Wszelkie refleksje na temat bezpieczeństwa państwa polskiego przypominają dziś dyskusję akademicką, prowadzoną na bezużytecznym poziomie abstrakcji. Głownie z tej przyczyny, że 10 kwietnia 2010 roku doszło do tragicznego zdarzenia, które totalnie obezwładniło i skompromitowało cały system bezpieczeństwa państwa, a w wyniku tego zdarzenia państwo polskie dobrowolnie wyrzekło się części swoich zewnętrznych prerogatyw oraz zrezygnowało z istotnych składników suwerenności.
Skutki tragedii smoleńskiej można porównać jedynie do następstw zbrojnej agresji, w wyniku której ginie głowa państwa i całe dowództwo wojsk, zaś pozostała w kraju władza wykonawcza ogłasza całkowitą i bezwarunkową kapitulację.
Do dziś żadna z osób odpowiedzialnych za doprowadzenie do katastrofy nie poniosła najmniejszych konsekwencji, a organy konstytucyjne tego państwa nie są w stanie ustalić wiarygodnych okoliczności tragedii. Państwo zbudowane pod rządami PO-PSL wykazało, że nie tylko nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa najwyższych rangą przedstawicieli, ale nie może sprostać egzekwowaniu swoich praw na arenie międzynarodowej i nie chce poznać winnych śmierci własnych rodaków.
Od 10 kwietnia ubiegłego roku mamy natomiast do czynienia z pogłębianiem procesu kapitulacji w obszarze politycznym i gospodarczym oraz wrogimi wobec Polski aktami dezinformacji, w stopniu porównywalnym jedynie z wojną informacyjną prowadzoną na terytorium obcego państwa.
W tej sytuacji rozważanie kwestii bezpieczeństwa staje się bezprzedmiotowe, ponieważ każda z nich jest dotknięta skazą w postaci nieusuniętych skutków tragedii smoleńskiej. Dopóki trwa stan permanentnej kapitulacji, nie sposób w ogóle mówić o poczuciu braku zagrożenia. Zapewnienia, iż „państwo zdało egzamin” są przejawem nie tylko pospolitej głupoty ale też pogardy dla państwa i jego obywateli.
Przykłady takiego skażenia można wskazać w dwóch, niezwykle ważnych obszarach: rezygnacji z bezpieczeństwa energetycznego oraz zaprzestania prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej.
Podpisana w październiku 2010 roku umowa gazowa z Rosją zakończyła dwuletni spektakl, w którym rząd Donalda Tuska oraz inne organy państwa polskiego traktowane były jako adresaci żądań i wykonawcy poleceń. Na tak uwłaczającą relację pozwolono Rosjanom już we wrześniu 2009 roku, przyjmując jako podstawę przyszłego kontraktu gazowego dyrektywy płk Władimira Putina. Zdecydowanym przeciwnikiem podpisania długoterminowej umowy był prezydent Lech Kaczyński, dla którego bezpieczeństwo energetyczne Polski stanowiło bezwzględny priorytet. Projekt jego autorstwa - Euroazjatycki Korytarz Transportu Ropy Naftowej, - którego część miał stanowić rurociąg Odessa-Brody-Płock-Gdańsk pozwalał na dostawy ropy naftowej z regionu Morza Kaspijskiego do Polski i Europy. W kręgu zainteresowania Lecha Kaczyńskiego leżała również sprawa wydobycia gazu łupkowego oraz jak najszybsze uruchomienie gazoportu. Również sprzeciw wobec budowy Nord Stream, blokującego wejście do portu w Świnoujściu wynikał z konsekwentnej, zgodnej z polskim interesem polityki bezpieczeństwa energetycznego.
17 listopada 2009 roku Lech Kaczyński przesłał do Donalda Tuska list, w którym zawarł pytania dotyczące kilku kluczowych kwestii związanych ze stanowiskiem negocjacyjnym rządu, zaś 26 marca 2010 roku odbyło się w Belwederze spotkanie ekspertów poświęcone bezpieczeństwu energetycznemu. Wywołało ono olbrzymie wzburzenie grupy rządzącej i sprowadziło liczne ataki medialne na prezydenta, a obecni na spotkaniu przedstawiciele rządu opuścili salę obrad. Główny wniosek, płynący z przedstawionego wówczas raportu Piotra Naimskiego był bowiem taki, że umowa z Rosją jest niekorzystna dla Polski i zagraża naszemu bezpieczeństwu. Lech Kaczyński poważnie zastanawiał się nad prawnymi możliwościami zablokowania umów z Gazpromem i prowadził w tej sprawie liczne konsultacje. Można zatem przyjąć, że śmierć prezydenta usuwała poważną przeszkodę na drodze do podpisania kontraktu, który skazywał Polskę na 27 –letni dyktat Gazpromu i prowadził do ścisłego związania polskiej gospodarki z interesami rosyjskimi.
Nie może być dziełem przypadku, że negocjacje w sprawie umowy wyraźnie nabrały tempa po 10 kwietnia, przy czym grupa rządząca konsekwentnie odmawiała ujawnienia warunków umowy zasłaniając się rzekomą tajemnicą handlową. Doprowadziło to do sytuacji, w której polskie społeczeństwo pozbawiono elementarnej wiedzy o treści dokumentu, zastępując rzetelną wiedzę propagandowymi banałami o „sukcesach negocjacyjnych”.
Po ujawnieniu faktycznych zapisów kontraktu stało się oczywiste, że nie zawiera on jakichkolwiek ekonomicznych pożytków dla strony polskiej, a u podstaw jego zawarcia leżał dogmatyczny kosmopolityzm i antypolonizm grupy rządzącej. Umowa stała się symbolem wasalnych, asymetrycznych stosunków łączących grupę Tuska z reżimem Putina. Nie sposób dziś jeszcze ocenić katastrofalnych skutków, jakie dla naszego bezpieczeństwa energetycznego będzie miało długoletnie i wyniszczające związanie gospodarki z potrzebami rosyjskich eksporterów energii i uczynienie z Polski organizmu zależnego od paliwowego „krwioobiegu” Federacji Rosyjskiej. W ramach podporządkowania interesom rosyjskim obecny rząd zrezygnował również ze sprzeciwu wobec lokalizacji niemieckiego odcinka Nord Stream i nie uczynił nic w sprawie zablokowania niekorzystnej inwestycji. Tym samym, losy gazoportu w Świnoujściu wydają się przesądzone, ponieważ biegnący po dnie Bałtyku gazociąg zablokuje wejście do polskich portów statków o największym tonażu i uniemożliwi rozwój gazoportu.
Nie trzeba tworzyć historii alternatywnej by zrozumieć, że po 10 kwietnia i eliminacji najgroźniejszego przeciwnika umowy gazowej, nastąpiła całkowita kapitulacja w zakresie bezpieczeństwa energetycznego i przyjęcie wszystkich warunków rosyjskich.
W jeszcze większym stopniu, następstwa poddania państwa polskiego widoczne są w obszarze dyplomacji i polityki zagranicznej. Przejawia się to nie tylko w rezygnacji z roli lidera wobec państw strefy postsowieckiej, odrzuceniu strategicznej polityki wobec Gruzji i Ukrainy czy sabotażu w sprawie tarczy antyrakietowej. Takie intencje grupa rządząca okazywała bowiem już od chwili dojścia do władzy, konsekwentnie zmieniając kierunki polskiej dyplomacji i podporządkowując ją interesom Moskwy i Berlina. Przeciwwagę dla demontażu polityki zagranicznej stanowił jednak silny ośrodek prezydencki, a aktywna i nieugięta postawa Lecha Kaczyńskiego wywoływała wściekłość decydentów rządowych. To prezydent sprzeciwiał się ustępstwom w sprawie podpisania nowego porozumienia o wzajemnych stosunkach między Rosją, a UE, krytykował stanowisko Niemiec w sprawie wejścia Ukrainy i Gruzji do NATO i stał na przeszkodzie rosyjsko-niemieckim planom zawiązania sojuszu ponad głowami Polaków. Przede wszystkim jednak był strażnikiem prawdy historycznej i sprzeciwiał się próbom podporządkowania polskiej polityki fałszywym relacjom historycznym.
Tytuł jednej z publikacji „Niezawisimaj Gaziety” z 13 kwietnia 2010 roku : "Katyńska kość niezgody w relacjach Warszawy i Moskwy zostanie pochowana razem z prezydentem Lechem Kaczyńskim” – wiernie oddaje rosyjskie nadzieje związane ze śmiercią polskiego prezydenta.
Podobnie, jak oczekiwania polityków grupy rządzącej trafnie określa cytat z rosyjskiego "Kommiersanta", w którym cztery dni po tragedii smoleńskiej napisano: "ci politycy w Polsce, którzy opowiadają się za pojednaniem z Rosją, otrzymali taką swobodę manewru, o jakiej tydzień temu mogli tylko marzyć.
Tę „swobodę manewru” politycy PO-PSL wykorzystali do rezygnacji państwa polskiego z prowadzenia własnej – czyli nakierowanej na obronę polskich interesów - polityki zagranicznej i zastąpili ją uwłaczającą postawą rosyjskiego „konia trojańskiego”. Nie istnieje dziś w tym obszarze żaden, znaczący projekt, o którym moglibyśmy powiedzieć, że służy polskiej racji stanu.
„To ja decyduję, co jest polską racją stanu" – oznajmił rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej Donald Tusk, gdy przyznał, że nie występował do Federacji Rosyjskiej z wnioskiem o wspólne śledztwo, a nawet nie miał takiego pomysłu. Ale i w tym wyznaniu premier rozmija się z prawdą, bo od 10 kwietnia nie sposób wskazać działań, które służyłyby polskim interesom, można za to wymienić wiele celów realizowanych w interesie putinowskiej Rosji.
Począwszy od obłędnego pomysłu otwarcia granicy z Kaliningradem i akceptacji dla rosyjsko-niemieckiego projektu „Prusy Wschodnie”, reaktywacji Trójkąta Weimarskiego, tylko po to, by zaprosić doń Rosję i włączyć to państwo w decyzje dotyczące Europy, po starania w sprawie nowego układu między Federacją Rosyjską i UE i zabiegi o przyjęcie Rosji do Światowej Organizacji Handlu. Wszystkie cele tzw. polskiej prezydencji w UE zostały podporządkowane interesom Kremla, a podstawowym zadaniem koalicji PO-PSL na arenie międzynarodowej jest „usuwanie przeszkód stojących na drodze poprawy relacji rosyjsko-niemieckich” - jak zdefiniował swoją misję Donald Tusk.
Nie ma dziś w UE państwa, które w podobny sposób zrezygnowałoby z suwerennej polityki w stosunkach z innymi państwami i podporządkowało ją celom obcego mocarstwa. Mimo tej serwilistycznej postawy, obraz stosunków polsko – rosyjskich jest dziś fatalny i próżno szukać choćby jednego aktu świadczącego o poprawie relacji z Rosją. Nawet stworzenie rządowego Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia nie wywołało partnerskiej reakcji strony rosyjskiej i zostało zignorowane przez prezydenta Miedwiediewa.
To nie przypadek, że za czasów obecnego rządu do dyplomacji wrócili absolwenci Państwowego Instytutu Spraw Międzynarodowych, Akademii Dyplomatycznej czy podyplomowego studium w WSNS przy KC PZPR. Prorosyjskie zadania stawiane polityce zagranicznej III RP wymagają kadr wyhodowanych w kuźniach aparatczyków i ośrodkach agentury.
Symbolem służby dyplomatycznej pod rządami PO-PSL jest dziś postać Tomasza Turowskiego – pułkownika SB, któremu powierzono organizację wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Takim symbolem może być również osoba ostatniego szefa WSI gen Marka Dukaczewskiego, o którym wiemy, że był częstym gościem w gabinecie ministra Sikorskiego i prawdopodobnie doradzał szefowi MSZ w sprawach kadrowych.
Słowa Turowskiego z wywiadu, jakiego ambasador tytularny w Moskwie udzielił w dniu 12 kwietnia 2010 roku rosyjskiemu radiu, ukazują zaś nie tylko wymiar grozy wynikającej ze skutków tragedii smoleńskiej, ale również rzeczywistą skalę kapitulacji państwa polskiego. „I Rosja, i Polska – powiedział Turowski - należą [...] do tej samej ogromnej judeo-chrześcijańskiej tradycji, a wielkie rzeczy w tej tradycji zawsze rodziły się we krwi. I jestem pewien, że z tej krwi wyrośnie to, na co my wszyscy czekamy - nowe, dobre stosunki pomiędzy Polską i Rosją”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz