Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

niedziela, 30 maja 2010

ANATOMIA DEZINFORMACJI – ZAKOŃCZENIE.

Od momentu, gdy Prokurator Generalny Rosji Jurij Czajka w dniu 6 maja br. poinformował, że Międzypaństwowy Komitet Lotniczy przygotowuje się do przekazania stronie polskiej materiałów z prac komisji, wśród których mają się znaleźć kopie zapisów z czarnych skrzynek Tupolewa, rozpoczęto właściwą kampanię dezinformacji w zakresie utrwalenia przekazu o winie pilotów i naciskach ze strony prezydenta Kaczyńskiego.
Przekazywane wcześniej oceny, dotyczące przyczyn katastrofy, kontrolowane  przecieki ze śledztwa, liczne publikacje prasowe czy medialne „wrzutki” w postaci filmów lub relacji „świadków”, były przydatne w pierwszym etapie kampanii, prowadząc z jednej strony do powstania chaosu informacyjnego, z drugiej zaś ukierunkowując świadomość odbiorcy na mocniejszą dawkę dezinformacji. Etap ten mógł zostać zamknięty, gdy Rosjanie weszli w posiadanie wszystkich czarnych skrzynek z rozbitego samolotu, a tym samym mogli dokonać pełnej synchronizacji danych w kierunku wykazania pożądanej wersji zdarzeń.
Pojawiające się od dnia 10 kwietnia wypowiedzi strony rosyjskiej, sugerujące winę pilotów i naciski ze strony prezydenta jednoznacznie wskazywały, że podstawowym „materiałem dowodowym” na uwiarygodnienie fałszywej tezy mogą być tylko zapisy głosów z kabiny pilotów. Jest oczywiste, że przy takim założeniu, same czarne skrzynki nigdy nie trafią już w ręce polskich śledczych, a dalszą podstawą dezinformacji będą wyłącznie kopie protokołów z odsłuchania zapisów. To wygodne położenie, Rosjanie zawdzięczają pełnej uległości ze strony polskich śledczych oraz świadomej, kolaboracyjnej postawie grupy rządzącej
Przejście do drugiego etapu kampanii wymagało uruchomienia nowych przekaźników wersji dezinformacyjnej i zwiększenia liczby rezonatorów. Ten cel osiągnięto w dość prosty sposób, posługując się przekazem osób, które wcześniej miały uwiarygodnić się w oczach opinii publicznej oraz  potęgując ilość kontrolowanych przecieków. Żadnym problemem, (przy całkowitej bierność strony polskiej) nie mogła być również dla Rosjan gra na czas, polegająca na składaniu pustych deklaracji o przekazaniu materiałów ze śledztwa. Intencją tej gry jest precyzyjny wybór właściwego momentu na ujawnienie treści rzekomych zapisów z czarnych skrzynek, tak, by spreparowana dezinformacja mogła być użyteczna, również w kampanii wyborczej Bronisława Komorowskiego.
Dość łatwo można wskazać, jak po dniu 6 maja następowało przyśpieszenie  kampanii dezinformacji. Szczególnie ważne były dni następne i ich analizie warto poświęcić więcej uwagi.
W godzinach porannych w dniu 6 maja TVN24 i RMF FM, powołując się na „anonimowe źródła w polskiej prokuraturze” donosiły, że „według nieoficjalnych ustaleń piąty głos, nagrany przez rejestratory zapisujące rozmowy w kabinie pilotów prezydenckiego Tupolewa, należał do kobiety”.
7 maja te same stacje informowały, że „głos w kabinie nie należał do kobiety” powołując się na opublikowany tego dnia artykuł „Piąty głos w kokpicie: dyrektor Kazana?” autorstwa Wacława Radziwinowicza (korespondenta GW w Moskwie) i Wojciecha Czuchnowskiego. Nie przypadkiem temu właśnie przekaźnikowi (GW) powierzono rolę inicjatora drugiego etapu dezinformacji.  Wacław Radziwinowicz ( na co już wielokrotnie zwracałem uwagę) był tuż za Władymirem Żyrinowskim pierwszym „polskim” przekaźnikiem wersji o naciskach i winie pilotów i zaprezentował ją już w dwie godziny po katastrofie na stronie internetowej „Nowej Gaziety”.
