Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

wtorek, 23 grudnia 2008

POLSKIE WIGILIE

I

To było w sobotę 23 grudnia 1939 roku w Wigilię Bożego narodzenia, zgodnie z prawem kanonicznym, jeśli dzień Wigilii przypadał na niedzielę, przesuwano go na sobotę. Na dworze było mroźno. Od rana trwała zadymka, wiał ostry wiatr. Skuleni i otuleni czym się dało więźniowie szybko schodzili z nakazanego spaceru. W celach od rana trwały przygotowania do wieczornej, wigilijnej kolacji. Na dziedzińcu Niemcy ustawili dużą choinkę ― więc i oni przygotowywali się do świąt. Posępnie patrzyliśmy w okno ― wspominał po latach więzień lubelskiego Zamku, ks. Michał Słowikowski ― w naszej celi brak było zapału i chęci do rozmowy. Wysunęliśmy na środek stół, nakryliśmy czymś białym, było sianko i opłatek. Każdy zamyślony, nagle komenda „Baczność”. Słychać ciężkie kroki… Zgrzyt klucza w celi 35… Ktoś wchodzi… Jesteśmy mocno podnieceni… Wypuszczają dalszych na wolność ― powiedział ktoś. Inni westchnęli, może dla niektórych gwiazdka zajaśnieje… Zaczęliśmy całować się i zalewać łzami opłatek.

O godzinie 17.00 wywołanych z cel dziesięciu więźniów wyprowadzono bez rzeczy osobistych i cieplejszego odzienia do ciężarowego auta. Podróż w eskorcie nie trwała długo. Do kirkutu było za-ledwie kilkaset metrów. Podprowadzono ich do wcześniej wykopanych dołów. Egzekucję oświetlały reflektory ciężarowego samochodu. Echa wystrzałów dotarły nie tylko do Zamku, ale i gmachów starego miasta. Nazajutrz rano polscy strażnicy nie ukrywali prawdy. Wśród przetrzymywanych zakładników powiało grozą. Prawie już nikt nie miał nadziei na ocalenie...

Ksiądz Michał Słowikowski

Na placu apelowym hitlerowcy ustawili choinkę oświetloną elektrycznymi lampkami. Pod drzewkiem zostały złożone ciała więźniów zmarłych w czasie pracy oraz zamarzniętych na apelu. Lagerführer Karl Fritzsch określił leżące pod choinka zwłoki mianem "prezentu" dla żyjących i zabronił śpiewania polskich kolęd.

Karol Świętorzecki – Wigilia w Auschwitz - 24 grudnia 1940 roku

II

Wieś została napadnięta od północy i od zachodu. Na placu budowy nowego kościoła Ukraińcy podzielili się na mniejsze grupy, które rozbiegły się po wsi głównie w kierunku południowym. Po pierwszych seriach karabinowych rozdzwoniła się sygnaturka na plebanii. Ukraińcy natychmiast rozpoczęli tam wyłamywanie drzwi. Równocześnie wyrąbywali drzwi wejściowe do domu Białowąsów „Głąbów” mieszkających naprzeciw plebanii. Prawie w tym samym czasie zaatakowano inne pobliskie obejścia, w tym jako jeden z pierwszych – mój rodzinny dom.

Donośny dźwięk sygnaturki z plebanii uratował życie wielu Ihrowiczanom. Ci, którzy natychmiast rzucili się od stołów wigilijnych do ucieczki – w większości przeżyli. Jednak księdzu i jego rodzinie nie mógł już nikt pomóc. Ukraińcy przystąpili do rozbijania drzwi wejściowych i okien. Zdobywanie zabezpieczonej w masywne drzwi i okiennice plebanii trwało ok. 15 minut. Po wyrąbaniu drzwi ks. Stanisław Szczepankiewicz, jego matka Anna, siostra Maria i brat Bronisław zostali bestialsko zamordowani siekierami.[...]

Szykowaliśmy się do wieczerzy wigilijnej, gdy prawie równocześnie z serią karabinową i dźwiękiem sygnaturki usłyszeliśmy ujadanie psów i podejrzane hałasy w pobliżu naszego domu. Na te odgłosy matce wypadły z rąk talerze, na których niosła opłatki z miodem. Krzyknęła:

- Dzieci uciekajmy bo mordują!

Ten krzyk i brzęk rozbijanych talerzy słyszę do dziś.

Siostra rzuciła się do okna i uchylając okiennicę zawołała:

- Idą do nas.

Wszyscy wypadli do sieni, by uciekać na strych. Wiedziałem czym to grozi i siłą ściągnąłem matkę i brata Kazika z drabiny.

- Chodźcie za mną! – rozkazałem.

Chciałem uciekać przez pokój na wschód, ale okazało się, że drzwi do pokoju były zamknięte. Matka wcześniej odruchowo zamknęła je na klucz, który schowała w kieszeni, o czym w panice zapomniała. A na stole w zamkniętym pokoju leżała moja broń ...

O naszym życiu decydowały sekundy. Mordercy szli od południa więc szybko otworzyłem okno w kuchni wychodzące na północ. Wypychałem wszystkich kolejno. Zdążyliśmy. Wyskoczyłem jako ostatni i jeszcze przymknąłem za sobą okno.

Z naszego podwórka uciekliśmy przez dziurę w płocie do obejścia sąsiada Ukraińca. Bez jego wiedzy skryliśmy się na strychu obory. Gdy wszyscy znaleźli się już na górze, wciągałem za sobą drabinę. [...]

W tej samej chwili wszystko się wyjaśniło. Łomem i siekierami napastnicy zaczęli rozbijać drzwi domu. Wdarli się do środka i szukali przede wszystkim domowników. Uratowało nas zamknięte okno, bo szukali tylko wewnątrz budynku. Słyszeliśmy ich głosy:

- Zdieś ich niet i zdieś ich niet.

Słyszalność tego wieczoru była doskonała. Słowa, odgłosy, strzały niosły się daleko z powodu zmrożonej pokrywy śnieżnej i kilkustopniowego mrozu. Słyszeliśmy jak bandyci szukając nas na strychu w sianie zaczepiali o blachę dachu, jak do siebie mówili.

W tym czasie z plebani dochodziły do nas wyraźne odgłosy rozbijanych drzwi i okien. Walenie siekierami przeplatało się z trzaskiem wyłamywanego drewna. Po jakimś czasie usłyszeliśmy straszliwy lament kobiet od Białowąsów „Głąbów”. Była tam babcia, matka, trzy córki i mieszkająca z nimi zaprzyjaźniona nauczycielka z Cebrowa. W czasie napadu uciekły na strych zamykając za sobą właz. Teraz paliły się żywcem, gdyż Ukraińcy podpalili ich dom. Tego wołania Boga i ludzi o pomoc opisać nie potrafię. To był jakiś koszmar. Chwilami dłońmi zatykałem uszy. Do końca życia nie zapomnę ich przerażonych, wręcz oszalałych z bólu krzyków. Kobiety te doznały piekła na ziemi.

Mieczysław Albert Krąpiec O.P.- Krwawa Podolska Wigilia w Ihrowicy w 1944 roku.

III

W nocy z 23/24 grudnia po ostrym pukaniu, ojciec otworzył drzwi naszego domu. Weszło dwóch uzbrojonych żołnierzy i UB-owiec w mundurze wojskowym. Doskoczyli do mnie, krzycząc, że jestem "bandziorem". Kazali się ubierać. Pożegnałem się z rodzicami i wyprowadzono mnie na drogę. Wtedy dopiero zobaczyłem, że dom otaczało kilkunastu żołnieży.

Do "Riwiery" byłem prowadzony pod lufą rewolweru UB-owca, za którym podążali żołnierze. Gdy mnie doprowadzono zauważyłem pilnowanego przez wartownika Szymka Stasika. Po pewnym czasie wzięli go na przesłuchanie. Po nim miałem iść ja. Przed wejściem zapytałem go czy biją. Odpowiedział mi tylko: "co sie bois, kiedyś po misjak!".

Na wstępie pouczono mnie, że mam trzymać ręce na kolanach i siedzieć spokojnie. Po spisaniu personaliów UB-owiec rozpoczął od pytania kto przylepił ulotkę i po co. Po kilku pytaniach ponownie wrócił do sprawy, ale już sugerując, że zrobiłem to ja. Zaprzeczyłem. Począł się odgrażać. Zza pieca wyciągnął "brocoka" czyli obłupionego z kory kija, kazał zrzucić kożuch i kłaść się na podłogę. Zawiązał mi głowę w kożuch i wsadził ją między swoje nogi. Zaczął mnie okładać kijem od kolan w górę. Nie pamiętam dokładnie, ale było około 15 uderzeń. Kiedy mnie uwolnił ponownie groził, że dostanę jeszcze lepiej, jak nie przyznam się do zarzutu. Jeden z żołnierzy śmiał się. "Masz ty twardą dupę" - powiedział. Leżałem potem na brzuchu, na gołej podłodze i nie mogłem zasnąć do rana. Tak rozpoczęła się moja Wigilia.

Franciszek Chowaniec Suchowion – Bukowina Tatrzańska 1946

IV

Po pochmurnym poranku rozbłysnęło cudnie

nad więzienną warownią jasno popołudnie.

Zimne, grudniowe słońce, rozgarnąwszy chmury

złoci zamczyste bramy, niedostępne mury,

szare plamy dziedzińców. I krwią strop pstrokaty

zbrojny wieżyczkami, uzbrojony w kraty –

posępnych tłum budynków mokotowskiej kaźni.

Dziś wigilia... Wigilia! Cała mocą jaźni

wybiegam poza kraty, mury, poza straże

w świat wspomnień. Wkoło siebie widzę drogie twarze,

choinkę w cackach, słyszę kolędowe pienia...

„Masz tytoń?” – pyta sąsiad, i płoszy wspomnienia.

Pierzchają spod powieki obrazy kochane,

jestem w celi, przy kracie... Oparty o ścianę

chłonę obraz nieszczęścia, ryję go w pamięci. –

Pośrodku tłum skłębiony w kieracie się kręci,

huczy stugębny pogwar rozmów i stunogi

łoskot drewnianych trepów o deski podłogi.

Cisza! Przerwać kolędę! tam w oknie Dziesiątki

światło – śledczy odprawia wigilijne świątki.

Narożna cela, blisko. – Widzicie? – otwiera

okno. Gwiżdże wesoło melodię szlagiera.

Przejmujący szczęk klucza w barierę. Ktoś z dołu

na badanie. Gwizd ustał. Słychać szurgot stołu

i krzesła. Rozmawiają. Podniesione głosy.

To – kobieta „Aaa” – krzyczy. Ciągnie ją za włosy!

Rynsztok z ust oficera. Znów głośna rozmowa.

Znów krzyk. Razy uderzeń! Męskie kroki. Słowa:

„Oddziałowy” – i – „karcer”. Pchnięte okno trzasło.

Szczęk klucza o barierę. Cisza. Światło zgasło.

I w tamtym oknie widno. Czy też przesłuchanie?

Nie. Głos jeden. Mężczyzna. Półgłośne wołanie,

nieprzytomne spazmem: „Mamo, mamo!”.

To – ze stójki. Na mrozie, nago, w wilię samą...

Którą noc stoisz, bracie? – Pod oknem na śniegu

skrzyp kroków. Przeszło kilku w mundurach. Ten z brzegu

– naczelnik. Reszta – obcy. Pewno mróz na dworze,

bo kryją twarz w kołnierze. „Śpieszą chyłkiem. Boże!!

Znamy ten orszak. To – mordercy! Dzisiaj z celi

wzięci Zygmunt i Lucjan. Obaj KS mieli sto dni już minęło... Bracia! Między nami –

Śmierć! Wpijam chciwie oczy w półmrok za oknami.

zza chmur błysnęła pierwsza gwiazda. Teraz w domu

biorą w rękę opłatek... Ścieram po kryjomu

niemęską łzę z policzka. Huknął strzał! Tam, w tyle,

przy szpitalu, „Trzynastka”, gdzie zawsze. Za chwilę

strzał drugi! Głucha cisza mózg do bólu wierci.

Nad więzieniem ku miastu przemknął Anioł Śmierci,

Rodzinom wigilijny niesie upominek

– od Moskwy.

Szepczę prędko „Wieczny odpoczynek”.

Tadeusz Maciński - Mokotów 1947 – Wigilia w celi śmierci.

V

Na Boże Narodzenie dziewczęta dostały chleb - jak nasz foremkowy. Wyjęły ze środka miąższ i zrobiła się śliczna szopka. Śnieg z waty, główki postaci także z chleba. Oczywiście mowy nie było o świecach. Wobec tego z chleba zrobiły flakon, a do środka nalały masła, które się doskonale paliło.

Wieczorem przychodzi Sowietka, lekarka. Dziewczęta rozsunęły się i ona zobaczyła tę szopkę. Nabrała powietrza z zachwytu, ale szybko się opanowała. Skąd macie watę? - zapytała - Podano z domu. Więcej do tego nie wróciłyśmy.

Były wśród nas Polki, Rusinki (dziś się mówi Ukrainki), Rosjanki i do wszystkich przecież Pan Bóg przyszedł. Ponieważ nigdy nie wiedziałaś, czy ta, która chce się z tobą modlić, nie chce cię podchwycić na jakimś nieuważnym słowie (mówiło się "sek-sot" czyli sekretnyj sotrudnik, tzn. tajniak), bardzo trudno modliło się w celi. Taka była ta pierwsza wigilia. Kolejną spędziłam już na Północy.

Tam nie obchodziło się świąt. Kiedy w wilię wróciłam do bazy, szybciutko wzięłam toporek i pobiegłam w głąb lasu dostać choinkę. W lesie było dużo ludzi, bo wszyscy chcieli zdobyć jakieś drzewko. Katolicy, greko-katolicy i prawosławni - choć normalnie święta mają 13 dni później - a nawet protestanci, bo przecież też obchodzą Boże Narodzenie.

Kiedy pierwszy raz uderzyłam toporkiem w młodego świerka, opadły z niego wszystkie igły. Było minus 30 stopni i igły zamarzły. Wyjaśniono mi dopiero, że nie wolno rąbać, ale piłować. Wzięłam dwa drzewka: jodełkę i świerczka. Jedno piękniejsze od drugiego.

Okazało się, że każdy coś śpiewa na Boże Narodzenie, ale jedną kolędę znali wszyscy. Cicha noc, święta noc. Niektórzy kojarzą tę kolędę z hitlerowskimi Niemcami. Niesłusznie. Przecież kolęda nie może dzielić, może tylko łączyć, a my byliśmy razem zesłani.

Zofia Stanek - "Listy z Syberii (lata 1951-1957)"

VI

Na mocy dyrektywy nr 001 z 30 maja 1951 r., wydanej przez szefa Głównego Zarządu Politycznego WP gen. Naszkowskiego w sprawie "polepszenia metod walki z naciskiem klerykalizmu w wojsku, w sprawie pracy nad krzewieniem naukowego światopoglądu wśród żołnierzy oraz postępowania w stosunku do wierzących żołnierzy.” – zdjęto krzyże z sal żołnierskich, nie wydawano żołnierzom przepustek w niedziele i święta, zakazano urządzania wigilii, śpiewania kolęd, stawiania choinek w czasie świąt Bożego Narodzenia.

VII

Grudzień 1970 roku był pełen napięć i nerwowej atmosfery. Od 14 do 22 grudnia, w całej Polsce mamy apogeum wieców, strajków i demonstracji. W Polsce trwa bunt robotniczy. Główne centrum strajków to Szczecin, Gdynia i Gdańsk. Wszelkie wyjazdy i przepustki już dawno zostały wstrzymane. Około 20 grudnia, w WAT pojawiła się kolumna ciężarówek wojskowych przygotowana do przewozu wojska. Docierają do nas informacje, że mamy zadanie ochraniać obiekty ośrodka Telewizji Polskiej w Warszawie. Opiekun naszej grupy szkoleniowej, kpt. Ryszard Kurnatowski, przeprowadza z niektórymi z nas dziwne testy i zadawał dziwne pytania. Zadawał szereg pytań sytuacyjnych takich jak: „Co byście zrobili, gdy ochraniacie most i zbliżają się robotnicy”. Najwyraźniej sondował nasze nastroje. Po pierwszych przesłuchaniach, pytania były coraz mniej drastyczne. Wyczuwał wyraźną niechęć z naszej strony do tej formy sondażu nastrojów podchorążych. Ostatecznie wycofał się z dalszego prowadzenia tego typu rozmów z nami.

Czekamy z godziny na godzinę na kolejne wydarzenia. Wreszcie przełom, 20 grudnia Władysław Gomułka zostaje odsunięty od władzy. Pierwszym sekretarzem KC PZPR zostaje Edward Gierek. W WAT nastąpiła odwilż w napiętej atmosferze i wypuszczono nas do domu. Zdążyliśmy na Wigilię 1970 roku.

płk rez. mgr inż. Zbigniew Przęzak

VIII

W wigilię świąt Bożego Narodzenia wygłodzeni górnicy Kopalni „PIAST” przeszli kopalnianymi chodnikami do sąsiedniej kopalni Ziemowit (są połączone 10-kilometrowym korytarzem). Tam jednak już nikogo nie było. Piast był bowiem tego dnia jedynym strajkującym zakładem pracy w Polsce. Kilka godzin później na dół zjechał biskup Janusz Zimniak z trzema księżmi. Nie namawiał górników do przerwania strajku, przypomniał tylko, że czekają na nich rodziny, i udzielił im rozgrzeszenia. Na Wigilię górnicy dostali po kawałku

chleba i jabłka. Strajk przerwano 28 grudnia ze względu na zagrożenie zdrowia górników. Przywódcy strajku zostali aresztowani, a potem wyemigrowali z kraju.

IX

Upychają nas do cel. Znalazłem się wraz z dwoma kolegami z Fadromy (Stagraczyński i Mikuła) i Markiem z młyna Różanka, w małej czteroosobowej celi. Cela nr 7 na parterze. Usiadłem na pryczy i zaczęło się rozmyślanie. Co to dalej będzie ...

Po chwili jednak zwróciłem się do współtowarzyszy niedoli. „Panowie, toż to przecież wigilia, (była godzina około 20:00) - więc czas na wieczerzę”. Ale jak zrobić wieczerzę w takich warunkach, nic nie mając ? Jeden z nas postawił pustą aluminiową miskę na stole. Sięgnąłem do kieszeni i znalazłem tam dwa małe okruszki od opłatka, który przyniosła mi żona, i który zostawiłem kolegom wychodząc z celi na Kleczkowskiej, a okruszki w kieszeni zostały. Inny kolega znalazł w kieszeni kawałek chleba. Położyliśmy więc te okruszki opłatka i ten chleb na misce. Więcej niestety nic nie było. "Czas zaczynać wieczerzę" - rzekłem. Pomodliliśmy się, podzielili opłatkiem składając sobie życzenia, wyściskaliśmy się, podzieliliśmy się tym małym kawałkiem chleba. "Po wigilii czas na kolędy" - powiedział któryś z nas. I zaczęliśmy śpiewać. Po chwili okazało się, że nie tylko my śpiewamy kolędy, ale także inni koledzy w celach, też zaczęli śpiewać. Śpiewaliśmy głośno aż do północy, a dookoła więzienia zebrał się tłum ludzi, który idąc na pasterkę zatrzymał się, żeby posłuchać kto tak pięknie w więzieniu śpiewa. Tego bowiem jeszcze nie słyszeli. Piękna to była wigilia w więzieniu w Grodkowie roku Pańskiego 1981.

Jerzy Malinowski – Wigilia w Grodkowie.

X

W pierwszą Wigilię stanu wojennego przyszli do nas z parafii św. Stanisława Kostki, że wszędzie szukają księdza Jerzego. Co się okazało: Jurek wziął opłatki i jeździł po Warszawie, dzielić się z żołnierzami, którzy klękali na śniegu, spowiadali się, płakali, całowali po rękach, że ich nie potępia, tylko przychodzi z dobrym słowem...

Anna Szaniawska

Mówię - słuchaj teraz w październiku może byś pojechał do Kosarzysk, odpowiedział - Październik mam strasznie zajęty, ale w grudniu na święta, to bym bardzo chciał przyjechać. Na Wigilię on zawsze musiał być sam, nigdy nie przyjął żadnego zaproszenia, powiedział, że Wigilię spędza tylko sam. Miał ukochaną siostrę Jadzię, która zmarła; od tej pory we Wigilię nie chciał być z nikim, nie wiem dlaczego, czy ona zmarła właśnie w tym dniu?

Danuta Szaflarska - wspomnienia o księdzu Jerzym -miesięcznik „Znad Popradu”

– Pogodziłam się z tym cierpieniem... Widocznie tak Bóg chciał. Jako młoda dziewczyna przed zamążpójściem miałam sen, który zrozumiałam dopiero po męczeńskiej śmierci Księdza Jerzego. Widziałam w nim dwie lilie. Pierwszą z nich była moja córeczka Jadwiga, która zmarła w wigilię Bożego Narodzenia mając rok i 10 miesięcy. Druga z lilii to męczeńska ofiara życia syna-Kapłana. Widziałam w trumnie Jego umęczone ciało... –

Marianna Popiełuszko – Tygodnik Niedziela Podlaska

XI

Wielka tajemnica Bożego samouniżenia, dzieło odkupienia rozpoczynające się w słabości — ta prawda nie jest łatwa. Zbawiciel narodził się w nocy — w ciemności, w ciszy i ubóstwie betlejemskiej groty. „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło” — ogłasza prorok Izajasz (9, 1). To miejsce zaznało „jarzma” i „pręta ciemięzcy”. Ileż razy krzyk niewinnych rozlegał się na tych ulicach? Nawet wielka świątynia zbudowana na miejscu narodzin Zbawiciela wznosi się niczym forteca nękana przez dziejowe burze. Żłóbek Jezusa leży zawsze w cieniu krzyża. Milczenie i mrok betlejemskich narodzin zlewają się w jedno z mrokiem i cierpieniem śmierci na Kalwarii. Żłóbek i krzyż należą do tej samej tajemnicy odkupieńczej miłości; ciało, które Maryja złożyła w żłobie, jest tym samym ciałem, które zostało złożone w ofierze na krzyżu.

Jan Paweł II - Msza św. na Manger Square — Betlejem 2000.

.......................................................

Wszystkim, którzy odwiedzają mój blog – znanym i nieznanym Przyjaciołom – życzę radości z Tajemnicy Bożego Narodzenia, pokoju w sercu, ducha nadziei i światła wiary.

Obyśmy już nigdy nie musieli przeżywać naszych tragicznych „Polskich Wigilii” i mogli ten czas spędzać w rodzinnym gronie, wśród bliskich, przyjaznych osób. Życzę nam wszystkim, by słowa Wyspiańskiego z Wyzwolenia „stały się ciałem” - Byś zwiódł z wędrówki długiej mój naród do Wszechmocy! Byś dał, co mają inni, gdy przyjdziesz jako Dziecię tej nocy Bożego narodzenia.....Daj nam poczucie siły i Polskę daj nam żywą, by słowa się spełniły nad ziemią tą szczęśliwą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz