Przed kilkoma laty profesor Andrzej Zybertowicz w audycji „Cienie PRL-u” trafnie zauważył, że Wojskowe Służby Informacyjne były „peryskopem, za pomocą którego Rosjanie pozyskiwali wiedzę o mechanizmach funkcjonowania naszego państwa”.
Taka teza znalazła potwierdzenie podczas prac komisji likwidacyjnej WSI, gdy okazało się, że największym problemem tej służby była, zdaniem Piotra Woyciechowskiego "pełna transparentność wobec byłych służb specjalnych Związku Radzieckiego i potem służb rosyjskich”. Mechanizm ten jednoznacznie wskazywał, że wyszkolone w Moskwie kierownictwo WSI nadal traktowało służby wojskowe III RP jako integralną część megasłużb sowieckich i funkcjonowało według wzorców z lat PRL, gdy tzw. wywiad i kontrwywiad wojskowy stanowiły ekspozyturę służb sowieckich na Polskę.
Strukturalna likwidacja tego „peryskopu” i powołanie nowych służb wojskowych tylko na krótko przywróciły normalną sytuację. Od chwili objęcia władzy przez obecną grupę rządzącą, za priorytet uznano zablokowanie procesu likwidacji WSI, przywrócenie wpływów ludziom z tego środowiska oraz pełną rehabilitację „ofiar” kaczystowskiego terroru.
Niewykluczone, że prace przyszłej komisji śledczej i organów wolnego państwa badających okoliczności, w jakich doszło do zastawienia „pułapki smoleńskiej” będą musiały obejmować wyjaśnienie zadziwiającej koincydencji zachodzącej między odzyskaniem wpływów przez środowisko „wojskówki”, a działaniami, które doprowadziły do narodowej tragedii. Rozgrywanie nienawiści do Lecha Kaczyńskiego i wzmacnianie konfliktu premier- prezydent leżało z całą pewnością w interesie putinowskiej Rosji. Z tej samej perspektywy, można patrzeć na nagłą woltę polityczną Donalda Tuska i wystawienie prezydenckiej kandydatury Bronisława Komorowskiego – zdecydowanego faworyta Rosjan i ludzi WSI.
Powołanie w roku 2009 stowarzyszenia „Sowa” i jego rejestracja na początku 2010 roku wpisywało się w scenariusz reaktywacji wpływów i było efektem sprzyjającej atmosfery politycznej wytworzonej przez grupę rządzącą. Struktura organizacyjna „Sowy”, zbudowana według dwóch reguł: podległości służbowej obowiązującej w byłych WSI oraz kryterium użyteczności, (szczególnie w obszarze finansowym i operacyjnym) pozwalały przypuszczać, że chodzi o jawną reprezentację interesów, a poprzez aktywność medialną i gospodarczą – o oddziaływanie środowiska na życie publiczne.
Stało się to możliwe, gdy przez okres ostatnich lat przy współudziale dyspozycyjnych mediów sukcesywnie zakłamywano prawdę o działalności WSI i karmiono Polaków opowieściami na temat procesu likwidacji tej służby oraz rzekomych skutków sporządzenia Raportu z Weryfikacji. Wiedzę na ten temat, odbiorcy mieli czerpać od gen. Marka Dukaczewskiego, brylującego w przekazach medialnych. Dość przypomnieć o rewelacjach na tematy: zatrzymania za granicą „kilku znajomych jednej z osób wymienionych w raporcie”, „nielegalnego kopiowania ściśle tajnych dokumentów ewidencji operacyjnej”, „wygaszaniu” Służby Kontrwywiadu Wojskowego, „bo straciła kontrolę nad listą współpracowników”, „zagrożeniu życia dwóch agentów zdekonspirowanych w Raporcie”, czy najnowszych - o „hakach skrywanych w lochach Kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego” i straszeniu publikacją aneksu, jako bronią wyborczą.
Choć żadne z dywagacji szefa stowarzyszenia „Sowa” nie znalazły potwierdzenia w faktach, nie przeszkadza to mediom nadal traktować generała jako wiarygodne źródło wiedzy.
Na wieść o rejestracji stowarzyszenia w lutym 2010 roku, poseł PO Marek Biernacki słusznie stwierdził, że „w interesie gen. Dukaczewskiego powinno być zachowanie milczenia”. Szczęśliwie, tę zasadę gen. Dukaczewski praktykował przez blisko dwa miesiące po tragedii smoleńskiej trafnie przypuszczając, że po śmierci Lecha Kaczyńskiego i towarzyszących mu osób akceptacja społeczna dla generałów po kursach GRU, jak i dla „nauczania” ze strony WSI mogą być bliskie wyczerpania.
Zechciał jednak zabrać głos w szczególnym momencie, gdy nawet oficjalne sondaże wyborcze, generujące marzenia ludzi Platformy zaczęły wskazywać na spadek poparcia dla kandydata Komorowskiego, a wrzucone do mediów rosyjskie materiały dezinformacyjne, zwane „stenogramami z zapisów czarnych skrzynek” nie znalazły należytego zrozumienia wśród Polaków.
Wywiad zatytułowany „Otworzę szampana, gdy Komorowski wygra” - jakiego Marek Dukaczewski udzielił dziennikowi „Polska” - nie byłby zapewne wart rozważań, skoro oficer WSI powiela w nim wszystkie „niesamowite opowieści” o „odpalaniu aneksu”, hakach, workach pełnych tajnych dokumentów w garażu BBN, korumpowanych przez polityków oficerach WSI itp. historie z książeczki dla wyborców PO pt. „jak wyobrażam sobie krajobraz III RP”.
Nie byłby, gdyby nie dwie, istotne okoliczności.
Po raz pierwszy od katastrofy smoleńskiej, przedstawiciel zlikwidowanych służb wojskowych podzielił się uwagami na temat śledztwa rosyjskiego. Rewelacji nie ma. Od człowieka, który jeszcze niedawno zapowiadał proces przeciwko prezydentowi Kaczyńskiemu dowiedzieliśmy się, że „nie ma podstaw, aby wątpić w wiarygodność działań Rosjan. W tej chwili nie ma potrzeby używania służb, dlatego że poziom zaufania w tej konkretnej sprawie jest na tyle wysoki, że można pytać o wszystko”. To twierdzenie jest niezgodne ze stanem faktycznym, skoro wiemy, że Rosjanie nie przekazują materiałów ze śledztwa i że do tej pory żaden polski wniosek o pomoc prawną nie został zrealizowany. W Polsce nie ma np. protokołów oględzin miejsca katastrofy, protokołów przesłuchań świadków, sekcji zwłok, zapisów rozmów na stanowisku kontroli, dokumentacji ostatniego remontu tupolewa w Samarze, czy zapisów rozmów, jakie były prowadzone z iłem-76. Pytań dotyczących katastrofy są tysiące i każdy dzień przynosi kolejne. Pytać, zatem można, a czasem i pisać. Na Berdyczów.
Jednak, to nie te pytania zaprzątają uwagę generała WSI. Za najważniejsze uznaje dokładne sprawdzenie „działania niektórych osób na pokładzie”. Dukaczewskiego szczególnie interesuje: „czy prezydent poinformowany o tym, że jest problem, i zapytany, gdzie ma samolot lądować, konsultował z kimś swoją decyzję”, zaś odpowiedź na to pytanie ma wynikać z rozmowy telefonicznej między prezydentem, a jego bratem przez telefon satelitarny. „Chciałbym wiedzieć – martwi się Dukaczewski - kiedy ta rozmowa była - czy przed informacją, że jest problem z lądowaniem, czy po?
Nietrudno dostrzec, że troska Dukaczewskiego znajduje podłoże w prowadzonej od wielu tygodni kampanii dezinformacji, w której bez najmniejszych dowodów obarcza się załogę polskiego samolotu odpowiedzialnością za tragedię i wskazuje na rzekome naciski ze strony prezydenta Kaczyńskiego. Na tej podstawie, od momentu przekazania rosyjskich materiałów planuje się również prowokację wobec Jarosława Kaczyńskiego i włączenie go w obszar medialnych spekulacji. Jeśli na dzień przed wywiadem Dukaczewskiego, „mędrzec Europy” Lech Wałęsa apeluje „o ujawnienie treści rozmowy telefonicznej między prezydentem Lechem Kaczyńskim a jego bratem Jarosławem, którą prowadzili podczas lotu do Smoleńska” – można jedynie pytać, – kto kogo zainspirował do tych fałszywych, choć zgodnych z rosyjskim przekazem „poszukiwań”, bo w przypadkowość takich działań nie sposób uwierzyć. Jeśli dodamy do tego opowieści Dukaczewskiego, o ściąganiu z IPN przez Macierewicza „dokumentów dotyczących osoby o tym samym imieniu i nazwisku, co prezes jego partii” – cel ataku wydaje się oczywisty.
