Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

piątek, 26 marca 2010

O HISTORIĘ PRAWDZIWĄ

Trzeba najpierw, twardo postulować rozwijanie działalności Instytutu Pamięci Narodowej. Jeśli ktoś dzisiaj kwestionuje sens bardzo gruntownych badań nad najnowszą historią, także w kontekście oskarżania komunizmu jako systemu, to albo ma złą wolę, albo nic nie rozumie. To babranie się w historii, także lustracyjne, bywa przykre, ale absolutnie niezbędne” – mówił przed sześcioma laty lider PO Donald Tusk w wywiadzie dla „Przekroju” („Strach na całe zło” 45/46/2004) i dodawał: „Mam wrażenie, że jesteśmy o krok od tego, aby uznać, że filozofia „Gazety Wyborczej” i części obozu politycznego, filozofia krytykująca te działania, poniosła absolutną klęskę”.

Tradycyjnie błędne prognozy polityka PO, i w tym wypadku okazały się chybione, bo 6 lat później premier Donald Tusk autoryzował „filozofię „Gazety Wyborczej” i w porozumieniu z SLD chce doprowadzić do faktycznej likwidacji idei IPN-u.

Od chwili powołania rządu PO-PSL, byliśmy świadkami jak przy pomocy gróźb, szantażu i nacisków próbowano ograniczyć autonomię Instytutu i aktywność historyków. Pretekst do rozprawy znajdowano w publikacjach na temat Wałęsy – przy czym prawdziwą histerię wywołała książka Pawła Zyzaka, wydana przez prywatną oficynę. Nikt z arogantów, rzucających gromy na IPN nie próbował nawet wykazać związku pomiędzy publikacją, a żądaniem likwidacji Instytutu. Podobnie - nawoływanie do ograniczenia budżetu IPN-u, nie mogło mieć związku z jedną książką Gontarczyka i Cenckiewicza, wobec kilkuset wydawnictw finansowanych ze środków Instytutu.

Prawdziwych przyczyn niechęci wobec IPN można wymienić co najmniej kilka; począwszy od działań Biura Lustracyjnego i publikacji katalogów zawierających dane osobowe współpracowników bezpieki, poprzez aktywność wydawniczą i edukacyjną, po liczne śledztwa prowadzone przez pion śledczy. U podstaw tego stosunku, leży ideologia odziedziczona po władcach PRL-u, która na indeksie dziedzin politycznie niepewnych i podejrzanych stawiała nauki historyczne. Podobnie - jak komuniści zdawali sobie sprawę z groźby, jaką dla ich systemu zakłamania niosła prawda historyczna – tak ludzie tworzący III RP upatrują zagrożenie dla swoich interesów w działalności niezależnej instytucji historycznej.

Przez kilkanaście miesięcy poznawaliśmy kolejne projekty nowelizacji ustawy o IPN. Każdy z nich, zmierzał do ograniczenia suwerenności Instytutu i poddania go politycznej kontroli. Nie ukrywano, że zmiana na stanowisku prezesa (powołanego w 2005 roku głosami posłów PO) ma służyć podporządkowaniu Instytutu, a regulacje dotyczące dostępu do materiałów archiwalnych - ochronie interesów funkcjonariuszy SB i tajnych współpracowników bezpieki.

Ostateczny projekt nowelizacji, zatwierdzony przez Sejm zawiera liczne zapisy, które doprowadzą do zawłaszczenia instytucji, pozbawienia jej roli śledczej i edukacyjnej oraz zakończenia procesu lustracji i odkrywania tajemnic najnowszej historii. Projekt autorstwa Platformy jest przy tym chaotycznym, legislacyjnym gniotem, zawierającym wiele niekonstytucyjnych zapisów, niedopracowanych i sporządzonych naprędce – co wyraźnie sugeruje, że powstał na doraźne, polityczne zlecenie.

O tym - jakie środowiska mogły być zainteresowane gwałtownym przyśpieszeniem prac nad nowelizacją ustawy może świadczyć korelacja między wypowiedziami prezesa IPN z końca lutego br., a natychmiastową reakcją polityków PO. 25 lutego Janusz Kurtyka, komentując wyrok TK w sprawie esbeckich emerytur stwierdził, że „ci, którzy katowali Polaków jako członkowie Informacji Wojskowej, czy którzy inwigilowali również opozycję, jako członkowie Wojskowej Służby Wewnętrznej, pozostają poza tą ustawą” i dodał - Wojskowe służby powinny być nią objęte. Należy zrobić wszystko, żeby wyrównać pozycje funkcjonariuszy cywilnej bezpieki i żołnierzy wojskowej bezpieki".

