Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

piątek, 30 sierpnia 2019

BŁOTO


Z przemówienia Marszałka Józefa Piłsudskiego na bankiecie w hotelu „Bristol” w dn. 3 lipca 1923.

        Powtarzam raz jeszcze, że nie znam faktu tak dziwnego, nie znam faktu tak śmiesznego w swojej prostocie, jak ten, który jednego człowieka, tak mało zna­nego, tak mało odczutego, tak mało zżytego z calem tem społe­czeństwem — bo wśród posłów znałem może kilkunastu, wszyscy inni byli mi obcy ludzie, którzy mnie nie znali, którzy nic nigdy nie widzieli w mojem życiu — wynosi na to stanowiska, bez ża­dnego gwałtu, przymusu, bez ża­dnej agitacji, a nawet wbrew je­go woli, gdyż tego nie szukał da­je mu dobrowolnie władzę tale wybitną i tak wyjątkową.
Kazano mi wreszcie reprezen­tować siebie, wszystkich w Polsce nazewnątrz i wewnątrz.
Jeże­li przedtem mogłem tłumaczyć zjawisko, jakiemś zamąceniem, jakąś nieumiejętnością — to w tym wypadku ludzie wybrani, mający czas do namysłu, do na­rad, do krytyki każdego swego postanowienia — dają mi poza tem co miałem poprzednio, dają mi siłę moralną, którą każdy człowiek mieć może, gdy takiem obdarzony jest zaufaniem, gdy to zaufanie w taki manifestacyjny, w taki uroczysty, w taki niezwy­kły sposób się wyraża.
Lecz od­tąd, Panowie, te piękne zaszczy­ty, cudne jak z bajki tysiąca i je­dnej nocy, odtąd historja się zmienia.
Postawiono umie tak wysoko, jak nigdy nikogo nie stawiano, postawiono mnie tak, bym cień na wszystkich rzucał, stojąc jeden w świetle.
         Był cień, który biegł koło mnie. to wyprzedzał mnie, to zostawał w tyle.
Cieniów takich było mnó­stwo, ciernie te otaczały mnie za­wsze, cienie nieodstępne, chodzą­ce krok w krok, śledzące mnie i przedrzeźniające. Czy na polu bi­tew, czy w spokojnej pracy w Belwederze, czy w pieszczotach dziecka — cień ten nieodstępny koło mnie ścigał mnie i prześla­dował.
Zapluty potworny karzeł na krzywych nóżkach, wypluwa­jący swoją brudną duszę, oplu­wający mnie zewsząd, nie szczę­dzący niczego co szczędzić trze­ba —rodziny, stosunków, bliskich mi łudzi, śledzący moje kroki, robiący małpie grymasy, przekształcający każdą myśl odwrot­nie — ten potworny karzeł pełzał za mną jak nieodłączny druh, ubrany w chorągiewki różnych typów i kolorów — to obcego, to swego państwa, krzyczący fraze­sy, wykrzywiający potworną gębę, wymyślający jakieś niesły­chane historje, ten karzeł był moim nieodstępnym druhem, nieodstępnym towarzyszem doli i niedoli, szczęścia nieszczęścia, zwycięstwa i klęski.
Nie sądźcie, panowie, że to jest tylko metafo­ra, ja zacytuję tylko kilka fak­tów, takich potwornych, dzikich, że trudno pojąć,. z jakiej kadzi nieczystości zarazić trzeba sobie wyobraźnię, by podobne rzeczy wymyśleć.
Reprezentant narodu wybra­ny przez wszystkich, reprezentu­jący wszystkich—kradnie! Zbie­ra, się komisja Sejmowa, aby szu­kać skradzionych przez tego re­prezentanta insygniów królew­skich. Komisja Sejmowa, obra­dująca pod egidą czy pod kierow­nictwem marszałka Sejmu szu­ka, śledzi, bada, poszukuje skra­dzionych przez tego reprezentan­ta rzeczy!
Czy Panowie coś bar­dziej potwornego, coś bardziej wstrętnego, coś bardziej oplute­go pomyśleć możecie? Czy można mieć reprezentanta tego rodzaju? Pomyślcie sobie to gdzie indziej wśród wolnych swobodnych na­rodów — nasz reprezentant — złodziej! Nasz reprezentant zdra­dza kraj w czasie wojny, umawia się z nieprzyjacielem! Naczelny Wódz, prowadzący wojnę, jest zdrajcą. Gdzież na niego kara! Czy jest próba usunięcia go? Czy jest próba pociągnięcia go do odpowiedzialności? Czy jest próba zrobienia go odpowiedzialnym za te niebywałe zbrodnie? Niema, idzie tylko o plucie, idzie tylko o kał wewnętrzny, którego pełna musiała być dusza, jeżeli na te rzeczy się zdobyła.
Idzie o jakieś niesłychanie obrzydłe zjawisko duszy ludzkiej, która w ten spo­sób postąpić może. Potworny ka­rzeł wylęgły z bagien rodzimych. Bity po pysku przez każdego z za­borców, sprzedawany z rąk do rąk, płatny.
Oto ci, którzy chcą obniżyć do swego poziomu to, co zostało wzniesione wysoko..
        Moi Panowie, powtarzam, nie znam, gdy nad ubiegłemi lata­mi się zastanawiam, nie znam zjawiska bardziej stałego, bar­dziej metodycznie prowadzonego jak to dotykanie rodzinnych sto­sunków, przed któremi każdy człowiek się zatrzymuje, jak to dotykanie moich przyjaciół, mo­jego otoczenia, każdego nieledwie człowiek, który się do mnie zbliżył, brudnemi rękoma, brud­ną duszą, brudnemi słowami i brudnem, stęchłem powietrzem.
Nie znam, moi Panowie, zjawi­ska hardziej stałego, gdy prze­biegam swoją historję za. ubie­głe lata...
         Miałem przyjaciół, którzy się zmęczyli i odeszli, miałem współ­pracowników z którymi źle czy dobrze współpracowałem, którzy także w ten czy inny sposób odemnie odchodzili. Ale to paskudztwo duszy, które do mnie przyle­piano, było tak nieodłączne, tak systematyczne, że gdy myślę o przeszłości, zawsze się oglądam, czy ubranie moje jeszcze nie cu­chnie.
A plucie to chrzczono wysokiemi słowami, wysokiemi ha­słami.
Była to praca tak z w. na­rodowa, praca t. zw. patrjotyczna! Nie jest to tragizmem — dla mnie. Rzeczy takie rzadko się zdarzały na świecie, gdyż są one potworne, niemoralne, dzikie i wstrętne. Wylęgać się takie zja­wiska mogą tylko w bagnie nie­woli, przez które narody przecho­dzą.
Na rzucone mi tu przez p.Anusza pytanie, który, nie żegna­jąc się ani witając z niepokojem pyta, dlaczego ten nieodłączny pracownik Państwa Polskiego, którego niegdyś na wysokie regjony wzniesiono, ozdobiony tak wielkiem imieniem i zaszczyta­mi, dlaczego on opuszcza swoje stanowisko — odpowiem wprost: „szanuję swoją historję, szanuję ją dla siebie, szanuję ją dla dzieci.
Szanuję ją dla przyszłych hi­storyków, którzyby także w twarz mi napluli, gdybym razem z potwornymi karłami, którzy mnie obniżyć chcieli—pracował.
      Decyzja moja była bezpowrotna. Karły próbowały w ostatnim cza­sie zmienić swoje grymasy na uśmiech szczęścia z powodu spot­kania mnie w tern czy innem miejscu. Zastanawiałem się, moi Panowie, nad swemi czynami, nad wartością mej pracy, nad tern co zrobiłem i czegom nie zro­bił. Nie będę mówił i nie będę so­bie przypisywał większych za­sług, niż te, które mi świat przy­pisuje. Jeżeli mówią o mnie, że z narodem polskim rady sobie nie dałem — to przecież żadna kry­tyka, żadna śmiałość nie sięgnie po moje laury wojskowe.
Okry­łem chwałą oręż polski. Dałem w pierwszych dniach życia polskie­go zwycięstwa tak błyskotliwe, tak nieznane, tak gdzieś w za­mierzchłej przeszłości słyszane, że dotąd tą sławą pierś żołnierska się koi.
Doprowadziłem do zwycię­stwa nad nieprzyjacielem, przed którym inni drżeli. Dlatego też zwróciłem się natychmiast, po złożeniu urzędu najwyższego, do pracy wojskowej. Zdolności, temperament,doświadczenie nabyte — dawały mi łatwość pracy, wię­cej, dawały mi łatwiejsze powie­trze. Moi Panowie, pracę tę opu­ściłem, opuściłem ją zupełnie. Wniosłem dymisję i prośbę o zwolnienie z wojska. Dlaczego? Obowiązek żołnierza jest trudny. We Francji armję nazywa się grandę muette — wielkim niemo­wą. Wojsko milczeć musi i nie­raz Panowie swobodnie używają­cy języka, nie wiecie, jak ciężko nieraz bywa oficerowi i żołnie­rzowi w kraju gdzie tak swobodnie języki w buziach się plączą, być tylko niemym świadkiem tego, co się dzieje, ściskać w so­bie serca, myśl pracującą, aby się nazewnątrz nie wydobyła, zamknąć siebie. Ostrożnie, Pano­wie, z tym instrumentem, ostroż­nie specjalnie z językami. Żołnie­rze należą do kasty obywateli bez praw, wtedy, kiedy Wy pełno­prawni jesteście. Wszedłem do wojska, dając swą pracę — teraz opuszczam szeregi. Dlaczego?
W tej samej chwili, gdy Belwe­der, miejsce zaszczytu, miejsce honoru Polski opuściłem, wszedł tam inny człowiek, wybrany le­galnie aktem uroczystym podpisanym przez Marszałka Sejmu. Oddałem mu władzę zgodnie z Konstytucją. Na moje miejsce przyszedł dla reprezentacji naro­du całego, i wszedł na tę ścieżkę, którą ja potrosze przetorowałem — człowiek inny. Nie rozważam jego zalet ani wad, nie omawiam jego wartości. Człowiek ten jak ja został wyniesiony ponad in­nych, dobrowolnym aktem włożo­no na niego obowiązek, że ma być naszym przedstawicielem, ma w pieczy mieć nasz honor, naszą godność.
Ta szajka, ta banda, która czepiała się mego honoru, tu zechciała szukać krwi. Prezy­dent nasz zamordowany został po burdach ulicznych, obniżających wartość pracy reprezentacyjnej przez tych samych ludzi, którzy ongiś w stosunku do pierwszego reprezentanta, wolnym aktem wybranego, tyle brudu, tyle po­twornej, niskiej nienawiści wy­kazali. Teraz spełnili zbrodnię.
Mord karany przez prawo. Moi Panowie, jestem żołnierzem. Żoł­nierz powołany bywa do ciężkich obowiązków, nieraz sprzecznych ze swojem sumieniem, ze swoją myślą, z drogiemi uczuciami. Gdym sobie pomyślał na chwilę, że ja tych panów, jako żołnierz bronić będę — zawahałem się w swojem sumieniu. A gdym się raz zawahał, zdecydowałem, że żołnierzem być nie mogę. Poda­łem się do dymisji; z wojska.
To są, moi Panowie, przyczyny i motywy, dla których służbę pań­stwową opuszczam.
Na zakończenie, pozwólcie mi Panowie, zrobić małą symbolistykę. Długi czas pracowałem w gmachu na Saskim placu, gdzie przechadzając się po wielkim ga­binecie, rzucałem raz po raz okiem na ciemne, szare widoki Warszawy.
I zawsze widziałem jakieś dziwne rzeczy, szarą pła­chtę otaczającą jakąś dziwną po­stać. Naprzód szedł koń. Koń idą­cy ku słońcu, przerywający par­kan, za nim na czworakach peł­znącą postać ludzką. Ten widok nieraz mnie śmieszy.. Ten widok bawił mnie swoją oryginalną konstrukcją rzeźbiarską. Gdzież tu jest myśl, gdzież tu jest idea,gdzie tu jest praca wielkiego ar­tysty?
Wielkie konisko, przery­wające parkan, za nim z głową schowaną jakby ze wstydu na czworakach człowiek. To był nasz Naczelny Wódz w przeszło­ści. Wrócił do kraju, szukał ser­ca, szukał tego, czego dawno, da­wno nie widział. Naczelny Wódz Wojsk Polskich, bo takim był Książę Józef Poniatowski. Gdzież ten piękny ułan, gdzież jest ta postać wyśpiewana, wymalowa­na. Gdzie ona jest?
Oddano mu hołd i sztandary przed nim po­wiewały, grzmiały armaty, jak nieraz w bitwach. Stanął i pa­trzy. „Gdzie są moi następcy? Gdzie w wolnej Polsce Naczelni Wodzowie? Gdzie są moi Koledzy? Ja zginąłem ongiś w błocie. Błoto przykryło mi oczy, błoto zasłoniło wzrok. Gdzie są oni?
Na mnie pierwszego padł zasz­czyt być Wodzem Naczelnym Polski. Ja hufce stawiałem, ja je rzucałem w bój. Na pomniku są słowa: Honor i Ojczyzna.
Szu­kasz honoru? Znajdziesz twego następcę także w błocie, w błocie rodzimym! Błotem został napojo­ny. Taki jest los Naczelnych Wo­dzów Polski bez honoru. Polski, której serce drgać nie umie. Pa­nowie, ten symbol Naczelnych Wodzów Polski — z konieczno­ści ginących w błocie, jest historją Polski dotychczasowej.
Gdy patrzę na ten pomnik — mówię: „I ja idę do błota.“
Szanowni Pa­nowie, tym symbolem chciałbym Was pożegnać.
Gdzieindziej, w stosunku do reprezentantów państwa, nawet gdy są nieuczci­wi, ukrywa się to, czyni się wy­siłki, by na reprezentancie plamy nie było, by błyszczał jak tarcza.
Gdzieindziej Wódz Naczelny, który zwyciężył, jest czczony, spotykają go honory i zaszczyty, bo przecież on państwo wyrato­wał, przecież on ocalił od nie­szczęścia wszystkich. U nas ina­czej—Wódz ma iść w błoto i tyl­ko, gdy dostatecznie błota się na­pije, ma być godnym Polski.
Proszę Panów, przywołując Wam na pamięć te rzeczy, streszczając historję pięciu lat ubiegłych, nie chcę wcale wywołać efektu tragi­zmu.
Chcę tylko stwierdzić, że to błoto jest i że ma ono powagę i znaczenie w Polsce. Chciałem stwierdzić, że jeżeli Polska w pierwszym okresie zdobyła się na naprawę Rzeczypospolitej, to potem powoli od naprawy do sta­rych narowów powrót się zaczy­na, i że, Panowie, wielkich wysiłków pracy trzeba, aby Polskę znowu na drogę naprawy wy­pchnąć.
Nie oskarżam nikogo, nie jestem ani prokuratorem, ani sę­dzią śledczym — szukam jedynie prawdy.
Co do siebie. Panowie, prosząc o pamięć, proszę zarazem o wielki, wielki odpoczynek, bym mógł łatwem powietrzem ode­tchnąć, bym mógł być takim wol­nym i swobodnym, jak Panowie, tak wesołym, jak byli moi kole­dzy z Pierwszej Brygady, którzy mi największe zaszczyty swą pracą dali.


Tekst z „Kuriera Porannego” z dn. 4 lipca 1923 roku

8 komentarzy:



  1. „Gdzie są moi następcy? Gdzie w wolnej Polsce Naczelni Wodzowie? Gdzie są moi Koledzy? Ja zginąłem ongiś w błocie. Błoto przykryło mi oczy, błoto zasłoniło wzrok. Gdzie są oni?
    Na mnie pierwszego padł zaszczyt być Wodzem Naczelnym Polski. Ja hufce stawiałem, ja je rzucałem w bój. Na pomniku są słowa: Honor i Ojczyzna.
    Szukasz honoru? Znajdziesz twego następcę także w błocie, w błocie rodzimym! Błotem został napojony. Taki jest los Naczelnych Wodzów Polski bez honoru. Polski, której serce drgać nie umie. Panowie, ten symbol Naczelnych Wodzów Polski — z konieczności ginących w błocie, jest historją Polski dotychczasowej.

    _________________________________________________


    Komendant nad wszyskich poetów wielbił Słowackiego. Na pewno wczytywał się nie raz w Jego arcydramat "Mazepa". I dobrze pamiętał wstrząsające zakończenie:


    WOJEWODA

    Daj mi kindżał.


    CHMARA

    Panie, ukorz się…


    WOJEWODA

    Do błota?…


    KRÓL

    Wojewodo! Dasz głowę…


    WOJEWODA

    Ot masz… niech ją zwleką,

    Lecz każ mnie od tych trupów pogrzebać daleko…

    ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Szanowny Panie Aleksandrze,

    "Panowie, wielkich wysiłków pracy trzeba, aby Polskę znowu na drogę naprawy wy­pchnąć" - wiek temu powiedział Józef Piłsudski. Pan to wszystko wiedział. Pan ponad dekadę już nas uczy w powołanej przez siebie "Akademii Polskości" na rogu Niepodległej i Nieobecnej, w gmachu głęboko ukrytym przez "polskimi służbami", gdzieś na terytorium polskim w IIIRP o której "nasi" wybrańcy każą #MyślećPolska. To Pan wezwał do "Długiego marszu przeciw mitom", aby "Polskę znowu na drogę naprawy wy­pchnąć", aby ją wogóle odzyskać. A mówią, że to Pański prześaldowca jest piłsudczykiem, który przecież jest tylko "wielkim intrygantem" potrafiącym żyć na koszt obywateli bez względu na aktualne rządy bez... władzy.

    Dziekuję i zdrowia życzę by było komu nas prowadzić

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Urszulo,

    Na tak wyśmienitą puentę, odpowiedzieć może tylko sam Słowacki.
    Fragmentem „Króla Duch”, który – wręcz proroczo, tak mocno dotyka postaci Józefa Piłsudskiego.

    Ale przeze mnie ta ojczyzna wzrosła,
    Nazwiska nawet przeze mnie dostała
    I pchnięciem mego skrwawionego wiosła
    Dotychczas idzie: Polska — na ból — skała…
    Falą ją druga nieraz z drogi zniosła

    I duch jej święty poszedł w kwiaty ciała
    Bezwonne, martwe; lecz com ja wycisnął
    Pod krwią, tem zawsze zwyciężył, gdy błysnął!


    Dziękuje i pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  4. Rodakvision1,
    Panie Mirosławie,

    Ludzie, którzy z głupoty, wazeliniarstwa, a czasem ze złej woli, mają czelność uprawiać jakieś porównania Kaczyńskiego z Piłsudskim, nie tylko wykazują ogromną ignorancję historyczną, ale uwłaczając postaci twórcy Niepodległej, czynią też krzywdę Kaczyńskiemu.
    Krzywdę, bo ten działacz polityczny, całkowicie oderwany i obcy wyzwaniom współczesności, gotów uwierzyć w swoją wyjątkowość. Dla polityka to rzecz niezwykle niebezpieczna. Takie zjawisko widzieliśmy w latach ubiegłych i dotyczyło ono B. Komorowskiego.
    Jeśli niektórzy wzdrygają się na to zestawienie, pozwolę sobie przypomnieć fragment tekstu „NECANDUS” z lutego 2010 r.:
    „Winien jeszcze jestem wyjaśnienie znaczenia łacińskiego terminu, jakim opatrzyłem ten tekst. Został on użyty przez Bronisława Komorowskiego w wywiadzie – rzece, jakiego poseł PO udzielił Teresie Torańskiej w 2006 roku. Wywiad zamieściła „Gazeta Wyborcza”, nadając mu tytuł - „Masz szczęście Bronek”.
    Wspominając lata młodzieńczej działalności, Komorowski stwierdził:
    „Mój tata oczekiwał ode mnie jakiegoś szaleństwa patriotycznego, oczekiwał, że my, jego dzieci, będziemy dawali świadectwo prawdzie. Będziemy mówili, ryzykowali, a jak trzeba, to fiut na Syberię albo do lasu. Czułem się trochę jak necandus - jest taki termin łaciński - skazany na zagładę, przeznaczony na śmierć. Miałem być kolejnym Komorowskim, który pójdzie na wojnę, do powstania, do partyzantki, do więzienia. Kolejnym kamieniem rzuconym na szaniec”.
    Nie sądzę, by Bronisław Komorowski czuł się dziś „skazany na zagładę”, a jednak trafność użytego przezeń porównania skłania do pewnej refleksji.
    Są w „Edypie” Sofoklesa słowa, jakie przyszły władca Teb miał usłyszeć od wyroczni delfickiej. Brzmią one – „Deus dixit: “Tibi pater necandus et mater in matrimonium ducenda est”.
    Po usłyszeniu tych słów Edyp nie chciał wracać do ojczyzny, by przepowiednia nigdy nie została spełniona. Słowa wyroczni wolno przetłumaczyć - „Bóg powiedział: „ty musisz zabić ojca i poślubić swoją matkę”.
    Necandus – jest zatem przeznaczeniem, fatum, losem – zgotowanym człowiekowi, czasem nawet wbrew jego woli. Jestem przekonany, że trzeba zrobić wszystko, by w naszej najnowszej historii Bronisław Komorowski nigdy nie odegrał przeklętej roli necandusa.”

    https://bezdekretu.blogspot.com/2010/02/necandus.html

    Napisałem ten tekst zaledwie dwa miesiące przed zamachem smoleńskim. Ta tragedia i następujące po niej wydarzenia pokazały, że Komorowski stał się necandusem i odegrał w naszej historii rolę przeklętą.
    A stało się tak, bo na przestrzeni wielu wcześniejszych lat, nie znalazł sie nikt, kto miały odwagę odsunąć tego człowieka od wpływu na sprawy polskie i pokazać go takim, jakim był w rzeczywistości.
    Stało sie, bo postać nikczemna i tchórzliwa, podniesiona do rangi „wielkiego polityka” i „męża stanu”, uwierzyła w swoje niezwykłe „posłannictwo”.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. J. Kaczyński nie odegra w polskiej historii roli necandusa.
      Nie mam jednak złudzeń, że ten słaby, ogromnie ograniczony w swojej wizji politycznej człowiek, otoczony zgrają pochlebców, czcicieli i oszustów, może uwierzyć w wielkość, do której nie dorasta. Taka wiara jest rzeczą groźną, bo karmiąc pychę i pojąc kompleksy, odbiera człowiekowi zdolność rozpoznania dobra i zła. Taki człowiek nigdy nie odważy się zmierzyć z rzeczywistością, bo żyjąc w świecie ułudy i fałszu, będzie przekonany o swojej nieomylności i prawości.
      Dość zauważyć, że ów działacz partyjny, nigdy nie zdobył się na krytyczną ocenę swoich błędów( choćby dziesiątków decyzji personalnych) i nigdy nie podjął otwartej dyskusji nad mitologią demokracji.
      Ponieważ ten człowiek ma dziś niebagatelny wpływ na sprawy polskie, jego intelektualna pustka (widoczna w każdym wystąpieniu), jego mitomania i przeświadczenie o własnej doskonałości, są rzeczami groźnymi dla Polski. Tym groźniejszymi, że za tą postacią nie podążają żadne zwycięstwa ani realne osiągnięcia. Chyba, że ktoś o małym rozumie, za takowe uznaje „wygranie wyborów”.
      Chcę jeszcze przedstawić pewien cytat z wystąpienia Marszałka Piłsudskiego. Cytat o tyle ważny, że pokazuje, iż nigdy i w żadnym zakresie nie może istnieć wspólnota postaci tak różnych, jak twórca Niepodległej i prezes partii politycznej.
      W do przedstawicieli stronnictw sejmowych, w dniu 29 maja 1926 roku, Piłsudski powiedział:
      „Naród się jednak nie odrodził. Szuje i łajdaki rozpanoszyły się. Naród odrodził się w jednej tylko dziedzinie, w dziedzinie walki orężnej, tzn. pod względem odwagi osobistej i ofiarności względem państwa w czasie walki. Dzięki temu mogłem doprowadzić wojnę do zwycięskiego końca. We wszystkich innych dziedzinach odrodzenia nie znalazłem. Ustawiczne waśnie personalne i partyjne, jakieś dziwne rozpanoszenie się brudu i jakiejś bezczelnej, łajdackiej przewagi sprzedajnego nieraz elementu.
      Rozwielmożniło się w Polsce znikczemnienie ludzi.
      Swobody demokratyczne zostały nadużyte tak, że można było znienawidzieć całą demokrację.
      Interes partyjny przeważał ponad wszystko.
      Partie w Polsce rozmnożyły się tak licznie, iż stały się niezrozumiałe dla ogółu.
      W rozkazie moim do wojska powiedziałem, że wziąwszy państwo słabe i ledwie dyszące – oddaliśmy obywatelom odrodzone i zdolne do życia.
      Cóżeście z tym państwem uczynili? Uczyniliście zeń pośmiewisko!”

      Dodajmy do tego słowa Piłsudskiego z wywiadu udzielonego 26 sierpnia 1930 r.:
      „Proszę pana, w konstytucji jedno jest zupełnie wyraźne: że poseł nie ma prawa rządzić. Tymczasem pan poseł tylko to właśnie chce robić. Jeżeli pan przysłuchiwał się kiedykolwiek uważnie, co jest trudne, obradom panów posłów, to musiał pan dostrzec, że pan poseł chce być nadinżynierem, nadkonduktorem, nadlekarzem, nadprawnikiem, nadagronomem, nadrządem, nadprezydentem — i szuka, że tak powiem, swojej chwały w bredzeniu tak, że uszy więdną. (...)
      A jest tych posłów aż 444. Toż, proszę pana, zawartości żołądka nie wystarczy na takie obcowanie, a już chętki stać „chapeaux-bas" na śmietniku — nikt nie ma. Wszystkie próby dotąd czynione dawały w rezultacie kompletne fiasco. Pan poseł, to nikczemne zjawisko w Polsce, pozwala sobie bowiem na czynności tak upokarzające — zarówno sejm jako instytucję, jak i samych siebie jako posłów, że — powtarzam — cała praca w sejmie śmierdzi i zaraża powietrze wszędzie. (...)
      Zdaniem moim, w każdym urzędzie pana posła należy usuwać za drzwi; jeżeli zaś przy tym coś im dołożą — to także nie szkodzi. (...)

      Usuń
    2. Toż, proszę pana, można zebrać łotrów, bo jest ich dużo w sejmie, jakąś setkę — i mówić, że to sejm. I od takich łotrów ma państwo zależeć? Druga rzecz, proszę pana, nad którą się nieraz zastanawiałem, to są motywy, dla których ta banda w tak anarchiczny sposób postępuje. Moje przekonanie, wyciągnięte z kilku lat stałej i ustawicznej myśli, jest jasne i nieodwołalne — panom posłom trzeba pieniędzy, pieniędzy, pieniędzy. Niech rząd kradnie pieniądze z podatków zbierane, a daje im. I trzecia rzecz — wygódki partyjne: to znaczy, że z pieniędzy podatkowych mają być utrzymywane partie, mają być płaceni ich agitatorowie, ich wypędki najrozmaitsze.”

      Proszę wybaczyć te długie cytaty, ale – ze względu na nienawiść, jaką politycy III RP żywią do Piłsudskiego (zwykle ją kamuflując), są to słowa szerzej nieznane.
      Taka była ocena „parlamentaryzmu” i tak Marszałek postrzegał owych „działaczy partyjnych”, którzy w roku 1926 postawili Polskę na skraju przepaści.
      Kto o zdrowych zmysłach mógłby uwierzyć, że J.Kaczyński - jeden z podobnych tamtym „działaczy partyjnych”, ma cokolwiek wspólnego z myślą, działaniem i wizją Józefa Piłsudskiego?
      Tego Piłsudskiego, który nie raz twierdził, że nie demokracja lecz niepodległość jest nadrzędną wartością.
      W tekście WARTO TO ZROBIĆ ze stycznia 2018 r. zestawiłem ze sobą te dwie, różne postaci:

      „Jest rzeczą wyjątkowo groźną, gdy główny piewca mitologii demokracji nazywa siebie „kontynuatorem myśli marszałka Józefa Piłsudskiego”. Już tylko to wyznanie prezesa PiS powinno wzbudzić obawy przed szalbierczym potraktowaniem 100 rocznicy odzyskania niepodległości i zmusić ludzi rozumnych do refleksji. (...)
      Co wspólnego z myślą twórcy II Niepodległej, może mieć polityk, który ponad prawdę o genezie III RP i obowiązek uwolnienia Polski od zgrai zdrajców i Obcych, wynosi bełkot o „demokratycznym państwie prawa” i „poszanowaniu praw opozycji”?
      Jaka „wspólnota myśli” może łączyć człowieka, który dla ratowania Rzeczpospolitej nie wahał się użyć siły i zdeptać opór „demokratów”, od polityka zniewolonego zasadami magdalenkowego szalbierstwa?
      Przepaść dzieli te dwie, różne postaci i różne wizje polityczne. Przepaść nie tylko historyczna, wytyczona półwieczem okupacji i trzema dekadami sukcesji komunistycznej, które zniszczyły w nas wolę walki, odwagę i honor, ale charakterologiczna i polityczna.
      Z jednej strony - mamy człowieka czynu i walki zbrojnej, który ponad miraże jakiegoś „ustroju”, wynosił wizję wolnej państwowości i „odrodzenia ducha narodowego”, z drugiej zaś, partyjnego działacza, który nigdy nie wzniósł się ponad partyjne interesy i uprawiając niewolniczy „pragmatyzm”- zawsze w ramach systemu III RP, nie odważył zerwać z fałszywą mitologią.
      Po jednej stronie - jest człowiek silny, mocno dzierżący władzę, słowem i czynem piszący kartę polskiego męża stanu, po drugiej, bezwolny, „koncyliacyjny” politykier, mistrz taniej demagogii i politpoprawnego bełkotu, który skalą błędów i ilością słów rzucanych na wiatr ośmiesza siebie i tych, którzy mu zaufali.”

      https://bezdekretu.blogspot.com/2018/01/warto-to-zrobic.html

      Usuń
    3. Na koniec, Panie Mirosławie, dziękuję za słowa, w których ocenia mnie Pan niepomiernie do zasług.
      Gdy żyje się dostatecznie długo i znało postaci dumnych Polaków, gdy pamięta się o bohaterach, takich jak Piłsudski i dziesiątki innych, wielkich duchem i czynem, własne „dokonania” muszą przybierać właściwą, skromną i nikłej natury, miarę.
      Dla naszych, polskich spraw, myśl – bez czynu, niewiele jest dziś warta. Stokroć ważniejsza od mojego pisania jest postawa tych, którzy podzielają prezentowane tu poglądy – ich zachowania, wybory, dzieła. Na miarę tego, co mogą i gdzie żyją.
      A oto dowód niepodważalny.
      Co po moim pisaniu, gdyby Pan i kilka innych osób – w tym Pani Halka i Pan Adam, nie zechcieli pomóc w działaniach zmierzających do wydania trzeciej części „Nudis verbis”?
      Części ostatniej, która nie może znaleźć wydawcy.
      Pani Halce, Panu Adamowi i – szczególnie Panu, ogromnie dziękuję za solidarną pomoc. Bez niej – długi marsz przeciwko mitom, znalazłby się na kolejnym zakręcie.

      Dziękuję i serdecznie pozdrawiam

      Usuń
  5. KACZYŃSKI, BÓG WOJNY [ANALIZA]

    Co Pan na to, Panie Aleksandrze? - (Tytuł z Onetu, zdaje sie, że na poważnie - klik! :)

    Cyt.: "Po raz pierwszy od lat, Kaczyński nie przeistacza się przed wyborami sejmowymi w gołąbka pokoju, tylko jest sobą — bogiem wojny."

    Czy tylko my, na tym blogu - jesteśmy "jedyni trzeźwi in Unniverso?" :))

    Pozdrawiam mile i dziękuję za świetne twity.

    PS. Ale konta na TT i tak nie założę! :)

    OdpowiedzUsuń