Oceniając powołanie w roku 2008 Centrum
Antyterrorystycznego ABW (CAT) trudno nie odnieść wrażenia, że projekt ten mógł
być autorskim pomysłem szefa Agencji i stanowił w istocie kontynuację zamysłu,
który przewijał się przez całą karierę Krzysztofa Bondaryka. Gdy cofnąć się w
czasie o kilkanaście lat doskonale widać, że główne predyspozycje dzisiejszego
szefa ABW polegały na skłonnościach do gromadzenia poufnych informacji o
osobach życia publicznego i tworzeniu baz danych, które można było wykorzystać
w walce politycznej.
Po wyborach parlamentarnych 1997
roku Krzysztof Bondaryk z rekomendacji Wojciecha Brochwicza został dyrektorem
Departamentu Nadzoru i Kontroli MSWiA, a następnie wiceministrem odpowiedzialnym m. in. za wprowadzenie ustawy o
ochronie informacji niejawnych i Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej.
Szefem ministerstwa był wówczas Janusz Tomaszewski. Jak pisał Jarosław Kurski:
„Pełny dostęp do Tomaszewskiego ma tylko wąska grupa ludzi z gabinetu
politycznego i minister Bondaryk. Kto ministra ukierunkowuje i szepcze mu do
ucha? Na pewno ogromny wpływ ma na niego Bondaryk. [...]Mówi się o nim, że to
typ psychologiczny Robespierre'a: "Ja jestem miarą moralności
politycznej". Ofiara klasycznego dylematu rewolucjonistów. Cele świetlane,
narzędzia - wątpliwe. Z czasem narzędzia stają się celem”.
Stanowisko powierzone Bondarykowi
okazało się na miarę oczekiwań ambitnego urzędnika.
W tym okresie powstał bowiem
projekt budowy super bazy danych. Zgodnie z zamysłem Bondaryka - Wojskowe
Służby Informacyjne, Urząd Ochrony Państwa, a także Policja, Straż Graniczna,
Główny Inspektorat Celny i Inspekcja Skarbowa miały przekazywać do utworzonego
w tym celu Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej (KCIK) wszelkie informacje
operacyjne. Centrum powołane 1 grudnia 1998 roku miało koordynować pracę
wszystkich służb zwalczających przestępczość zorganizowaną i stać się ośrodkiem
podejmowania decyzji operacyjnych z centralną bazą danych, którą mieli
zarządzać operatorzy podlegli bezpośrednio Bondarykowi. To w KCIK-u miano
decydować - kto się kim zajmuje i kto
kogo rozpracowuje. Zarządzający tą bazą Bondaryk miałby wówczas nieograniczony
dostęp do informacji i wpływ na działania wszystkich służb specjalnych. Sejm
jednak odrzucił ten projekt. Nie przeszkodziło to Bondarykowi w dalszym
gromadzeniu informacji i kontynuowaniu tworzenia Centrum. W ministerstwie nikt
nie robił tajemnicy z faktu, że wiceminister stworzył zalążek bazy danych. Miał
osobny rejestr podsłuchów założonych przez Policję i Straż Graniczną oraz
materiały dotyczące działań operacyjnych służb. Zainteresował się również
aktami pozostawionymi przez MO i SB.
Chodziło o tzw. „różowe teczki” –
czyli zbiór ok. 11 tysięcy akt osobowych osób o skłonnościach homoseksualnych,
zgromadzonych w archiwach Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, w katalogu
"Hiacynt" O zniszczenie tych akt zwracały się do kolejnych ministrów
spraw wewnętrznych różne osoby i organizacje broniące praw człowieka,
otrzymując zawsze informacje jakoby kartoteki zostały już zniszczone. Akta
„Hiacynt” zawierały głównie materiały z lat 1985-87 kompromitujące ludzi z
ówczesnych środowisk opozycji.
W połowie 1999 roku media
ujawniły, że Janusz Tomaszewski i podlegli mu urzędnicy próbują gromadzić
informacje o charakterze obyczajowym, m.in. o osobach sprawujących funkcje
publiczne. Trzeba pamiętać, że Bondaryk, prócz tworzenia KCIK szefował
Zespołowi ds. Współpracy z Biurem Rzecznika Interesu Publicznego, przekazując
sędziemu Bogusławowi Nizieńskiemu materiały świadczące o współpracy
lustrowanego z SB. Według mediów, a także niektórych posłów istniała obawa, że
zbiera w ten sposób zdeponowane w Centralnym Archiwum MSW materiały
"obyczajowe", w tym dotyczące orientacji seksualnej - zbędne w pracy
Policji i w procedurze lustracyjnej, ale przydatne w rozgrywkach politycznych.
W obronie Bondaryka wystąpił wtedy Jan Maria Rokita, ówczesny szef Sejmowej
Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych:
„To, że MSWiA gromadzi
informacje z milicyjnych archiwaliów, jakieś kartoteki z operacji "Hiacynt",
to piramidalne brednie. (...) Całą sprawę wyolbrzymiono, podobnie jak dobrą
ideę powołania Krajowego Centrum Informacji Kryminalnych. Pod wpływem tych
plotek część ludzi uległa psychozie. Sugestia jest tak silna, że kiedy
wygłosiłem taką opinię wobec jednego z poważnych polityków, odparł, że być może
na mnie także Bondaryk i Tomaszewski mają jakiegoś haka”.
Sam Bondaryk w odpowiedzi na
prasowe zarzuty napisał wówczas do „Gazety Wyborczej” obszerne dementi,
zatytułowane „Gromadzimy, nie śledzimy”. Twierdził m.in.: „Oświadczam
stanowczo, iż resort spraw wewnętrznych i administracji nie dysponuje takim
zbiorem danych. "Hiacynt" po prostu nie istnieje. Chyba że w
wyobraźni autora artykułu”. Dziś wiemy, że prawda wyglądała inaczej.
W roku 2004 okazało się, że akta
„Hiacynt” istnieją i zostały przekazane do Instytutu Pamięci Narodowej. Pytany
o nie prezes Leon Kieres stwierdził, że akta znajdują się pod jego pieczą, ale
"są rozproszone w archiwach IPN. Znajdują się w dokumentach dotyczących
różnych innych spraw z okresu PRL". Obecnie wiadomo, że w IPN znalazła
się tylko część zbioru „Hiacynt”. Materiały z tej kartoteki znajdują się
również w Archiwum Komendy Głównej Policji.
Dlaczego Krzysztof Bondaryk
interesował się tym zasobem? Być może odpowiedzi należy szukać w sprawie tzw.
„grupy Lesiaka”. W roku 1992 w Biurze Studiów i Analiz UOP powstała instrukcja
0015. Wydał ją ówczesny dyrektor Biura Analiz i Informacji Piotr Niemczyk -
późniejszy doradca Komisji ds. Służb Specjalnych z rekomendacji Platformy Obywatelskiej,
a obecnie szef firmy Niemczyk i Wspólnicy Ochrona Inwestycji i członek rady
konsultacyjnej przy ABW. W oparciu o tę instrukcję powstał zespół pułkownika
Jana Lesiaka, który w 1993 roku opracował plany działań operacyjnych UOP. Ich
elementem miała być inwigilacja przywódców antywałęsowskiej prawicy. Zamierzano
ich kompromitować m.in. przy pomocy tajnych agentów UOP ulokowanych w
środowiskach prawicowych. Do zespołu Lesiaka wchodzić mieli zarówno byli
oficerowie SB, jak i ludzie z nowego naboru UOP. Szefem Urzędu był wówczas
generał Gromosław Czempiński – oficer prowadzący Andrzeja Olechowskiego (TW
Must) - jeden z faktycznych założycieli i ludzi ścisłego zaplecza PO. Grupa
Lesiaka prowadziła swoje działania w latach 1991-1997, między innymi wobec
Jarosława i Lecha Kaczyńskich, Jana Olszewskiego i Antoniego Macierewicza.
Materiały sprawy inwigilacji znaleziono w tzw. szafie Lesiaka. W procesie
Lesiaka, do którego doszło w roku 2006 prokuratura zarzuciła mu przekroczenie
uprawnień w latach 1991-1997, m.in. przez stosowanie "technik
operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnie działających
ugrupowań. Gdy w roku 1997 Wojciech Brochwicz – Raduchowski został
wiceministrem MSWiA w rządzie Jerzego Buzka, mianował swoim doradcą Andrzeja
Dunajko - oficera UOP działającego wcześniej w zespole płk. Lesiaka.
Niewykluczone zatem, że
zainteresowanie Krzysztofa Bondaryka materiałami z archiwum „Hiacynt” miało
związek z zamiarem kontynuacji działalności „grupy Lesiaka” i użycia ich w
walce politycznej. W roku 1999 Jarosław Kaczyński poinformował opinię
publiczną, że służby specjalne III RP próbowały wykorzystywać plotki i sugestie
na temat domniemanego homoseksualizmu polityków. Mógłby na to wskazywać fakt,
że w ujawnionych w październiku 2006 roku materiałach z „szafy Lesiaka”,
znalazły się zalecenia dotyczące spraw obyczajowych. Dotyczyły one Jarosława
Kaczyńskiego. W notatce z maja 1993 roku zalecano sprawdzić m.in.:
„Życie intymne, czy jest homoseksualistą, jeżeli tak, to z kim
jest w parze, czy jest to związek trwały. Dane kobiety, przez którą J.K.
zrezygnował z małżeństwa, co teraz ona robi, czy jest zamężna, czy utrzymuje z
nią sporadyczne kontakty, czy jest prawdą, że łączyło ich uczucie, czy tylko
uzasadnienie dla inności seksualnej.”
Warto pamiętać, że gdy
inspirowana przez Belweder grupa Lesiaka rozpowszechniała plotki na temat
rzekomego homoseksualizmu Kaczyńskiego, Wałęsa zapraszał do Belwederu "Lecha
z żoną i Jarka z mężem".
Bondaryk nie cieszył się długo
majstrowaniem przy KCIK i dostępem do archiwum „Hiacynt”. We wrześniu 1999 roku
został z powodu tych skłonności zdymisjonowany z rządu Jerzego Buzka - ponownie
w atmosferze medialnego skandalu.
Gdy
kilkanaście lat później powstawało Centrum Antyterrorystyczne wśród
podstawowych celów nowej struktury wymieniano zbieranie wszelkich informacji o
ewentualnych zagrożeniach terrorystycznych oraz koordynowanie działań
poszczególnych służb. Argument o zagrożeniu terrorystycznym, jest do lat
używany przez grupę rządzącą do
systematycznego poszerzania uprawnień służby Bondaryka i stanowi klasyczny
termin - wytrych, ułatwiający
forsowanie rozwiązań legislacyjnych korzystnych dla obecnego układu.
W listopadzie 2008 roku Donald
Tusk odwiedzając CAT zapewniał, że „priorytetem Centrum Antyterrorystycznego
jest ochrona państwa, władz, ale w pierwszym rzędzie polskich obywateli w
Polsce i poza granicami naszego kraju" Szef rządu podkreślał również,
że „zadaniem Centrum nie jest polityka i publicystyka, ale gromadzenie i
analiza faktów, pod kątem zagrożeń.”
Tymczasem pierwszym, pisemnym
dziełem CAT był sporządzony pod wyraźnie polityczną tezę osławiony „raport w
sprawie incydentu gruzińskiego”. Treść owego raportu ujawniła w listopadzie
2008 roku jednak z gazet. ABW uznało w nim, że strzały w pobliżu samochodu,
którym jechał prezydent Kaczyński były gruzińską prowokacją i twierdziło, że
najpewniej to sami Gruzini wyreżyserowali incydent z udziałem polskiego
prezydenta. Agencja doszła do wniosku, że „teatr na granicy” służył
wzmocnieniu pozycji gruzińskiego przywódcy. Opinie zawarte w dokumencie
pokrywały się z oficjalnym stanowiskiem władz Federacji Rosyjskiej oraz opinią
ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego i stanowiły wręcz amatorską
kompilację doniesień prasowych.
W tym samym czasie, dane Lecha
Kaczyńskiego wprowadzono do tajnej Bazy Wiedzy Operacyjnej CAT ABW. Od tej
chwili wobec głowy państwa można było stosować wszelkie rodzaje inwigilacji, w
tym podsłuch. Ponieważ tego rodzaju rejestracja (poza wiedzą osoby
zabezpieczanej) oraz gromadzenie poufnych informacji pochodzących m.in. z
podsłuchu, nie mają nic wspólnego z tzw. zabezpieczeniem anyterrorystycznym – w
działaniach ABW nietrudno rozpoznać tę samą ideę, która przyświecała powołaniu
„grupy Lesiaka” i tworzeniu bazy danych na temat przeciwników politycznych.
Panie Aleksandrze. Czytam wszystkie Pana artykuły. Wspaniale że Pan jest. Nie pisze Pan codziennie (zawsze niecierpliwie czekam na kolejny artykuł) ale jak już Pan "dołoży" to rekompensuje to czas oczekiwania czytelników. Proszę o artykuł nt. skargi w SN grupy Nowego Ekranu w sprawie list wyborczych i konsekwencji płynących z tego faktu dla PIS i Polski w nadchodzących wyborach.
OdpowiedzUsuń