Już w trzy dni później prasa donosiła, że sejmowe prace PO nad znowelizowaniem ustawy ruszyły z kopyta, a Platforma się spieszy, bo chce, aby nowy prezes został wybierany już według nowych zasad. Uchwalenie nowelizacji posłowie PO zapowiadali na następne posiedzenie Sejmu, nie ukrywając, że zamierzają zdążyć ze zmianą przepisów do maja br.

Warto zauważyć, że koncepcja, według której zbudowano zapisy nowej ustawy, ujawnia swoje autorstwo w wypowiedzi Bronisława Komorowskiego z kwietnia 2009 roku. Wówczas to, marszałek Sejmu „rozwiązanie problemu IPN” widział w „wytworzeniu konkurencji poprzez inne posterowanie strumieniem pieniędzy na badania naukowe” oraz „gruntownej przebudowie Instytutu”.

Zgodnie z tą intencją, pod pozorem zapewnienia „neutralności politycznej” wprowadza się do ustawy przepisy skonstruowane w taki sposób, by ubezwłasnowolnić szefa IPN, a jego kompetencje scedować na rzecz Rady, formowanej pod dyktando władz największych polskich uczelni. Włączenie w proces wyłaniania szefostwa IPN środowisk uniwersyteckich, można tłumaczyć tylko skrajną niechęcią, jaką polskie uniwersytety wykazują wobec lustracji. Dlatego w nowelizacji przewidziano, że zespoły uczelniane wyłaniające kandydatów do Rady IPN nie muszą poddawać się lustracji. To zaś oznacza, że liczni współpracownicy bezpieki, pracujący w polskich uniwersytetach wyłonią do Rady podobnych sobie fachowców od najnowszej historii. Te same intencje przyświecały wskazaniu Krajowej Rady Sądownictwa i Krajowej Rady Prokuratury, jako organów wyłaniających kandydatów na członków Rady IPN. Obie organizacje od lat chronią swoich członków, ściganych przez pion śledczy Instytutu, w związku ze zbrodniami sądowymi popełnianymi w okresie PRL- u i nie wyrażają zgody na uchylanie immunitetów, nawet w przypadku ewidentnych przestępstw. Brak lustracji zawodów prawniczych, (a w szczególności środowiska sędziowskiego) oraz niechęć do rozliczeń okresu komunizmu pozwala podejrzewać, że rekomendacje te będą obarczone troską o interesy korporacji.

Nowo powołana Rada - w kontekście obszaru działalności IPN będzie dysponować imponującymi uprawnieniami. To ona będzie ustalała harmonogramy programów badawczych, zasady działania IPN, a nawet rozstrzygała konkursy grantowe. Radzie przyznano również prawo rekomendacji procedury lustracyjnej - choć kwestie te reguluje kodeks postępowania karnego i ustawa lustracyjna. Dekretowanie takich kompetencji Radzie, która nie jest organem IPN, nie ma prawa do wydawania rozporządzeń, ani przepisów powszechnie obowiązujących musi budzić zastrzeżenia, co ich konstytucyjności. Jedyne, czego Rada nie będzie robiła, to nie będzie ponosiła odpowiedzialności. Tę bowiem ma ponosić prezes – sprowadzony do roli politycznej marionetki, którą pod byle pozorem można odwołać zwykłą większością głosów. W praktyce oznacza to, że szef IPN będzie zakładnikiem partii dysponującej większością sejmową.

Przepisy dotyczące relacji Rada – prezes skonstruowano w taki sposób, by wytworzyć chaos kompetencyjny – szczególnie w zakresie ustalania programów badawczych, konkursów grantowych i finansowania zadań Instytutu. Jednak tylko pozornie niedorzeczny wydaje się przepis art.4, przyznający Radzie funkcje arbitrażowe tam, gdzie za decyzje finansowe odpowiada prezes IPN. Podobnie - choć nie przewidziano żadnych procedur konkursowych – ich przygotowaniem i rozstrzyganiem ma zajmować się Rada, nie biorąc odpowiedzialności za zdolności budżetowe Instytutu. Chodzi zatem o sytuację, w której organ nie ponoszący żadnej odpowiedzialności finansowej, ogłasza konkurs na finansowanie.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że zamiarem autorów ustawy było uzyskanie dodatkowych środków z budżetu na rzecz zewnętrznych środowisk uniwersyteckich. Odtąd bowiem pieniądze na badania historyczne i programy grantowe, prowadzone przez uniwersytety i jednostki zewnętrzne mają pochodzić z kasy IPN. Pozbawienie Instytutu „monopolu” na badania i projekty historyczne, oznacza faktyczne rozdysponowanie jego budżetem przez Radę złożoną z przedstawicieli „konkurencyjnych” ośrodków naukowych. Na tym zabiegu, wyjętym spod kontroli ustawy o finansach publicznych zdaje się polegać pomysł „wytworzenia konkurencji poprzez inne posterowanie strumieniem pieniędzy” – wyrażony przez Komorowskiego.

Nowe przepisy nakładają na IPN kilka nierealnych zobowiązań. Chodzi o wyznaczenie terminu 7 dni na udostępnienie wnioskodawcy dokumentów znajdujących się w archiwum. Dość przypomnieć, że niemiecki odpowiednik IPN-u ma rok na spełnienie takiego żądania, a na przeszkodzie zachowania terminu może stać brak dokumentacji, spowodowany choćby przekazaniem akt do sądu lub służb ochrony państwa. Ustawa nie przewiduje jednak żadnych odstępstw od wyznaczonego terminu. Niewykluczone, że absurdalny zapis wprowadzono, by mieć wygodny pretekst do usunięcia w każdej chwili prezesa IPN lub jego współpracowników, odpowiadających za udostępnianie dokumentów.

O kompletnej ignorancji twórców nowelizacji świadczy natomiast art. 5 nakazujący publikację całego inwentarza archiwalnego IPN- u, w terminie do dnia 31 grudnia 2012 r. Chodzi tu o szczegółowy opis każdej teczki, znajdującej się w zasobach Instytutu. Jak zwracał uwagę prezes Kurtyka - jest to 88 kilometrów bieżących akt, czyli ok.25 milionów teczek. Choć rozpoznawanie zbiorów odbywa się bardzo szybko, (dzięki zastosowaniu unikatowych rozwiązań) jest to proces, który zajmie kilkadziesiąt lat. Pogląd, że można go wykonać do 2012 roku prezes IPN nazwał mrzonką, a pomysł projektodawców określił jako kompromitację.

Szczególnie bulwersującą jest zmiana zasad publikacji katalogów IPN, dotyczących osób pokrzywdzonych działaniami komunistycznej bezpieki. Do tej pory znajdowały się w nich nazwiska przeciwników systemu komunistycznego, a publikację danych w tym katalogu można było traktować jako szczególne wyróżnienie. Zgodnie z nowymi przepisami - w tym samym wykazie pokrzywdzonych znajdą się nazwiska funkcjonariuszy partii komunistycznej, na temat których pereelowskie służby zbierały jakiekolwiek informacje. Oznacza to, że obok ludzi z AK i znanych opozycjonistów, umieszczone będą nazwiska Bermana, czy Gomółki.

Wydaje się, że główną intencją ludzi Platformy było podważenie idei publikacji katalogów i zdezawuowanie moralnego wymiaru tych wykazów.

Z całą pewnością można przyjąć, że nowelizacji ustawy zablokuje proces lustracji oraz zamknie dziennikarzom i naukowcom dostęp do akt IPN-u. Temu celowi służą zapisy, na podstawie których osoba, uzyskująca dostęp do własnych akt „może zastrzec, że dotyczące jej dane osobowe zebrane w sposób tajny w toku czynności operacyjno-rozpoznawczych organów bezpieczeństwa państwa nie będą udostępnianie w celach naukowych i dziennikarskich”. Takie zastrzeżenie będzie obowiązywać nawet przez 50 lat. Ponieważ dokumenty archiwalne są wzajemnie ze sobą powiązane - czyli jeden dokument może dotyczyć wielu, różnych osób - łatwo sobie wyobrazić, że seria indywidualnych decyzji o zastrzeżeniu dostępu szybko spowoduje zablokowanie prac historycznych i śledztw dziennikarskich.

Faktycznie zatem – intencją autorów ustawy jest zamknięcie dostępu do archiwum, a oficjalne deklaracje polityków PO służą wyłącznie celom propagandowym. W warunkach powstałych po nowelizacji i zastosowaniu szeregu zastrzeżeń, naukowcy i dziennikarze zostaną pozbawieni dostępu do materiałów źródłowych – to zaś oznacza, że wiele informacji dotyczących najnowszej historii nigdy nie zostanie ujawnionych społeczeństwu.

Łatwo przewidzieć – kto skorzysta na tych regulacjach. Będą to ci, którzy z racji pracy w organach bezpieki mają już wiedzę o elitach III RP i dysponują „prywatnymi archiwami”, zgromadzonymi w czasie służby jako „polisa ubezpieczeniowa”. Dla nich - „zastrzeżenia danych zebranych w sposób tajny, w toku czynności operacyjnych” faktycznie oznacza możliwość rozpoczęcia „gry teczkami”. W żadnym innym środowisku - jak byłych esbeków działalność IPN-u nie wzbudzała tyle nienawiści. Dość przeczytać publikacje zamieszczane na stronach „stowarzyszeń kombatanckich”, by ocenić komu spodoba się nowelizacja ustawy. Oddanie esbeckim „władcom tajemnic” obszaru wiedzy o przeszłości - czyni z nich głównych beneficjantów pomysłów Platformy.

Ale nie tylko ich.

To bowiem, co znajdowało się w archiwach pereelowskiej bezpieki, a obecnie ma zostać ukryte przed polskim społeczeństwem, jest dostępne w Moskwie i Berlinie. Stało się tak, ponieważ każda policja polityczna w „demoludach” była integralną częścią sowieckiego systemu kontroli – w pełni zależną wobec sowieckiego hegemona i spełniała określoną przez okupanta rolę w mechanizmie megasłużb komunistycznych. System ten zakładał, że archiwa poszczególnych formacji służą celom strategicznym Bloku Sowieckiego i na tej podstawie wymuszał ścisłe współdziałanie i transparentność posiadanych informacji. Wszechobecna w komunizmie zasada „kontroluj kontrolującego” powodowała, że służby jednych państw zbierały i archiwizowały informacje o innych ( tu rolę szczególną powierzono NRD – owskiej Stasi), a wszystkie zbiory danych musiały być dostarczane do moskiewskiej centrali. Przekazanie w roku 1990 przez ostatniego szefa WSW gen. Bułę mikrofilmów i kartoteki kontrwywiadu wojskowego do Moskwy potwierdza jedynie tę praktykę.

Z tego względu – zamknięcie archiwów przed dziennikarzami i badaczami najnowszej historii jest de facto działaniem w interesie rosyjskich i niemieckich służb. Mając pewność, że wiedza o dzisiejszych elitach IIIRP ( w tym o najcenniejszej agenturze) znajduje się w Moskwie, a ogromna jej część również w Berlinie, ludzie obecnego układu skazują Polskę na rolę bezwolnego, zależnego przedmiotu w politycznych i gospodarczych rozgrywkach.

W projekcie Platformy to nie jedyne rozwiązanie korzystne dla byłych esbeków i ich współpracowników. Odtąd bowiem konfidenci i funkcjonariusze SB będą mogli uzyskać dostęp do wszelkich dokumentów na swój temat, znajdujących się w zbiorach IPN. Dziś osoby te nie dostają dokumentów wytworzonych przez nich w ramach działań w komunistycznych służbach. Ponieważ z ustawy wykreślono artykuł o odmowie udostępniania akt bezpieki osobom, których służby te traktowały jako "tajnych informatorów lub pomocników przy operacyjnym zdobywaniu informacji" – również tajni współpracownicy uzyskają prawo wglądu w archiwa. W uzasadnieniu zmian PO napisała, że „stało to w kolizji z prawem do obrony przez posądzonych o współpracę ze służbami PRL” - zatem za wprowadzeniem tej poprawki stoi ochrona interesów tej grupy.

Konsekwencje zmiany mogą okazać się niezwykle poważne i doprowadzić do zablokowania szeregu najważniejszych śledztw prowadzonych przez pion prokuratorski IPN oraz skutecznie uniemożliwić wyjaśnienie wielu tajemnic PRL.

IPN od kilku lat prowadzi śledztwo w sprawie grupy przestępczej, działającej w ramach departamentów IV i III MSW – czyli tzw. Grupy „D" – zajmującej się dezintegracją i walką z Kościołem. Nie bez powodu, esbeków z tej grupy kojarzy się z zabójstwem ks. Jerzego oraz przypisuje się im wiele innych morderstw i aktów terroru. Prokuratorzy IPN zamierzają rozpracować tę strukturę - ustalić nazwiska, metody i zebrać twarde dowody zbrodniczej działalności. Na koniec - doprowadzić winnych pod sąd.