7 maja tandem z GW donosił: „Według informacji "Gazety" piąty głos - osoby spoza załogi, która przed lądowaniem weszła do kabiny - najprawdopodobniej należy do dyrektora protokołu dyplomatycznego Mariusza Kazany z MSZ. - Urzędnik pyta załogę: czy wszystko przebiega zgodnie z planem i czy trzeba się liczyć ze spóźnieniem? - relacjonuje nasze źródło w MSWiA.”
Dla uwiarygodnienia przekazu, GW posłużyła się relacją tzw. świadka (czyli osoby podstawionej w celu przekazania treści dezinformującej) niejakiego  Nikołaja Łosiewa - emerytowanego pilota wojskowego, który cudem odnaleziony po kilku tygodniach od zdarzenia zapewniał, iż w rozbitej kabinie widział oprócz członków załogi przypiętych pasami do foteli ciało jeszcze jednej osoby.
Mamy zatem mocny akcent dezinformacji: w postaci przecieku z zapisu rozmowy w kabinie pilotów ( której rzekoma treść pozwala już ocenić postawę oficjeli), wzmocnionej relacją naocznego świadka, z której miałoby wynikać, że do końca lotu osoba spoza załogi była w kabinie). Całość dopełnia informacja, iż „źródła rządowe oficjalnie odmawiają potwierdzenia nazwiska Kazany, ale nie zaprzeczają, że to m.in. pracownik MSZ poleci do Moskwy identyfikować piąty głos.”
Tego samego dnia, na konferencji prasowej Prokurator Generalny Andrzej Seremet po powrocie z Moskwy zapewniał, że „zależy mu na upublicznieniu zapisów z czarnych skrzynek prezydenckiego samolotu. Ich ujawnienie opinii publicznej przeciąga się jednak, bowiem "materiał zebrany na skrzynkach jest do tego stopnia złej jakości, że należy przedłużyć badania" - tłumaczył Seremet i zapewnił, że  polska strona otrzyma oryginały czarnych skrzynek. Nie wykluczył, że jest szansa na ujawnienie nie tylko stenogramów, ale także zapisów audio”. Dowiedzieliśmy się również, że „Andrzej Seremet nie chciał także ani potwierdzić, ani zaprzeczyć doniesieniom "Gazety Wyborczej".
Z dzisiejszej perspektywy wiemy już, że Rosjanie nie przekazali żadnych materiałów z odsłuchu czarnych skrzynek, a Polsce nie zostaną zwrócone same urządzenia, a jedynie kopie stenogramów. Z tego względu, całość przekazu prokuratorów Czajki i Seremeta należy traktować jako merytorycznie bezwartościowy element gry na czas. Jedynie ważnym przekazem była dezinformacja TVN, RMF i GW, dzięki której odbiorca miał dowiedzieć się, że w kabinie pilotów była piąta osoba, której obecność może mieć związek z przyczynami katastrofy.
6 – 7 maja to również czas niezwykłej „przemiany” Edmunda Klicha. Jeszcze 23 kwietnia szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL) mówił o "zmuszaniu go do współpracy z prokuratorami", "braku jakiekolwiek pomocy ze strony rządu" i "chaosie panującym w Rosji". Krytykował zaniedbania MON i twierdził, że Polska jest petentem w rosyjskim śledztwie.
W wywiadzie dla TVN Klich twierdził: - „Ja wiem jaki jest tego wszystkiego cel i kto robi larum. Ludzie, którzy są odpowiedzialni za tę katastrofę chcą zwalić wszystko na pilotów. A oni są tymi, którzy na końcu łańcucha zbierają błędy wszystkich. Błąd tkwi bowiem w systemie. Lotnictwo państwowe jest w permanentnym kryzysie” oraz sugerował, że należało przejąć całość lub część śledztwa od Rosjan.
Te słowa Edmunda Klicha i mocna krytyka rządzących zwróciły uwagę mediów na szefa PKBWL i przysporzyły mu wielu zwolenników, głównie wśród osób podobnie oceniających bierną postawę rządu i podważających ustalenia rosyjskiego śledztwa.
„Metamorfoza”  Klicha  nastąpiła w trakcie pobytu w Moskwie. Rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) w oficjalnym komunikacie poinformował, że szef naszej komisji nie może nachwalić się Rosjan. Na roboczym spotkaniu Komisji technicznej MAK z komisją powołaną w Polsce miał powiedzieć, że "prace Komisji Technicznej prowadzone są zgodnie z międzynarodowymi standardami, które wyznacza załącznik 13. do Konwencji Chicagowskiej, co pozwala na niezależną i obiektywną pracę oraz podkreślił, że Komitet Techniczny MAK pozostaje w ścisłej współpracy z polskim ekspertami i w krótkim czasie poczynił ogromną pracę. Wyraził również uznanie dla dobrej organizacji pracy, dającej polskim specjalistom możliwość, by w pełni uczestniczyć we wszystkich badaniach i mieć dostęp do wszelkich materiałów - czytamy w komunikacie MAK.
Od dnia powrotu z Moskwy (6 maja) Edmund Klich każdą, kolejną wypowiedzią zdawał się potwierdzać, że zasługuje na zaufanie rosyjskich przyjaciół. To na nim, od tej pory spoczął obowiązek podtrzymywania i rozwijania głównej tezy dezinformacyjnej. Sposób, w jaki Klich spełniał rolę przekaźnika dowodzi, że wypełniał tę misję świadomie i profesjonalnie, nawet, gdy zdarzało mu się popełnić drobne błędy.
8 maja w rozmowie z dziennikarką RMF FM Klich wyznał: „Ja mogę przypuszczać, właściwie wiem, do kogo może należeć piąty głos nagrany przez rejestrator zainstalowany w kokpicie samolotu Tu-154”. I dodał „głos piątej osoby pojawił się nawet kilkanaście minut przed katastrofą. Nie miał on wpływu na zdarzenia w kabinie. O tym, kim jest ta osoba, dowiemy się wówczas, gdy strona rosyjska uzna to za stosowne. Na pewno dowiemy się po zakończeniu badań, wtedy będę zwolniony z tej tajemnicy. To może trwać nawet rok.”
Ostatnie dwa zadania były oczywiście zbędne, choć ten błąd pozwala nam ocenić miarę wiarygodności przekaźnika rosyjskich dezinformacji.
Tego samego dnia, w programie TVN Klich pytany o „piątą osobę”  zwierzył się: „Ja muszę być wiarygodny w stosunku do strony rosyjskiej. To jest ujawnianie informacji, która może wiązać się z przyczyną i jest związana z badaniem”, choć jeszcze przed kilkoma godzinami twierdził, że „głos (...) nie miał wpływu na zdarzenia w kabinie”.
Jednocześnie Klich złożył znamienną deklarację lojalności, mówiąc o współpracy z Rosjanami: „Ja byłem zawsze zadowolony. Nigdy nie narzekałem na współpracę ze stroną rosyjską. Ja mówiłem o problemach, które wynikały z braku tłumaczy na początku. Ale to była strona polska, nie rosyjska”. Swoje wcześniejsze, krytyczne oceny skwitował krótko: "to było przekłamanie medialne. Można powiedzieć, że w tej chwili jest wszystko dobrze”.
15 maja w rozmowie z moskiewskim korespondentem RMF FM Edmund Klich poinformował, że „rosyjscy eksperci na podstawie zapisów czarnych skrzynek i po przesłuchaniu świadków odtworzyli ostatnie minuty lotu prezydenckiego tupolewa, jednak symulacja nie daje odpowiedzi na pytanie, dlaczego doszło do katastrofy .Jeśli skoncentrujemy się na działaniu pilota, to wnioski będą bardzo płytkie”.
„Ta symulacja daje odpowiedź na to, co się stało. A dlaczego - to jest kolejny etap badań, analiz. (...) Tu jest odtworzony przebieg lotu, jeszcze może nie tak bardzo precyzyjnie, jeszcze jakieś tam doprecyzowanie może być, natomiast to jest stan, co się stało. A nie ma odpowiedzi, dlaczego się stało. Bo to jest odpowiedź o wiele trudniejsza” - tłumaczył Klich.
Przekładając tę bełkotliwą nieco wypowiedź na język polski, należałoby uznać, że zapisy z czarnych skrzynek (a więc również treść rozmów z kabiny pilotów) nie przynoszą odpowiedzi na podstawowe pytanie: dlaczego doszło do katastrofy?
Okazuje się, że tak logiczny wniosek jest błędny, bo już kilka dni później, 19 maja PAP powołując się na osobę, „która zna kulisy badania okoliczności katastrofy” podała, że „jedną z dwóch osób nienależących do załogi, których głosy w kokpicie Tu-154 zarejestrowała czarna skrzynka, był dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik”.
Natomiast szefowa rosyjskiej komisji Tatiana Anodina potwierdziła, że  drugi z tych głosów został już zidentyfikowany, ale ze względów etycznych, z uwagi na rodzinę, informacja, do kogo należał - nie zostanie na razie upubliczniona”. Nie zapomniała przy tym zauważyć, iż „kwestia ewentualnego wywierania wpływu na załogę musi być jeszcze zbadana bo ma to duże znaczenie przy wyjaśnieniu okoliczności katastrofy”.
Sygnałem do rozpoczęcia głównego etapu dezinformacji, było ogłoszenie (19.05)  tzw. raportu wstępnego rosyjskiej komisji MAK, w którym wyraźnie zasugerowano winę pilotów oraz uwypuklono wątki dotyczące obecności osób trzecich w kokpicie i domniemanych nacisków. Wyraźnie też wskazano, że nie ma szans na zwrot Polsce czarnych skrzynek, a podstawę informacji będą stanowić wyłącznie protokoły z odsłuchu nagrań.
21 maja Edmund Klich pytany o to, czy nadal uważa, że presja wywierana na załogę samolotu nie miała znaczenia, odparł: "ja mówiłem to na konferencji w Moskwie, że nie miała, bo ja wtedy znałem rozmowę, która była prowadzona 16 minut przed zdarzeniem. Teraz wiem więcej, bo otrzymałem pełny zapis rozmów i teraz już bym tak kategorycznie nie stwierdził". Poinformował również, że „kontrolerzy lotu podali załodze dobre dane, ostrzegali polską załogę przed pogarszającą się pogodą” oraz  podkreślił, że „Tu-154 nie miał zgody na lądowanie na lotnisku pod Smoleńskiem.”
W tym momencie sprawa wydaje się przesądzona i każda następna wypowiedź miała wyłącznie pogłębiać pierwotne zarzuty.
24 maja Klich w wywiadzie dla RMF FM, naciskany przez Konrada Piaseckiego odmówił ujawnienia  nazwiska osoby znajdującej się w kabinie pilotów, oświadczając: „ ja wiem, ale nie będę mówił. Nie jestem upoważniony. Informację wydaje MAK”, a na pytanie: „Ale to była presja wprost? Słowna presja?” odpowiedział:  „Nie, nie było takiej. Ja już mówiłem wcześniej”. Kilka godzin później w TVN, najwyraźniej już „upoważniony” Klich  przyznał, że chodzi o gen. Błasika.
Żadnych wątpliwości, co do winy pilotów Klich nie miał już w  wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” z 25 maja, gdy stwierdził: „To załoga Tu-154 popełniła błędy, które doprowadziły do tragedii”, dodając, że „piloci zlekceważyli wszystkie ostrzeżenia wysyłane przez automatykę samolotu i podjęli nadmierne ryzyko, a przyrządy w Tu-154 na pewno nie zmyliły załogi”.
Natychmiast, do tego głosu przyłączyły się rosyjskie media: „To była wina pilotów” – stwierdziła agencja Ria Novosti i telewizja Russia Today, powołując się na wypowiedzi Edmunda Klicha. Ria Novosti dodała również, że Klich potwierdził obecność w kokpicie dowódcy wojsk lotniczych, gen. Błasika, który kilka minut przed tragedią chciał uzyskać informację "co się dzieje".Według rosyjskich mediów drugim głosem w kabinie był szef protokołu dyplomatycznego MSZ, Mariusz Kazana.
Do chóru rosyjskiej kampanii dezinformacji dołączyli również niektórzy z pilotów. Płk Stefan Gruszczyk, b. pilot specpułku oraz kpt. Dariusz Sobczyński, w TVN dywagowali, że ich koledzy „przekroczyli wszelkie dopuszczalne możliwości tego samolotu i tego lotniska. To było złamanie wszystkich przepisów. To jest wszystko pisane krwią” , potwierdzili rosyjskie tezy, jakoby „załoga była nie za bardzo zgraną  oraz  posunęli się do stwierdzenia, że zachowanie pilotów Tu-154 było „samobójstwem”.
Warto także odnotować głos tzw. eksperta lotnictwa – Tomasza Hypkiego, który 26 maja na antenie TVN  uznał, że „piloci prezydenckiego Tu-154 musieli działać pod presją”. Jego zdaniem, już sama obecność gen. Andrzeja Błasika w kokpicie, miała wpływ na podejmowane przez nich decyzje, nawet gdy nie wydał im on bezpośrednio polecenia, by lądowali pod Smoleńskiem. – „To przekroczenie najbardziej elementarnej procedury, jaką można sobie wyobrazić i stworzenie ogromnego niebezpieczeństwa. Można powiedzieć, że ta załoga zachowała się kompletnie nieodpowiedzialnie” - stwierdził Hypki.
Opinia tego absolwenta Wydziału Mechaniki, Energetyki i Lotnictwa. Politechniki Warszawskiej, wiernego obrońcy interesów Wojskowych Służb Informacyjnych – nie może dziwić. Występujący jako niezależny ekspert Tomasz Hypki - prezes Agencji Lotniczej Altair Sp. z o.o. jest od lat 80. – czyli od czasu gdy podjął pracę w Zespole Lotniczych Konstrukcji Kompozytowych ściśle związany z przemysłem zbrojeniowym. Na początku lat 90. współpracował z  Szefostwem Techniki Lotniczej w Ministerstwie Obrony Narodowej. Z tego okresu pochodzi wspólny projekt Instytutu Lotnictwa i firmy Tomasza Hypkiego budowy samolotu bezzałogowego o nazwie „Sowa”, przeznaczonego do wojskowych celów wywiadowczych. W roku 2004, gdy WSI skompromitowały się w sprawie przetargu na wyposażenie i uzbrojenie irackiej armii, wspierając firmę „specjalnego znaczenia” Ostrowski Arms, Hypki dowodził, że Andrzej Ostrowski jest zaledwie niegroźnym mitomanem, „ służby mogły wszystkie nie wiedzieć”, a winą za zaistniałą sytuację obarczył ...Amerykanów.
Ten sam Hypki na łamach pisma „Raport”, w artykule z 2007 roku „Rozstrzeliwanie Rosomaka” występując w obronie ujawnionej w Raporcie z Weryfikacji WSI agentury medialnej dowodził: „Twórcy Raportu o WSI merytorycznie nie dorastają do pięt naszym autorom”. Można tam także przeczytać, że „autorzy Raportu o WSI okazali się skrajnie nieuczciwi. Być może byli nawet pod wpływem lobbystów konkurencyjnych wobec Patrii i jej AMV producentów” [...]  „Analizując tekst Raportu o WSI można się zastanawiać, skąd bierze się jego stronniczość w  ocenie przetargu na KTO. Może Antoni Macierewicz ocenia innych podług własnej miary? Sam od lat lobbuje za wieloma amerykańskimi przedsięwzięciami w Polsce (zakup F-16, wyprawa na Irak, tarcza antyrakietowa, która jest przecież nie tylko przedsięwzięciem wojskowym i politycznym, ale i biznesowym - wiadomo, że w  Polsce miałby ją realizować Boeing). Na łamach wydawanego przez niego Tygodnika Głos regularnie ukazywały się artykuły na te tematy, często pisane przez jego - również obecnie - najbliższego współpracownika, a do niedawna redaktora naczelnego Głosu, Piotra Bączka. Czy skoncentrowanie się w Raporcie o WSI na sprawie transportera to nie kolejny przejaw ich lobbingu?”  - pytał „ekspert” Hypki.
W roku 2008 Tomasz Hypki  oskarżał PiS o zamiar zniszczenia firmy zbrojeniowej „Bumar”, a w październiku 2009 roku, gdy Rosja wspólnie z Białorusią ćwiczyła atak atomowy na Polskę i w ramach manewrów wojskowych "Zapad" i "Ładoga" symulowała desant na plażę polskiego wybrzeża, tłumienie powstania wywołanego przez polską mniejszość na Białorusi oraz testowała samoloty rosyjskich sił jądrowych, ten sam „ekspert” stwierdził: „Rosjanie po prostu testują sprzęt, który mają. Amerykanie też robią analogiczne próby”.
Postaci tej poświęcam więcej miejsca, bo wydaje się charakterystyczna i pozwala precyzyjnie wykazać, kim są osoby pełniące dziś rolę  przekaźników rosyjskich dezinformacji.
           
Nietrudno zrozumieć, że z treści rzekomych rozmów, jakie zostaną ujawnione w przyszłym tygodniu wyłoni się jednoznaczny obraz, potwierdzający tezę o winie pilotów i naciskach ze strony prezydenta Kaczyńskiego.
Z całą odpowiedzialnością można uznać ten obraz za fałszywy i spreparowany na potrzeby Rosjan i polskiej grupy rządzącej. Świadczy o tym przede wszystkim fakt, że taką tezę przyjęto i forsowano  a priori,  natychmiast po katastrofie, nie mając ku temu żadnych racjonalnych  podstaw, ani dowodów.  Dlatego też, przez kolejne tygodnie głównym zajęciem rosyjskiej komisji było poszukiwanie „materiałów dowodowych” na poparcie fałszywej tezy – czyli dążenie do odzyskania wszystkich rejestratorów lotu,  a podstawowym zadaniem rosyjskich i polskojęzycznych mediów  - propagowanie dezinformacyjnych przecieków i wrzutek  Mając na uwadze fakt, że nie istniały żadne, racjonalne przesłanki dla formułowania hipotezy o winie pilotów i wywieranych na nich naciskach  - cały przekaz jest oczywistą „spiskową teorią”, z podstawowym jej atrybutem w postaci założenia, że osoby obecne na pokładzie prezydenckiego samolotu i jego załoga dokonały aktu samozagłady.
Odrzucenie w całości rosyjskiego przekazu jest również uzasadnione z uwagi, iż Polska nie dysponuje obecnie żadnymi dowodami rzeczowymi w postaci urządzeń znajdujących się na pokładzie samolotu, w tym szczególnie rejestratorami lotu, na podstawie których można byłoby  zweryfikować treść protokołów przekazanych przez Rosjan. Fakt ten powinien być brany pod uwagę w krytycznej ocenie tego materiału.
Niemniej istotna jest okoliczność, że Rosjanie są absolutnymi zarządcami postępowania w sprawie katastrofy  i na żadnym jego etapie postępowanie to nie podlegało kontroli ze strony niezależnych instytucji lub innych państw.
O zdecydowanie dezinformacyjnym charakterze rosyjskiego przekazu niech świadczą następujące czynniki:
Jako główny wspornik kampanii dezinformacji wykorzystano podróż prezydenta Kaczyńskiego do Gruzji w roku 2008, manipulując faktami w celu wykazania, że ze strony prezydenta były wówczas wywierane naciski na pilotów, co miało dowodzić, że w Smoleńsku mieliśmy do czynienia z identyczną sytuacją.
Logicznym zatem, kolejnym wspornikiem była informacja o obecności osób postronnych w kabinie pilotów, która już sama w sobie miała implikować zarzut o wywieraniu presji.
 Za temat przewodni posłużyła propagandowa teza o „rusofobii” Kaczyńskiego oraz przedstawienie wyjazdu do Katynia jako „prywatnej wizyty” prezydenta, podyktowanej względami ambicjonalnymi i wizerunkowymi. To zaś miało świadczyć, że prezydent chciał za wszelką cenę znaleźć się wówczas w Katyniu, a wszystkie przestrogi rosyjskich kontrolerów lotu zignorowano, jako umyślne działania mające przeszkodzić  lądowaniu.
W tym zakresie, jako metodę dezinformacji zastosowano ilustrację i generalizację, bazując na fałszywych ocenach rozpowszechnianych przez media w okresie poprzedzającym katastrofę.
Od początku, czyli od 10 kwietnia mieliśmy do czynienia z  zastosowaniem jednej z podstawowych metod dezinformacji, polegającej na tzw.  nierównej reprezentacji. Metoda sprowadza się do ukierunkowania wszystkich głównych przekaźników i  rezonatorów  na ten sam przekaz, przy jednoczesnym marginalizowaniu, ukrywaniu lub wyszydzaniu przekazów odmiennych.  Z tego powodu, podstawą niemal wszystkich transmisji medialnych były  wyłącznie informacje ze strony rosyjskiej, z których każda (nawet ta propagująca odmienne teorie zdarzeń) powinna być postrzegana jako element dezinformacji. Z tego też względu nie ujawniano opinii publicznej głosów niezależnych ekspertów zagranicznych, marginalizowano publikacje przeczące tezom rosyjskim, a nawet zatajono tak ważne dowody, jak zdjęcia satelitarne i ekspertyzy przekazane przez Amerykanów. 
Powszechne traktowanie wszystkich hipotez dotyczących przyczyn tragedii, jako „teorii spiskowych”, a głosów przeciwnych rosyjskim przekazom, jako objawów „rusofobii”  - jest jednym z efektów zastosowania metody nierównej reprezentacji, dość łatwym do osiągnięcia, zważywszy na intelektualną niemoc zwolenników grupy rządzącej i łatwe uleganie medialnym manipulacjom.
Warto zauważyć, że z przykładem innej, klasycznej metody dezinformacji, tzw.  modyfikacji okoliczności mamy do czynienia w przypadku „odważnych krytycznych wypowiedzi” Edmunda Klicha, w których wskazywał na błędy w szkoleniach polskich pilotów oraz zaniedbania organizacyjne po katastrofie wojskowej CASY z 2008 roku. Zarzuty te są oczywiście trafne, jednak okoliczności w jakich poruszył je autor i końcowy efekt jego wystąpień wskazują jednoznacznie, że były traktowane wyłącznie jako dodatkowe uzasadnienie dla forsowanej tezy dezinformacyjnej.
Decyzja o obarczeniu winą pilotów i bezpośrednio – prezydenta Kaczyńskiego była z punktu widzenia strategii rosyjskiej rozwiązaniem najlepszym. Głównie dlatego, że przekaz i związana z nim kampania mógł w  całości bazować na funkcjonujących w polskim społeczeństwie kłamstwach dotyczących osoby prezydenta oraz na wszechobecnym „antykaczyzmie” – jako odczuciu integrującym zwolenników rosyjskiej dezinformacji. Rozgrywając ten przekaz od kilku lat „partia rosyjska”, obecna w tzw. elitach III RP mogła liczyć na masowy odbiór i współuczestnictwo milionów zmanipulowanych obywateli.  W każdym innym przypadku i próbie zastosowania innej tezy, Rosjanie mieliby poważny problem z jej społeczną akceptacją, a polskojęzyczne przekaźniki i rezonatory z rozpowszechnieniem.
 Niemniej ważną okolicznością, jest użyteczność tej dezinformacji dla celów grupy rządzącej, szczególnie w sytuacji  kampanii wyborczej. Nie trzeba przekonywać, że rosyjska teza przynosi korzyść głównie kandydatowi Platformy na prezydenta, choćby poprzez umocnienie negatywnego wizerunku Lecha Kaczyńskiego. O takim zastosowaniu dezinformacji świadczy również prowadzona od wielu tygodni wspólna gra, obliczona na użycie przekazu rozmów z kabiny pilotów i eksploatację tematu w okresie jak najbliższym terminowi wyborów prezydenckich.  Liczy się zapewne na żywe reakcje części społeczeństwa, ale także na sprowokowanie Jarosława Kaczyńskiego lub jego otoczenia do zdecydowanych (czyli „kontrowersyjnych”) wystąpień. Trudno zatem o bardziej rażący i cyniczny przykład wykorzystania tragedii smoleńskiej dla bieżących interesów grupy rządzącej.
Sądzę, że można się spodziewać, iż w treści materiałów rosyjskich, jakie mają zostać opublikowane za kilka dni, znajdą się słowa dotąd nie ujawniane w ramach kontrolowanych przecieków i to one głównie, będą stanowić podstawę dla sformułowania zarzutu o winie pilotów i prezydenckich naciskach.  Przewidywanie mocnego „elementu zaskoczenia” jest zasadne z uwagi na słowa szefowej rosyjskiego komitetu Tatiany Anodiny, która przedstawiając „raport wstępny”, pytana o nazwisko osoby przebywającej w kabinie pilotów tuż przed katastrofą, omówiła jej ujawnienia zasłaniając się  "kwestiami etyczno - moralnymi", mówiąc, iż „ z uwagi na rodzinę, informacja, do kogo należał - nie zostanie na razie upubliczniona.”
Jednocześnie posłużono się kontrolowanym przeciekiem, gdy tzw. „informator PAP” stwierdził, że drugi głos na pewno nie należał do Mariusza Kazany, a właściciela niezidentyfikowanego głosu rozmówca agencji określił jako "szefa służby bezpieczeństwa" i dodaje, że był tytułowany "dyrektorem".
 Jeśli wykluczyć Mariusza Kazanę - dyrektora protokołu dyplomatycznego MSZ, pozostają tylko dwie osoby, które oficjalnie mogły być tytułowane „dyrektorem”: Barbara Mamińska – dyrektor biura kadr i odznaczeń w Kancelarii Prezydenta oraz Izabela Tomaszewska – dyrektor zespołu protokolarnego Kancelarii Prezydenta, odpowiedzialna w Kancelarii za kontakty Pierwszej Damy. Ponieważ żadnej z tych osób nie można określić mianem „szefa służby bezpieczeństwa” (a ten element przecieku może być istotny) pozostają spekulacje co do kandydatur dwóch postaci: Aleksandra Szczygły – szefa BBN i Zbigniewa Wassermanna – byłego koordynatora służb specjalnych. W każdym przypadku, chodzi o osoby z najbliższego otoczenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Otóż – dość niezwykła troska Tatiany Anodiny o „kwestie etyczno-moralne” oraz zwrócenie uwagi na „rodzinę” może implikować, że w stenogramach rozmów z kabiny pilotów znajdują się słowa, które będą wskazywały nie tylko na rzekome naciski ze strony Lecha Kaczyńskiego, ale również będą dotyczyły osoby Jarosława Kaczyńskiego. Może z nich wynikać, że rozmowa braci tuż przed katastrofą miała wpływ na powzięcie przez prezydenta Kaczyńskiego przekonania, że Rosjanie będą celowo utrudniać lądowanie w Smoleńsku, a co za tym idzie – wywołała określoną reakcję prezydenta.
Tej tezie mogłoby służyć przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego przez polską prokuraturę, w związku z rozmową telefoniczną, jaką odbył z bratem. Warto zauważyć, że Prokurator generalny Andrzej Seremet 12 maja br. powiedział, że nie zna treści rozmowy telefonicznej Jarosława i Lecha Kaczyńskich, a jednocześnie podkreślił, że „na obecnym etapie śledztwa nie można jednoznacznie wykluczyć, że na pilotów rządowego tupolewa nikt nie wywierał presji”, dodając ważne zdanie: „kategorycznie takiej informacji nie mogę przedstawić. To będzie jeszcze przedmiotem badań. A przede wszystkim decyduje o tym treść czarnych skrzynek.”
Ponieważ dezinformacja i prowokacja stanowią najsilniejszą oręż putinowskiej Rosji oraz główny instrument sprawowania władzy przez grupę rządzącą w Polsce, groźba takiego wykorzystania fałszywej tezy wydaje się mocno realna. Rozpętanie medialnej nagonki na kandydata PiS, tuż przed datą pierwszej tury wyborów prezydenckich, wydaje się wówczas rzeczą równie łatwą, jak oczywistą. Nie można wykluczyć, że jakakolwiek zdecydowana reakcja Jarosława Kaczyńskiego na przekaz rosyjski, byłaby natychmiast przedstawiona jako objaw skrywanej dotąd „rusofobii”, a on sam i najbliższa rodzina zmarłego prezydenta zostaliby przedstawieni jako współwinni katastrofie smoleńskiej.




Źródła:

2 komentarze:

  1. Tekst jest swietny. Logicznie spojny.Znakomite wnioskowanie.Ale jedno ale: po prostu za dlugi. Niech Pan go opublikuje jako kilka mniejszych. W tej postaci umyka meritum bo i sprawa ma kilka plaszczyzn. Jest to co widzimy ale rowniez polityka zakulisowa. cele krotko i dlugo terminowe dzialan Tuska i Putina.Rozbicie artykulu na mniejsze opracowania umozliwi przetrawienie ich przez czlowieka nie majacego czasu na studia nad tekstem.Warto bo to jedyna jak do tej pory tak blyskotiwa analiza tego spektaklu.
    Serdecznie pozdrawiam.
    A.B.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest Pan bardzo zdolnym komentatorem. Świetnie się czyta Pana teksty. Gratulacje i proszę o więcej

    OdpowiedzUsuń