Polityka prowadzona przez głupców, musi kończyć się kompromitacją. Gdy głupcy są jednocześnie łgarzami, skutki ich polityki przynoszą katastrofę dla państwa. Donald Tusk i jego ekipa dawno zapracowali na miano dyletantów w sprawach polityki zagranicznej, a dewaluacja pozycji Polski na arenie międzynarodowej jest osobistym dziełem premiera i ministra Sikorskiego.
Gdy przed kilkoma tygodniami rząd USA wyraził "rozczarowanie" wstrzymaniem przez Polskę prac nad ustawą reprywatyzacyjną i wezwał III RP do restytucji mienia żydowskiego, powołał się na argument zaczerpnięty z arsenału propagandowych bredni, jakimi ośrodki medialne karmią polskie społeczeństwo. „Dzięki swojej dobrej polityce finansowej Polska jest w dużo lepszym położeniu fiskalnym niż wiele innych państw. Powitalibyśmy z uznaniem jakiekolwiek rozsądne rozłożenie wypłat na raty” - stwierdził specjalny doradca sekretarza stanu ds. problemów Holocaustu Stuart Eizenstat. Ironia tej wypowiedzi, widoczna dla każdego, kto boryka się z problemami dnia codziennego, nie wzbudziła wówczas komentarzy, bo uwagę amerykańskiego sekretarza stanu przykryto wyznaniem Donalda Tuska, iż "nie mógłby spojrzeć ludziom w oczy". Premier obecnego rządu, pełen wiary w amnezję Polaków oświadczył: „Teraz, po załamaniu się finansów na świcie i narastaniu potrzeby dyscypliny finansowej w Polsce, nie mogę spojrzeć ludziom prosto w oczy i powiedzieć, że musimy ciąć jeszcze tu i tu, zabrać tu i tu, po to, żeby móc zrealizować tę ustawę. Nie mam żadnych wątpliwości, ze w czasie sprzyjającym będziemy Sejmowi proponowali tę ustawę. Biorę na siebie zatrzymanie tego procesu.”
Na początku kadencji grupy rządzącej, gdy siermiężne cele Tuska i spółki wymagały werbalnych deklaracji i zaskarbienia sobie przychylności pewnych środowisk, szef rządu nie wahał się obiecać, że osobiście dopilnuje sprawy restytucji prywatnego mienia żydowskiego. W marcu 2008 roku, podczas spotkania z przedstawicielami organizacji żydowskich w USA, Tusk zobowiązał się do przeforsowania w parlamencie ustawy o reprywatyzacji do końca 2008 roku.
Wiceprezes Światowego Kongresu Żydów Kalman Sultanik potwierdził wówczas, że premier zapowiedział poddanie pod głosowanie ustawy o reprywatyzacji mienia - m.in. żydowskiego - do września 2008 roku. „Premier Tusk sam poruszył problem prywatnej własności, - ujawnił Sultanik - był bardzo otwarty i potwierdził to, o czym zapewnił mnie w Polsce wiceminister skarbu Łaszkiewicz, który powiedział, że ten rząd zobowiązuje się do rozwiązania tego problemu. Premier powiedział, że do września ustawa o reprywatyzacji zostanie uchwalona, i szybko, jeszcze w tym roku, wprowadzona w życie. Według informacji premiera, ustawą będą objęci wszyscy Żydzi, którzy byli obywatelami polskimi do 1939 r., i procedura wnioskowania o zwrot mienia będzie bardzo prosta.”
Jedyna troska, którą Donald Tusk podzielił się z przedstawicielami środowisk żydowskich dotyczyła niepewności, „czy ustawę reprywatyzacyjną zechce podpisać prezydent Kaczyński”.
Odwołujący się do „uczciwości” premier rządu nie omieszkał wykorzystać i tej sytuacji, by oczernić polskiego prezydenta. – „Nie wyobrażam sobie – dywagował Tusk, odpowiadając na pytanie, czy nie obawa się, prezydenckiego weta do ustawy reprywatyzacyjnej - aby ktokolwiek przyzwoity i uczciwy w Polsce mógł zablokować ustawę, która oddaje ludziom ukradzioną własność. Tutaj nikt nikomu łaski nie robi. Ja chcę jakby trochę zadośćuczynić tym, którzy tak długo czekają, ale wszyscy powinniśmy się właściwie w Polsce wstydzić, że tak długo to trwa. Sprawiedliwość musi być w tej kwestii po stronie ludzi”.
Nietrudno zrozumieć, że spektakularna reakcja administracji amerykańskiej nie miałaby miejsca, gdyby nie bezmyślne deklaracje składane przez szefa rządu podczas wizyty w 2008 roku. Na nich bowiem zakończyła się aktywność Tuska w sprawie reprywatyzacji, a ustawa dotycząca tej kwestii nie została uchwalona ani w roku 2008 ani później. Nikt wówczas nie zadał pytania: czy Polskę było stać na zwrot mienia żydowskiego i jak Donald Tusk zamierzał zrealizować swoją obietnicę?
Nie może nawet dziwić, że środowiska żydowskie umiejętnie wykorzystują głupotę ekipy rządzącej i perfekcyjnie rozgrywają sprawę restytucji na arenie międzynarodowej. Z opublikowanego na stronach Światowego Kongresu Żydów oświadczenia wynika, że Kongres wzywa obecnie do „bojkotu Polski”. "Dopóki nie powstanie prawo, które będzie odpowiadać roszczeniom ofiar Holokaustu i ich spadkobiercom, społeczność żydowska, ocaleni i ich rodziny w szczególności powinni powstrzymać się przed wpompowywaniem dolarów z turystyki i innych dziedzin w polską ekonomię" - stwierdził radca generalny Kongresu Menachem Z. Rosensaft. Wypomniał również Sikorskiemu, że mógłby "lepiej czerpać z lekcji historii, mówiąc, że Holokaust, który miał miejsce na naszej ziemi, był przeprowadzony niezgodnie z naszą polską wolą przez kogoś innego". Żydowski działacz przypomina Polakom mord w Jedwabnem i pogrom kielecki, powołując się wprost na publikacje Jana Grossa.
"Pomiędzy Jedwabnem i Kielcami niezliczeni Polacy czerpali korzyści z niemieckiego 'Ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej'" - pisze dalej Rosensaft i dodaje, że liczba Polaków ryzykujących życiem dla ratowania Żydów została "znacznie przewyższona" przez tych, którzy "denuncjowali Żydów nazistom, plądrowali ich własność i bezwstydnie wprowadzali się do domów żydowskich rodzin, które zostały deportowane do obozów koncentracyjnych i śmierci".
"Dodatkowo - twierdzi Rosensaft - polski naród codziennie czerpie korzyści z wartego miliony milionów dolarów mienia, które Żydzi posiadali w Polsce przed 1939 rokiem", a to z trudem czyni Polaków narodem niewinnych świadków.
Nie przypadkiem, tego rodzaju „argumenty” środowisk żydowskich, wspierają się na antypolskich publikacjach Grossa. Można wprost zaryzykować tezę, że zgiełk związany z wydaniem „Złotych żniw”, w którego rozniecanie tak chętnie włączyły się „środowiska prawicowe” był elementem tej samej strategii, która zmierza obecnie do uczynienia z Polski obszaru obfitych „żniw” dla żydowskich roszczeń. Umiejętne wywołanie przez ośrodki propagandy „ogólnonarodowej debaty historycznej” nad „dziełami” Grossa prowadziło nie tylko do fałszowania prawdy historycznej, ale miało również całkiem realny, ekonomiczny wymiar. Trafnie napisał Marek Jan Chodakiewicz w artykule „Jan Tomasz Gross i nowoczesny liberalizm”: „Poniżanie kultury większości metodą insynuowania jej prawdziwych czy wydumanych zbrodni dokonanych na mniejszościach jest doskonałą metodą sparaliżowania większości narodowej i objęcia rządu dusz. W tym sensie w Polsce granie kartą żydowską jest po prostu instrumentalizmem. Nie chodzi o Żydów ani o prawdę o ich męczeństwie. Chodzi o władzę.”
Rozgrywanie tej kampanii było możliwe, bo wykorzystano słabość obecnej ekipy oraz czynny udział jej przedstawicieli w oczernianiu Polski i Polaków. Nie kto inny, jak sekretarz stanu i doradca w sprawach polityki zagranicznej w rządzie Donalda Tuska, Władysław Bartoszewski, pytany w niedawnym wywiadzie dla „Die Welt”: - „Gross mówi, że polska ludność bogaciła się kosztem ofiar holocaustu”, odpowiedział „To bezwstydne bogacenie się nie miało rasistowskiego tła. To była po prostu chciwość.” I dodał: „Jeśli ktoś się bał, to nie Niemców. Gdy niemiecki oficer zobaczył mnie na ulicy i nie miał rozkazu aresztowania, nie musiałem się obawiać Ale gdy sąsiad zauważył, że kupiłem więcej chleba niż normalnie, wtedy musiałem się bać".
Tenże sam urzędnik państwowy – Bartoszewski, pytany później - „Czy pańska wypowiedź nie wpisze się w klimat pokazywania Polaków w złym świetle?” odpowiada z nonszalancją: „Co to ma do rzeczy? Pomagałem Żydom, jeszcze zanim matka Grossa poznała jego ojca. [...] Zajmuję się historią, a nie taktyką polityczną, bo jestem bezpartyjnym badaczem. Nie pozwolę sobie ograniczać swobody swojej wypowiedzi, ponieważ niczego się nie wstydzę.”
Zapewne ludzie z grupy rządzącej nie dostrzegają żadnych następstw swoich bezmyślnych deklaracji, ani skutków prymitywnej polityki. To możliwe, gdy stopień aroganckiej nieodpowiedzialności przekroczy wszelkie normy rozsądku.
Ufni w osłonę rządowych mediów, wierzą, że brednie o „budżetowych wymogach Unii Europejskiej” i „spoglądaniu ludziom w oczy” uratują nas przed roszczeniami międzynarodowych graczy, a winę za własne nieróbstwo da się zrzucić na „kryzys światowy”.
Ich działaniom trzeba przyglądać się z uwagą. Gdy nagle zamilkną głosy środowisk żydowskich, a ktoś z administracji Obamy znów poklepie Sikorskiego, patrzmy, gdzie za te „rozkosze delektowania się władzą” przyjdzie nam zapłacić wysoką cenę.
Tekst opublikowany w Warszawskiej Gazecie
Panie Aleksandrze.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo za każdy Pana artykuł.W dzisiejszych czasach nie jest łatwo połapać się w tej "wielkiej " polityce.Dzięki Panu łatwiej jest mi rozumieć wiele,tymbardziej,że mieszkam na emigracji od wielu lat.
Serdecznie pozdrawiam
Z satysfakcja witam te zmiane narracji srodowisk patriotycznych, przelamujaca nasze "nadstawianie drugiego policzka" i kultywowanie tabu i "swietych krow" ...bez dekretu;)
OdpowiedzUsuńPotrzeba nam uczciwego dialogu, ale z pozycji polskiej racji stanu i prawdy historycznej.
Panski artykul otwiera mi oczy, nie pierwszy raz!
Pozdrawiam,
zoom