Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

czwartek, 14 lipca 2011

STRATEGIA WYBORCZA CZY IMPERATYW MORALNY?

Od wielu tygodni jesteśmy świadkami rozgrywania groźnej, propagandowej kombinacji. Jej scenariusz przypomina intrygę, która przed rokiem przyczyniła się do klęski Jarosława Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich. Polega na użyciu tego samego prymitywnego mechanizmu, przy pomocy którego narzucono prezesowi PiS milczenie w sprawie tragedii smoleńskiej i sprowadzono treść  kampanii do spraw drugorzędnych, pozwalając jednocześnie Komorowskiemu na uniknięcie konfrontacji z trudnymi pytaniami.
Przez cały okres kampanii prezydenckiej słyszeliśmy zgodny chór mędrków oceniających Jarosława Kaczyńskiego i jego partię. Dywagacje o „błędnej, twardej retoryce”, „powrocie do wojny politycznej”,„zgubnych emocjach”, „pobudzaniu pierwotnych instynktów polskich” itp. zbiór słów-paralizatorów skutecznie zablokował temat tragedii smoleńskiej oraz pozbawił społeczeństwo szansy na poznanie prawdy o kandydacie Platformy.
Późniejsze zachowania grupki politycznych renegatów-rozłamowców, wśród których brylowali członkowie komitetu wyborczego, potwierdziły jedynie, że mieliśmy do czynienia z działaniem celowym, a narzucona kandydatowi PiS błędna strategia była podstawową przyczyną porażki.

Opozycja „za rogiem publicznej toalety”


Każde z fałszywych określeń, jakie uknuto wobec intencji Jarosława Kaczyńskiego, służyło sparaliżowaniu środowisk domagających się wyjaśnienia przyczyn tragedii i wyciszeniu głosów opozycji. Bez najmniejszych trudności wmówiono Polakom, jakoby prawda o śmierci naszych rodaków miała być groźna dla spokoju społecznego, nieść zagrożenie dla debaty publicznej, wywoływać zło i konflikty. Uprawnioną i konieczną w każdej demokracji krytykę rządzących sprowadzono do „złych emocji” i „gry tragedią”. To, co w każdym państwie należy do zakresu niezbywalnych praw obywateli nazwano „politycznym awanturnictwem” i okrzyknięto „zagrożeniem dla spokoju społecznego”, nawiązując tym samym do putinowskiej maksymy: „Opozycję należy bić pałką po łbie, a swoje poglądy może wyrażać za rogiem publicznej toalety
Zaatakowane tym jazgotem społeczeństwo miało nabrać przekonania, że samo mówienie o tragedii smoleńskiej jest przejawem politycznego awanturnictwa, a domaganie się od grupy rządzącej wyjaśnienia przyczyn katastrofy urasta do miana działalności sprzecznej z polskim interesem, godzi w sojusze i idee pojednania. Szczególnie groźnie brzmiały wówczas słowa rozlicznych „przyjaciół” Jarosława Kaczyńskiego, nie szczędzących mu dobrych rad i krytyki za „zbędną eskalację konfliktów”. Z upodobaniem spekulowano o rzekomych konfliktach w PiS-ie i zmianie na stanowisku prezesa, przeciwstawiano Kaczyńskiemu Ziobrę, straszono  Macierewiczem i wieszczono „kryzys przywództwa”. Ci sami pseudo - moraliści, którzy z zapałem tropili wypowiedzi prezesa PiS, nie mieli cienia odwagi, by ocenić słowa polityków Platformy, napiętnować aferzystów lub dostrzec prawdę o postaci Komorowskiego. Ośmieleni dyspozycją rządzących, ukryci w stadzie gęgaczy rezonowali identyczne brednie według kanonu słów – paralizatorów.

Narzucona narracja


Wielu z polityków PiS-u przyjęło wówczas narzuconą przez media narrację, poddało się dyktatowi prostackiej retoryki, tłumaczyło z własnych słów, kajało za domniemane winy. Inni starali się nie przekraczać ram zakreślonych przez sztab rozłamowców i za główne problemy Polski uznali sprawy finansów publicznych, służby zdrowia czy reformy administracji. Ten żenujący spektakl musiał skończyć się przegraną Kaczyńskiego i zmarnowaniem szansy na przełamanie monopolu grupy rządzącej.
Zaledwie kilka dni po wyborach, kandydat PiS-u stwierdził: „Zajmowanie się sprawą katastrofy smoleńskiej jest moim moralnym obowiązkiem wobec osób, które zginęły 10 kwietnia pod Smoleńskiem. To nie jest żadna nowa strategia, to jest imperatyw moralny”.
Te słowa zdawały się świadczyć,  że dostrzeżono największy błąd kampanii  i odtąd tragedia smoleńska stanie się centralnym punktem odniesienia w kwestiach  moralnych i politycznych.
 Znakiem uwolnienia od zgubnych ograniczeń był wrześniowy list Jarosława Kaczyńskiego w sprawach polityki zagranicznej, w którym polityk PiS-u zaprezentował tezy godne męża stanu i przypomniał fundamentalną zasadę: "by polityka była skuteczna musi być najpierw moralnie słuszna". Kolejny dobry (choć spóźniony krok) polegał na oczyszczeniu PiS-u z frustratów - politologów i jednodniowych gwiazdek medialnych, których zasługi polegały głównie na atakowaniu własnego środowiska. 
Mogło się wydawać, że dotkliwe doświadczenia z okresu kampanii prezydenckiej zostaną poddane dogłębnej analizie, a partia opozycyjna uczyni wszystko, by uniknąć podobnych błędów w trakcie wyborów parlamentarnych. Zadanie to tym łatwiejsze, że prymitywna propaganda grupy rządzącej doznaje codziennych klęsk w starciu z prawdą o śledztwie smoleńskim, w związku z sytuacją gospodarczą kraju, stanem przygotowań do turnieju Euro czy represjami wobec środowisk opozycyjnych. Każdy z tych tematów pozwala na przejęcie inicjatywy medialnej i narzucenie własnej narracji.
Falstartem okazał się sposób prezentacji wyjątkowo ważnego „Raportu o stanie Rzeczpospolitej”, który poprzez zwekslowanie treści dokumentu na marginalną kwestię „śląskości” przykryto kabotyńską histerią i wykorzystano do dorobienia PiS-owi „nacjonalistycznej” gęby. Błędnym posunięciem była również dobrowolna rezygnacja Kaczyńskiego z immunitetu. W najgorętszym okresie przedwyborczym, prezes PiS przyjął rolę podsądnego w procesie wytoczonym przez zapiekłego wroga i zdał się na wolę „aparatu sprawiedliwości”. Niedawny spektakl ze skierowaniem na badania psychiatryczne pokazał jakim celom służą organy sądowe III RP.

Polska jako rosyjski koń trojański


Zapewne już wówczas grupa rządząca musiała uznać, że możliwe jest powtórzenie scenariusza z wyborów prezydenckich i zastosowanie niemal identycznych działań propagandowych. To dlatego szef partii budującej na nienawiści zwrócił się do PiS-u z apelem "oszczędźmy Polsce agresji i słów niemądrych", a do tłumieniu głosów opozycji wykorzystał szantaż tzw. prezydencji i zaklęcia na „istotę polskiego interesu narodowego”. Dodatkowy element obecnej kombinacji przewiduje również uaktywnienie środowisk inspirowanych przez służby, kanapowych partyjek oraz grup lepperowskich populistów.  Przystąpiły one do wytyczania „trzeciej drogi” i tworzenia politycznych „alternatyw”, działając na rzecz odebrania PiS-owi kilku procent wyborców.
Za działania standardowe można uznać generowanie konfliktów w łonie PiS-u, próby dezintegracji oraz medialne rozgrywanie rzekomych sporów i personalnych waśni. Ten model działań poznaliśmy, gdy próbowano zdyskredytować wystąpienie posłów opozycji na forum PE. Brednie o „samowoli” Ziobry i „wojnie” z prezesem partii miały przykryć skuteczną akcję europosłów i zmniejszyć dotkliwość ciosu.
Podobny mechanizm zastosowano wobec prezentacji smoleńskiej Białej Księgi, w której opozycja wypunktowała dziewiętnaście mocnych zarzutów pod adresem władzy. Zgodnie z zasadą, iż słowa płynące z Kremla są dla nadwiślańskich hołdowników najwyższym źródłem inspiracji i tym razem czekano na reakcję rosyjskich decydentów. Komentatorzy rządowych mediów oraz ludzie z PO-PSL wyrazili swoje opinie dopiero wówczas, gdy Władimir Mamontow redaktor „Izwiestii”, organu Gazpromu”, określił wystąpienie posłów PiS-u jako "taniec na grobach" i uznał, że jest to „najczystszej wody brudna polityka”. Ponieważ rosyjskie „czynniki oficjalne” odmówiły komentowania dowodów zawartych w Białej Księdze, identycznie postąpili polscy przyjaciele, uchylając się od rzeczowych komentarzy, a poprzestając jedynie na knajackich złośliwościach i twierdzeniach o „fobiach i frustracjach Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza”. 
Również w tym przypadku zastosowano doniesienia medialne o budowaniu przez Macierewicza „frakcji radykalnej” oraz „wymknięciu sytuacji spod kontroli” sugerując, że Kaczyński staje się niewolnikiem „spiskowych teorii” i ulega podszeptom likwidatora WSI.
Kłopotliwe dla rządzących jest przypominanie o wasalizacji polskiej polityki zagranicznej i uzależnianiu jej od dyktatu Rosji. Ten cel łatwo osiągnąć wskazując na podporządkowanie interesom rosyjskim niemal wszystkich priorytetów polskiej prezydencji. Tak istotną okoliczność trzeba nagłośnić, by uświadomić Polakom, że rząd PO-PSL zabiega o cele wyznaczone przez kremlowskich strategów i spełnia na forum międzynarodowym rolę rosyjskiego konia trojańskiego.

Niebezpieczna ochrona wyborów


Rezonans rządowych mediów wskazuje również, że zagrożeniem dla władzy jest zapowiedź powołania  Korpusu Ochrony Wyborów i otwarte przypominanie o obawach  związanych z fałszowaniem wyniku wyborczego. Ten dobry pomysł, warto poszerzyć o ustanowienie obserwatorów zagranicznych i zainteresowanie organów UE przebiegiem polskich wyborów.
Już na przykładzie tych reakcji doskonale widać, które z działań PiS-u są rzeczywiście groźne dla grupy rządzącej i mogą pokrzyżować jej plany propagandowe. Obecna władza boi się wniosków zawartych w Białej Księdze, a za główne zagrożenie uznaje przypominanie o tragedii smoleńskiej oraz piętnowanie odpowiedzialności moralnej i politycznej. Wskaźnikiem realnych obaw są również publikacje żurnalistów zatroskanych losem opozycji, którzy wskazując na Ziobrę i Macierewicza zadają dramatyczne pytanie „kto najbardziej szkodzi PiS-owi”? Gdy do zatroskanych głosów dołącza minister Sikorski mówiąc o „sabotażu wewnątrz PiS”, można niezawodnie wytypować osoby groźne dla układu rządzącego i wytyczyć kierunki przyszłych działań.
Zaskakujące, że w sztabie PiS-u pojawiają się pomysły i zachowania korespondujące z oczekiwaniami władzy. Rozczarowanie powinna budzić postawa szefa sztabu wyborczego, który bez cienia refleksji podąża za narracją rządowych przekaźników i otwarcie dywaguje o „błędach Ziobry i Kurskiego”. Tego rodzaju samokrytyka jest działaniem wręcz samobójczym i utwierdza propagandystów PO w obranej strategii.
Niepokojąca wydaje się też zapowiedź skoncentrowania kampanii na sprawach „służby zdrowia, wzroście cen, rozwoju samorządności i wsparciu dla przedsiębiorców”. Nie umniejszając wagi tych spraw, trzeba dostrzec, że żadna z nich nie pozwala na ukazanie rzeczywistych problemów państwa ani destrukcyjnej roli obecnej władzy. W przekazie PiS-u zbyt mało miejsca poświęca się sprawom ukazującym autentyczne oblicze grupy rządzącej: aferze marszałkowej i stoczniowej, nielegalnemu finansowaniu PO z mafijnych pieniędzy, wyprzedaży strategicznej infrastruktury bezpieczeństwa, samowoli służb specjalnych czy uleganiu dyktatowi Rosji. Kompletnym nieporozumieniem jest także propozycja debaty Kaczyński-Tusk. Już przychylna reakcja PO winna wskazywać, że medialna konfrontacja tych polityków zostanie wykorzystana propagandowo i przedstawiona w formie alibi na uwierzytelnienie  fasadowej demokracji III RP.

 

Nie traktować ich jako partnerów


Warto przypomnieć mądrą deklarację prezesa PiS sprzed roku: „Nie będę współpracował z nikim, kto był nie w porządku wobec mojego brata i innych poległych. Bo zachowania wobec nich były haniebne, one politycznie i moralnie wykluczają współpracę. Absolutnie wykluczam mój udział we współpracy do czasu jakiejś daleko posuniętej ekspiacji z ich strony.”
Partnerska dyskusja z ludźmi oskarżanymi o współudział w zastawieniu pułapki smoleńskiej i wprowadzanie rządów totalitarnych, byłaby nie tylko aktem politycznej schizofrenii ale przede wszystkim służyła  legalizacji metod obecnej władzy.
By wyznaczyć skuteczną strategię kampanii wyborczej, nie trzeba obszernych analiz ani szczegółowych sondaży. Prymitywny mechanizm działań grupy rządzącej sprawia, że wystarczy działać wbrew „dobrym radom” medialnych mędrków oraz bacznie obserwować reakcje rosyjskich i rządowych przekaźników. Nie wolno bać się nazywania rzeczy po imieniu, bez światłocieni i zabójczych kompromisów. Pora też, by sztab PiS-u potrafił ocenić doświadczenia kampanii prezydenckiej, a niektórzy politycy zrozumieli, że nie da się dokonać zmiany życia publicznego III RP bez ostrego konfliktu z grupą rządzącą i przyjęcia sporów i wojen jako naturalnej powinności oppositio. Tchórzliwe podważanie tego porządku leży w interesie rządzących i prowadzi do absurdu, w którym miarą demokracji miałby być serwilizm i uległość, a wyrazem skuteczności - amoralny koniunkturalizm.


Artykuł opublikowany w nr 28/2011 Gazety Polskiej
(śródtytuły od redakcji)

2 komentarze:

  1. Amen!

    Pomimo , ze wynik wyborow prezydenckich wciaz uwazam za falszerstwo wyborcze - nie sposob nie zgodzic sie z krytyka strategii.

    Kajam sie za ignorancje w sprawie immunitetu Prezesa Kaczynskiego i kiepskiego przedstawienia tak waznego dokumentu jak raport o stanie panstwa - wydawaly sie w owym czasie grzechami mniejszej wagi, fakty ktore nastapily pozniej calkowicie potwierdzily Panska przenikliwosc.

    Czy mowimy o nieudolnosci ludzi odpowiedzialnych za te porazki czy habitualnej poprawnosci politycznej, ktora nakazuje traktowac przedstawicieli Targowicy2 jako partnerow w procesie politycznym, de facto, manipulowanym/kontrolowanym przez obce mocarstwo(a)?!

    G, Beck , po niedawnej podrozy do Polski, napisal w swoim "People still feel the strings of a soviet puppet".

    Obcy to widza, a my nie ?!

    Cieplo pozdrawiam,
    zoom

    OdpowiedzUsuń
  2. ...brakuje : swoim blogu

    OdpowiedzUsuń