Druga okoliczność, pozwalająca traktować serio wywiad Dukaczewskiego, to jego słowa na temat kandydata Komorowskiego. Jeszcze 12 marca w wywiadzie dla tego samego pisma, pytany, czy stawiałby na Komorowskiego, szef „Sowy” stwierdził „dyplomatycznie”: „stawiam na człowieka, który zaprezentuje nową wizję również tego, co się będzie działo w sferach obronności i bezpieczeństwa państwa. Ale WSI nie będą wybierały prezydenta.”
Po tragedii smoleńskiej, Dukaczewski już jasno deklaruje poparcie swoje i środowiska WSI dla kandydata Platformy, a pytany o przyczyny tej sympatii, odpowiada: „bo konsekwentnie i odważnie, mimo ataków z różnych środowisk, również swojego, kategorycznie mówił, że był przeciwny likwidacji WSI i uzasadniał dlaczego. Pokazał, że ma kręgosłup.”
Trzeba przyznać, że Dukaczewskiego stać nawet na odpowiedzi dowcipne, jak wówczas, gdy pytany czy Komorowski był manipulowany przez ludzi WSI, odpowiada: „Jest na to zbyt inteligentny. Nie dałby sobą manipulować”.
Przekaz płynący z wywiadu jest czytelny: kandydat Komorowski ma pełne poparcie środowiska WSI. Można się zastanawiać: dlaczego Dukaczewski pełnym tekstem informuje o tym opinię publiczną, jaki jest cel tak spektakularnie wyrażonego poparcia?
Czy może chodzić o wzbudzenie przeświadczenia wśród przeciwników kandydatury Komorowskiego, że wysunięcie „peryskopu” w kierunku Rosji jest sprawą na tyle rozstrzygniętą, że nic już nie przeszkodzi w osiągnięciu celu; czy może jest to czytelny sygnał dla wyborców PO, z kim powinni identyfikować swoje sympatie?
A może, mamy do czynienia z przesłaniem skierowanym do polityków Platformy i przypomnieniem, że wsparcie kandydata nakłada na niego i jego partię określone powinności? Takiej interpretacji można się doszukać w odpowiedzi Dukaczewskiego na pytanie: „Prezydentem zostaje Bronisław Komorowski i prosi Pana o pomoc. Pomożecie?:
„Gdyby ktokolwiek chciał skorzystać z naszej rady, z naszych opinii czy ekspertyz, absolutnie jesteśmy otwarci, żeby taką wiedzą służyć. Ale nie sądzę, żeby ktokolwiek wyraził zainteresowanie pracą czy powrotem do służb. To jest zamknięty etap.” – odpowiada szef „Sowy”
Pomijając skargi Dukaczewskiego na akty rzekomego prześladowania oficerów WSI (warto byłoby poznać konkrety), deklaracja ze strony środowiska wydaje się klarowna. Ponieważ nie sądzę, by szef Sowy musiał tego rodzaju zapewnienia składać samemu kandydatowi, który „od zawsze” gustował w towarzystwie generalicji LWP, a na najbliższych współpracowników wybierał również oficerów ludowego wojska – jako odbiorca pozostaje partia, z której kandydat się wywodzi.
Tuż po powstaniu „Sowy” Dukaczewski zapowiadał przecież, że powstaną „zespoły analityków składający się ze specjalistów z różnych dziedzin, którzy będą wykonywali komercyjne ekspertyzy i raporty”. W gremiach kierowniczych tej organizacji znajdziemy m.in.: wybitnych historyków, do niedawna piszących o Niemcach mordujących Polaków w Katyniu i sytuujących katastrofę w Gibraltarze na czerwiec 1943 roku, specjalistów od finansów przechowujących w sejfach WSI „kolekcje południowoafrykańskich złotych krugerrandów, wenezuelskich boliwarów, amerykańskich dolarów i znaczne ilości indyjskich rupii w banknotach” pochodzące z zaginionej części FON lub z afery "Żelazo" czy wybitnych reżyserów filmowych, doskonale prowadzących aktorów znanego serialu „Dramat w trzech aktach”.
Jako prezydent, Bronisław Komorowski miałby do wyboru szereg znakomitych ekspertów od tajemnic państwowych, skupionych w Krajowym Stowarzyszeniu Ochrony Informacji Niejawnych, z kadm. Kazimierzem Głowackim, czy płk. Krzysztofem Polkowskim – współzałożycielami „Sowy” na czele. Nad kontaktami prezydenta z partiami politycznymi mógłby czuwać członek komisji rewizyjnej „Sowy” płk Zenon Klamecki, zaangażowany na początku lat 90. w rozpracowywanie Porozumienia Centrum i prowadzenie działań operacyjnych przeciwko Jarosławowi i Lechowi Kaczyńskim. Wówczas - celem tych działań było rozbicie PC, kompromitacja jego przywódców i dezintegracja partii. Dziś – po śmierci Lecha Kaczyńskiego i wielu polityków PiS-u „rozpracowanie” tej partii nie powinno nastręczać trudności. Nieocenioną pomoc mógłby świadczyć wiceszef stowarzyszenia płk Jan Oczkowski, dwukrotnie usuwany i przywracany do służby. Zdaniem tygodnika „Wprost” atutem pułkownika miała być lista oficerów WSI na niejawnych etatach, czyli spis kilkudziesięciu osób, pracujących w biznesie, nauce czy ministerstwach, których służby odziedziczyły po swych komunistycznych poprzednikach. Analizy na temat polityki USA i Wielkiej Brytanii mógłby sporządzić np. sam Marek Dukaczewski, o którym oficerowie brytyjskiego wywiadu (MI-6), po przejrzeniu archiwów Stasi napisali, że był „bezpośrednio zaangażowany w działalność wywiadowczą przeciwko Wielkiej Brytanii i Stanom Zjednoczonym już po upadku komunizmu w Polsce”.
Eksperci z WSI współpracowali już z politykami PO przy sporządzeniu w roku 2007 tzw. „antyraportu”, nazwanego przez śp. Zbigniewa Wassermanna „knotem prawniczym”, którego autorzy chcieli m.in. oceny odpowiedzialności prezydenta Lecha Kaczyńskiego za wprowadzenie zmian do Raportu z weryfikacji wojskowych specsłużb. Ile z decyzji politycznych PO, projektów ustaw (w tym dotyczących bezpieczeństwa państwa) mogło być inspirowanych przez ludzi WSI – można się jedynie domyślać, bo partia Tuska nadal niechętnie ujawnia swoje eksperckie zaplecze.
Deklaracja Dukaczewskiego, wypowiedziana w kontekście poparcia dla kandydatury Bronisława Komorowskiego może ten stan zmienić. Jest też sygnałem, że wystawiony w stronę rosyjskich przyjaciół „peryskop” powinien zostać wykorzystany w bieżącej walce politycznej. O tym, może świadczyć mocne zainteresowanie Dukaczewskiego rozmową telefoniczną braci Kaczyńskich oraz liczne insynuacje na temat „haków” na polityków PO, znajdujących się rzekomo w „lochach” Kancelarii Prezydenta.
Niewykluczone, że dla partii powołanej przy współudziale oficerów Departamentu I MSW będzie to oznaczało przejście pod bezpośrednią „kuratelę” ludzi wojskowych służb.
Sądzę, że nie tylko dla ludzi świadomych zagrożeń płynących z prezydentury Komorowskiego, ale też dla wielu polityków Platformy najlepszą wiadomością wieczoru wyborczego byłaby ta, że gen. Dukaczewski nie otworzy szampana.
Artykuł opublikowany w nr.24/2010 Gazety Polskiej
doskonały artykuł!
OdpowiedzUsuńpaszkwile jak za czasow Stalina ---no niestety sa na swiecie ludzie ktorzy pisza dla jednej wladzy, potem dla drugiej to samo , nic przez to sie nie zmienia , kochajcie swoj kraj i przyczyniajcie sie do jego lepszego rozkwitu na kazdym stanowisku ,
OdpowiedzUsuńTEGO NIE MOZNA CZYTAC!! TO SPISKOWA TEORIA DZIEJOW NAPISANA PRZEZ DYLETANTOW PO 17-DNIOWYCH KURSACH Z SKW, Z KTORYCH DO DZISIAJ SMIEJE SIE CALY SWIAT.
OdpowiedzUsuń