Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

niedziela, 31 lipca 2011

AFERA MARSZAŁKOWA. PROTOKOŁY NIEZGODNOŚCI

Sprawa afery marszałkowej - „matki” wszystkich późniejszych afer za czasów rządów PO-PSL, zdaje się nie zaprzątać dziś uwagi publicznej. Zgodnie z zasadą przemilczania własnych draństw, rządowe media nie poświęcają uwagi procesowi, który niedawno rozpoczął się przed warszawskim Sądem Rejonowym na Bemowie. Proces ma zostać przemilczany, chociaż na liście świadków znajdują się m.in. Bronisław Komorowski, szef ABW Krzysztof Bondaryk, rzecznik rządu Paweł Graś, Antoni Macierewicz, a także znani dziennikarze oraz wysocy rangą byli oficerowie WSI.
Przypomnę, że chodzi o kombinację operacyjną z udziałem ludzi WSW/WSI, szefostwa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego, rozgrywaną w latach 2007-2008. Celem kombinacji było uzyskanie dostępu do tajnego aneksu z Raportu z Weryfikacji WSI, a gdy okazało się to niemożliwe – podjęcie działań zmierzających do oskarżenia członków Komisji Weryfikacyjnej WSI oraz dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Chodziło przy tym o zdezawuowanie treści zawartych w aneksie oraz uprzedzenie ewentualnych zarzutów dotyczących powiązań polityków Platformy ze środowiskiem byłych WSI. Priorytetem kombinacji pozostawała osłona politycznego „patrona” wojskowych służb - Bronisława Komorowskiego.
W toku kombinacji korzystano z silnego wsparcia medialnego, a sygnałem do rozpoczęcia akcji pod fałszywą nazwą „afera aneksowa” był artykuł Anny Marszałek opublikowany w „Dzienniku” w dn. 19 listopada 2007r. zatytułowany - „Aneks do raportu o WSI na sprzedaż” i opatrzony nagłówkiem – „Każdy może kupić tajne dokumenty”. Żadne z kłamstw rozpowszechnianych przez rządowe media nie znalazły potwierdzenia. Nigdy nie było żadnej „afery z aneksem”, nigdy nie wykazano, by nastąpił jakikolwiek przeciek treści z tego dokumentu. Wszelkie oskarżenia i rzekome dowody, o których miesiącami zapewniali nas żurnaliści i „specjaliści” od służb okazały się fałszywe, a intensywnie prowadzone czynności śledcze nie przyniosły rezultatów.  To z tego powodu trwa dziś tchórzliwe milczenie „wiodących mediów”.
Oskarżenie przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu o „płatną protekcję” oparto zatem na doniesieniu złożonym przez byłego pułkownika WSW/WSI Leszka Tobiasza z Oddziału 33. Zarządu III WSI. Tobiasz - absolwent moskiewskich kursów GRU, pracował w charakterze oficera operacyjnego ataszatu w Moskwie, a  w okresie rządów SLD - UP był odpowiedzialny za działania wobec hierarchów Kościoła katolickiego, a następnie - do chwili rozwiązana WSI - za inwigilację i pozyskiwanie dziennikarzy. W sprawie Tobiasza prokuratury wojskowe prowadziły od 2006 r. dwa śledztwa: z doniesienia podwładnych o fałszowanie dokumentów i z doniesienia Komisji Weryfikacyjnej WSI o złożenie nieprawdziwego oświadczenia weryfikacyjnego. W lipcu br. Leszek Tobiasz został prawomocnie skazany na pół roku więzienia w zawieszeniu za przekroczenie uprawnień. Sądy uznały za przestępstwo wezwanie przezeń do WSI pewnego oficera – po to, by uniemożliwić mu udział w ważnym głosowaniu.
Nie przeszkadzało to prokuraturze traktować Tobiasza jako w pełni wiarygodnego świadka oskarżenia i na podstawie jego donosu  przez wiele miesięcy podejmować działania wobec członków Komisji Weryfikacyjnej WSI.
Przed kilkoma dniami portal niezależna.pl opublikował kopie dokumentów dotyczących afery marszałkowej. Są to  m.in. zawiadomienie Krzysztofa Bondaryka do prokuratury, protokół jego przesłuchania oraz postanowienie o przeszukaniu domu Piotra Bączka.
Treść tych dokumentów winna wywołać polityczne „trzęsienie ziemi” w każdym praworządnym państwie. Lektura protokołu przesłuchania szefa ABW oraz złożonego przezeń zawiadomienia, pozwala na postawienie tezy, że mamy do czynienia z rażącą niezgodnością między zeznaniami Komorowskiego, a oświadczeniem Bondaryka.
Przypomnę, że 30 października 2008 roku Wojciech Sumliński złożył w warszawskiej prokuraturze doniesienie, w którym wskazał, że stał się ofiarą fałszywego pomówienia i podkreślił, iż prowokację przeprowadzili wspólnie i w porozumieniu marszałek Sejmu Bronisław Komorowski i szef ABW Krzysztof Bondaryk. Doniesienie dotyczyło możliwości zorganizowanych działań, które miały na celu skompromitowanie Komisji Weryfikacyjnej WSI, a sam Sumliński jako dziennikarz, który sprawę WSI badał, niejako "przy okazji" stał się jednym z celów prowokacji. Miesiąc wcześniej, ówczesny szef klubu PiS Przemysław Gosiewski, zwrócił się do prokuratury z wnioskiem o zbadanie, czy Bronisław Komorowski miał obowiązek zawiadomić prokuraturę, po tym jak oficer WSW/WSI Aleksander L. złożył mu propozycję korupcyjną, a Leszek Tobiasz poinformował go o rzekomej korupcji. Klub PiS złożył zawiadomienie po ujawnieniu przez media na początku września 2008 roku treści zeznań Komorowskiego złożonych przed prokuraturą.
W przypadku obu zawiadomień, prokuratura nie dopatrzyła się ze strony marszałka Sejmu żadnego naruszenia prawa i odmówiła wszczęcia śledztwa.
Warto zatem zwrócić uwagę, że w zeznaniach Komorowskiego oraz w ujawnionych obecnie zeznaniach Bondaryka, występują oczywiste, rażące niezgodności.
Ówczesny marszałek Sejmu zeznał bowiem, że jego pierwsze spotkanie z Tobiaszem miało miejsce 21 listopada 2007r.. Co więcej podkreślił: „tej daty jestem pewien, w kalendarzu niestety nie zapisano dnia spotkania z Lichockim, ale mogło to być około dzień lub dwa przed rozmową z Tobiaszem.” Dalej Komorowski oświadczył: „Tobiasz chciał mi okazać zdobyte dowody w postaci nagrań i na kolejne spotkanie, 3 grudnia 2007 r. – przyniósł je. Widziałem kamerę, dyktafon, kasetę video i kasety do dyktafonu.”
O ile pamiętam – oświadczył Komorowski prokuratorowi -  następnego dnia przekazałem powyższą informację Ministrowi Koordynatorowi Pawłowi Grasiowi oraz szefowi SKW płk. Reszce. Minister Graś następnie powiedział mi , że jest to sprawa, którą powinno zająć się ABW z uwagi nie tylko na korupcję, ale również na zagrożenie państwa. Po kilku dniach przeprowadziłem rozmowę z szefem ABW panem Bondarykiem. Po pewnym czasie, myślę że po około dwóch tygodniach, Tobiasz stawił się w umówionym miejscu i czasie do dyspozycji ABW, która zajęła się tą sprawą.”
Całkowicie inny przebieg zdarzeń wynika z ujawnionego przez niezależna.pl protokołu przesłuchania Krzysztofa Bondaryka. Szef ABW zeznał, że „około tygodnia po powierzeniu mi przez Premiera funkcji p.o obowiązki szefa ABW w dniu 16 listopada 2008 w godzinach popołudniowych  minister Graś poinformował mnie telefonicznie o potrzebie spotkania” na terenie Sejmu i zawiadomił, „w skrócie, że istnieje potrzeba-prośba ze strony Marszałka Komorowskiego, abym się udał do jego biura poselskiego, ponieważ jest u niego w tym memencie ktoś, kto ma informacje ważne dla bezpieczeństwa kraju”. Z treści dalszych zeznań Bondaryka wynika, że spotkanie z Tobiaszem odbyło się w Sejmie tego samego dnia, a Tobiasz miał mieć przy sobie dowody na rzekomą korupcję w Komisji Weryfikacyjnej WSI. W tym samym też dniu, Bondaryk swoim samochodem przewiózł Tobiasza do siedziby ABW na Rakowiecką, zaprowadził do pokoju, po czym wezwał „funkcjonariusza pionu śledczego panią Fetke”. Tobiasz został przesłuchany i przyjęto od niego zawiadomienie o przestępstwie.
Z zeznań Bondaryka wynika zatem, że Komorowski wezwał szefa ABW 23 listopada 2007 roku, a nie, jak twierdził marszałek Sejmu dopiero w grudniu.  Bondaryk przewiózł Tobiasza swoim samochodem do siedziby ABW, a nie Tobiasz „stawił się w umówionym miejscu i czasie do dyspozycji ABW”.  Tobiasz miał przy sobie „dowody” rzekomej korupcji już w dniu spotkania z Bondarykiem, a nie 3 grudnia, jak twierdzi Komorowski.
Najciekawsze jednak, że w zawiadomieniu złożonym do prokuratury w dniu 27 listopada 2007 roku Bondaryk przedstawia jeszcze inny scenariusz i w ogóle przemilcza rolę Komorowskiego.  Szef ABW zawiadamia bowiem Prokuraturę Okręgową w Warszawie, że „w dniu 23 listopada do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zgłosił się ob. RP Leszek Tobiasz”. Nie ma słowa o roli Komorowskiego, o osobistej eskorcie Bondaryka ani o zdarzeniach, które doprowadziły Tobiasza do siedziby ABW. 
Te i wiele innych niezgodności w zeznaniach najważniejszych aktorów afery marszałkowej powinny zainteresować każdy niezależny organ ścigania oraz wzbudzić podejrzenia odnośnie intencji owych świadków. Z umorzeń dokonanych przez prokuraturę wynika, że takich niezgodności nie stwierdzono, choć dysponowała ona tymi samymi materiałami. 
To zaledwie jeden przykład z szeregu nieprawidłowości, jakie można dostrzec w tej sprawie. O prawdziwym przebiegu afery, Polacy nigdy nie zostali poinformowani. Obowiązująca do dziś zmowa milczenia sprawiła, że została ona ukryta przed opinią publiczną i żadne z jej elementów nie pojawiły się w trakcie prezydenckiej kampanii Bronisława Komorowskiego. Wybór tej postaci na prezydenta Polski, to ceną, jaką już zapłaciliśmy za zaniechanie wyjaśnienia afery marszałkowej.


Artykuł opublikowany w „Warszawskiej Gazecie”  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz