O Grzegorzu K. i jego udziale w sprawie porwania Olewnika, media napisały już wszystko. Prócz tego, co najważniejsze. Nie ma zatem sensu powielać rewelacji o pieniądzach wyłudzonych od Włodzimierza Olewnika lub rozpisywać się o kontaktach K ze światem przestępczym. Tym bardziej, że prokuratura zamierza postawić byłemu wicestaroście sierpeckiemu właśnie zarzut wyłudzenia, co w moim odczuciu, ma na celu uwolnienie polityka SLD od znacznie poważniejszych podejrzeń. Podobnie, w roku 2005, gdy Olewnik żył jeszcze, a mnóstwo poszlak wskazywało na prawdziwą rolę K, prokuratura postawiła mu zarzuty nielegalnego posiadania broni i amunicji oraz niemieckiego dokumentu tożsamości, zaś Maciej Kujawski, rzecznik warszawskiej Prokuratury Okręgowej poinformował wówczas, iż „nie było podstaw, żeby mu cokolwiek zarzucić w tej (porwania Olewnika) sprawie”.
Jeśli więc K usłyszy obecnie oskarżenia o wyłudzenie, może to świadczyć, że zdaniem prokuratury, głównym motywem jego działań była chęć zarobku na nieszczęściu rodziny Olewnika i okradzenie bogatego biznesmena z pieniędzy. Wyłudzając - czyli doprowadzając Włodzimierza Olewnika do niekorzystnego rozporządzenia mieniem, musiałby K uczynić to poprzez wprowadzenie w błąd, co do możliwości kontaktu ze sprawcami porwania, gdy w rzeczywistości, takich sposobności nie miał. Jednym słowem – oszust – lecz nie wspólnik porywaczy i zabójców. Taka konstrukcja procesowa roli Grzegorza K w pełni koresponduje z tym, co on sam ma do powiedzenia na temat swojego udziału, gdy tłumaczy, że był jedynie pośrednikiem i przekazywał biznesmenowi informacje uzyskane od sierpeckiego gangstera Eugeniusza D. Podkreśla również, że jego uwikłanie w sprawę wynikało z chęci pomocy znajomemu przedsiębiorcy.
Na sugestywne pytanie dziennikarza - „Chciał Pan imponować panu Olewnikowi, że jest Pan dobrze poinformowany? – K odpowiada:
„Być może. Zachowywałem się wtedy trochę jak James Bond, który chciał pojechać, nogą otworzyć drzwi, zabrać Krzysia pod pachę i przywieźć do domu. Dzisiaj wiem, że działałem odruchowo i naiwnie, ale w dobrej wierze, w dobrej intencji chciałem pomóc przyjacielowi”.
Mamy zatem do czynienia z całkiem przyzwoitym człowiekiem, choć niewolnym od słabostek i finansowych pokus. Co więcej, Grzegorz K próbuje w tym samym wywiadzie wskazać, w jakim kierunku powinny iść poszukiwania rzeczywistych winowajców, gdy mówi: „Należałoby się przyjrzeć osobom, które będąc w najbliższym otoczeniu zrozpaczonej rodziny, forsują tezę, że politycy SLD stoją za tą brutalną zbrodnią”.
Myślę, że media, jak i prokuratura zdają się nie doceniać pana K i roli, jaką można tej postaci przypisać. Czy postępują tak z nieświadomości, czy wykonując z góry powzięty plan – liczę, że dowiemy się, jeśli sejmowa komisja zechce dokładnie przyjrzeć się tej postaci.
Co dziś wiemy o przeszłości tego pana? Interesujące informacje przynosi strona internetowa, poświęcona w całości sprawie Krzysztofa Olewnika.
„K po studiach był wuefistą w podstawówce w Sierpcu (jako uczeń zapowiadał się na lekkoatletę). Na początku lat 90-tych wyjechał na budowę do Niemiec. Tam też poznał pewnego człowieka - Adama W. - który został później urzędnikiem Ministerstwa Pracy. Spotykali się później, gdy K był wicestarostą sierpeckim, imieniny itp. Sam K nie chce rozmawiać o swoim znajomym. Po powrocie z Niemiec K handlował samochodami i pracował z barze swojej żony. I nagle został szefem biura Andrzeja Piłata, a w 2000 roku wicestarostą w Sierpcu. Mówił:
- Ja Piłatowi jestem potrzebny, żeby mu szynki i balerony od Olewnika przywozić.
Działalność obu panów znana jest w Płocku i nie tylko. K wraz z Piłatem, który został pełnomocnikiem rządu do usuwania skutków powodzi opróżnili magazyny jednej firmy odzieżowej z odzieży wybrakowanej i wysłali ją powodzianom. W prasie było o tym głośno. K pozwał wtedy dziennikarza, ale wycofał się z tego. Dziennikarz - Paweł Kazimierczak z gazety płockiej - dostał później zarzut wyłudzenia pieniędzy od Olewnika.
K lubił chwalić się znajomościami z politykami. O Kaliszu mówił "Rysio", o Millerze, że są kumplami. Przyjaźnił się z Kęsickim - komendantem policji w Drobinie. W 2001 roku poznaje Joannę Grączewską - pracownicę działu windykacyjnego w firmie Olewnika.
- „Należałam do SLD w Płocku – wspomina Grączewska - ale gdy zaczęłam pracować w Drobinie u Olewnika, przeniosłam się do Sierpca. A tam szefem koła SLD był K. To było miesiąc po porwaniu Krzysztofa. Na pierwszym zebraniu SLD, gdy K dowiedział się, że pracuję u Olewnika, zaczął mnie wypytywać, co wiem o porwaniu. Wielokrotnie potem dawał mi do zrozumienia, że może wiedzieć, gdzie znajduje się Krzysztof. Powiedział, że może być pośrednikiem między porywaczami a Olewnikiem. Wiedział, że Krzysztof jest przetrzymywany, że bandyci podają mu narkotyki”. Chwalił się, że to on decyduje, co Olewnik ma napisać w listach do rodziny. Pokazywał jej tekst, wiernie potem odwzorowany w jednym z listów porwanego, znalezionym w miejscu wskazanym przez kidnaperów.
Wypytywał ją, gdzie wyjechał Olewnik, w jakiej kondycji jest firma, jaka jest rentowność. Kiedy Grączewska zaczęła o tym informować publicznie, została wyrzucona z SLD. Andrzej Piłat – szef mazowieckiego SLD uzasadniał decyzję tym, że "zdradziła ideały lewicy".
Gdy w 2002 roku K stracił stanowisko wicestarosty sierpeckiego, z pomocą przyszedł mu Piłat. Załatwił mu posadę dyrektora spraw socjalnych w Orlenie, a potem stanowisko prezesa Orlen Laboratorium. Od ponad roku Grzegorz K jest prezesem Spółdzielni Mieszkaniowej "Kolonia Kasprzaka" na warszawskiej Woli.
Ten człowiek, o jakże bogatym życiorysie znał również wielu mniej, lub bardziej ważnych gangsterów. Do kręgu jego znajomych można zaliczyć Krzysztofa Mrozowskiego pseudo Fragles". To bandyta powiązany z gangiem "Mutantów". Grupa zajmowała się wymuszeniami, egzekucjami na zlecenie a także kradzieżą TIR-ów ze stalą kwasoodporną. Miała kontakty z rosyjską i ukraińską mafią. Mrozowski to człowiek, którego znał również Krzysztof Olewnik i Jacek Krupiński. Obaj, już na długo przed porwaniem otarli się o gang "Mutantów". Cztery lata przed porwaniem Olewnik kupił kradzione BMW, którym wcześniej jeździł Krzysztof Brodacki ps. "Rudy", killer z gangu "Mutantów". W kupnie trefnego BMW pomagał Olewnikowi Wojciech Kęsicki, szef policji z Drobina. Nie warto chyba dodawać, że K znał dobrze Jacka Krupińskiego i rodzinę Olewników i prawdopodobnie to on właśnie pomógł firmie Krup-Stal w załatwieniu intratnego kontraktu na dostawę stali do budowy płockiego mostu.
Znajomymi K byli porywacze i zabójcy Olewnika – szef grupy - Wojciech Franiewski ( o którym pisałem w poprzednim wpisie) oraz Ireneusz Piotrowski ps ”Bokserek”, który więził i maltretował Krzysztofa Olewnika. Co do tych znajomości, były prezes Orlen Laboratorium tłumaczył je „błędami młodości”, lecz kontaktów z gangsterami nie zerwał.
Warto postawić ważne pytanie, na które odpowiedź wydaje się tylko jedna – jak człowiek bez żadnych kompetencji, niemal przypadkowy „gość z ulicy”, staje się z dnia na dzień wysokim urzędnikiem samorządowym, a następnie prezesem w największej polskiej firmie? Co było „motorem” kariery Grzegorza K? Za prezesury Zbigniewa Wróbla, K został zastępcą dyrektora do spraw korporacyjnych i kontaktów ze związkami zawodowymi, następnie prezesem Orlen Laboratorium, pełnił także funkcję dyrektora biura i szefa kampanii wyborczej Andrzeja Piłata, a przed wyborami 2005 roku organizował kampanię wyborczą Jolanty Szymanek-Deresz, startującej z okręgu płockiego.
Ponad wszelką wątpliwość, Grzegorz K był człowiekiem „przydatnym”, a nawet niezbędnym w tamtym okresie. Jego znajomości z przestępcami musiały stanowić ważny atut, decydujący o użyteczności dla środowiska tzw. polityków lewicy. Nie trzeba szczególnej przenikliwości, by zrozumieć, że K spełniał rolę „łącznika”, pomiędzy politykami SLD, a strukturami przestępczymi i ta „właściwość” zdecydowała o pozycji, jaką zajmował w okręgu płockim. Nikt inny jak właśnie on nadawał się do roli, którą przyszło mu odegrać w sprawie porwania Olewnika. Znał wszystkie strony: porywaczy, porwanego, zleceniodawców i „koordynatorów” porwania – czyli ludzi mafii pruszkowskiej. Będę jeszcze o tym pisać, ale dość zauważyć, że średnio inteligentni, pospolici kryminaliści – porywacze, nie mieli żadnych szans na rozgrywanie sprawy przez kilka lat. Ich zadanie mogło polegać na porwaniu i przetrzymywaniu Olewnika. Koordynacją akcji, inicjowaniem rzekomych prób uzyskania okupu, kontaktami z rodziną porwanego i „zabezpieczeniem” sprawy musieli zajmować się „fachowcy”. Taki nadzór nad porwaniem był sprawowany od początku… do chwili obecnej.
Nie zachłanność na łatwe pieniądze była powodem kontaktów K z Włodzimierzem Olewnikiem, choć zdobyte w ten sposób kwoty w poważny sposób umniejszały majątek „niepokornego”. Myślę, że K miał obserwować nastroje w rodzinie Olewnika i utrzymywać ją w „oficjalnym” przekonaniu, że porwanie jest dziełem pospolitych kryminalistów, którym chodzi wyłącznie o okup. Z drugiej strony (i nie ma w tym sprzeczności) – jego zaangażowanie miało zostać odebrane przez Olewnika jako czytelny sygnał, że szansa powrotu syna zależy od współpracy z lokalnymi politykami SLD, że tylko oni mogą mieć wpływ na dalszy przebieg sprawy. „Umocowanie” K – pomiędzy szefem mazowieckiego SLD - Andrzejem Piłatem, a szefem grupy porywaczy -Wojciechem Franiewskim i „ludźmi z miasta” - stwarzało mu idealną pozycję, dzięki której przepływ informacji i decyzji był zapewniony i optymalny. Nie pozbawione sensu byłoby pytanie – czy to właśnie Grzegorz K, miał być owym „naznaczonym” przez „układ płocki” wspólnikiem w interesach Olewnika, którego odrzucenie, według jednej z hipotez, stało się powodem porwania syna biznesmena?
Ważnej roli K, dowodzi również fakt, że był i jest człowiekiem chronionym, przez tzw. stróżów prawa i wymiar sprawiedliwości. Nie kto inny, jak sam komendant Komendy Wojewódzkiej Policji w Płocku - Maciej Książkiewicz, nadzorujący grupę policjantów prowadzących działania operacyjne w sprawie porwania, osobiście anulował policyjny wniosek do sądu o objęcie podsłuchem K, pomimo, iż istniały wszelkie przesłanki, aby został on sprawdzony. Notatka na ten temat znajduje się w aktach operacyjnych tzw. grupy Mindy. Gdy w maju 2005 roku CBŚ zatrzymało K postawiono mu kompletnie „abstrakcyjne”, w stosunku do sprawy zarzuty i wypuszczono na wolność. Włodzimierz Olewnik powiedział wówczas - „Na temat związku Grzegorza K. z tą sprawą mam swoje zdanie, ale wolę go na razie nie upubliczniać”.
W związku z jednym z zarzutów – posiadania fałszywego dokumentu – istnieje niezwykle interesujący wątek, związany z obiegiem pieniędzy pochodzących z okupu. Lata 2001 -2003 (kiedy zbierane były pieniądze i podejmowane kolejne, rzekome próby ich podjęcia) to czas kiedy euro dopiero pojawiło się na polskim rynku. 300 tys. euro porywacze chcieli otrzymać w nieistniejących banknotach o nominale 1000 euro. Ostatecznie, kwotę okupu zebrano w banknotach 500 euro. Numery banknotów Olewnikowie szczegółowo spisali. Gdy po jakimś czasie, w obiegu zaczęły pojawiać się pieniądze pochodzące z okupu, stało się to na terenie Niemiec. Byłoby to logiczne, gdyż w Polsce wydawanie tak dużej sumy i to w obcej walucie, o dużych nominałach mogło wzbudzić podejrzenia. Podobno pierwszy banknot został przywieziony do Polski przez kobietę, która wymieniła pieniądze w bankomacie tuż przy granicy, potem pojawiły się inne, ale wszystkie zostały przywiezione z Niemiec. Jak mogły tam się znaleźć? Otóż, istnieje zadziwiająca zbieżność, że Grzegorz K miał w domu fałszywy, niemiecki dowód tożsamości, co stało się przyczyną postawienia mu w 2005 roku zarzutu. Dokumenty znalazła policja w czasie przeszukania. W jakim celu polityk SLD i ówczesny prezes w Orlenie przechowywał fałszywe dokumenty, na podstawie których można było przekroczyć granicę? Czy policja ( a nie sądzę) sprawdzała, kiedy i w jaki sposób korzystano z tych dokumentów? Czy założono na ich podstawie konto w niemieckim banku?
Gdy poznawałem osobę Grzegorza K., nasunęło mi się nieodparte skojarzenie z inną barwną postacią, której podobieństwo kariery życiowej wydaje się równie spektakularne. Obu łączy płocki Orlen, osoba Andrzeja Piłata i nie tylko…
Myślę o Robercie G, z zawodu weterynarzu, startującym w 1997 r. do sejmu z listy Unii Wolności. Człowiek ten nagle, w 1999 r. za czasów ministra rolnictwa Jacka Janiszewskiego został wiceszefem służb weterynaryjnych. Rok później, już za czasów ministra Artura Balazsa, został wiceministrem rolnictwa nadzorującym sprawy weterynarii. Gdy po wyborczym zwycięstwie SLD w roku 2001 i zmianie rządu zamiast - jak cała stara ekipa - pójść w odstawkę, wszedł do najpotężniejszej spółki paliwowej. Został w Orlenie dyrektorem biura ds. biopaliw, ubiegając Andrzeja Śmietankę, doradcę prezydenta Kwaśniewskiego. W Orlenie Robert G pełnił kilka ról: dyrektora biura ds. biopaliw, zastępcy dyrektora ds. rozwoju spółki, członka rady fundacji „Dar serca”. Był najbardziej zaufanym człowiekiem prezesa Wróbla, jego łącznikiem ze wszystkimi działami. Do niego zwracali się interesanci, chcący coś załatwić u prezesa Orlenu.
Nasz bohater Grzegorz K musiał doskonale znać pana G, gdy obaj pracowali w Orlenie, przyjęci w tym samym czasie na eksponowane stanowiska, ciesząc się zaufaniem prezesa Wróbla – protegowanego Millera i Kwaśniewskiego. Łączył ich również fakt, że obaj posiadali wpływowych, politycznych patronów; Grzegorz K – Andrzeja Piłata, zaś Robert G - Artura Balazsa z ówczesnego Stronnictwa Konserwatywno Liberalnego. Orlenowska kariera pana G wydaje się jeszcze bardziej zadziwiająca, gdy weźmiemy pod uwagę, że poprzednik Wróbla, prezes Andrzej Modrzejewski (którego pozbyto się metodą kombinacji operacyjnej), był jednym z totumfackich właśnie Artura Balazsa, nazywanego „ojcem chrzestnym” polityczno-biznesowych powiązań w szeroko pojętej branży rolnej. Najwyraźniej Orlen, w roku 2002 stał się miejscem gdzie potrafiono połączyć wiele interesów…W ówczesnych interesach tej spółki, a raczej ludzi, którzy w niej pracowali i polityków z nią związanych, należy poszukiwać odpowiedzi na wiele, niepokojących pytań.
Myślę, że warto będzie jeszcze wrócić do pana G – tym bardziej, że prócz wspólnego miejsca i czasu, jakie łączą tę postać z głównymi bohaterami sprawy Olewnika, jest jeszcze na horyzoncie osoba, z którą znajomość spina, niczym niewidzialna klamra wielu orlenowskich „najemników”. To wspomniany już w poprzednim tekście Nikołaj Zachmatow, szef przedstawicielstwa handlowego Federacji Rosyjskiej przy ambasadzie rosyjskiej.
Ale to już temat, który otwiera drogę do kolejnego, jeszcze głębszego kręgu „polskiego piekła”.
CDN…
Źródła:
http://www.polskatimes.pl/fakty/kraj/82268,chcialem-tylko-pomoc-olewnikom,id,t.html#material
http://historia-porwania-krzysztofa-olewnika.blog.onet.pl/1,AR2_2009-01-26_2009-02-01,index.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz