sobota, 3 września 2011

ROBESPIERRE OD TAJEMNIC


Oceniając powołanie w roku 2008 Centrum Antyterrorystycznego ABW (CAT) trudno nie odnieść wrażenia, że projekt ten mógł być autorskim pomysłem szefa Agencji i stanowił w istocie kontynuację zamysłu, który przewijał się przez całą karierę Krzysztofa Bondaryka. Gdy cofnąć się w czasie o kilkanaście lat doskonale widać, że główne predyspozycje dzisiejszego szefa ABW polegały na skłonnościach do gromadzenia poufnych informacji o osobach życia publicznego i tworzeniu baz danych, które można było wykorzystać w walce politycznej.
Po wyborach parlamentarnych 1997 roku Krzysztof Bondaryk z rekomendacji Wojciecha Brochwicza został dyrektorem Departamentu Nadzoru i Kontroli MSWiA, a następnie  wiceministrem odpowiedzialnym m. in. za wprowadzenie ustawy o ochronie informacji niejawnych i Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej. Szefem ministerstwa był wówczas Janusz Tomaszewski. Jak pisał Jarosław Kurski: „Pełny dostęp do Tomaszewskiego ma tylko wąska grupa ludzi z gabinetu politycznego i minister Bondaryk. Kto ministra ukierunkowuje i szepcze mu do ucha? Na pewno ogromny wpływ ma na niego Bondaryk. [...]Mówi się o nim, że to typ psychologiczny Robespierre'a: "Ja jestem miarą moralności politycznej". Ofiara klasycznego dylematu rewolucjonistów. Cele świetlane, narzędzia - wątpliwe. Z czasem narzędzia stają się celem”.
Stanowisko powierzone Bondarykowi okazało się na miarę oczekiwań ambitnego urzędnika.
W tym okresie powstał bowiem projekt budowy super bazy danych. Zgodnie z zamysłem Bondaryka - Wojskowe Służby Informacyjne, Urząd Ochrony Państwa, a także Policja, Straż Graniczna, Główny Inspektorat Celny i Inspekcja Skarbowa miały przekazywać do utworzonego w tym celu Krajowego Centrum Informacji Kryminalnej (KCIK) wszelkie informacje operacyjne. Centrum powołane 1 grudnia 1998 roku miało koordynować pracę wszystkich służb zwalczających przestępczość zorganizowaną i stać się ośrodkiem podejmowania decyzji operacyjnych z centralną bazą danych, którą mieli zarządzać operatorzy podlegli bezpośrednio Bondarykowi. To w KCIK-u miano decydować -  kto się kim zajmuje i kto kogo rozpracowuje. Zarządzający tą bazą Bondaryk miałby wówczas nieograniczony dostęp do informacji i wpływ na działania wszystkich służb specjalnych. Sejm jednak odrzucił ten projekt. Nie przeszkodziło to Bondarykowi w dalszym gromadzeniu informacji i kontynuowaniu tworzenia Centrum. W ministerstwie nikt nie robił tajemnicy z faktu, że wiceminister stworzył zalążek bazy danych. Miał osobny rejestr podsłuchów założonych przez Policję i Straż Graniczną oraz materiały dotyczące działań operacyjnych służb. Zainteresował się również aktami pozostawionymi przez MO i SB.
Chodziło o tzw. „różowe teczki” – czyli zbiór ok. 11 tysięcy akt osobowych osób o skłonnościach homoseksualnych, zgromadzonych w archiwach Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, w katalogu "Hiacynt" O zniszczenie tych akt zwracały się do kolejnych ministrów spraw wewnętrznych różne osoby i organizacje broniące praw człowieka, otrzymując zawsze informacje jakoby kartoteki zostały już zniszczone. Akta „Hiacynt” zawierały głównie materiały z lat 1985-87 kompromitujące ludzi z ówczesnych środowisk opozycji.
W połowie 1999 roku media ujawniły, że Janusz Tomaszewski i podlegli mu urzędnicy próbują gromadzić informacje o charakterze obyczajowym, m.in. o osobach sprawujących funkcje publiczne. Trzeba pamiętać, że Bondaryk, prócz tworzenia KCIK szefował Zespołowi ds. Współpracy z Biurem Rzecznika Interesu Publicznego, przekazując sędziemu Bogusławowi Nizieńskiemu materiały świadczące o współpracy lustrowanego z SB. Według mediów, a także niektórych posłów istniała obawa, że zbiera w ten sposób zdeponowane w Centralnym Archiwum MSW materiały "obyczajowe", w tym dotyczące orientacji seksualnej - zbędne w pracy Policji i w procedurze lustracyjnej, ale przydatne w rozgrywkach politycznych. W obronie Bondaryka wystąpił wtedy Jan Maria Rokita, ówczesny szef Sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych:
To, że MSWiA gromadzi informacje z milicyjnych archiwaliów, jakieś kartoteki z operacji "Hiacynt", to piramidalne brednie. (...) Całą sprawę wyolbrzymiono, podobnie jak dobrą ideę powołania Krajowego Centrum Informacji Kryminalnych. Pod wpływem tych plotek część ludzi uległa psychozie. Sugestia jest tak silna, że kiedy wygłosiłem taką opinię wobec jednego z poważnych polityków, odparł, że być może na mnie także Bondaryk i Tomaszewski mają jakiegoś haka”.
Sam Bondaryk w odpowiedzi na prasowe zarzuty napisał wówczas do „Gazety Wyborczej” obszerne dementi, zatytułowane „Gromadzimy, nie śledzimy”. Twierdził m.in.: „Oświadczam stanowczo, iż resort spraw wewnętrznych i administracji nie dysponuje takim zbiorem danych. "Hiacynt" po prostu nie istnieje. Chyba że w wyobraźni autora artykułu”. Dziś wiemy, że prawda wyglądała inaczej.
W roku 2004 okazało się, że akta „Hiacynt” istnieją i zostały przekazane do Instytutu Pamięci Narodowej. Pytany o nie prezes Leon Kieres stwierdził, że akta znajdują się pod jego pieczą, ale "są rozproszone w archiwach IPN. Znajdują się w dokumentach dotyczących różnych innych spraw z okresu PRL". Obecnie wiadomo, że w IPN znalazła się tylko część zbioru „Hiacynt”. Materiały z tej kartoteki znajdują się również w Archiwum Komendy Głównej Policji.
Dlaczego Krzysztof Bondaryk interesował się tym zasobem? Być może odpowiedzi należy szukać w sprawie tzw. „grupy Lesiaka”. W roku 1992 w Biurze Studiów i Analiz UOP powstała instrukcja 0015. Wydał ją ówczesny dyrektor Biura Analiz i Informacji Piotr Niemczyk - późniejszy doradca Komisji ds. Służb Specjalnych z rekomendacji Platformy Obywatelskiej, a obecnie szef firmy Niemczyk i Wspólnicy Ochrona Inwestycji i członek rady konsultacyjnej przy ABW. W oparciu o tę instrukcję powstał zespół pułkownika Jana Lesiaka, który w 1993 roku opracował plany działań operacyjnych UOP. Ich elementem miała być inwigilacja przywódców antywałęsowskiej prawicy. Zamierzano ich kompromitować m.in. przy pomocy tajnych agentów UOP ulokowanych w środowiskach prawicowych. Do zespołu Lesiaka wchodzić mieli zarówno byli oficerowie SB, jak i ludzie z nowego naboru UOP. Szefem Urzędu był wówczas generał Gromosław Czempiński – oficer prowadzący Andrzeja Olechowskiego (TW Must) - jeden z faktycznych założycieli i ludzi ścisłego zaplecza PO. Grupa Lesiaka prowadziła swoje działania w latach 1991-1997, między innymi wobec Jarosława i Lecha Kaczyńskich, Jana Olszewskiego i Antoniego Macierewicza. Materiały sprawy inwigilacji znaleziono w tzw. szafie Lesiaka. W procesie Lesiaka, do którego doszło w roku 2006 prokuratura zarzuciła mu przekroczenie uprawnień w latach 1991-1997, m.in. przez stosowanie "technik operacyjnych" i "źródeł osobowych" wobec legalnie działających ugrupowań. Gdy w roku 1997 Wojciech Brochwicz – Raduchowski został wiceministrem MSWiA w rządzie Jerzego Buzka, mianował swoim doradcą Andrzeja Dunajko - oficera UOP działającego wcześniej w zespole płk. Lesiaka.
Niewykluczone zatem, że zainteresowanie Krzysztofa Bondaryka materiałami z archiwum „Hiacynt” miało związek z zamiarem kontynuacji działalności „grupy Lesiaka” i użycia ich w walce politycznej. W roku 1999 Jarosław Kaczyński poinformował opinię publiczną, że służby specjalne III RP próbowały wykorzystywać plotki i sugestie na temat domniemanego homoseksualizmu polityków. Mógłby na to wskazywać fakt, że w ujawnionych w październiku 2006 roku materiałach z „szafy Lesiaka”, znalazły się zalecenia dotyczące spraw obyczajowych. Dotyczyły one Jarosława Kaczyńskiego. W notatce z maja 1993 roku zalecano sprawdzić m.in.:
 Życie intymne, czy jest homoseksualistą, jeżeli tak, to z kim jest w parze, czy jest to związek trwały. Dane kobiety, przez którą J.K. zrezygnował z małżeństwa, co teraz ona robi, czy jest zamężna, czy utrzymuje z nią sporadyczne kontakty, czy jest prawdą, że łączyło ich uczucie, czy tylko uzasadnienie dla inności seksualnej.
Warto pamiętać, że gdy inspirowana przez Belweder grupa Lesiaka rozpowszechniała plotki na temat rzekomego homoseksualizmu Kaczyńskiego, Wałęsa zapraszał do Belwederu "Lecha z żoną i Jarka z mężem".
Bondaryk nie cieszył się długo majstrowaniem przy KCIK i dostępem do archiwum „Hiacynt”. We wrześniu 1999 roku został z powodu tych skłonności zdymisjonowany z rządu Jerzego Buzka - ponownie w atmosferze medialnego skandalu.
Gdy kilkanaście lat później powstawało Centrum Antyterrorystyczne wśród podstawowych celów nowej struktury wymieniano zbieranie wszelkich informacji o ewentualnych zagrożeniach terrorystycznych oraz koordynowanie działań poszczególnych służb. Argument o zagrożeniu terrorystycznym, jest do lat używany  przez grupę rządzącą do systematycznego poszerzania uprawnień służby Bondaryka i stanowi klasyczny termin -  wytrych, ułatwiający forsowanie rozwiązań legislacyjnych korzystnych dla obecnego układu.
W listopadzie 2008 roku Donald Tusk odwiedzając CAT zapewniał, że „priorytetem Centrum Antyterrorystycznego jest ochrona państwa, władz, ale w pierwszym rzędzie polskich obywateli w Polsce i poza granicami naszego kraju" Szef rządu podkreślał również, że „zadaniem Centrum nie jest polityka i publicystyka, ale gromadzenie i analiza faktów, pod kątem zagrożeń.”
Tymczasem pierwszym, pisemnym dziełem CAT był sporządzony pod wyraźnie polityczną tezę osławiony „raport w sprawie incydentu gruzińskiego”. Treść owego raportu ujawniła w listopadzie 2008 roku jednak z gazet. ABW uznało w nim, że strzały w pobliżu samochodu, którym jechał prezydent Kaczyński były gruzińską prowokacją i twierdziło, że najpewniej to sami Gruzini wyreżyserowali incydent z udziałem polskiego prezydenta. Agencja doszła do wniosku, że „teatr na granicy” służył wzmocnieniu pozycji gruzińskiego przywódcy. Opinie zawarte w dokumencie pokrywały się z oficjalnym stanowiskiem władz Federacji Rosyjskiej oraz opinią ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego i stanowiły wręcz amatorską kompilację doniesień prasowych.
W tym samym czasie, dane Lecha Kaczyńskiego wprowadzono do tajnej Bazy Wiedzy Operacyjnej CAT ABW. Od tej chwili wobec głowy państwa można było stosować wszelkie rodzaje inwigilacji, w tym podsłuch. Ponieważ tego rodzaju rejestracja (poza wiedzą osoby zabezpieczanej) oraz gromadzenie poufnych informacji pochodzących m.in. z podsłuchu, nie mają nic wspólnego z tzw. zabezpieczeniem anyterrorystycznym – w działaniach ABW nietrudno rozpoznać tę samą ideę, która przyświecała powołaniu „grupy Lesiaka” i tworzeniu bazy danych na temat przeciwników politycznych.


Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie. 

1 komentarz:

  1. Panie Aleksandrze. Czytam wszystkie Pana artykuły. Wspaniale że Pan jest. Nie pisze Pan codziennie (zawsze niecierpliwie czekam na kolejny artykuł) ale jak już Pan "dołoży" to rekompensuje to czas oczekiwania czytelników. Proszę o artykuł nt. skargi w SN grupy Nowego Ekranu w sprawie list wyborczych i konsekwencji płynących z tego faktu dla PIS i Polski w nadchodzących wyborach.

    OdpowiedzUsuń