Innym ważnym śledztwem, które może zostać udaremnione, jest postępowanie w sprawie wyłudzania spadków w latach 80. przez funkcjonariuszy Zarządu II Sztabu Generalnego WP. Posługując się fałszywymi dokumentami, poprzez podstawionych agentów przejmowano spadki po obywatelach polskich, zmarłych m.in. w Kanadzie i w Szwajcarii. Ogromne kwoty uzyskane z tych operacji, zasiliły tajny fundusz operacyjny i kieszenie oficerów wywiadu wojskowego PRL. Cała operacja – jak głosi komunikat Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu - była nadzorowana przez oficerów Zarządu II Sztabu Generalnego, a prowadzone obecnie czynności procesowe mają na celu ujawnienie kolejnych przypadków zaangażowania się funkcjonariuszy w dokonywanie tego typu przestępstw oraz ustalenie pełnego kręgu osób uczestniczących w ich popełnianiu.

Ta sprawa to jedyny, ocalały z „pogromu” rządów Platformy wątek dotyczący działalności Wojskowych Służb Informacyjnych. Tylko dlatego, że prowadzenie śledztwa przejął IPN, sprawa uniknęła losu ponad 200 zawiadomień o przestępstwach żołnierzy WSI, umorzonych przez prokuraturę wojskową.

Można sobie zatem wyobrazić, że do wytworzonych przez siebie akt zagląda funkcjonariusz, który ma świadomość, że znajduje się w kręgu podejrzeń o udział w działaniach przestępczych. Chce się dowiedzieć (i dowiaduje) - kto i kiedy interesował się dokumentacją, odnajduje przydatne dla obrony informacje, szuka adresów i nazwisk osób do których może dotrzeć wcześniej, niż prokuratorzy. Podobnie może postąpić kapuś, którego donosy pomagały esbekom w popełnieniu zbrodni. Choćby IPN wiedział z kim ma do czynienia, nie będzie mógł odmówić dostępu do teczek. Pytanie - czy umożliwienie tym osobom dostępu do archiwów IPN może mieć wpływ na wyniki śledztw - wydaje się czysto retoryczne

Poza tym, każdy tajny współpracownik, nie mając pewności czy może zataić fakt współpracy – od tej chwili będzie w stanie ustalić, jakie dokumenty znajdują się w jego aktach i ocenić groźbę ich ujawnienia. Dzięki nowej ustawie, będziemy wkrótce świadkami niespodziewanych karier politycznych i biznesowych ludzi, którzy dotąd obawiali się zdemaskowania.

Nowa regulacja, uzasadniana „prawem do obrony przez posądzonych o współpracę ze służbami PRL” jest sprzeczna z ideą Instytutu, powstałego, by chronić interesy pokrzywdzonych działaniami państwa komunistycznego, a nie jego funkcjonariuszy i tajnych współpracowników.

Niewiele jest ustaw, których wprowadzenie może mieć tak katastrofalne następstwa, jak uchwalona przed kilkoma dniami nowelizacja. W państwie, którego obywatele nie posiadają elementarnej wiedzy historycznej, zbudowanym w dużej mierze na patologicznych relacjach agenturalnych, w którym istnieją wpływowe grupy interesów sprzecznych z polskimi - pozbawienie społeczeństwa możliwości poznania własnej historii czy uzyskania wiedzy o „elitach” urasta do rangi sprawy najważniejszej.

Zmarły w ubiegłym roku profesor Paweł Wieczorkiewicz, mówił o historii prawdziwej, skrytej za kulisami i tej medialnej, fasadowej - historii dla idiotów lub prostaczków, którzy wierzą w to, co widzą w telewizji i czytają w gazetach. Taką wersję historii proponują nam dziś politycy Platformy, chcąc zniszczyć autonomię badań historycznych, blokując dostęp do archiwów i czyniąc z niezależnej instytucji enklawę obrońców agentury i przeciwników sanacji życia publicznego.

Skutkiem wprowadzenia nowelizacji, może być nie tylko uśmiercenie idei IPN-u i upolitycznienie nauk historycznych. W perspektywie lat - chodzi o zniszczenie narodowej pamięci.

Ludzie którzy dziś rządzą Polską powinni wiedzieć, że takiej zbrodni się nie wybacza i nie zapomina.

Artykuł opublikowany w nr.12/2010 Gazety Polskiej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz