Obecny rząd do perfekcji opanował umiejętność adaptacji polskiej polityki zagranicznej do potrzeb Moskwy lub Berlina. Toteż od czterech lat podstawowym zadaniem koalicji PO-PSL na arenie międzynarodowej jest „usuwanie przeszkód stojących na drodze poprawy relacji rosyjsko-niemieckich” - jak trafnie zdefiniował swoją misję Donald Tusk. Dokonana pod tym kątem analiza wyczynów ministra Sikorskiego zawsze wskaże, że płk Putin lub kanclerz Merkel znajdują się wśród prawdziwych i zwykle jedynych beneficjantów.
Prawdziwe intencje grupy rządzącej są szczególnie widoczne w stosunkach polsko-białoruskich. Państwo Łukaszenki, będąc postsowieckim dominium Moskwy stanowi idealne narzędzie dla rozgrywania rosyjskich interesów ekonomicznych i politycznych. To Rosja jest dziś głównym partnerem Białorusi i tylko wsparcie Moskwy pozwala funkcjonować tej byłej republice sowieckiej. Bez dostaw taniego gazu, kredytów i otwarcia rynku dla białoruskich towarów, gospodarka Białorusi upadłaby natychmiast. Jednocześnie istnienie reżimu Łukaszenki stanowi dziś mocną kartę przetargową w procesie negocjacji porozumienia Rosja-UE. Państwa UE uznają bowiem prawo Rosji do ingerencji na tym obszarze i upatrują w niej gwaranta „demokratycznych przemian”.
Dopóki zachowanie białoruskiego status quo leżało w interesie Moskwy grupa rządząca prowadziła politykę zbliżenia z reżimem Łukaszenki, nie dbając przy tym o represje dotykające opozycję i polską mniejszość na Białorusi. Stąd okres ocieplenia stosunków z Łukaszenką, wizyta Sikorskiego w Mińsku czy gesty „pogodnej dyplomacji”. Jeszcze przed białoruskimi wyborami polski i niemiecki minister spraw zagranicznych ściskali dłoń dyktatora, prosząc o uczciwy przebieg wyborów i zabiegając o zbliżenie Białorusi z Zachodem.
Słowa Łukaszenki z grudnia ubiegłego roku: „To, co ostatnio Polska zrobiła dla Białorusi, warte jest każdych pieniędzy”, trafnie charakteryzują ówczesne relacje. Białoruski przywódca pomylił się jednak twierdząc, że "stosunki polsko-białoruskie czeka świetlana przyszłość”. Sytuacja uległa gwałtownej zmianie, gdy fałszując wybory i rozpędzając manifestacje opozycji Łukaszenka zadarł jednocześnie z Moskwą odmawiając podporządkowania się żądaniom Kremla. Po ostatniej fali represji reżim białoruski utracił bowiem jakiekolwiek pole manewru na arenie międzynarodowej i znajdując się pod presją narastających problemów gospodarczych, stanął wobec konieczności przyjęcia rosyjskiego dyktatu. W zamian za kredyty Rosja żąda wykupienia kluczowych białoruskich zakładów przez rosyjskich inwestorów. Dokonana w ten sposób przymusowa prywatyzacja doprowadzi do przejęcia kontroli nad białoruską gospodarką, a w konsekwencji do upadku państwa i umocnienia dominującej pozycji Rosji w tym regionie. W interesie Moskwy leży dziś, by nagłaśniać i krytykować posunięcia reżimu, a nawet inspirować akty sprzeciwu wobec Łukaszenki. Wszystko to w celu zmuszenia dyktatora do ustępstw. Białoruś staje się również mocną kartą przetargową w procesie negocjacji porozumienia Rosja-UE. Państwa Zachodu liczą, że działania Moskwy pozwolą obalić lub złagodzić reżim Łukaszenki i otworzyć rynek białoruski na unijne inwestycje.
Od czasu zaostrzenia rosyjskiego kursu, identyczną tendencję można zauważyć w wypowiedziach polityków z grupy rządzącej. Podczas posiedzenia Rady Gabinetowej Bronisław Komorowski oświadczył, że „szczególnym wyzwaniem dla polskiej prezydencji będzie ostra reakcja na sytuację na Białorusi” i podkreślił, że „tylko wspólne działanie w tym zakresie wszystkich krajów wrażliwych na kwestie demokracji na wschodzie Europy może przynieść pozytywne efekty”. Nagła aktywność polskich polityków w nagłaśnianiu represji reżimu, nie wypływa jednak z pragnienia obrony „wolności i demokracji” lecz znajduje mocne uzasadnienie w realizacji interesów Rosji. Od wielu miesięcy Białoruś i rozgrywane tam operacje stanowią jeden z najmocniejszych atutów w relacjach z UE, a kryzys białoruski stwarza Moskwie możliwość przejęcia władzy w tym kraju. Tylko dlatego, grupa rządząca występuje dziś przeciwko reżimowi i stroi się w szaty rzeczników demokracji.
By rozumieć w pełni istotę relacji polsko-białoruskich, warto zwrócić uwagę na cyniczny spektakl jaki został odegrany po ujawnieniu wiadomości, że Prokuratura Generalna przekazała białoruskim śledczym informację o rachunkach bankowych Alesia Bialackiego, szefa białoruskiego Centrum Praw Człowieka "Wiasna". Bialacki został następnie zatrzymany przez KGB i oskarżony o ukrywanie dochodów.
Dobiegające z rządowych mediów głosy oburzenia i krytyczne wypowiedzi polityków PO-PSL są bezprzykładnym aktem obłudy ale też wiary w niewiedzę Polaków, zaś słowa Sikorskiego o „karygodnym błędzie” i „zdwojeniu wysiłków na rzecz demokracji na Białorusi" – zasługują na miano szczytu hipokryzji.
Przekazanie przez organ III RP informacji białoruskiemu KGB nie jest bowiem żadnym „błędem” ani zdarzeniem incydentalnym. Od dawna istnieje ścisła współpraca służb polskich i białoruskich, a jej ofiarami padło już wielu obywateli Białorusi. Ostatnia informacja potwierdza jedynie, że mamy do czynienia ze stałą choć ukrywaną przed Polakami praktyką.
Już w lutym 2008 roku, na portalu Kresy24.pl pojawiła się informacja, że polskie służby zrobiły prezent białoruskiemu KGB i wydały zakaz wjazdu Józefowi Porzeckiemu – wiceprezesowi zwalczanego przez Łukaszenkę Związku Polaków na Białorusi. Znający okoliczności sprawy informator twierdził, że polskie służby uległy sugestiom białoruskiego KGB na temat rzekomej „agenturalnej działalności” Porzeckiego. Nie zweryfikowano tych informacji i zaufano osobie, która je przekazała. Portal podkreślał, że „nie ulega wątpliwości, iż zakazując Porzeckiemu wjazdu polskie służby po raz kolejny zrobiły prezent KGB, uderzając w sam środek ZPB. Można tylko sobie wyobrazić jaką radość sprawiło białoruskim służbom podważenie zaufania do Porzeckiego w polskim środowisku na Grodzieńszczyźnie i jak destrukcyjnie wpłynie to na Związek”. Już wcześniej, Porzecki był szykanowany przez polskie władze, a zakaz wobec niego zdjęto na jesieni 2005 roku, po dojściu do władzy PiS. Polskie MSZ przeprosiło wówczas działacza za dawne szykany, przyznając, że wcześniejsza decyzja o zakazie wjazdu była całkowicie bezpodstawna. Po cofnięciu zakazu Porzecki wielokrotnie przyjeżdżał do Polski i reprezentował ZPB, w towarzystwie Andżeliki Borys. W opinii polskich działaczy na Białorusi, sprawa Porzeckiego mogła być sygnałem do władz w Mińsku, że w sprawie polskiej mniejszości Warszawa jest skłonna pójść na ustępstwa. Polacy w Grodnie byli wówczas oburzeni sytuacją:„Kto podejmuje podobne decyzje? To prowokacja wymierzona w Polaków na Białorusi. Tyle wycierpieliśmy od białoruskich władz, teraz przez swoich mamy cierpieć?” – mówił wówczas czołowy działacz ZPB Wiesław Kiewlak.
Można byłoby to zdarzenie uznać za incydentalne, gdyby nie informacja z listopada 2009 roku, mówiąca o tym, że Polska przekazała do białoruskiego KGB dane o transakcjach Białorusinów w naszym kraju, a białoruska bezpieka szantażuje tymi informacjami swoich obywateli i pracowników polskiego konsulatu w Grodnie, wzywając dziesiątki osób na przesłuchania. Białorusini opowiadali wówczas, że przesłuchujący ich funkcjonariusze KGB obiecywali umorzenie postępowania bądź rezygnację ze ściągania cła w zamian za informacje o polskich urzędach celnych. – „Interesowało ich, jak działa polski urząd celny, czy ktokolwiek z celników po polskiej bądź białoruskiej stronie bierze łapówki. Kto się z kim przyjaźni” - opowiadał jeden z drobnych handlarzy.
Z kolei na przesłuchania do białoruskiej milicji finansowej (Departament Dochodzeń Finansowych Komitetu Kontroli Państwowej) wzywano też obywateli Białorusi pracujących w dziale wizowym Konsulatu Generalnego RP w Grodnie. Formalnym powodem były rzekome nieprawidłowości przy wydawaniu wiz.„Naprawdę chodziło o zastraszenie naszych pracowników” - twierdził jeden z konsulów. Było oczywiste, że wykorzystując dane przekazane przez polskie służby, KGB prowadzi działania zagrażające naszemu bezpieczeństwu i wykorzystuje materiały do typowych działań wywiadowczych i werbowniczych. Rzeczniczka ABW ppłk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska zapytana wówczas, czy polska instytucja, do której KGB zwraca się o dokumenty powinna o tym powiadomić ABW odparła, że instytucje państwowe nie mają takiego obowiązku. Gdy próbowano ustalić, która z polskich instytucji przekazała materiały do KGB, Ministerstwo Finansów orzekło, że nie pochodzą one ze służb skarbowych i celnych - jedynych, które mają zbiorczy wykaz takich danych. Być może odpowiedzi należało szukać w informacji ujawnionej w grudniu 2009 roku, na temat wewnętrznego dokumentu wywiadu skarbowego, w którym funkcjonariusz tej służby opisywał, jak na żądanie przełożonych przekazał oficerom ABW wiadomości z baz danych ministerstwa skarbu. Tak bliska (i bezprawna) współpraca nie może dziwić, bowiem od lat kolejni szefowie wywiadu skarbowego to osoby, których kariery są ściśle związane z ABW. W ten sposób Agencja miała pozyskiwać dane o przedsiębiorcach, którzy nie są objęci żadnym postępowaniem.
W marcu 2010 roku potwierdzono, że Polska przekazuje białoruskiemu KGB informacje o transakcjach handlowych na terenie naszego kraju, przeprowadzanych przez obywateli Białorusi, w tym polskiego pochodzenia. Do zaprzestania tej praktyki wezwali rząd parlamentarzyści z sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą, występując do Tuska z dezyderatem. Rada Naczelna Związku Polaków na Białorusi wystosowała zaś list do premiera, w którym napisano: "Ocieplenie relacji między Polską a Białorusią, które obserwujemy od kilkunastu miesięcy, nie przełożyło się wcale na polepszenie sytuacji mniejszości polskiej, czego świadectwem są prześladowania Polaków m.in. w Iwieńcu". Miesiąc później Maciej Płażyński, szef Stowarzyszenia Wspólnota Polska oświadczył, że oczekuje twardego stanowiska władz polskich w sprawie przejęcia przez władze białoruskie należącego do Związku Polaków Domu Polskiego w Iwieńcu. Również prezydent Lech Kaczyński oczekiwał, że przedstawiciel rządu polskiego i minister Sikorski „w mocnych słowach przedyskutuje z szefem białoruskiej dyplomacji kwestię mniejszości polskiej na Białorusi”.
Trafną ocenę ówczesnej sytuacji zawarł Tomasz Pisula, prezes fundacji Wolność i Demokracja, gdy w grudniu 2009 roku stwierdził: „Kontakty polsko-białoruskie trwają od ponad roku, ale wszystko odbywa się w najwyższej tajemnicy. Szkoda, bo jesteśmy państwem demokratycznym, wybieramy urzędników i powinniśmy wiedzieć o ich działaniach. W tym przypadku mam wrażenie, że ponad głowami Polaków w Polsce oraz na Grodzieńszczyźnie i ponad głowami Białorusinów powstają pewne fakty polityczne, które potem dość trudno będzie odkręcić, bo mają dalekosiężne konsekwencji”.
Wiemy obecnie, że współpraca służb i instytucji polskich z KGB trwa do dnia dzisiejszego, a ujawniony ostatnio kazus Alesia Bialackiego jest typowym „wypadkiem przy pracy”. Kolaboracja z reżimem Łukaszenki odbywa się w ścisłej tajemnicy, zatem to, co przenika do mediów zdradza zaledwie fragment rzeczywistości. Przyjęta przez polityków PO-PSL poza „obrońców demokracji” stanowi element cynicznej gry w spektaklu reżyserowanym przez Moskwę. Ich werbalne deklaracje i propagandowa krytyka reżimu przypominają teatr odgrywany na potrzeby opinii publicznej i są mistyfikacją podporządkowaną interesom Kremla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz