Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

sobota, 17 grudnia 2011

CIĘŻAR KŁAMSTWA

Do dziś w narracji publicznej na temat pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, obowiązują zasady ustalone przez esbeckich propagandystów, a następnie utrwalone w wystąpieniach rzecznika peerelowskiej junty Jerzego Urbana. Zostały sformułowane w treści  dwóch dokumentów: sporządzonej w MSW „Notatki dot. argumentów i tez kontrpropagandowych wobec wywiadu R. Kuklińskiego dla „Kultury” oraz „Koncepcji zdyskontowania publikacji R. Kuklińskiego w czasie konferencji prasowej” autorstwa politruków z LWP. Z tego zasobu pochodzą podstawowe epitety, jakimi do dziś opisuje się postać pułkownika. „Zdrajca”, „dezerter” „agent i szpieg CIA”, „megaloman i prowokator”, „rzekomy ideowiec i zbawca Polski”, „człowiek który opluwa i szkaluje Solidarność” – to tylko niektóre z określeń zaproponowanych Urbanowi przez SB.
III RP  - kontynuując kłamstwa PRL-u przedstawia osobę płk Kuklińskiego w zgodzie z tym wzorcem i przez dwa dziesięciolecia utrzymuje Polaków w przeświadczeniu, iż mają do czynienia co najmniej z postacią „kontrowersyjną” i „niejednoznaczną”. Na podobnej zasadzie interpretuje się także przyczyny wprowadzenia stanu wojennego, korzystając do dziś z argumentów zawartych w tajnym opracowaniu:„Propozycje działań związanych z ósmą rocznicą wprowadzenia stanu wojennego w Polsce” z listopada 1989 roku, przygotowanym w tzw. Zespole Programującym KC PZPR, MON, MSW i Prokuratury Generalnej. Tam właśnie sformułowano generalną tezę historiozofii III RP, w której stan wojenny nazywa się „mniejszym złem”: „W propagandzie należy łączyć rzeczową analizę przyczyn wprowadzenia stanu wojennego z ukazywaniem tego, w jaki sposób przerwanie groźnego biegu wydarzeń z 1981 r. umożliwiło późniejsze porozumienie, a w efekcie „okrągły stół” i głęboką transformację systemu politycznego Polski. Szczególnie mocno powinien być wyeksponowany motyw „mniejszego zła”.
Jedno z najbardziej ordynarnych kłamstw związanych z postacią pułkownika Kuklińskiego dotyczy zarzutu nieprzekazania informacji o planach wprowadzenia stanu wojennego. Po raz pierwszy argument ten pojawił się na konferencji prasowej Urbana w roku 1986, gdy rzecznik wojskowej junty szkalował skazanego na śmierć pułkownika, działając ściśle według esbeckich instrukcji. Urban dowodził wówczas, iż Amerykanie (i Kukliński) zachowali się „nielojalnie” nie zawiadamiając ani „Solidarności”, ani Kościoła w Polsce o planowanym stanie wojennym, o czym przecież dzięki Kuklińskiemu doskonale wiedzieli. Interpretacja zmierzała do wykazania, jakoby nie informując „polskich sojuszników” o zamiarach rozwiązań siłowych Amerykanie chcieli doprowadzić w ten sposób do rozlewu krwi, zaś sam pułkownik okazywał obojętność wobec losu zdradzonych rodaków. 
Urban twierdził też, że prezydent Reagan "mógł zapobiec aresztowaniom i internowaniom" przywódców "Solidarności", ale nie zrobił tego, gdyż miał nadzieję sprowokować "krwawą łaźnię na europejską skalę". Miał zamiar użyć "Solidarności" jako narzędzia w geopolitycznej rywalizacji ze Związkiem Sowieckim. Reagan - uważał Urban - nie był przyjacielem Polski, a jego polityka była "moralnie odrażająca".
Tą samą argumentację odnajdziemy w artykule Andrzeja Brzezieckiego w „Gazecie Wyborczej” z roku 2009 - „Zachód wiedział, niewiele powiedział”, w którym autor pytał:
Co "Solidarność" zrobiłaby z wiedzą o stanie wojennym? I tak musiałaby ulec przemocy. [...] Kukliński nie znał dokładnej daty wprowadzenia stanu wojennego, ale "Solidarność" mogłaby w porę zabezpieczyć część sprzętu, wycofać pieniądze związkowe z kont, mogłaby wreszcie nie zwoływać beztrosko do Gdańska całej Komisji Krajowej. Wszystko to wpłynęłoby kapitalnie na formę działalności opozycji po 13 grudnia. [...] Tej szansy nie dał jednak "Solidarności" Waszyngton.” Autor GW twierdził, jakoby „Kukliński był przekonany, że Amerykanie uprzedzili o stanie wojennym Polaków. Amerykanie tego nie zrobili. I to pokazuje, jak instrumentalnie traktowali i Kuklińskiego, i Polskę.” oraz dywagował :„W cynicznej postawie Zachodu ginie bohaterstwo Kuklińskiego. Per saldo stan wojenny opłacił się Waszyngtonowi, był argumentem na rzecz wyścigu zbrojeń, pozwalał grzmieć na komunistów z moralnych wyżyn, ale nie zmuszał do ryzyka bezpośredniego zaangażowania.”
Wprawdzie w roku 2000 historyk CIA Benjamin B. Fischer w artykule „Utracona cześć pułkownika Kuklińskiego”, ("Studies in Intelligence" nr 9, 2000) przedrukowanym przez „Rzeczpospolitą” (nr 299/2000) skutecznie rozprawił się z tezami komunistycznej propagandy i wykazał na czym polegało urbanowskie kłamstwo – do dziś jednak pokutuje przeświadczenie, że w roku 1981 Amerykanie i Kukliński „zdradzili” polskie społeczeństwo.
Jak bardzo bano się ujawnienia prawdy niech świadczy fakt, że w roku 1994 dokonano włamania do redakcji „Tygodnika Solidarność”, gdzie znajdowały się kopie dokumentów przekazanych przez Kuklińskiego dziennikarce tygodnika Marcie Miklaszewskiej podczas wywiadu przeprowadzonego z pułkownikiem w USA.  Z redakcji skradziono wówczas kopie telegramów podpisanych przez Jacka Stronga (pseudonim Kuklińskiego) informujące właśnie o zamiarze wprowadzenia stanu wojennego.
Sam Ryszard Kukliński zdawał sobie sprawę z wagi tych oskarżeń. W wywiadzie udzielonym paryskiej „Kulturze”  nr 4/475, z kwietnia roku 1987, wiele miejsca poświęcił wyjaśnieniu przyczyn swojej postawy i podkreślił, że zdecydowałby się na publiczne ujawnienie planów stanu wojennego, gdyby w ocenie skutków tej decyzji kierował się wyłącznie emocjami. Warto przypomnieć ówczesną argumentację pułkownika i podkreślić fakty, o których milczą współcześni apologeci urabanowskich łgarstw . Kukliński dowodził zatem, że decyzja o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego, w początkach listopada była nieodwołalna, a operacje stanu wojennego miały prowadzić wyłącznie siły policyjno-wojskowe. „Gdyby jednak z jakichkolwiek powodów nie były one w stanie złamać oporu społeczeństwa, do akcji miały wkroczyć czekające u granic Polski w pełnej gotowości dywizje radzieckie, czeskie i niemieckie. W dniu 7 listopada 1981 roku (gdy Kukliński opuścił Polskę, przyp. moje)  do uruchomienia całej policyjno-wojskowej maszyny wystarczyło tylko naciśniecie przysłowiowego guzika. Jedynym problemem do rozwiązania pozostało spreparowanie [...] pretekstu do rozpoczęcia konfrontacji oraz wybór najlepszego momentu uderzenia.” Wnioski były logiczne:  „Ujawnienie przeze mnie planów uderzenia nie mogło ich w żadnym stopniu udaremnić lub choćby opóźnić. Mogło je tylko przyśpieszyć.” – uznał Kukliński i zauważył, że „jeśliby Solidarność uwierzyła w to ostrzeżenie, wówczas niemal na pewno doszłoby do natychmiastowego ogłoszenia strajku generalnego, a w konsekwencji do zorganizowanego oporu w setkach fabryk, zakładów pracy i uczelni”. „Wiedziałem – twierdził pułkownik, „ze w takiej sytuacji [...] .musiałoby nastąpić uderzenie sil pancernych, przede wszystkim czołgów; ze wreszcie przy ewentualnym powszechnym oporze ludności, sił polskich byłoby za mało i na pewno do akcji wkroczyłyby również pozostające w strategicznych rezerwach dywizje radzieckie, a nawet czeskie i niemieckie”.
Konkluzja ujawniała tragizm dylematu, przed którym stał wówczas Kukliński:
„Nie mogłem wziąć na siebie odpowiedzialności za tego typu posuniecie. Powiem więcej, gdyby ktokolwiek inny, łącznie z rządem Stanów Zjednoczonych chciał takie ostrzeżenie przekazać, to mógłby to uczynić tylko wbrew mojej opinii. Zdawałem sobie sprawę, ze powstrzymanie się od takiego ostrzeżenia może się kiedyś w przyszłości spotkać z krytyka. Krytykę te przyjmuje w pokorze. [...] Dziś - mimo ciążącego na mnie wyroku śmierci - śpię spokojnie, dlatego, ze na moim sumieniu nie ciąży żadne ludzkie życie.”
Tego samego nie mogą powiedzieć twórcy stanu wojennego, skazujący na śmierć setki swoich rodaków – w imię obrony interesów sowieckiego okupanta.  Nie mogą tego powiedzieć również ci z propagandystów III RP, którym urbanowskie kłamstwa są bliższe niż świadectwo polskiego bohatera. Józef Szaniawski opowiadając przed laty o śmierci pułkownika przypomniał, że była ona następstwem wylewu, którego Kukliński doznał, gdy pracował nad odpowiedzią na paszkwil Bartosza Węglarczyka z „Gazety Wyborczej”. Gazeta zamieściła wówczas recenzję książki Benjamina Weisera „Ryszard Kukliński. Życie ściśle tajne”. Recenzja została tak skonstruowana i zmanipulowana, iż wynikało z niej, że Kukliński potwierdza motywy wprowadzenia stanu wojennego, o których mówi generał Jaruzelski.
Komunistyczne kłamstwo, które w latach 80. miało zabić prawdę o bohaterstwie pułkownika i skazać go na miano „zdrajcy” dopadło go po latach, w „wolnej Polsce”.


Artykuł zamieszczony w nr 50/2010 Gazety Polskiej.

1 komentarz:

  1. http://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=zzencLCGftc

    OdpowiedzUsuń