Skala dezinformacji, zastosowana w sprawie zaginięcia szyfranta Wojskowych Służb Informacyjnych pozwala przypuszczać, że mamy do czynienia ze zdarzeniem, o którym prawda nigdy nie dotrze do opinii publicznej. Odnalezienie zwłok, przy których znajdowała się torba z dokumentami chorążego Zielonki zdaje się sugerować, że temat zostanie definitywnie zakończony, w interesie wszystkich zainteresowanych stron.
Sprawa zaginięcia Stefana Zielonki została ujawniona w maju ubiegłego roku. Żołnierz był przez wiele lat szyfrantem w Wojskowych Służbach Informacyjnych - jego zadaniem było nadawanie i odbieranie tajnych informacji. Znał klucze, hasła, systemy tajnej komunikacji, również tej wewnątrz NATO, dobrze orientował się też w siatce polskich służb wywiadowczych za granicą.
Według mediów, najbardziej prawdopodobne były dwie wersje wydarzeń. Pierwsza zakładała, że popełnił samobójstwo lub zginął przypadkowo. Według drugiej, od dawna współpracował z obcym wywiadem i został wywieziony z kraju.
Zgodnie z pierwszą, forsowaną przez media wersją, szyfrant mógł zostać porwany lub podjął współpracę z obcym wywiadem. Druga wersja, o której zgodnie zaświadczali premier Tusk, Jacek Cichocki i Janusz Zemke mówiła o problemach zdrowotnych i osobistych, lub nieszczęśliwym wypadku, jako realnej przyczynie zniknięcia żołnierza.
W sprawie wypowiedzieli się niemal wszyscy eksperci, politycy i dziennikarze. Z większości wypowiedzi można wyprowadzić wniosek, że zaginięcie chorążego Zielonki stanowi spektakularną kompromitację służb wojskowych i świadczy o fatalnym stanie naszego bezpieczeństwa. Uzasadnieniem dla takiej oceny byłby sam fakt zniknięcia żołnierza, a następnie wyciek tej informacji i podanie danych osobowych zaginionego. Rzeczywiście - to sytuacja bez precedensu.
Trudno jednak sobie wyobrazić, by w sprawie tak ważnej dla naszego bezpieczeństwa i prestiżu służb wojskowych, którą bacznie obserwują służby innych państw nastąpił niekontrolowany wyciek informacji, na tyle nieograniczony, że dopuszczono do publikacji danych szyfranta, jego wizerunku i szczegółów z życia prywatnego. Mając nawet bardzo negatywną opinię o polskich służbach, nie sposób uwierzyć, by w tak wyjątkowej sytuacji mogło dojść do niekontrolowanego ujawnienia tylu ważnych informacji.
Jeśli do tego doszło, należałoby rozważyć kilka prawdopodobnych wersji:.
- Służby wojskowe wiedziały, że szyfrant został uprowadzony lub zwerbowany przez obcy wywiad, a kontrolowany wyciek informacji i dekonspiracja żołnierza to czytelny dla innych służb sygnał, że wiedza szyfranta już jest nieprzydatna.
- Służby wojskowe wiedziały, że szyfrant nie żyje, a nie mając pewności, czy jego wiedza nie została pozyskana przez obcy wywiad, wyprzedzająco dokonały przecieku - w celu jak wyżej.
- Służby wojskowe wiedziały, że nie uda się zachować w tajemnicy zaginięcia szyfranta – dokonały więc same przecieku informacji, ukierunkowując ją na określone wątki.
- Przeciek informacji nastąpił wbrew intencjom służb wojskowych i został dokonany w celu ich kompromitacji, a upublicznienie faktu jest efektem wewnętrznych rozgrywek służb III RP.
W akcję dezinformacyjną szczególnie mocno zaangażował się ostatni szef WSI gen. Marek Dukaczewski, udzielając licznych wypowiedzi w których za zaginięcie szyfranta obarczał odpowiedzialnością likwidatorów WSI sugerując, że przy likwidacji tej służby popełniono błędy, za które „jeszcze długo będziemy musieli płacić”.
Warto więc zauważyć, że jeśli Zielonka, (który służbę rozpoczynał jeszcze w WSW) podjął współpracę z obcym wywiadem, musiało to nastąpić w okresie znacznie wyprzedzającym likwidację WSI, a fakt ten obciąża bezpośrednio przełożonego szyfranta – gen. Dukaczewskiego i potwierdza, że była to formacja szczególnie podatna na infiltrację obcej agentury. Trudno uwierzyć, by szyfrant współpracował z obcym wywiadem dopiero od 2 lat. Jeśli zdecydowano o jego spektakularnym zniknięciu - to albo z powodu zagrożenia zdemaskowaniem (przez nowoutworzoną Służbę Kontrwywiadu Wojskowego), albo z uwagi na długoletnie zasługi i wypełnienie zleconych zadań. To na mocy decyzji obecnego rządu przywrócono do służby nie zweryfikowanych żołnierzy WSI – w tym chorążego Stefana Zielonkę. Wolno przypuszczać, że bez decyzji rządu Tuska, prowadzącej faktycznie do reaktywacji układu WSI – casus szyfranta miałby całkowicie inny przebieg.
Odnalezienie zwłok z dokumentami chorążego Zielonki poprzedziły interesujące publikacje prasowe. Na początku lutego br. poważne pismo rosyjskie "Argumenti Niedieli" zasugerowało, że zaginiony szyfrant może pracować dla Rosjan. Tej informacji natychmiast zaprzeczyli przedstawiciele polskich służb, twierdząc, iż jest ona zemstą za schwytanie przed kilkoma miesiącami rosyjskiego szpiega. Przypomnę też, że w publikacji „Gazety Polskiej” z sierpnia 2009 roku Dorota Kania wskazuje na związek zaginięcia Zielonki z działalnością szpiegowską, prowadzoną w Polsce przez dwóch oficerów GRU: komandora Aleksieja Karasajewa i pułkownika Siergieja Peresunki, pracujących jako dyplomaci w rosyjskiej ambasadzie w Warszawie. Ten wątek nigdy nie został skomentowany przez polskie służby i nie podjęły go inne media.
Natomiast przed kilkoma dniami francuski, specjalistyczny biuletyn Intelligence Online podał, że szyfrant wraz z rodziną "niemal na pewno" przebywa w Chinach i nadal pracuje dla tamtejszego wywiadu. Według biuletynu, chorąży Zielonka miał zostać zwerbowany przez chińskie służby specjalne, które w obliczu groźby dekonspiracji ewakuowały go do Państwa Środka. Autorzy artykułu twierdzili, że w ostatnich latach odnotowano kilka przypadków tego rodzaju "zniknięć" funkcjonariuszy służb specjalnych państw europejskich. Skomentowania tej informacji odmówił rzecznik rządu Paweł Graś, nie wypowiedział się również rzecznik MON. Nie wyjaśniono nawet, czy możliwe jest, by żona i dzieci szyfranta wyjechały za granicę.
Trzy dni po ujawnieniu publikacji Intelligence Online podano natomiast informację, że przy ciele mężczyzny wyłowionego z Wisły odnaleziono torbę z dokumentami, wśród których znajdowały się wyciągi z kont bankowych na nazwisko Stefana Zielonki. Warto przypomnieć, że w pierwszych doniesieniach po zaginięciu szyfranta podkreślano, iż kluczowy dla interpretacji zdarzenia może być fakt, że Zielonka zabrał z domu różnego rodzaju rzeczy pamiątkowe, a pozostawił dokumenty. Miało to świadczy o tym, że gdyby planował wyjazd za granicę, musiał liczyć na czyjąś pomoc. Skąd zatem pochodziły dokumenty znalezione przy zwłokach?
Z potwierdzeniem, że odnalezione zwłoki to szczątki szyfranta pośpieszył natychmiast Konstanty Miodowicz (PO) szef sejmowej komisji do spraw służb specjalnych, oświadczając, że „to prawdopodobieństwo graniczące z pewnością. Nie znajdziemy go ani na Marsie, ani w Chinach”. Podobnie, jak wcześniej przedstawiciele rządu, tak Miodowicz wskazywał, że Zielonka miał problemy „ale nie natury wywiadowczej, a wynikające z jego kondycji psychicznej, a to uprawdopodobnia wersję samobójczą”. Wcześniej policja informowała, że dokumenty znalezione przy zwłokach są zbyt dobrze zachowane, jak na czas, jaki musiałyby przeleżeć w wodzie.
Nie znam jeszcze wyniku badań DNA, mających potwierdzić tożsamość zwłok. Informacja, że jest to ciało zaginionego szyfranta przecięłaby medialne spekulacje, zamknęła śledztwo prokuratorskie i oczyściła żołnierza WSI z zarzutu współpracy agenturalnej. Byłaby zatem korzystna dla wszystkich, zainteresowanych stron. Najważniejsze jednak, że korzyść z takiego zakończenia odniosłaby Rosja, o której aktywności agenturalnej nie chcą nawet wspominać przedstawiciele obecnego rządu. Potencjalna groźba werbunku Zielonki przez służby rosyjskie, nie mogłaby więc zaciążyć nad priorytetową sprawą „pojednania” .
Sądzę więc, że nigdy nie uzyskamy informacji, na ile odnalezienie zwłok z dokumentami szyfranta WSI może mieć związek z procesem „zbliżenia” polsko-rosyjskiego, do którego ten rząd dążył już przed 10 kwietnia, a po tragedii pod Smoleńskiem uznał za swoją rację stanu. Obserwacja dezinformacyjnej gry, prowadzonej od wielu miesięcy zdaje wykluczać przypadkową zbieżność tych wydarzeń.
Artykuł opublikowany w nr. 18/2010 Gazety Polskiej
Nie, to nie ma napewno żadnego powiązania
OdpowiedzUsuńz Bonkiem Komorovem i wypadkiem
w Smoleńsku, to taki N-ty zbieg
okoliczności łącznie z tym że
podpisy dla BK zbiera MarcPol
a preze MarcPol'a w ktokogo.pl
jakimś trafem jest z Edkiem Mazurem,
nie to tylko paranoiczne zbiegi,
totalna teoria spiskowa.
Serdecznie pozdrawiam Pana Redaktora Aleksandra Ścios ! Moim zdaniem ,jak się Naród Polski nie przebudzi, z letargu To Polska w pada w Niewolę Libertasów i Ateistów i znowu na kolana porzednio ,na w schod , a teraz na zachód przepraszam za błędy Z Panem Bogiem piotr ja mogę podać mój adres tylko Panu Redaktorowi Ścios .Z poważaniem
OdpowiedzUsuń