Gdyby zapytać dziennikarzy tzw. wiodących mediów: czy czują się dziś zniewoleni, obrzuciliby nas pogardliwym spojrzeniem, uznali za oszołomów i pisowskich szaleńców. Zapewne wielu z nich podobnie zareagowało na noworoczne życzenia Jarosława Kaczyńskiego z 2007 roku, gdy były premier życzył dziennikarzom „przede wszystkim tego, czym powinni oddychać i jestem przekonany, że oddychają - czyli wolności, jak najwięcej wolności w 2008 roku. To służy dobremu wypełnianiu misji bardzo ważnej, ogromnie wpływowej”.
Wierzę tym ludziom. Wierzę, że ten rząd i to państwo zapewnia dziennikarzom upragnione poczucie wolności. Pozwala im na upojenie mianem „czwartej władzy” i poznanie tajników „inżynierii dusz”. Wierzę tym ludziom, ponieważ opierają swoje przekonanie na świadomości bycia po właściwej stronie i uczestnictwa w delektowaniu się technologią kłamstwa.
Z tym przekonaniem żyli w latach komunizmu, mając pewność, że bycie po stronie „pana” zapewni im nie tylko dochody i profity ale obdarzy również poczuciem wyższości wynikającym z roli małych demiurgów posługujących wokół pańskiego stołu.. Ilu z nich mogłoby doświadczyć podobnych rozkoszy, gdyby droga kariery była uzależniona od zdolności intelektu lub sprawności pióra?
„W komunizmie dziennikarz-publicysta miał być lepiej wiedzącym i dalej widzącym „ojcem narodu", wieść go jak pasterz ku jedynie słusznej przyszłości.” – pisał przed laty towarzysz Jerzy Surdykowski, a Dariusz Fikus, w książce o stanie wojennym przypominał: „Dobór w tym zawodzie polegał na selekcji ujemnej. Kariery robili szybko ludzie bezmyślni i posłuszni. Dziennikarze należeli do tej grupy społecznej, która dość obficie czerpała z dobrodziejstw „budowania drugiej Polski". (...) Pętając się wokół władzy, pełnymi rękami zagarniali to, co z tego obficie w owych latach zaopatrzonego stołu spadało.”
Trzeba przyznać się do własnej głupoty, jeśli po roku 1989 sądziliśmy, że „nowe państwo” zbudowane na sojuszu bandyty i cwaniaka, pozwoli ludziom mediów pozbyć się pęt niewolnictwa i odrzucić służebną dialektykę. A oni sami - po co mieliby to czynić, skoro obrana po 1989 r. idea ciągłości wymagała włączenia w nowy ustrój kolaborantów i gloryfikowała mentalność niewolników? Mając do wyboru kamienistą ścieżkę rzeczników społeczeństwa i szeroki gościniec przywilejów władzy – co innego mogli uczynić mali demiurgowie, jak nie podążyć za głosem „pana”?
Wierzę zatem, że obecna władza daje dziennikarzom bezkresne poczucie wolności i stanowi dla nich wcielenie ideału heglowskiej „dialektyki panowania i służebności”. Ponieważ cała strategia rządzenia partii Tuska opiera się na utrzymaniu dodatniego, medialnego wizerunku i jest zależna od efektów propagandowych – ten rząd dopuścił dziennikarzy do stołu obfitości i na nowo pozwolił rozkoszować się uczestnictwem w totalnym kłamstwie. Wystarczy, by uznając wyższość „pana” podporządkowali mu swoje aspiracje i oczekiwania.
Tych, którzy nie skorzystali z propozycji udziału w „rządzie dusz” i wykazywali skłonności do walki skazano na marginalizację lub skierowano do nich agentów ABW. Do pozostałych prewencyjne pouczenia wygłosił główny reżyser afery marszałkowej Bronisław Komorowski, gdy we wrześniu 2008 roku, stwierdził: „Ja bym sugerował dużą wstrzemięźliwość w okazywaniu solidarności zawodowej dziennikarskiej” i powtórzył ten apel kilka miesięcy później: „Ja uważam, że tutaj jest jakaś głęboka przesada w okazywaniu solidarności korporacyjnej przez niektórych... a może środowiskowej”. Środowisko, pomne przykładu Sumlińskiego, musiało zapamiętać, że „przesada w okazywaniu solidarności korporacyjnej” może się również zakończyć „wsadzaniem do aresztu”.
Możemy sobie roić, że dziennikarskim obowiązkiem jest opisywanie rzeczywistości, szczególnie tej, którą ludzie władzy chcieliby ukryć przed wzrokiem Polaków. Możemy utrzymywać, że obowiązek publicysty polega na stawianiu władzy trudnych pytań i ujawnianiu mechanizmów jej funkcjonowania. Wolno nam nawet sądzić, że istnieją standardy demokracji wyznaczające mediom rolę niezależnego arbitra i rzecznika interesów społeczeństwa.
Jednak to nie my i nie wciąż pauperyzowane społeczeństwo wyznaczamy granice dziennikarskich wolności. Ludziom oddanym w służbę wokół „pańskiego” stołu, nie mamy nic do zaproponowania, prócz kilku staroświeckich zasad i nudnych moralitetów. Oni wiedzą, że tylko wierne uczestnictwo w teatrze mimów zapewni im przetrwanie i pozwoli korzystać z nienależnej roli „autorytetów” i „władców dusz”. Bez „pana” i jego atrybutów władzy, byliby wciąż skazani na poszukiwanie życiowej roli. W poczuciu misji kreatorów rzeczywistości, którą gwarantuje im obecny układ, odgrywają swoje żałosne role wirtualnych zwycięzców.
Przed kilkoma laty, w jednym z tekstów przypominałem słowa Józefa Tischner z ważnej książki „Spowiedź rewolucjonisty” w której autor zawarł przemyślenia dotyczące heglowskiej „Fenomenologii ducha”.
„Nie ma bardziej niebezpiecznej sytuacji dla człowieka — pisał Tischner — niż sytuacja pana-zwycięzcy. Oto we wnętrzu świadomości pana gnieździ się iluzja. Są przekonani, że są panami. Nie byliby jednak panami, gdyby nie masy niewolników, którzy ich za panów uznali.”
Kim zatem są owe „masy niewolników” sankcjonujące fałszywą dialektykę i na kim opiera się gliniana potęga „czwartej władzy”? To dzięki nim funkcjonuje załgany układ, w którym byle ćwierćinteligent uzurpuje sobie pozycję mędrca, a zakompleksiony żurnalista sili się na pozę wojownika. Tylko dlatego możliwe są występy bełkocących „analityków” i partyjne agitki miernot, odznaczonych przez rasę „panów” za "wybitne zasługi dla rozwoju niezależnego dziennikarstwa".
„Nie byliby jednak panami, gdyby nie masy niewolników, którzy ich za panów uznali”. Trzeba tę prawdę wybić wielkimi literami i rzucać w twarz wszystkim, którzy sami konserwują zabójczą dla wolności dialektykę. Komu rzesze dziennikarskich wyrobników zawdzięczają dziś swoją nienależną pozycję, jeśli nie tym, którzy ślepi i głusi na prawdę obdarzają ich zainteresowaniem lub chcą w nich postrzegać rzeczników naszych interesów?
Na nas spada odpowiedzialność za urojenia witkiewiczowskich Puczymordów, którym marzą się „papawerdy zakrapiane oblikatoryjnymi fąframi” i nie ma większego upodlenia, niż przynależność do „masy niewolników” podtrzymujących małych demiurgów w przeświadczeniu o wyjątkowości.
Panie Aleksandrze! Cieszy mnie każdy pański nowy artykuł ukazujący różnego rodzaju świństwa sprawujących obecnie władzę i ich powiązania.Dziękuję.Mam nadzieję,że przez to będzie przybywać coraz więcej ludzi trzeźwo myślących.
OdpowiedzUsuńTradycyjnie świetny tekst,polecam Pana blog każdemu kogo tylko spotkam i zawsze spotyka mnie to samo:wielkie dzięki.Ja również do Pana,Wielkie Dzięki.
OdpowiedzUsuńBardzo Państwu dziękuję za wizytę i życzliwe zainteresowanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Mogę tylko dołączyć się do opinii moich poprzedników. Jest Pan autorem bardzo dobrych tekstów pokazujących mechanizmy władzy i technologie kłamstw. Pozdrawiam i czekam na kolejne artykuły.
OdpowiedzUsuńUwaga Polonusi w Australii!!! Na uniwerku w Sydney odbedzie sie spotkanie post-pzpr-owskich wazniakow. Na przedwyborcza agitke przylatuja: Zakowski, Zielonka, Sadurski i Markowski. Ich pobyt wspolfinansuje MSZ, a zawiadomienia usluznie wysyla konsulat generalny RP w Sydney... Przygotujcie taczki dla "prelegentow" ktorzy maja Kangurom bajduzyc o DEMOKRACJI...
OdpowiedzUsuń"Ważniaki" - dobre określenie, słowo klucz. Cheers!
OdpowiedzUsuń