Na długo przed wyborem Bronisława Komorowskiego na marszałka Sejmu, w mediach pojawiły się zarzuty o udziale polityka PO w tajemniczych aferach. Sprawy dotyczyły okresu, gdy Komorowski był ministrem obrony narodowej, a we wszystkich występowali ludzie Wojskowych Służb Informacyjnych. Wówczas – w roku 2007 poseł Komorowski wydawał się łatwym obiektem do mocnego i celnego ataku.
Wśród wielu publikacji z tego czasu można wymienić artykuły z tygodnika „Wprost” z dn. 14 października 2007r na temat inwigilacji posłów z sejmowej komisji obrony, czy z 27 października o wezwaniu Komorowskiego przed Komisję Weryfikacyjną, a wreszcie z 18 października o związkach Komorowskiego z WSI i Aleksandrem Lichockim.
Do wściekłości doprowadzał wówczas polityków PO fakt „sprzątnięcia sprzed nosa” archiwum Komisji i przeniesienia jej siedziby do BBN –u. Trzeba zwrócić uwagę, jaki żal przebija z publikacji „Dziennika” z początków grudnia 2007r. – „Jednego dnia zabrakło, by premier Donald Tusk i wicepremier Grzegorz Schetyna mogli przeczytać aneks do raportu o weryfikacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Jest to o tyle ciekawe, że w aneksie, według prasowych przecieków, mają być opisani politycy Platformy, tacy jak: Bronisław Komorowski, Radosław Sikorski czy Grzegorz Schetyna. Jednak 15 listopada, dzień przed objęciem władzy przez Tuska, dokumenty zostały zwrócone przez kancelarię premiera do szefa komisji weryfikacyjnej WSI. Aneks ma w tej chwili tylko prezydent i od prawie półtora miesiąca nie podjął decyzji, kiedy go ujawni.”
6 listopada, ten sam „Dziennik” wyraźnie sygnalizował, jakie obawy żywią ludzie Platformy:
„ Według informatora DZIENNIKA, który widział dokument, liczy on co najmniej kilkaset stron. Politycy Platformy, z którymi rozmawialiśmy, spodziewają się, że aneks będzie wymierzony w ich partię i zostanie opublikowany przed powołaniem rządu Donalda Tuska. "Spodziewamy się, że w raporcie padną nazwiska Bronisława Komorowskiego, Grzegorza Schetyny i Radka Sikorskiego. Czy będą bomby? Gdyby mieli bomby, to zrzuciliby je na nas w kampanii wyborczej" - opowiada rozmówca DZIENNIKA z Platformy.”
W tym, mniej więcej czasie Bronisław Komorowski spotkał się z byłym szefem kontrwywiadu WSW Aleksandrem Lichockim. Jeśli wierzyć słowom Komorowskiego, trzeba przyjąć, że do spotkania doszło po dniu 5 listopada 2007r., czyli po dacie wyboru polityka PO na marszałka sejmu VI kadencji. Sam bowiem marszałek pytany o powód wizyty pułkownika WSW, stwierdził:
„Ja myślę, że prozaiczna sprawa – po pierwsze sądził, że ja jestem zainteresowany, bo jak pan Antoni Macierewicz publicznie mówił... moje nazwisko jest wymieniane w jego Aneksie tajnym, a po drugie nastąpiła zmiana władzy, ja już byłem marszałkiem Sejmu, więc mógł sądzić, że się „przeflancuję”, mówiąc takim językiem polityczno–ogrodniczym, na nową grządkę, na nowy układ sił politycznych”.
Tymczasem – niekoniecznie sprawa mogła być tak prozaiczna, jak chce tego Komorowski.
18 października 2007r. „Gazeta Polska” zamieściła artykuł Leszka Misiaka pt. „Komorowski i WSI”, nawiązujący do wcześniejszej publikacji „Wprost”. Misiak ujawnił w nim fakt wieloletniej znajomości Komorowskiego z Lichockim i zakończył swój artykuł intrygującym pytaniem:
„Jaki interes miał wysoki rangą oficer WSI, by występować jako rzecznik Bronisława Komorowskiego? Co łączy czy łączyło obu panów? Czy była to znajomość prywatna czy też miała inny charakter? Te pytania chcieliśmy zadać marszałkowi Komorowskiemu.”
Niestety, Komorowski nie znalazł wówczas czasu, by porozmawiać z "GP", a jego asystent kilkakrotnie przekładał termin wywiadu, odsyłając dziennikarza do sejmowego sekretariatu.
Z chronologii zdarzeń wynika, że przed spotkaniem z Lichockim, Komorowski wiedział już, że tą znajomością interesują się dziennikarze, wiedział też, że zadają w tej sprawie pytania - a mimo to, zdecydował się przyjąć Lichockiego w swoim biurze poselskim. Również Lichocki miał świadomość, że jego związki z Komorowskim zostały ujawnione i stanowią przedmiot dziennikarskiego zainteresowania - a jednak zdecydował się na spotkanie z marszałkiem w miejscu publicznym. Byłoby to zadziwiającą niefrasobliwością - wprost nieprawdopodobną u oficera kontrwywiadu i doświadczonego polityka, na którego media poszukują „haków”
Dlatego wydaje się mało prawdopodobne, by w tych okolicznościach i w tym właśnie czasie doszło do spotkania - według scenariusza, jaki przedstawił mediom Komorowski. W cyklu „Afera marszałkowa” pisałem, że wersja marszałka Sejmu wydaje się wiarygodna tylko wówczas, gdy przyjmiemy, że panowie musieli się spotkać, a ich spotkanie, odnotowane przez „Wprost” było jednym z wielu już odbytych. Jeśli do tej aktywności, zmusiła ich publikacja „Gazety Polskiej”, byłaby to logiczna i uprawniona reakcja.
Z dzisiejszej perspektywy - początki afery marszałkowej i ówczesne kontakty Komorowskiego z człowiekiem podejrzewanym o związki z rosyjskim wywiadem mogą wydać się rzeczą bez znaczenia. Jeśli wspominam o zdarzeniach sprzed dwóch lat, to tylko po to, by wskazać, że lęk kandydata Platformy na prezydenta przed „hakami” zawartymi w Raporcie musiał mieć mocne, realne podstawy i wbrew temu, co dziś opowiada Komorowski – sprawy opisane przez Komisję, mogą skutecznie zablokować jego prezydenckie aspiracje.
Jestem przekonany, że spotkania z Lichockim musiały dotyczyć również Fundacji Pro Civili i ten temat mógł zaważyć na decyzji o włączeniu w zakres kombinacji operacyjnej dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Obok byłego oficera WSW/WSI dziennikarz piszący o WSI i mający kontakt z jednym z członków Komisji Weryfikacyjnej WSI- Leszkiem Pietrzakiem wydawał się idealny, by uwiarygodnić całą konstrukcję prowokacji. Liczono też prawdopodobnie na przejęcie niewygodnych dla Komorowskiego materiałów dotyczących fundacji Pro Civili, którą zajmował się Sumliński.
Jak przypomniałem w poprzednim tekście z tego cyklu – Sumliński, składając wyjaśnienia przed sejmową komisją ds. służb specjalnych oświadczył, że spotykał się wielokrotnie z Komorowskim w roku 2007, a tematem rozmów był przygotowywany dla programu „30 minut" w TVP Info materiał o Fundacji Pro Civil. Komorowski natomiast, zeznając przed prokuratorem zataił fakt, iż zna dziennikarza, a kłamstwo te powtórzył następnie przed mikrofonami PR.
Niewykluczone, że to wówczas Komorowski zorientował się, iż wiedza Sumlińskiego na temat kontaktów posła PO z wojskowymi służbami może stanowić zagrożenie dla jego dalszej kariery politycznej. Najwyraźniej też, pytania zadane przez Sumlińskiego wywarły wówczas na Komorowskim ogromne wrażenie, na tyle mocne, że przez kilka następnych dni lutego 2007r. wciąż wspominał sprawę Fundacji Pro Cyvili.
W wywiadzie dla Moniki Olejnik z 19 lutego 2007r ( trzy dni po opublikowaniu Raportu z Weryfikacji WSI), Komorowski tak komentował ujawnienie przez prezydenta treści dokumentu: „Myślę, że pan prezydent nie do końca w pełni świadomie wszystko, nie wszystko przeanalizował. Tam jest na przykład taki przypadek, że pan prezydent mówi zresztą o tym na konferencji prasowej, że jakimś dowodem na zbrodnie WSI miały być nieprawidłowości w ramach Wojskowej Akademii Technicznej, gdzie byli zamieszani oficerowie, słynna fundacja Pro Civili.”
Trzy dni później, 22 lutego 2007r w wywiadzie dla Gazety.pl, poświęconym w całości ocenie Raportu, na pytanie dziennikarza – „Czyli właściwie z WSI nie było problemów?” – Komorowski stwierdził:
- „Były. Ale znaczna większość grzechów WSI przytoczonych w raporcie nie jest żadną sensacją. Te sprawy od dawna bada prokuratura. Np. afera fundacji Pro Civili. Rozpracowały ją same WSI za czasów gen. Rusaka. W 2000 roku, kiedy kierowałem MON, sprawa została skierowana do prokuratury i znalazła finał w sądzie.”
Co takiego tkwi w sprawach dotyczących fundacji, że Komorowski, (najwyraźniej pod wpływem rozmów z Wojciechem Sumlińskim) próbuje bagatelizować problem i zapewnia publicznie, że jako minister ON dopełnił swoich obowiązków? Czy na pewno dotyczy okresu, gdy Komorowski szefował w MON, czy może ma związek z czasem innej aktywności obecnego marszałka i jego przyjaciółmi z WSI?
Sprawa musi być ważna, skoro polityk PO „wytypował” dziennikarza jako ofiarę kombinacji operacyjnej służb i świadomie skazał go na zawodową śmierć.
Jeśli przypomnieć, jakie „przypadki” spotykały dziennikarzy dotykających tematu fundacji i jakimi metodami zamykano usta ludziom zainteresowanym sprawą, można bez cienia sarkazmu powiedzieć, że Wojciech Sumliński „miał szczęście”.
Dziennikarz Dariusz Kos, w lutym 2007 roku tak opisywał okoliczności, w jakich wspólnie z Robertem Zielińskim próbowali w „Super Expresie” badać sprawę fundacji:
„ Był przełom czerwca i lipca 1999 roku. Pracowałem wtedy w “Super Expressie”. Razem z Robertem Zielińskim stanowiliśmy “śledczy team” dziennikarski “SE”. Robert zadzwonił, przejęty. Dostał “cynk” o dużej aferze w wojsku. W redakcji opowiedział o co chodzi. Chodziło o “Pro Civili”, Wojskową Akademię Techniczną i PKO BP. W tle WSI.” [...]
I wtedy zaczęły się dziać wokół mnie dziwne rzeczy. Nagle moją pracę szefostwo “SE” zaczęło źle oceniać. Nagle przestała liczyć się jakość materiałów, a zaczęłą ilość. W dodatku ważne było na jakiej stronie i ile publikowano moje artykuły. Podliczano ile miałem “jedynek”, ile “trójek”, a ile “cover story”. Spadały, jak iskry dziwne plotki. Atmosfera wokół mnie gęstniała z dnia na dzień. W końcu w połowie 1999 roku szefostwo “SE” postanowiło się ze mną rostać. Dziwne, że wtedy gdy zaczęliśmy porządnie rozpracowywać z Robertem akurat sprawę Pro Cyvili. Po latach wiem, że było to na rękę WSI. Musieli spokojnie kończyć swoje przekręty z innymi bankami i rozpocząć tuszowanie sprawy. Robertowi w końcu udało się całą aferę opisać, lecz dopiero w marcu 2000 roku. Po ponad pół roku od kiedy wspólnie zabraliśmy się za tą sprawę. Po moim odejściu z “SE”, a przed publikacją tekstu Roberta działy się dziwne rzeczy z osobami zaangażowanymi w przekręt. Jeden z wojskowych inicjatorów akcji z drenowaniem PKO BP i innych banków zginął w wypadku. Innego zasztyletowano, kogoś pobili nieznani sprawcy. Zaś pewien J. S., który dysponował jednym z kont przekręciarzy poleciał w Sekułę, czyli dwukrotnie postrzelił się w brzuch.
Można więc powiedzieć, iż ze mną postąpiono łagodnie. Wyrzucono tylko z pracy i pozbawiono środków do życia. Lecz nie pozbawiono samego życia. Ot, takie tam utrudnienia.”
Sam Wojciech Sumliński, w grudniu 2008 roku w ten sposób pisał o zbieraniu materiałów dotyczących Fundacji Pro Civili:
„Półgodzinny materiał ukazał się na przełomie stycznia i lutego 2007 roku w programie "30 minut" w TVP 3. Zbierając do niego informacje dotarłem do policjantów z CBS, pracowników IV oddziału banku PKO BP, z którego Pro Civili wyprowadziła miliony złotych, rozmawiałem na ten temat i z przedstawicielami Fundacji i z politykami pośrednio bądź bezpośrednio powiązanymi z Pro Civili (Onyszkiewicz, Maksymiuk, Komorowski - długa i trudna rozmowa) i dziennikarzami np. redaktorem Tomaszem Lisem, które to nazwisko występuje w dokumentach Fundacji - w Pro Civili chodzi jednak o innego Tomasza Lisa (zbieżność imienia i nazwiska) i przedstawicielami prokuratury, rozmaitych służb, etc. Materiał filmowy, który został wyemitowany, był tylko wstępem do dalszych prac, które miały znaleźć uwieńczenie w książce. Niestety, na skutek znanych powszechnie okoliczności nie znalazły do dziś.”
CDN...
Bardzo ciekawy materiał. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy materiał. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń