kieszonki, nawet cholewy butów, aby wydobyć
wszystko, co człowiek ten nosił przy sobie za życia. I oto nastaje chwila, w
której niemy, ponury grób zaczyna przemawiać. Przed oczyma naszymi przesuwają
się obrazy prywatnego życia i politycznego, i duchowego, i rodzinnego, i
więziennego, i... no i tak dalej. Przy niektórych zwłokach znajdują się tylko
drobne ułamki ich osobistych spraw. Przy niektórych liczne i nawet bardzo
liczne wskazówki, które pomagają stwierdzić datę, historię ostatnich tygodni,
nastroje, nazwiska, stan rodzinny, stopień wojskowy, zawód cywilny. Nie
wstydźmy się powiedzieć, że z grobu tego, z cuchnącej zbrodni, o której
pokoleniom zapomnieć nie będzie wolno, idzie ku nam człowiek już nie żywy,
który kiedyś żył jak inni, cieszył się, cierpiał, marzył, pił, modlił,
romansował, płakał, czytał, pisał, myślał, grał, miał wady i zalety. Na światło
dnia tej wiosny, wydobywane jest z grobu wszystko, co było jego: zgniecione
zapałki, ostatnie nie wypalone papierosy, pieniądze, medaliki i legitymacje,
ordery i portmonetki, książeczka do nabożeństwa obok gazety sowieckiej,
świadectwa szczepienia w Kozielsku, pamiętnik i fotografie, a nade wszystko
listy. Atrament i chemiczny ołówek najczęściej nie wytrzymują próby wilgotnego
grobu. Natomiast świetnie zachowuje się pisane ołówkiem zwykłym i słowo
drukowane. Oto proszę pana...
Pan
Mackiewicz ma w tej chwili wyraz człowieka nad wyraz zmęczonego, gdy sięga po
plik fotografii.
–
...oto proszę zobaczyć, jak się to robi, jak rozcina mundury, bada i sprawdza,
segreguje rzeczy potrzebne od niepotrzebnych. A oto jeszcze dowód, bardzo
przykry, bardzo cuchnący, ale cóż począć...
Sięga
teraz po paczkę, zawiniętą w ogromną ilość gazet. Rozwija. Zwolna w powietrzu
zawisa swąd trupi. Jeszcze jeden papier, jeszcze jeden papier. Potem widzimy
mały, drewniany portcygar, w nim trzy, dobrze zachowane papierosy. Obok guziki
z orłami. Gazetę sowiecką z grudnia 1939 roku. Papierowe 2 złote. Kulę wyjętą z
czaszki. Naramienniki majora z liczbą trzy i naramienniki kapitana.
–
I tak mniej więcej wyglądają wszystkie te rzeczy tam, w Katyniu. Taki jest ich
stan. Oto na przykład kładą na stole zwłoki o nieco podkurczonych nogach, z
głową odrzuconą na bok, z czoła której zieje dziura wylotowa kuli. Władysław
Bielecki. Kartka pocztowa doskonale zachowana.
Stempel pocztowy wskazuje datę. Białystok 14.I.1940 r. W bocznej
kieszeni „Głos Radziecki” z dnia 29
marca 1940 r. Druk przebija wyraźnie poprzez lepką wilgoć: „Towarzysze. Idziemy
ku lepszemu jutru. Przychodzą nowi ludzie, którzy naszą ojczyznę... Towarzysz
Stalin...” no itd. Następny. List do Kozielska. Nazwisko nieczytelne.
Książeczka do nabożeństwa. Portfel. Doktór Wodziński otwiera go i nagle na nas
wszystkich, którzyśmy zbliżyli głowy, patrzy mokra, tak dziwnie wyraźna,
kobieta, jasna, o dużych oczach, blondynka, z dzieckiem na ręku. Może ma na tej
fotografii trochę niemodną i przydługą suknię, może się komuś wydać banalną...
To jego żona z córeczką. Poszedł z nimi do grobu. Kula siedzi mu jeszcze w
czaszce, co się zdarza rzadko.
–
Tak, proszę panów – mówi dalej pan Mackiewicz – fotografie i listy, to drugi
tom tej tragedii, a dla mnie osobiście ten tom drugi wydaje się jeszcze
smutniejszy, jeszcze bardziej rozdzierający. Mówiłem poprzednio o kulminacyjnym
punkcie tematu. Dotyczy on wszakże strony niejako rzeczowej, tych oficerów,
tych mężczyzn rodaków naszych, którzy ginęli mordowani w nieludzki sposób przez
największego z naszych wrogów. Jest jeszcze inny punkt kulminacyjny, gdy
oderwawszy wzrok od trupów pomordowanych ojców, skierujemy go na listy ich
dzieci. Te które miałem w ręku, wszystkie pisane były do Kozielska.
„Kochany
Tatusiu. Jesteśmy niespokojni, bo nie mamy wiadomości ani listu. Wysłaliśmy 100
rubli i paczkę, i rzeczy, o które Tatuś prosił. My jesteśmy zdrowi i na tym
samym miejscu. Proszę się o nas nie bać. Gdy się zobaczymy... Podpisane: Twoja
Stacha. 15 lutego 1940 r.”
„Drogi
Ojczulku. Dziękuję Ci bardzo i życzę również zdrowia i wszystkiego, wszystkiego
najlepszego. Do szkoły nie chodzę. Z powodu mrozów jest zamknięta. Na Hnidówce
nie byliśmy bo daleko i mróz. Znaczki pocztowe zbieram...”
Jakże
ważną wydawała się ta wiadomość synka, która turkotała po szynach sowieckich
kolei, zanim dosięgła ojca na niewiele dni przed jego straszliwą śmiercią:
Tadzio zbiera znaczki. Tadzio wierzy: „...kiedy wrócisz” – pisze. Ten refren
powtarza się ciągle: „gdy wrócisz”, „jak będziemy razem”, albo: „zobaczysz”,
„Tatuś zobaczy”... Nie!! nie zobaczył już nigdy! Dzieci są pełne zaufania.
Wierzą w dobry koniec, w samo przez się zrozumiały powrót do domu. Przebija w
nich taka doza wiary i tęsknoty, że czytając te listy, tam w Katyniu, nad
przedziurawionymi czaszkami, jakaś gorzka ślina dusi w gardle. Tu mam jeszcze
jeden, tak pełny miłości dziecinnej, tak tchnący troską o los „najukochańszego
Tatusia”, a jednocześnie wiarą i otuchą, że nie ważę się go przytoczyć, ani
wymienić imienia. Mimo wszystko byłoby to świętokradztwem. List ten doszedł na
krótko przed końcem. Widziałem na własne oczy, jak w stosie trupów wyglądał
ten, do którego był adresowany. Złożył on to pismo dziecinne, pisane ołówkiem,
wielkimi literami, skrupulatnie we czworo i schował w portfelu. Teraz dopiero
go wydobyto z cuchnącego padołu. Ale nie zdaje mi się, żeby pisany był
daremnie. Dziś już przeadresowany jest na imię Boga i wołać będzie o pomstę.
[…]
„Goniec Codzienny” Wilno, nr 577; 3
czerwca1943 r.
Tekst
(z moimi skrótami) pochodzi z książki Józef Mackiewicz – „Katyń-Zbrodnia bez
sądu i kary”, (oprac. Jacka Trznadla) Polska Fundacja Katyńska Wydawnictwo
ANTYK 1997 t.2 str. 209-216
<>
OdpowiedzUsuń"Widziałem ten charakterystyczny węzeł. Nie potrafię go powtórzyć, ale chodzi w nim głównie o to, że którąkolwiek bądź rękę poruszy delikwent, zaciska wszystkie więzy. Niektórym sznury założone były na szyi, w takim wypadku szarpnięcie skrępowaną ręką zaciskało jednocześnie pętlę na szyi i dusiło."
- tę "technikę" oprawcy stosują, jak widać, do dziś...(dop. mój)
<>
"0,4 procent zwłok wykazało podwójny postrzał w potylicę, zaś 1,5 procent podwójny postrzał szyi. Kaliber jak wiadomo był zawsze ten sam 7,63, nie dający zresztą dużej detonacji. Również na kilka dni przed moim przybyciem dokonano wstrząsającego odkrycia, o którym doprawdy mówić można tylko przez zaciśnięte zęby: oto w jednym z dołów znaleziono warstwy oficerów, których kładziono żywcem twarzami na dół na poprzednio już zabite warstwy albo jeszcze drgające w konwulsjach przedśmiertnych, i strzelano ich w pozycji leżącej."
<>
"Jestem zupełnie głęboko przekonany i nie wstydzę się tego, i nie ukrywam, i nie ukrywałem nigdy, że najszersze warstwy naszego Narodu, jak zresztą wszystkich narodów, powinny zrozumieć głębszy sens i niebezpieczeństwo bolszewizmu. Sięgamy tu jednak w dziedzinę okropności. Dla obcych być ona może źródłem sensacyjnych dreszczów tylko. Dla Polaków winna być sprawą ich wewnętrznej przeżywanej dziś męki."
--
Panie Aleksandrze,
OdpowiedzUsuńOdkąd - za Jelcyna - Rosja oficjalnie przyznała się do zbrodni, marzyłam tylko o tym, żeby polskie władze ekshumowały pomordowanych na nieludzkiej ziemi, zabrały Ich "do domu" i uroczyście pochowały w jak najgodniejszym miejscu w Polsce.
Niestety, niektórzy przedkładali najwidoczniej coroczne "pielgrzymki" na miejsca straceń...
Czym to się skończyło - wiemy! Może tylko należałoby dodać, że nieszczęsnych szczątków katyńskich nie pozostawiono w spokoju. O ile dobrze zrozumiałam - po 2010 "przywalono" cmentarz cerkwią prawosławną. (?) Podobnie jak niewydobyte z ziemi smoleńskiej fragmenty ciał ofiar zamachu 10.04.2010, zabetonowano na wieki pod specjalną konstrukcją!
Ponieważ opieram się tylko na własnej pamięci, bardzo proszę o szerszy komentarz w tej sprawie. A także o odpowiedź na pytanie, czy podziela Pan moje zdanie, że z imperium zła i wszelkich wynaturzeń należy zabierać swoich poległych. Z obawy przed ich pośmiertną profanacją...
Pozdrawiam, dziękując za to przypomnienie.
--
OdpowiedzUsuńWażne! Za portalem: Niezależna.pl
ANTONI MACIEREWICZ W PARLAMENCIE EUROPEJSKIM W STRASBOURGU
Na posiedzeniu Grupy Europejskich Konserwatystów w Parlamencie Europejskich Antoni Macierewicz zaapelował o pomoc przy stworzeniu międzynarodowej komisji w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej.
"Zwracam się do wszystkich obecnych ale przede wszystkim za pośrednictwem posłów do Parlamentu Europejskiego, żeby uruchomić odpowiednie organa Unii Europejskiej, które powinny pomóc przy stworzeniu międzynarodowej komisji, zanim będzie za późno" - powiedział przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy.
"W grudniu 2010 roku weszło w życie rozporządzenie Parlamentu Europejskiego, które staje się częścią ustawodawstwa krajów UE, w tym Polski. To zarządzenie mówi o obligatoryjności zwracania się do organów śledczych Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego, by brały one udział w badaniu takich właśnie tragedii.Proszę, żeby prawo zostało zastosowane" - zaapelował przewodniczący zespołu parlamentarnego.
"To jest ostatni moment. Jeżeli teraz nie zrobimy wszystkiego, żeby zbadać tą tragedię, żeby zaangażować nie tylko opinię międzynarodową ale przede wszystkim właściwe organy różnych struktur, których Polska jest pełnoprawnym partnerem i ma prawo spodziewać się pomocy. Ma wszystkie narzędzia aby tą pomoc uruchomić. Jeżeli teraz tego nie zrobimy, to staniemy naprzeciwko drugiego procesu moskiewskiego." - powiedział Antonii Macierewicz.
Antoni Macierewicz przekazał europosłom i dziennikarzom najnowszy raport zespołu parlamentarnego oraz zebrane dotychczas informacje na temat okoliczności związanych z tragicznym wydarzeniem z 10 kwietnia 2010 r.
KONFERENCJA DO ZOBACZENIA POD LINKIEM:
http://ec.europa.eu/avservices/player/streaming.cfm?sid=227674&type=ebsvod
--
Witam i pozdrawiam Pana Aleksandra , Wyrywek za niezależna.pl ten fragment dobitnie świadczy że w postępowaniu Rosjan nic nie uległo zmianie. Bezczeszczenie zwłok nadal trwa.Tacy byli i są nadal i wciąż to trwa.
OdpowiedzUsuńMówi dr Dymitr Książek, lekarz, który był w Moskwie podczas identyfikacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, w rozmowie z Katarzyną Pawlak.
A wie Pan, że po sekcji przeprowadzonej po ekshumacji czaszka pani Walentynowicz była roztrzaskana na drobne kawałki? Pojawia się poważne podejrzenie zbeszczeszczenia zwłok.
Powtarzam z pełną stanowczością. Widziałem nieuszkodzone powłoki skórne twarzy i głowy. Nie przypominam sobie by na skutek wypadku doszło do poważnych zniekształceń twarzoczaszki. Jeśli faktycznie po ekshumacji okazało się, że jest ona roztrzaskana, to jest to potworne.
Darek
Darek,
UsuńTę właśnie relację dr Książka przywołałem w odpowiedzi udzielonej Pani Urszuli. Rosjanie doskonali wiedzieli, kim dla Polaków jest Anna Walentynowicz i taki akt bestialstwa nie można uznać za przypadkowy.
Pozdrawiam Pana
Pani Urszulo,
OdpowiedzUsuńWęzeł, o którym wspomina Mackiewicz - pętla na szyi i na nogach, obie połączone sznurkiem biegnącym wzdłuż pleców - jest wizytówką sowieckich morderców. Takim samym, samoduszącym węzłem oprawcy skrępowali księdza Jerzego Popiełuszkę. Użyto go również przy zabójstwie Anieli Piesiewicz, 82-letniej matki Krzysztofa Piesiewicza, jednego z oskarżycieli w procesie toruńskim.
Rytuał bezczeszczenia zwłok stosują natomiast nie tylko sekty satanistyczne czy nekromanci. "Od zawsze" jest on tradycją komunistycznej sfory. Wyraża pogardę dla przeciwnika, ale jest też próbą unicestwienia majestatu i wzniosłość śmierci.
Dlatego Rosjanie bezcześcili zwłoki ofiar zamachu smoleńskiego, zaszywając w ich ciałach gumowe rękawice, śmieci ze stołu sekcyjnego, kawałki drewna i grudy ziemi. Wiemy też, że doszło do celowego zbezczeszczenia zwłok Anny Walentynowicz. Według relacji lekarza Dymitra Książka, widział on „niemal doskonale zachowane ciało do identyfikacji".Po przeprowadzonej ekshumacji czaszka Anny Walentynowicz była roztrzaskana.
Ten sposób traktowania zwłok należy wręcz do sowieckiej tradycji. Dość przypomnieć, że po zamordowaniu rodziny carskiej zwłoki były przez oprawców bezczeszczone, również po to by uniemożliwić ich późniejszą identyfikację.
Jeśli pyta Pani o "przywalenie" cmentarza katyńskiego cerkwią prawosławną, to trzeba pamiętać, że postawienie na terenie Zespołu Memorialnego w Lesie Katyńskim cerkwi Zmartwychwstania Chrystusa, odbyło się to za zgodą ludzi obecnego reżimu i hierarchów polskiego Kościoła.
Na terenie przeznaczonym na budowę, Rosjanie nie przeprowadzili nawet ekshumacji. Prócz ogromnej cerkwi postawiono tam dzwonnicę, zbudowano klasy do zajęć z młodzieżą, plebanię i budynek administracyjny. Inicjatorem budowy był patriarcha Moskwy Cyryl, a kompleks sfinansował koncern Rosnieft, zarządzany wtedy przez oficera KGB Igora Sieczina.
Fundament cerkwi został poświęcony 7 kwietnia 2010 w obecności Tuska i bp. Tadeusza Pikusa. W tym samy czasie trwały już, prowadzone od wielu miesięcy, rozmowy Episkopatu z rosyjską Cerkwią na temat "pojednania polsko-rosyjskiego”.
Przypomnę, że przed kilkoma dniami pojawiła się informacja, że na terenie, na którym doszło do tragedii smoleńskiej, Rosjanie będą szukać szczątków żołnierzy Armii Czerwonej. Domaga się tego organizacja zrzeszająca sowieckich "weteranów wojennych". Jej członkowie zaapelowali do władz, by wstrzymano się z budową pomnika ofiar Smoleńska, a najpierw przekopano i przeorano miejsce tragedii.Mają tam się znajdować szczątki żołnierzy AC.
"Kategorycznie nie możemy się zgodzić z tym, że na kościach naszych towarzyszy powstanie zajmujący znaczny teren kompleks pomnikowy ku pamięci polskiej delegacji" - napisali sowieccy kombatanci.
Tak wygląda nieco bardziej "cywilizowany" - choć równie szatański, sposób bezczeszczenia zwłok.
Dziękuję za komentarze i pozdrawiam
Tak naprawdę jedyną sensowną rzeczą w chwili obecnej byłoby danie Rosjanom podobnej nauczki - oczywiście nie walnięcie w niewinnych ludzi, ale kropnięcie np. Putina albo wysadzenie im jakiegoś wojskowego samolotu itp. Pamiętacie Państwo, jak Stalin przysiadł, gdy mu Tito napisał, że jak złapie jeszcze jednego ruskiego zamachowca w Belgradzie, to wyśle jednego snajpera do Moskwy i będzie po zabawie? Stalin się przestraszył. Putinowi należałoby tą modą odpowiedzieć. Oczywiście to fikcja dzisiaj, ale mówię, gdyby w Polsce władzę przejęła prawica. Bo obnażanie ruskiej mentalności przed całym światem też nie jest złe, ale robi z nas wieczną ofiarę, a nie poważne państwo. To samo robi Ukraina (tzn. tak samo jest beznadziejna). Jak ten osobnik, który otruł Juszczenkę uciekł do Rosji, to Ukraińcy poprosili o ekstradycję, oczywiście, bez efektu. Po czymś takim Juszczenko powinien porządnie zemścić się na Putinie - równie spektakularnie łupnąć kogoś z ruskiej wierchuszki, najlepiej samego fuhrera, ale pewnie ich służby są jak nasze.
OdpowiedzUsuńJa tam jestem za tym, żeby Polska była poważnym państwem, krew za krew, żadnego pojednania.
Po ostatnich podwyżkach cen gazu czuję się jakby Tusk ukradł mi piece gazowe
UsuńWojciech Miara,
OdpowiedzUsuńIII RP nigdy nie była i nie będzie "poważnym państwem", zatem na odpowiedź adekwatną do działań Rosjan, nie ma szans. Uważam też, że od ludzi obecnego reżimu nie powinniśmy oczekiwać obrony polskich interesów. Tak, jak nie oczekuje się tego od obcych. Każdy, kto krytykuje reżim i jednocześnie kieruje pod jego adresem żądania "należytych reakcji", wykazuje nie tylko niekonsekwencję i głupotę, ale rażącą schizofrenię.
Choć nie podzielam tezy o dawaniu "podobnej nauczki", to rozumiem intencje Pańskiej wypowiedzi. Na taką reakcję mogłyby pozwolić sobie chyba tylko dwa państwa - USA i Izrael. Wymaga to nie tylko silnej pozycji politycznej, ale przede wszystkim silnych, propaństwowych służb.
Pozdrawiam
A. Ścios,
Usuńdokładnie, właśnie o to chodzi, żeby Polska była takim jeżem, jak Izrael.
pozdrawiam
Jezeli uznamy absolutną pogarde dla obywateli za jedną z istotnych cech komunizmu, to musimy dojsc do wniosku, ze tak PRLem Bis jak i Kacapią rządzą dzis ludzie nie rozniący sie mentalnie od organizatorow i wykonawcow zbrodni katynskiej.
OdpowiedzUsuńOT
OdpowiedzUsuńW poniedziałek tragiczne wybuchy w Bostonie, wczoraj i dziś nieprzystające do powagi sytuacji (3 ofiary śmiertelne, 20 w stanie krytycznym, ok. 150 rannych) "przecieki kontrolowane" o truciźnie w liście do Obamy i przesyłkach do senatorów.. FBI "ujawnia" treść listu. "Ten kto widzi zło... ", etc.
Panie Aleksandrze, w kogo "oni" mierzą? W chrześcijańskich, a jeszcze lepiej, katolickich "fundamentalistów"?
Pozdrawiam
PS. W Rossiji Putin ruga rząd Miedwiediewa, z którym "ni cholery nie zrobimy". Koniec duumviratu, ostatnio i tak malowanego?
I to powinno być lekturą szkolną, a nie jakieś pseudo-intelektualne pierdoły.
OdpowiedzUsuńOd ponad dwóch wieków nie potrafimy pomścić krzywd jakich nam zadają wrogowie... Może za dużo wystawiania policzka?
Mamy do czynienia z wynarodowieniem. Mieszkańcy Polski mówią wprawdzie polskim językiem, ale na naszych oczach przestają być narodem. Sprzyja temu świadomie przyjęta strategia rządzących - doprowadzić obywateli do takiego ubóstwa materialnego i duchowego, aby musieli uganiać się za chlebem powszednim bez woli wpływania na Jutro, aby cieszyli się najtańszymi igrzyskami.
OdpowiedzUsuńWykształciła się także wąska "elita". Elita w sensie ekonomicznym - nagradzane są zachowania eunusze, zwłaszcza w sferze duchowej i narodowej.
Ludzie o zniewolonych umysłach nie są w stanie dorosnąć do powagi odwetu. Zarazem do radości jaką daje odwet. Nie są, bo żyją w lęku.
Warto zachęcać zatem do małych sprzeciwów i odwetów, bo czyny małe budują zdolność do większych. Nie chodzi mi o akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa, bo te są oznaką słabości. Nadszedł czas, aby narzucać swoją wolę.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń