Zakres polityki zagranicznej rządu Prawa i
Sprawiedliwości, wytyczają słowa Andrzeja Dudy z orędzia prezydenckiego – „Polityka
zagraniczna, która nie lubi rewolucji, potrzebuje dzisiaj korekty. Ta korekta
to zwiększenie aktywności”. Kilka dni później, prezydent powtórzył: „Absolutnie nie będzie żadnej rewolucji.
Potrzebna jest nam korekta. Chodzi mi o zwiększenie aktywności. Akcentowałem
konieczność poprawy relacji z sąsiadami.”
Zapowiedź „korekty” zasadniczo przeczyła wcześniejszym
ocenom polityki zagranicznej rządów PO-PSL. Szereg wypowiedzi polityków PiS
oraz sztandarowy dokument tej partii, tzw. „Program PiS 2014” zawierał wyłącznie
negatywne opinie na temat dokonań
poprzedników i w okresie przedwyborczym zapowiadał wręcz rewolucyjne zmiany.
Zasada „konieczności
poprawy relacji z sąsiadami”, sformułowana dobitnie przez Andrzeja Dudę, już
wówczas dowodziła podległości dogmatyce „georealizmu” i sytuowała partię pana
Kaczyńskiego w grupie utopistów i mistyfikatorów, którzy od dziesiątków lat niweczą
nasze marzenia o silnej i niepodległej Polsce. Ta grupa nie tylko odrzuca
doświadczenia historyczne, ale nie chce dostrzec, że niezależnie od ilości
podpisanych umów i werbalnych deklaracji, Moskwa i Berlin zawsze będą wrogami polskości.
Historycznym dążeniem tych państw jest
ustanowienie na Wiśle granicy rosyjsko-niemieckiej i wymazanie Polski z mapy
świata. To, czego nie sformułuje dziś
żaden polityk niemiecki, jest od lat realizowane na mocy sojuszu Merkel-Putin i
dokonywane przy współudziale „elit” III RP. Różnica między obecną sytuacją, a
rokiem 1939 polega jedynie na odwróceniu zadań i modyfikacji akcentów: konflikt
zbrojny ma wywołać Rosja, Niemcom zaś przewidziano rolę politycznego i
ekonomicznego wspornika.
Jeśli nie ma dziś polityków zdolnych do rewizji
naszej strategii wobec najbliższych sąsiadów, zaś rządząca III RP klasa polityczna nawet nie próbuje zdefiniować
polskiej racji stanu, jest w tym dowód uległości wobec dyktatu porządku jałtańskiego i akceptacji
ambicji rosyjskich i niemieckich.
Obowiązek zachowania „przyjacielskich” relacji z Rosją i Niemcami, to podstawowy mit paraliżujący
polską myśl polityczną. Po roku 1989 został on „wzbogacony” retoryką unijną i
narzucony III RP, jako trwała zasada polityki zagranicznej.
Przedstawiciele partii pana Kaczyńskiego celebrują
go tym chętniej, że gorliwe zapewnienia o „przyjaźni” i „normalizacji
stosunków” zdejmuje z nich odium najgorszego przekleństwa politpoprawności –
posądzenia o „rusofobię” lub antyniemieckość.
Chwilowe pogorszenie relacji z Niemcami, wywołane dziś
ambicjonalną hucpą prezesa Kaczyńskiego w związku z tzw. wyborami
przewodniczącego RE oraz buńczuczne wypowiedzi polityków PiS, nie powinny
zatrzeć prawdy, że przez ostatnie półtora roku ten rząd bezmyślnie zabiegał o „przyjazne
relacje” z zachodnim sąsiadem i w żadnym zakresie nie potrafił podważyć niemieckiej
dominacji nad Europą. Idę o zakład, że wkrótce będziemy świadkami kolejnej „normalizacji”
tych stosunków i żadne incydenty (w tym nagłaśniana ostatnio sprawa instrukcji
szefa RASP) nie wpłyną na kontynuację mitologii „georealistów”.
W poprzednim tekście cytowałem wypowiedź
sekretarza stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego Jarosława
Selina oraz słowa prezydenta Andrzeja Dudy, których kontekst dotyczył obaw
przed posądzeniem o „rusofobię”.
Warto wspomnieć, że w obawie przed tym
„przekleństwem”, rząd PiS zakonserwował dwa sztandarowe projekty poprzedniego
reżimu – tzw. mały ruch graniczny z
obwodem kaliningradzkim oraz działalność Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i
Porozumienia.
Wydawało się, że natychmiastowe zamknięcie granicy
z Kaliningradem (umożliwia to art. 12
umowy) i wskazanie zagrożeń związanych z rosyjsko-niemieckim projektem „Prusy Wschodnie”, powinno
należeć do priorytetów rządu deklarującego dbałość o bezpieczeństwo Polaków.
Nic podobnego nie nastąpiło i dopiero w lipcu 2016 roku rząd PiS, po
pretekstem „zapewnienia bezpieczeństwa w trakcie szczytu NATO i ŚDM” zdecydował
się „tymczasowo zawiesić” mały ruch
graniczny. Dziś, mimo szyderczych uwag Rosjan, iż nie zależy im na ponownym otwarciu granicy, PiS
nadal utrzymuje stan „tymczasowości”, a nawet rozważa ponowne uruchomienie
antypolskiego projektu.
Wielokrotnie też pisałem, że likwidacja Centrum
Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia- CPRDiP (nazwanego przeze mnie
„centrum kata i ofiary”) powinna nastąpić natychmiast po zaprzysiężeniu rządu
Beaty Szydło. Przyznam, że do czasu przeczytania wypowiedzi J.Selina na temat
lęku przed zarzutem „rusofobii”, nie mogłem zrozumieć, dlaczego partia
Kaczyńskiego przeznacza ponad 5,5 mln złotych rocznie na utrzymywanie TPPR-bis,
a nawet dokonuje tam zmian personalnych i stawia na czele tej kompromitującej
Polskę instytucji, prof. Andrzeja Nowaka. Słowa prominentnego polityka PiS ujawniły
rzeczywiste powody, jakimi kierują się zakładnicy mitologii demokracji.
Przypomnę, że nie chodzi o byle jaką instytucję. CPRDiP
jest symbolem tego zniewolenia, które doprowadziło do tragedii smoleńskiej i
skazało nas na hańbę „pojednania” z kremlowskimi bandytami.
Powołanie odrębnej instytucji rządowej, odpowiedzialnej
za „krzewienie idei dialogu polsko-rosyjskiego” ustalono podczas spotkania
premierów Tuska i Putina w roku 2009. Projekt ten omawiano również w Smoleńsku,
w trakcie ponownego spotkania w dniu 7 kwietnia 2010 r. Podjęto wówczas decyzję
o utworzeniu odpowiedniej instytucji rządowej i powierzeniu inicjatywy
założycielskiej ministrom kultury III RP i Federacji Rosyjskiej. Reżim PO-PSL w
błyskawicznym tempie przeforsował uchwalenie specjalnej ustawy o utworzeniu
Centrum. Jej projekt wpłynął do Sejmu 3 grudnia 2010 roku, a już 25 marca 2011
roku ustawa została przyjęta. 7 kwietnia 2011 - w rocznicę spotkania
Putin-Tusk, podpisał ją Bronisław Komorowski. Centrum otrzymało okazałą
siedzibę w warszawskim biurowcu Centrum Jasna, którego właścicielem jest
Archidiecezja Warszawska. Był to wymierny dowód poparcia hierarchów Kościoła
dla idei polsko-rosyjskiego „pojednania”.
Cele działalności CPRDiP są identyczne z zapisami
zawartymi w peerelowskich statutach TPPR. Nie próbowano nawet maskować tej
zbieżności i poddając tekst stylistycznej kosmetyce zapisano w ustawie
wszystkie zadania wyznaczane dotąd Towarzystwu przez komunistycznych ministrów
spraw wewnętrznych.
Warto wspomnieć, że, (wbrew wspólnym ustaleniom) w
Rosji nigdy nie powstała podobna instytucja rządowa. Powołane tam Centrum
Rosyjsko-Polskiego Dialogu i Porozumienia ma bowiem status fundacji i powstało
na mocy dekretu prezydenckiego. Nie prowadzi ono żadnej działalności, a na stronie
internetowej rosyjskiej fundacji można jedynie znaleźć publikacje szkalujące i
atakujące Polaków.
Dziś CPRDiP, któremu przewodniczy prof. Andrzej
Nowak, ogłasza kolejną edycję szkodliwego projektu -„Polsko-Rosyjskiej Wymiany Młodzieży 2017” oraz proponuje niemałe
granty w ramach „konkursu na projekt na
rzecz dialogu i porozumienia w stosunkach polsko-rosyjskich”. Pozostawienie
tego symbolu zniewolenia i finansowanie CPRDiP na poziomie wyznaczonym przez
reżim PO-PSL, jest oczywistym dowodem kontynuacji polityki poprzedników i
znakiem uwikłania grupy rządzącej w groźne i kompromitujące kompleksy.
Dowodem nie jedynym i nie ostatnim.
Bez rozgłosu i anonsów w rządowych przekaźnikach, PiS
reaktywował przed kilkoma dniami działalność tzw. Polsko-Rosyjskiej Grupy ds. Trudnych.
Uroczystość powołania Grupy uświetnili swoją obecnością: ambasador Rosji w
Polsce Siergiej Andriejew, ambasador Polski w Rosji Włodzimierz Marciniak, a
także minister Jarosław Sellin, znany już z obaw przed posądzeniem o
„rusofobię”.
Szef polskiego MSZ ogłosił przy tej okazji –„Dostrzegamy potrzebę dialogu społecznego,
rozwoju kontaktów międzyludzkich, współpracy kulturalnej i odbudowy
dwustronnych relacji gospodarczych z naszym rosyjskim sąsiadem. Rosja i Polska
są sąsiadami i merytoryczny, przełamujący stereotypy dialog leży w naszym
wspólnym interesie”. Zadeklarował także, że „mimo trudnej sytuacji Polska jest otwarta na konstruktywną współpracę”.
Polsko-Rosyjska Grupa ds. Trudnych to organ
polityczny, który w najnowszej historii stosunków polsko-rosyjskich zapisał
najczarniejszą kartę. Powołana w roku 2002, podczas pierwszej wizyty Putina w
Polsce, grupa ta przez wiele lat nie
odgrywała większej roli. Aż do grudnia 2007 roku, gdy tuż po dojściu do władzy
ekipy PO-PSL reaktywowano jej działalność i wyznaczono nowych członków. Polskim
współprzewodniczącym został wówczas Adam Daniel Rotfeld – peerelowski dyplomata,
zarejestrowany przez SB jako tajny współpracownik o pseudonimach „Ralf”,
„Rauf"i „Serb”. Ze strony rosyjskiej, grupie przewodniczył były dyplomata
sowiecki Anatolij Torkunow.
Członkowie grupy musieli posiadać niemałe wpływy w
obu „zaprzyjaźnionych” krajach lub byli sprawnymi przekaźnikami poleceń
faktycznych decydentów, bo odegrała ona ogromną rolę w procesach politycznych
poprzedzających tragedię smoleńską i przez wiele lat patronowała
polsko-rosyjskiemu „pojednaniu” Jak dalece sięgały te wpływy, pokazują dwa
przykłady.
W listopadzie 2009 roku, Adam Rotfeld, po
spotkaniu członków Grupy ds. Trudnych w Moskwie wyraził życzenie, by obchody
70. rocznicy zbrodni katyńskiej odbyły się z udziałem przedstawicieli
Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego i Kościoła katolickiego oraz zapowiedział,
że „strona rosyjska zwróci się do RKP a
my do Kościoła katolickiego z prośbą, aby podczas uroczystości reprezentowane
były na stosownie wysokim szczeblu”. W tym samym czasie, Grupa
rekomendowała „przywódcom obu państw”
powołanie rządowych centrów „dialogu i pojednania”.
Gdy w lipcu 2012 roku Rotfeld wyraził inne życzenie
- by tekst wspólnego „Przesłania do Narodów Polski i Rosji” podpisanego przez
wysłannika Putina, Cyryla I i abp. Józefa Michalika - "został odczytany we wszystkich kościołach w
Polsce i wszystkich cerkwiach w Rosji, bo miałoby to ogromne znaczenie",
Rada Stała Episkopatu natychmiast podjęła decyzję o odczytaniu „orędzia” w
polskich kościołach i wyznaczyła ten obowiązek na dzień 9 września 2012 roku. Wpływy
Rotfelda nie sięgały jednak agenta KGB o
pseudonimie „Michajłow”, znanego dziś jako patriarcha Cyryl I, bo treści
dokumentu nie odczytano w żadnej z rosyjskich cerkwi.
Na
pytanie - po co i z jaką intencją rząd Prawa i Sprawiedliwości reaktywował ten
okryty niesławą organ, z pewnością nie otrzymamy odpowiedzi. Ten rząd nie chce
i nie musi tłumaczyć się wyborcom, nawet z tak rażących decyzji. Można
natomiast dostrzec, komu politycy PiS powierzyli zadanie „konstruktywnej
współpracy” z Kremlem i na tej podstawie pokusić się o pewne wnioski.
Przewodniczącym Grupy został mianowany prof.
Mirosław Filipowicz – dyrektor Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej, wykładowca
KUL. Ten sam prof. M. Filipowicz, w listopadzie 2008 r. histerycznie reagował
na informację o zaproszeniu przez KUL dr.
Sławomira Cenckiewicza i na łamach „Gazety Wyborczej” grzmiał o „łamaniu zasady dyskursu naukowego”.
Identyczne zastrzeżenia, wykładowca KUL wyrażał z powodu zaproszenia na
uczelnię reżysera Grzegorza Brauna. Prof. Filipowicz należał również do
prelegentów konferencji „Przyszłość
chrześcijaństwa w Europie. Rola Kościołów i narodów Polski i Rosji” z roku
2013, podczas której miłośnicy „pojednania” debatowali nad „przesłaniem
o pojednaniu narodów Polski i Rosji”.
Tuż po tragedii smoleńskiej, Mirosław Filipowicz
był pomysłodawcą powołania polsko-rosyjskiego zespołu złożonego z nauczycieli
historii i naukowców historyków. Jego zadanie miało polegać na przygotowaniu
pomocy edukacyjnych nt. relacji polsko-rosyjskich i polsko-radzieckich,
przeznaczonych do wykorzystywania w gimnazjach i liceach. Filipowicz
zastosował tu „nowatorską” metodę, którą tuż po Smoleńsku praktykowało wielu
przedstawicieli świata nauki. Jak przypominał inny członek Grupy, dr Rafał Wnuk
- „Prof.
Filipowicz zaproponował podejście, które można nazwać „ucieczką do przodu”.
Zamiast koncentrować się na relatywnie świeżych zaszłościach historycznych,
które z definicji sytuują Polaków i Rosjan na wrogich pozycjach, należy
wyjść z propozycją pozytywną. Pierwszym filarem tego pomysłu jest rozszerzenie
wachlarza zainteresowań na całość polsko-rosyjskich relacji: od średniowiecza
po wiek XX. W takim ujęciu trudny wiek XX stałby się jedną z kilku odsłon
polsko-rosyjskiej przeszłości, a nie jedynym punktem odniesienia.”
Prawda, że proste?
Nie chcę zanudzać czytelników opisem dokonań pozostałych
członków nowo powołanej Grupy. Choć
znajdziemy tam kilka ciekawych postaci, jak wspomnianego już dr hab.
Rafała Wnuka, autora paszkwilu "Brygada
Świętokrzyska. Zakłamana legenda" zamieszczonego przed rokiem w GW, prof.
Jerzego Menkesa, czy byłego dyrektora Instytutu Polskiego w Moskwie Marka
Radziwona, to wybór przewodniczącego oraz obecność w Grupie ludzi z Centrum
Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, pozwalają przypuszczać, że intencje
rządu PiS w zakresie „normalizacji” stosunków z Rosją są zbliżone lub
identyczne z zamysłami poprzedników.
Jeśli politycy PiS powierzyli „plan działań na 2017 rok oraz agendę rozmów
ze stroną rosyjską” ludziom uczestniczącym w posmoleńskim procesie
„pojednania”, oceniam to jako najgorszą i skandaliczną rekomendację.
Tym bardziej, że strona rosyjska doskonale rozpoznała
„georealistyczne” fobie i kompleksy polityków PiS i w odpowiedzi na te
niedwuznaczne umizgi, rozpoczęła wielowątkową operację psychologiczną. Jest ona rozgrywana przez Rosję od lat
kilkudziesięciu i sprowadza się do wytworzenia patologicznych, niesymetrycznych
relacji, w których zamiar upokorzenia i pohańbienia przeciwnika odgrywa rolę „czynnika
mobilizującego”. Rosja stosuje ją wobec tych, którymi gardzi i których zamierza
oszukać, co oznacza, że skutków tej gry nie doświadczyli jedynie ci, którzy
stawili Moskwie zbrojny opór i nigdy nie uwierzyli w jej dobrą wolę.
„Schemat psychologiczny” tej operacji można z
łatwością odnaleźć w treści wykładu rosyjskiego ambasadora Andriejewa,
wygłoszonego 6 marca br. na
Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Ten sam Andriejew, który 9 marca
uczestniczył w uroczystości wznowienia działalności Polsko-Rosyjskiej Grupy ds.
Trudnych, trzy dni wcześniej stwierdził, że „stosunki między Polską a Rosją są najgorsze od czasu II wojny
światowej”, a w swojej „propagitkce” obarczył rząd Prawa i Sprawiedliwości
pełną i jedyną odpowiedzialnością za pogorszenie tych stosunków. Zdaniem
rosyjskiego dyplomaty - „w Polsce, jak i
w wielu innych zachodnich krajach toczy się permanentna „wojna informacyjna”
przeciwko Rosji: codziennie słyszymy ostre negatywne wypowiedzi polskich osób
oficjalnych pod adresem naszego kraju, z reguły w polskich środkach masowego
przekazu ukazują się i są emitowane materiały o Rosji prawie wyłącznie o
charakterze krytycznym według zasady „o Rosji albo źle, albo nic”. Polscy
partnerzy nie zgadzają się z tym, że w Polsce jest rozpowszechniona rusofobia.
Zwracają uwagę na to, że w Polsce dobrze się traktuje Rosjan, lubiana jest
kultura rosyjska, łatwo się znajduje wspólny język z Rosjanami, ale
rzeczywiście nie lubi się państwa rosyjskiego, z powodu którego Polacy sporo
nacierpieli się w przeszłości a które i teraz podobno źle się zachowuje.”
Konstrukcja tego wywodu, w całości oparta na łgarstwach
i traktowaniu przeciwnika niczym kompletnego idioty, ma oczywiście racjonalny
cel. W tej sposób Rosja ustawia się w roli „pokrzywdzonego”, obarcza
przeciwnika odpowiedzialnością za wszelkie zło i każe mu wierzyć, że tylko
usilne zabiegi o względy Moskwy mogą wpłynąć na poprawę wzajemnych relacji. To
strategia znana od czasów carycy Katarzyny i z powodzeniem praktykowana przez
sowieckich dyplomatów. Im bardziej Rosja pohańbi, obrazi i oszuka przeciwnika, im
mocniej narzuci mu zbrodniczy styl myślenia i głębiej zepchnie w fałsz historii
- tym zwiększa się szansa, że przyjmie on postawę niewolniczą i odrzucając „świeże zaszłości historyczne” zacznie poszukiwać
jedynej drogi do „ruskiej duszy” - „ucieczki
do przodu”.
Czyż prof. Filipowicz, proponując Polakom taki
właśnie stopień „pragmatyzmu historycznego”, nie jest wybitnym znawcą Rosji? I jakie efekty chcą
uzyskać politycy PiS stawiając tego znawcę na czele organu przygotowującego
nową odsłonę „pojednania”?
W ramach tej samej operacji psychologicznej, ambasador
Andriejew, odpowiadając 16 marca br. na pytanie – „Czy strona rosyjska zamierza reaktywować działalność Polsko-Rosyjskiej
Grupy do Spraw Trudnych?, stwierdził: „Jeżeli
od strony polskiej wpłyną odpowiednie propozycje, będą one rozpatrywane w
kontekście ogólnej normalizacji stosunków rosyjsko-polskich, włączając
pełnowartościowe kontakty polityczne, oraz z uwzględnieniem tego, czy zostaną
zaproponowane dla omówienia aktualne kwestie naszej wspólnej historii mające
istotne znaczenie dla postępu dialogu politycznego.”
Ponieważ polski MSZ w odpowiedzi wydał oświadczenie,
z którego wynika, że „będzie dążyć do
organizacji spotkania plenarnego, które powinno odbyć się w Polsce” - wynik
rosyjskiej kombinacji i status, jaki w niej osiągną polscy „gracze”, wydaje się
przesądzony.
Czeka nas długi i upokarzający proces zabiegania o
łaskawość Moskwy, okupiony licznymi ustępstwami i osłaniany bełkotem „georealistów”.
Ludzie, którym nawet w głowie nie powstanie, że Rosja liczy się tylko z silnymi
i tylko z pozycji siły można traktować odwiecznego wroga, już znaleźli się w
pułapce własnych lęków i ograniczeń.
Najmocniejszym znakiem kontynuacji polityki
poprzedników, będzie rażąca asymetria w relacjach polsko-rosyjskich i występowanie
z pozycji petenta wobec państwa, które okazuje nam jawną wrogość i pogardę.
Car Mikołaj I miał podobno
mawiać, że zna tylko dwa rodzaje Polaków: tych, których nienawidzi i tych,
którymi gardzi.
Rządzący III RP „georealiści”, którym zarzut „rusofobii”
spędza sen z powiek i skłania do szukania „ucieczki
do przodu”, nigdy nie zasłużą na honor ruskiej nienawiści.
Przydatne linki:
Szanowny Autorze,
OdpowiedzUsuńWidzę tylko jeden powód dla którego warto zasłużyć na miano idioty. To uśpienie czujności przeciwnika przed wykonaniem decydującej kombinacji. Jeśli takowej brak, to idiota - bo "ani cnoty nie dochował ani kopiejki nie zarobił". Ergo - nawet statut idioty może być walorem w ręku wytrawnego gracza. Wypada nam zatem oczekiwać super kombinacji od naszych PIS-strategów:)
Pozdrawiam Autora i komentatorów,
Tadeusz
Tadeusz,
UsuńPodoba mi się teoria gry "na idiotę". Ma ona szerokie zastosowanie w dezinformacji i pozwala prowadzić wyrafinowane rozgrywki.
Problem powstaje wówczas, gdy gracz próbujący "gry na idiotę" jest nim w rzeczywistości. Nie sposób wówczas zdefiniować - co jest grą, a co zachowaniem naturalnym.
Na szczęście wybitni stratedzy PiS nie muszą zaprzątać sobie głowy takimi kombinacjami. Lęk przed łatką "rusofoba" skutecznie chroni przed nadmiarem myśli i wpływem nazbyt skomplikowanych teorii.
Bardzo dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam
Autor,
OdpowiedzUsuń"Car Mikołaj I miał podobno mawiać, że zna tylko dwa rodzaje Polaków: tych, których nienawidzi i tych, którymi gardzi." - byłby Pan zapewne zdziwiony, gdyby przytoczyć pełną listę Polaków, którzy otrzymali od Mikołaja I(po 1831) - złote tabakiery (najwyższy - poza osobistym dekretem, wyraz uznania carskiego dla podanego - co za styl), ordery, czy niebotyczne uposażenia, czy emerytury. Byli i tacy co byli ambasadorami moskiewskimi za Mikołaja- jak ów słynny Tęgoborski w Austrii (attache od spraw ekonomicznych), czy inny Polak - carski ambasador w Brazylii. To na marginesie - z tą pogardą było różnie.
Przykład Mikołaja I jest jednak rzeczywiście bardzo znamienny, i można uważać że tak naprawdę najważniejszy dla oceny całokształtu sedna szeregu podświadomych relacji polsko-rosyjskich. Otóż władca ten,(niewątpliwie słusznie uważany za największego niszczyciela polskości [to on na wiosek Uwarowa od dnia 1 I 1836 zakazał nauczania w języku polskim w guberniach witebskiej i mohylewskiej i dalej już poszło)im bardziej posuwał się w latach tym bardziej absurdalnie i pośpiesznie niejako okazywał swoją narastającą nienawiść wobec Polaków. Miarą absurdu jest np skierowanie na początku lat 50-tych XIX wieku do poboru we flocie carskiej, etc etc etc..
To tak, jakby Mikołaj I żałował że życia mu zabraknie czasu by ostatecznie zniszczyć owych "pszeków".
Stąd słuszne jest przywoływanie jego imienia jako swoistego memento: często bowiem (oczywiście nie zawsze) miarą "miłości" Rosjanina?-polityka do swej Ojczyzny jest jego nienawiść do Polski (nawet jeśli tego jawnie nie przynaje).
Ludzie w Polsce zdają się tego nie rozumieć.
Elam,
UsuńPostać Mikołaja I rzeczywiście może być symbolem. Nie tylko stosunku Rosjan do Polaków, których ten despota szczerze nienawidził, ale wizji relacji polsko-rosyjskich, jakie wielu ze współczesnych apatrydów chciałoby praktykować.
W III RP byli i nadal są ludzie, którym marzy się państewko o nazwie Królestwo Polskie, pozostające pod protektoratem Kremla.
Ten "salon warszawski" nawet nazewnictwo czerpie od Mikołaja I.To właśnie ów "król Polski" miał zwyczaj mówić o nas "ten kraj", co wielu apatrydów przyjęło dziś do własnego języka.
Jeśli zaś chodzi o słowa, które przytaczam w tekście, dokładny cytat z rozmowy Mikołaja I z cesarzem Wilhelmem IV brzmi: "Znam tylko dwa typy Polaków-tych,którzy się zbuntowali przeciwko mnie i tych którzy pozostali mi wierni.Jednych nienawidzę, drugimi gardzę."
Oznacza to, że wobec Rosji, również współczesnej, można przyjąć tylko dwie postawy: wypowiedzieć jej twarde NIE lub wyznać wierność i podległość.
Pierwszą drogę wybierają ludzie wolni, drugą idą niewolnicy.
Rosjanie nie wiedzą, czym jest współpraca i współistnienie narodów. Nie znają definicji dialogu i obce są im wszelkie porozumienia.
Słowa, jak i ludzkie życie nic nie znaczą w kraju, który zawsze zabijał wolne słowo i gnębił inne narody.
To też oznacza, że każda próba znalezienia "konsensusu" między tymi postawami jest skazana na porażkę.
My - Polacy powinniśmy to rozumieć najgłębiej, bo nikt bardziej nie doświadczył skutków rusyfikacji i koszmaru "dualizmu ruskiej duszy". Jeśli tego nie rozumiemy i pozwalamy, by rządzący III RP budowali stosunki z wrogiem na łgarstwach głoszonych przez niewolników, sami stajemy się im podobni.
Autor:
UsuńMikołaj I - tamte wzorce i ich odzwierciedlenie dzisiaj -to fascynujący i dłuższy zarazem temat do dyskusji, szkoda że obowiązki nie pozwalają (dzisiaj) na jej szczegółowe rozwiniecie.
Na chwilę obecną tylko trzy wątki:
a) "W III RP byli i nadal są ludzie, którym marzy się państewko o nazwie Królestwo Polskie, pozostające pod protektoratem Kremla" - pełna zgoda, widać to np. po degradacji dzisiejszego polskiego wschodu - vulgo: po (dla ogromnej większości) niezrozumiałym destruktywnym stosunku jakiejkolwiek władzy do Podkarpacia (Galicja) czy Podlasia (Obwód Białostocki).
b) "Ten "salon warszawski" nawet nazewnictwo czerpie od Mikołaja I.To właśnie ów "król Polski" miał zwyczaj mówić o nas "ten kraj", co wielu apatrydów przyjęło dziś do własnego języka"- owszem, z tym ze to po części nieporozumienie. Rosjanie (władza wojskowa twierdz i logistyczna,ale nie naczelnicy wojskowi województw/guberni oraz obwodów/powiatów) często w przetargach wojskowych (entrepryzach- nawet prowadzonych formalnie zgodnie z prawem z 28 maja 1833 roku) używali w stosunku do Polaków terminu "krajowcy". Zainteresowałem się tym zagadnieniem zatem - otóż nawet w traktatach nawigacyjnych z Austrią, a zatem zawieranych niejako w odniesieniu do zaprzyjaźnionych poddanych zaprzyjaźnionego państwa, Rosjanie używali tych samych określeń (krajowcy). To raczej zatem przejaw ogólnej pychy wielkoruskiej niż specyficzny stosunek do Polaków.
c)" Jeśli tego nie rozumiemy i pozwalamy, by rządzący III RP budowali stosunki z wrogiem na łgarstwach głoszonych przez niewolników, sami stajemy się im podobni" - Pełna zgoda- ten problem był zresztą szeroko poruszany przez Polaków -urzędników carskiej administracji (np. jak się nie "zmoskwiczyć".) Zwrócę tylko na marginesie uwagę na jedno zjawisko: zaskakująco wysoką wartość moralną NIEKTÓRYCH urzędników paskiewiczowskiego KP wyższego szczebla (np. odmowa zgodnego z wolą Mikołaja I opracowania nowego restrykcyjnego prawa o szlachectwie, którego wprowadzenie przez samych Polaków równałoby się w owym czasie - 1835/6 - samolikwidacji narodu)- to problem bardzo ważny, bo pokazuje, iż nawet w warunkach niewoli można było działać i merytorycznie i patriotycznie /dla dobra Ojczyzny.
Myślę- jeśli można coś podpowiedzieć? - że możnaby pogłębić ten temat (odpowiedzialności za Państwo i Naród) w przeszłości i obecnie oraz w wyzwaniach przyszłości.
Aleksandr Ścios,
OdpowiedzUsuńzadaję sobie pytanie, czy wszelkie ruchy PiSu w stronę (jednostronnego) pojednania z Rosją są działaniem samodzielnym, czy inspirowanym spodziewanymi/odczuwalnymi zachowaniami Ameryki - czy nie stanowią one próby dostosowania się do polityki USA (przyszłej ,ewentualnej - albo być może już obecnej, w końcu my nie wiemy wszystkiego tak dobrze, jak politycy przy władzy).
Byłoby dosyć wymowne, gdyby partia do tej pory akcentująca zagrożenie rosyjskie stała się rzeczniczką pojednania - prawdopodobnie w formie zbliżonej do opisanej przez Pana kapitulacji jednostronnej. Osobiście nie mogę też pozbyć się wrażenia, że gdyby doszło do resetu Trump-Putin i oddania przez USA Polski pod wpływy rosyjskie, wówczas PiS, żeby utrzymać się przy władzy i pieniądzach gotów byłby wziąć na siebie rolę rzecznika tego dealu i interesu rosyjskiego wobec polskiego społeczeństwa.
jak to powiedział abp Michalik w 2010 r. : ,,na tym etapie nie było innego wyboru". Ciekawe, czy dziennikarze i kluby GP zaczną tropić wtedy wrogów pojednania polsko-rosyjskiego, osobiście obstawiałbym, że autorzy tacy jak A. Ścios zostaną napiętnowani w obszernym wstępniaku pióra Sakiewicza albo Wildsteina pt. ,,Kto sypie piasek w tryby lokomotywy dziejów - rzecz o agenturze, prowokatorach i podżegaczach wojennych - rzad nie da się sprowokować ekstremistom!".
Pozdrawiam Pana
przepraszam za literówkę w nagłówku: Aleksander Ścios - oczywiście
UsuńWojciech Miara,
UsuńJuż pod poprzednim tekstem pisałem, że podłożem wznowienia procesu „pojednania polsko-rosyjskiego” może być zamiar „wyprzedzenia” intencji nowej administracji amerykańskiej.
Jeśli Trump będzie dążył do „normalizacji” stosunków z Rosją (o czym jestem przekonany), mali demiurdzy z PiS mogli uknuć strategię, w którą wpisują się plany moskiewskich „konserwatystów”.
Byłaby to - jak Pan napisał - "próba dostosowania się do polityki USA (przyszłej ,ewentualnej - albo być może już obecnej".
Drugim czynnikiem „normalizacji”, mogą być naciski ze strony hierarchów, którzy od roku 2009 znajdują się w awangardzie procesu „pojednania”, a dziś usilnie próbują przypodobać się Franciszkowi.
Tych ludzi nikt nie napiętnował za hańbę ich zachowań w latach 2010 -2013 i nie nazwał zdrady po imieniu. I choć uchodzą dziś za rzeczników polskości, to wielu z hierarchów polskiego Kościoła jest winnych wiernym solenne przeprosiny i lata pokuty.
Wrogiem fałszywego "pojednania" byłem zawsze i zapewniam Pana, że w latach rządów PO-PSL nader często spotykałem się z napiętnowaniem ze strony żurnalistów "wolnych mediów". Jak również z cenzurą.
Nikt z tych ludzi nie miał odwagi, by w czasie "jednania" nas z wysłannikiem Putina Cyrylem, napisać choćby słowo potępienia tego aktu zdrady. Wszyscy wówczas milczeli:
https://bezdekretu.blogspot.com/2014/12/dlaczego-milczeliscie.html
Pozdrawiam Pana
Aleksander Ścios,
Usuńmuszę Panu powiedzieć, ze pomijając strategiczne wątpliwości związane z ewentualnym zbyt głębokim wejściem do obozu niemieckiego czy rosyjskiego (w myśl zasady, że można z Niemcami czy Rosją czasem w poszczególnych sytuacjach grać, ale strategiczne polskie interesy muszą pozostać niezagrożone, a nie sądzę, ażeby w układzie długoterminowym te państwa chciały je uwzględniać, choć oczywiście - moim zdaniem, w przypadku pojedynczej zbieżności interesów można pogrywać i z nimi, pilnując swojego), ale strategia na pojednanie, choć długoterminowo będzie klęską (jeśli ktoś w ogóle chce się ,,jednać" z Niemcami czy Rosją, to najpierw musi wypracować własną siłę, tylko wtedy w ogóle można wchodzić w takie układy, inaczej jesteśmy tylko smaczną krewetką pertraktującą z rekinem smak sosu na talerzu), to jeszcze takie żałosne wahadłowe pojednania byłyby częściowo zrozumiałe wobec żałosnej kondycji polskiej klasy politycznej na czele z Jarosław Kaczyńskim, gdyby (używajmy właściwych słów) potrafili oni wynegocjować jakieś warunki kapitulacji, sprzedając wywieszenie białej flagi za np. obniżenie cen gazu, zakopanie rury pod Świnoujściem, itd., wówczas ktoś mógłby powiedzieć: kapitulanci, ale chociaż cwaniacy, którzy nie wypną tyłka za darmo. Tymczasem, obawiam się, że niekiedy pierwsi sekretarze PZPR byli skuteczniejsi w negocjowaniu polskich kapitulacji od tych panów. To smutne.
Oczywiście, najlepszym rozwiązaniem byłaby budowa polskiej siły gospodarczej i wojskowej (autentycznej, a nie nadmuchiwanej, jak teraz) i rozgrywanie polityki międzynarodowej z pozycji wyłącznie własnego interesu, taj jak to Pan sugerował m. in. w Nudis Verbis. Oczywiście, nie mamy na to nawet co liczyć. Zadam jedno pytanie: ale czego ci ludzie, mający wielką władzę, pieniądze, służby specjalne, wojsko itd. - czego oni właściwie się boją? Co i przeszkadza tak myśleć, tak działać?
Pozdrawiam Pana
Aleksander Ścios
OdpowiedzUsuń"POPRAWNA POLSKA" = BEZ MACIEREWICZA
Z orędzia prezydenckiego Andrzeja Dudy:
„Absolutnie nie będzie żadnej rewolucji. Potrzebna jest nam korekta. Chodzi mi o zwiększenie aktywności. Akcentowałem konieczność poprawy relacji z sąsiadami.”
Wydaje się, że sąsiedzi (czyt. Rossija), postawili twarde i jednoznaczne warunki łaskawej akceptacji "poprawnej Polski", więc aktywność prezydenta koncentruje się coraz wyraźniej na MON i jego "niepoprawnym" ministrze, wyrzucającym na zbitą twarz ruską hołotę z polskiego wojska. [ Patrz: wczorajszy list prezydenta - KLIK, zbieżny z oczekiwaniami WSI** - i odpowiedź ministerstwa, stawiająca prezydencką intrygę we właściwym świetle - KLIK ].
Cały kłopot w tym, żeby pozbywając się "rusofobicznego" ministra i likwidując wprowadzaną przez MON rzeczywistą #dobrą zmianę w Wojsku Polskim, ostatecznie nie utracić nadwyrężonej (przez ANEKS) prezydenckiej cnoty, tzn. zachować dumne miano polskiego patrioty, pomimo podporządkowywania się warunkom FR, dyktowanym za pośrednictwem WSI.
Obawiam się, Panie Aleksandrze, że po wyrzuceniu przez Macierewicza oficyjerów WSI ze wszystkich struktur NATO (w którym mieli i zapewne nadal mają oddanych przyjaciół, ze Stoltenbergiem-Stiekłowem na czele) i przy niejednoznacznej postawie USA, także Sojusz Północnoatlantycki może pójść na rękę Moskwie, pardon, polskiemu prezydentowi "niepodległej i suwerennej" III RP.
Pozdrawiam serdecznie
** Aleksander Ścios @SciosBezdekretu KLIK
Na stronie stowarzyszenia "SOWA"(WSI) nietrudno znaleźć tekst, który zadziwiająco współbrzmi z zakresem spraw poruszonych w liście @AndrzejDuda.
Aleksander Ścios,
OdpowiedzUsuńI tak oto generał Polko staje się "naszym" generałem.
"– Z całą pewnością wymiana kadr dowódczych – tym bardziej dokonywana w tak szybkim tempie – wpływa źle na stan bezpieczeństwa Polski. Mówię to otwartym tekstem, bo z wojska odchodzi wielu dowódców... W mojej ocenie, jest to marnotrawienie ludzkiego kapitału...Tak czy inaczej wojsko się wykrwawia, powstaje wyrwa pokoleniowa, która w obliczu wydarzeń za naszą wschodnią granicą nie jest niczym dobrym".
I jeszcze smutny fakt, że taaaaki ekspert wpadł gładko w "Esbecki gambit". Łyknął cały ten chłam jak zwykły peerelowski trep.
"Jeśli do tego dodamy sprawę Bartłomieja Misiewicza, który mając średnie wykształcenie, jest oceniany jako bardziej inteligentny niż wojskowi, którzy przez wiele lat się kształcili i zdobywali doświadczenia bojowe na misjach w Iraku czy Afganistanie, to musi się odbić negatywnie na wizerunku polskiej armii".
( http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/178571,demonstracja-solidarnosci-nato.html )
Poczuł się niedoceniony przez "dobrą zmianę" i jej najlepszego Ministra? Czy zagrał pod pałac i BBN w którym chciałby pewnie odgrywać rolę Szoguna "naszego" prezydenta?
Pozdrawiam serdecznie
Swego czasu dostałem linijką po łapach za " Dudusia' ale jak na razie powoli wychodzi -niestety!!- na moje. A choć jestem niecierpliwy to tym razem spokojnie poczekam by jeszcze bardziej moje było "mojsze" .
OdpowiedzUsuńStrasznie to smutne wszystko, Ścios nie chcąc ale będzie jednak musiał, w obliczu faktów przez się uprzedzonych, zmienić nick na Kasandra.
Ukłony
Panie Aleksandrze>
OdpowiedzUsuńCzasami próbuję sobie wyobrazić Polskę dziś, ale bez komunistycznego jarzma trwającego od wojny. Do tego próbuje sobie wyobrazić Polskę, która ubogacona jest dorobkiem wszystkich tych którzy zginęli umęczeni przez sowietów, oraz przez dorobek wychowanych przez nich dzieci i wnuków. Jakże inny byłby to kraj. Jak inaczej rozumowałyby elity, a co za tym idzie cała wspólnota narodowa. Jak byśmy się rozwinęli i jacy moglibyśmy być dumni. Potem wyobrażam sobie, jak ten miraż topnieje z każdą sowiecką kula, z każdym umęczonym na Sybirze, z każdym złamanym, który się zaprzedał i zdradził.
Jeśli polski rząd, zatrudnia załganego gnoja, który każe mi od tego uciekać do przodu, to tak jakby do każdej kuli wystrzelonej w sowieckiej lub ubeckiej katowni, dodać jeszcze przed śmiercią plwocinę w twarz od przyszłych pokoleń Polaków.
Z szacunkiem.
Meewroo, Aleksander Ścios
OdpowiedzUsuńMnie też najbardziej zapiekły i jednocześnie rozwścieczyły przytaczane przez Pana Aleksandra słowa profesorskiego raba "od spraw trudnych", dla którego nie tylko Katyń, ale i Smoleńsk to "świeże zaszłości historyczne", od których trzeba jak najprędzej "uciec do przodu" (raczej do tyłu, skoro - wg sugestii raba - najlepiej będzie wrócić do średniowiecza), a na rusko-sowieckie zbrodnie na Polakach "spojrzeć pozytywnie" i potraktować zbrodnicze stulecia (od w. XVIII - aż po w. XXI) - jako "jedną z kilku odsłon polsko-rosyjskiej przeszłości, a nie jedyny punkt odniesienia".
Znaczitsia - wystarczy rozcieńczyć?
Istnienia utytułowanych niewolników mentalnych - w ogóle nie odnotowuję, ich dla mnie nie ma, natomiast nie będzie (z mojej strony) przebaczenia dla decydentów z PiS za powołanie tej grupy i kolejne upokorzenie polskiego narodu. Już dość!
Pozdrawiam serdecznie
Witam,
OdpowiedzUsuń5,5 mln z naszych pieniędzy. I cisza. Zero protestów.
Jak powinniśmy zatem traktować Rosjan i Niemców, z którymi na dziś wiążą nas silne więzy gospodarcze?
Pozdrawiam
Ryszard