Gdyby potencjał armii Putina oceniać na podstawie
prognoz i analiz ukazujących się w tzw. wolnych mediach, świat winien stać na
granicy atomowej zagłady, w Kijowie powiewałaby rosyjska flaga, a po naszych
drogach jeździły ruskie czołgi.
Od dnia napaści Rosjan na Ukrainę, jesteśmy
nieustannie straszeni potęgą wschodniego imperium lub epatowani rzekomą
sprawnością wojsk Federacji Rosyjskiej. I choć teoretycznym symulacjom „wojen
trzydniowych” nie towarzyszą konkrety, zaś potencjał armii Putina został
zweryfikowany podczas napaści na Gruzję, Ukrainę i Syrię, panuje
przeświadczenie o nadzwyczajnej mocy tej armii i jej zdolnościach bojowych.
To przekonanie i towarzysząca mu atmosfera lęku
przed „militarną siłą” Rosji jest dziś największym sukcesem kremlowskich
siłowików i jedynym obszarem, w którym Putin może mówić o zwycięstwie. Nikt
wierniej nie spełnia roli rezonatora rosyjskich dezinformacji, jak medialni
eksperci i publicyści straszących nas wojną z Moskwą lub roztaczających wizję rosyjskiej
mocarstwowości. Ani faktyczna weryfikacja ani rzetelna analiza sukcesów
militarnych Putina, nie są w stanie pokonać tej mitologii. Można się jedynie dziwić,
że „wolne media” nagłaśniają wypowiedzi byłego prelegenta stowarzyszenia
ProMilito i wywody urzędników namaszczonych przez Komorowskiego. Powszechna niekompetencja
wydawców oraz deficyt pamięci i samodzielnej refleksji, znakomicie ułatwiają
produkcję kolejnych, bezwartościowych dywagacji.
Zwracam uwagę na ten proceder, bo dziś staje się
on jednym z najpoważniejszych zagrożeń. Podtrzymywanie irracjonalnych opinii na
temat „ruskiej siły” i rozgrywanie lęku przed państwem Putina, stanowi główną
przeszkodę na drodze wyzwolenia spod władzy „czynnika rosyjskiego”. Ten stały,
antypolski straszak ponownie chce zawładnąć opinią publiczną.
Przez półwiecze okupacji sowieckiej przekonywano
Polaków, że Rosja jest światowym hegemonem, a jej polityczna i militarna
obecność wytycza granicę nieprzekraczalną dla naszych aspiracji. Zaszczepiany
przez dziesięciolecia lęk przez Sowietami miał tłumić dążenia niepodległościowe
i sprawić, że wszelkie koncepcje istnienia Niepodległej będą musiały
uwzględniać interes Moskwy. Ze straszaka "wojny z Rosją" namiestnicy
PRL-u uczynili podstawowy element indoktrynacji społeczeństwa i główny
paralizator naszych aspiracji.
Ten sam straszak z powodzeniem wykorzystywali
ludzie „demokratycznej opozycji” – namaszczeni przez Kiszczaka na narodowych
przewodników, zaś cała dogmatyka „georealistów” została przejęta przez
komunistyczną hybrydę III RP i przez ostatnie ćwierćwiecze skutecznie
paraliżuje polską myśl polityczną.
Dziś wydaje się ona wyjątkowo groźna. Dzięki
słabości Zachodu i nierozpoznaniu celów rosyjskich kombinacji znajdujemy się w
przededniu potężnej ofensywy politycznej i propagandowej Kremla. To nie armia
rosyjska ma powstrzymać NATO, lecz zmasowana akcja polityczna i agenturalna ma
przeszkodzić planom Sojuszu. Efekty tej ofensywy mogą na długie lata zdeterminować
sytuację w Europie i na świecie oraz zdecydować o przyszłości Polski. Od
prawidłowej oceny rosyjskiej gry, od przejrzenia jej celów i intencji, będzie
zależał nasz los.
Gdy przed pół rokiem, w
tekście „O Putinie, rabinie i kozach” opisywałem scenariusz rosyjskiej
kombinacji, nie sądziłem, że jej efekty okażą się tak korzystne dla kremlowskiego
watażki. Wydawało się, że nawet przywódcy „wolnego świata” – ograniczeni
lewackimi dogmatami i ogłuszeni wrzaskiem agentury – wykażą dość rozumu, by
rozpoznać cele prymitywnej zagrywki. Mogło się tak wydawać tym bardziej, że sposób,
w jaki Rosjanie zarządzają polityką Zachodu, nie jest skomplikowany.
Wystarczyło bowiem (pod
nadzorem Kadyrowa) uformować grupy „czeczeńskich terrorystów”, podłożyć kilka bomb
w Ameryce i Europie, by stać się „niezbędnym ogniwem” w koalicji
antyterrorystycznej i uzyskać dostęp do tajemnic zachodnich wywiadów.
Dość było dokonać zbrojnej napaści na Ukrainę,
okupować jej terytorium i wymordować setki obywateli, by natychmiast osiągnąć
status „partnera” świata zachodniego i zasiadając w europejskich gremiach,
deliberować nad „procesem pokojowym”.
Wystarczyło zrzucić bomby na głowy cywilów, zasponsorować
syryjskiego bandytę, podesłać mu parę czołgów i doradców z FSB, by zasłużyć na
miano „ważnego gracza” na Bliskim Wschodzie i „sojusznika” w walce z islamskim
terroryzmem.
Wystarczyło zorganizować najazd muzułmańskich hord,
przemycić do Europy setki terrorystów i zastraszyć społeczeństwa Zachodu, by objawić
się światu jako „czynnik stabilizacyjny”, „gwarant pokoju” i „obrońca wartości
chrześcijańskich”.
Putinowska „kombinacja
z kozą” – polegająca na zamierzonym wywołaniu problemu, stworzeniu określonej
sytuacji i sprowokowaniu kryzysowych wydarzeń, tylko po to, by uczestnicząc w
ich rozwiązywaniu, kreować własną pozycję i interesy - okazuje się zabiegiem tyleż prostym, jak zadziwiająco
skutecznym. Satrapa, zarządzający dziś ruiną sowieckiej „mocarstwowości”,
potrafił nie tylko wywołać kolejne obszary sztucznych konfliktów, ale
umiejętnie nimi żonglując uczynił ze swojego „imperium” najważniejszego,
światowego gracza.
Gdy przyszli historycy zadadzą pytanie – jak mogło
dojść do tak prymitywnej mistyfikacji i na gruzach naszej cywilizacji będą dociekali
przyczyn dzisiejszego szaleństwa, nie znajdą odpowiedzi we współczesnych
analizach i wywodach politologów. Od dziesiątków lat nad „tematem Rosji” ciąży
odium fałszywej metodologii i błędnych wyobrażeń. Odium tak mocne, że nie ma
dziś przywódcy „wolnego świata”, który odważyłby się postrzegać państwo Putina
w jego właściwym wymiarze politycznym, ekonomicznym i militarnym. Nawet fundamentalna
zasada, wynikająca ze specyfiki rosyjskiej dezinformacji – gdy Rosja straszy, maskuje tym własny lęk i obawy – jest nieznana
współczesnym analitykom, zaś harde pomruki Putina i jego kamratów są traktowane
z bojaźnią i śmiertelną powagą.
Do obecnej ofensywy,
Rosja przygotowywała się od kilku miesięcy. Kolejne etapy polegały na: wywołaniu
fali „imigrantów” i (dzięki pomocy niemieckiej sojuszniczki) ulokowaniu ich w
Europie, intensyfikacji wojny w Syrii i politycznym wzmocnieniu reżimu Assada, sprowokowaniu
aktów przemocy z udziałem hord muzułmańskich i zastraszaniu społeczeństw
Zachodu, eskalacji ataków na chrześcijan na Bliskim Wschodzie, zaktywizowaniu
agentury cerkiewnej i podjęciu zabiegów dyplomatycznych w USA i UE.
Dla osłony kombinacji i uzyskania statusu „silnego
gracza”, Putin wykorzystał m.in.: układ z
Netanjahu z października ub.r.(dane wywiadowcze i zgoda Izraela na
operację w Syrii), pomoc irańskiej Gwardii Rewolucyjnej (układ z gen. Sulejmani),
rozgrywki między ugrupowaniami ISIS (tzw. „rosyjska grupa” dżihadystów), zniesienie sankcji przeciwko Iranowi ( kontrakt
na dostawy rakiet S-300) oraz zacieśnienie relacji z Arabią Saudyjską ( m.in.
miliardowe inwestycje arabskich funduszy państwowych w Rosji). Mocnym akcentem,
gwarantującym Rosji wsparcie ze strony wpływowych środowisk katolickich, była
kombinacja operacyjna „pojednanie,” rozegrana na Kubie przez agenta KGB
„Michajłowa”. Za sprawą tej inscenizacji, rosyjska agentura i ludzie podlegli
światowemu terroryście, uzyskali status „obrońców chrześcijaństwa”, zaś
przywódca stalinowskiej Cerkwi, „błogosławiący” onegdaj armię agresorów został uwiarygodniony
w roli głównego reprezentanta Prawosławia.
Efektem tego typu operacji i zabiegów politycznych,
jest wykreowanie Putina na jednego z najważniejszych uczestników rozgrywek na
Bliskim Wschodzie oraz przeniesienie teatru wojennego z Ukrainy na południową
flankę NATO. Z punktu widzenia globalnych planów Rosji, drugi z tych celów
wydaje się najistotniejszy, zaś uruchomienie kombinacji jest ściśle związane z
decyzjami, jakie mają zapaść na warszawskim Szczycie NATO.
Kremlowski satrapa wychodzi z założenia, że
rozgrywkę należy prowadzić mając na względzie obszar zainteresowań i żywotnych
interesów przeciwnika. Syria i Bliski Wschód o wiele bardziej absorbują uwagę
administracji Obamy (ale też zainteresowanie Izraela, Niemiec, Turcji i NATO)
niż państwa pozostające na peryferiach Europy Wschodniej. Tam też będzie się rozstrzygać kwestia
najważniejsza dla dalszego bytu Rosji – sprawa podaży i ceny ropy naftowej.
Jeśli Putin wyprowadzi „syryjską kozę”( likwidując groźbę wojny na Bliskim
Wschodzie) może liczyć nie tylko na ograniczenie (lub zniesienie) sankcji i powrót
do grona „państw cywilizowanych”, ale ma szansę zahamować spadek cen ropy i uzyskać
otwarcie nowych rynków.
Syryjski tygiel pochłania dziś uwagę największych
graczy: Ameryki – ze względu na ISIS, pośrednio zaś - bazy wojskowe, handel
bronią i dostęp do złóż ropy, Europy – z powodu fali „imigrantów” i lęku przez
terrorystami, Turcji – walczącej z powstaniem kurdyjskim, ale też Arabii
Saudyjskiej, która z obawy o własne złoża i władzę rodu Saudów musi imitować
rolę sojusznika USA.
Co zyskuje Rosja na bliskowschodniej „kombinacji z
kozą”? Odpowiedź uzyskaliśmy w trakcie niedawnej konferencji bezpieczeństwa w
Monachium, na której państwo Putina było traktowane niczym gwarant światowego
bezpieczeństwa i pełnoprawny uczestnik „procesu pokojowego”. Rozmowy
Obama-Putin, czy negocjacje Kerrego z Ławrowem, to zaledwie wierzchołek
piramidy rosyjskich korzyści. Nawet bezczelne, buńczuczne perory Miedwiediewa
nie otrzeźwiły stada zastraszonych „pragmatyków” i nie zdołały zagłuszyć lokajskich
występów polityków niemieckich.
Państwo Angeli Merkel od lat pozostaje
najwierniejszym sprzymierzeńcem Putina, zatem to z ust Niemca - Wolfganga
Schaeuble usłyszeliśmy podstawowy postulat Rosjan – „Europa musi w większym stopniu przyczynić się do stabilizacji sytuacji
na Bliskim Wschodzie i powinna pomyśleć o wypracowaniu wspólnej strategii z
Rosją w celu zmniejszenia napięć między regionalnymi potęgami”. Słowa te
współbrzmią z życzeniem ministra spraw zagranicznych Niemiec Franka
Steinmeiera, który już w sierpniu ub.r., podczas odprawy niemieckich
ambasadorów, rozgłaszał, że „Rosja znów
powinna być zaangażowana w rozwiązywanie międzynarodowych kryzysów” i
podkreślał, iż „konflikt syryjski nie
znajdzie rozwiązania bez udziału Rosji”.
Jeśli przedstawiciel państwa, które w koalicji ze
Stalinem doprowadziło do wojny światowej i wymordowania milionów istnień, zaczyna
mówić o „wypracowaniu wspólnej strategii
z Rosją” oraz żąda respektowania
interesów światowego szantażysty, my – Polacy powinniśmy poczuć się szczególnie
zagrożeni.
Dlatego analizując skutki rosyjskiej kombinacji,
chcę ograniczyć się wyłącznie do kwestii dotyczących naszego położenia i spraw
związanych z Polską.
Nietrudno zrozumieć, że Putin stawia dziś USA i
NATO wobec alternatywy – wzmocnić wschodnią flankę i zadbać o bezpieczeństwo nowych członków,
odstraszając agresora od państw bałtyckich i Polski, czy też postawić na
ochronę południowych granic, walkę w Syrii i pokonanie tzw. państwa islamskiego?
W zakresie pierwszej opcji mamy jasne stanowisko Rosji - „Planowane
przez NATO największe od zakończenia zimnej wojny wzmocnienie obecności wojskowej
Sojuszu w Europie Wschodniej to czynnik destabilizujący, obliczony na
powstrzymywanie Rosji” - oświadczyła rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria
Zacharowa. Putin panicznie boi się obecności wojsk amerykańskich w Polsce i
wytrącenia broni szantażysty. Lęk – jak zawsze w przypadku Rosji, pokrywany
jest agresją i groźbami. Tzw. stały
przedstawiciel FR przy NATO Aleksandr Gruszko ostrzegł zatem, że „Moskwa odpowie na zwiększanie sił Sojuszu w
pobliżu rosyjskich granic”.
Opcja druga została wprawdzie obwarowana wyraźnym
zastrzeżeniem – „Jakakolwiek lądowa
operacja militarna w Syrii przeprowadzona przez siły zewnętrzne doprowadzi do
"długiej wojny na pełną skalę" ( Miedwiediew), to wzmocnienie tej
flanki nie budzi gwałtownych protestów Rosji. Państwo Putina nie tylko nie jest
przeciwne pomocy Zachodu w rozwiązaniu „węzła syryjskiego”(choć pomoc tę
pojmuje odmiennie od NATO), ale uważa ją za służącą „stabilizacji” na Bliskim
Wschodzie. To słowo wydaje się kluczem do rosyjskiej kombinacji.
Zachód i USA mają stanąć przed dylematem – dalej „destabilizować”
sytuację w Europie Wschodniej i zadbać o interesy państw byłego Bloku
Sowieckiego, czy też przyjąć „ofertę stabilizacyjną” Putina i wspólnie z Rosją
ustanowić „nowy ład” na Bliskim Wschodzie?
Nie po raz pierwszy, rosyjskie cele doskonale
rezonuje Jens Stoltenberg. Jego wypowiedź na konferencji monachijskiej musiała
ogromnie uciszyć władcę Kremla – „Rosja
destabilizuje sytuację w Europie Wschodniej – orzekł szef NATO - ale
jest naszym wielkim partnerem i tak chcemy ją traktować. NATO nie szuka
konfrontacji, nie chcemy nowej zimnej wojny. Jesteśmy przekonani, że
osiągnięcie bezpieczeństwa w Europie jest możliwe poprzez zintensyfikowanie
dialogu. Nie chodzi o prowadzenie wojny, chcemy wojnie zapobiec”.
Ten sam ton (co nie może dziwić) pobrzmiewa w
oświadczeniach agenta KGB Cyryla-„Michajłowa”. Zdaniem wysłannika Kremla – „Musimy zrobić wszystko, by uniknąć wojny. To
jest numer jeden wśród priorytetów dla Amerykanów, dla Rosjan i wielu innych
narodów”.
Ponieważ nikt nie doważy się nazwać światowego
agresora ani położyć tamy szantażom Rosji (grozi to „destabilizacją”), zaś w
polityce „wolnego świata” obowiązuje dogmat o „rosyjskiej sile” i szczególnych
prawach tego państwa do posiadania własnej strefy wpływów – nietrudno przewidzieć
kierunek, w jakim Stoltenberg –
„Stiekłow” będzie prowadził politykę NATO, przy czynnym wsparciu Niemiec i
zachodniej agentury.
"W
Monachium grasuje strach przed wojną światową" – zatytułował swoją
korespondencję dziennikarz "Die Welt” i te słowa najpełniej oddają
nastroje zachodnich „georealistów” oraz dowodzą skuteczności rosyjskiej
kombinacji.
Wielu obserwatorów zwracało uwagę, że podczas
konferencji nie tylko nie potwierdzono informacji o skierowaniu wojsk Sojuszu
na wschodnią flankę, ale debata nad tą sprawą wydawała się sugerować, że nie
podjęto żadnych wiążących decyzji.
Nie są to błędne odczucia. Istnieje groźba, że
NATO ulegnie dyktatowi Kremla i -w
zamian za „misję stabilizacyjną” w Syrii – zrezygnuje z planów wzmocnienia sił na
Wschodzie Europy oraz zaakceptuje faktyczną aneksję Ukrainy. Decyzje mogą
zapaść w najbliższych tygodniach, a ich zakres będzie kamuflowany do czasu
warszawskiego Szczytu NATO.
Sądzę, że dopiero z tej perspektywy warto oceniać
niedawne deklaracje ministra Antoniego Macierewicza. Można w nich dostrzec nie
tylko istotne rozróżnienie - dotyczące zapowiedzi
obecności wojsk NATO „jak i samych Stanów
Zjednoczonych”, ale też intencję
uczynienia „kroku wyprzedzającego”
ewentualną decyzję Szczytu. Wydaje się, że o ile USA są zdecydowane skierować
do Polski swoje oddziały i sprzęt, o tyle niektóre państwa Sojuszu nie podjęły
jeszcze ostatecznej decyzji lub chcą zastąpić stałą obecność (bazy, magazyny, zaopatrzenie,
oddziały) inną formą, mniej „drażniącą” Putina. Ujawnienie przez szefa MON
stanowisk ministrów obrony państw NATO, wygląda zatem na sensowny, prewencyjny
krok.
Za taką interpretacją przemawiają, z jednej strony
- deklaracje amerykańskich dowódców i polityków (tu: ważna wizyta w Polsce Victorii
Nuland, asystentki sekretarza stanu USA ds. Europy), z drugiej – niemieckie przypomnienia o tzw. deklaracji NATO-Rosja z 1997 oraz
zapowiedź Stoltenberga o wznowieniu rozmów w ramach rady NATO-Rosja.
W tym kontekście, warto również interpretować
słowa ministra Macierewicza o przystąpieniu do koalicji walczącej z
terrorystami tzw. państwa islamskiego. Ta zapowiedź, choć dotyczyła form
dalekich od udziału w akcjach bojowych, spotkała się z niezrozumieniem lub
wywołała histeryczne reakcje. Tymczasem decyzja o włączeniu Polski w działania
na Bliskim Wschodzie jest dziś nie tylko nieodzowna, ale świadczy o
dalekowzrocznej wizji oraz celnym rozpoznaniu rosyjskiej gry. Jeśli gwarantem
wzmocnienia wschodniej flanki NATO są Stany Zjednoczone (a tak należy uważać),
musimy zaangażować się w akcje, będące dziś priorytetem dla armii sojusznika. To
nie wyraz serwilizmu czy zbędnej brawury, lecz mądrej, przezornej strategii.
Współpraca USA-Polska w Syrii (dobra decyzja o skierowaniu tam F-16), niesie
zapowiedź współdziałania z armią amerykańską we wzmocnieniu flanki wschodniej.
Gdy ważą się losy stałych baz NATO w Polsce, nie można pozostawać biernym
obserwatorem lub oczekując pomocy, nie oferować nic w zamian. Mając na uwadze
cele rosyjskiej kombinacji, nasza obecność w działaniach NATO w Syrii wydaje
się dziś ważniejsza nawet od zaangażowania w sprawy Ukrainy.
Jeśli rząd Prawa i Sprawiedliwości przyjąłby
prezentowaną tu optykę, powinniśmy oczekiwać zmiany priorytetów w polityce
zagranicznej oraz silnego zaangażowania w rozwiązywanie krajowych problemów.
Utrzymywanie „sztywnego” kursu pro unijnego, z
naciskiem na deklaracje „dobrosąsiedzkich relacji” z Niemcami i Rosją, jest
dziś całkowicie zbędne, a wręcz daremne i szkodliwe. Jedyną metodą na
osłabienie antypolskiego paktu Moskwa-Berlin, jest przeorientowanie naszej
polityki na ścisły sojusz militarny ze Stanami Zjednoczonymi oraz uczynienie z
gwarancji amerykańskich stałego wspornika polskiego bezpieczeństwa. Współpraca
z Turcją i Wielką Brytanią, ale też z Litwą, Łotwą i Estonią, powinny
uzupełniać nową konstrukcję
bezpieczeństwa. Obecna postawa UE i NATO wobec Rosji, nie daje nam żadnych
gwarancji. Zawdzięczamy to w równej mierze słabości przywódców Zachodu, jak
działaniom rosyjskiej agentury oraz konsekwentnej polityce Niemiec i Francji,
dążących do dezintegracji Paktu i wyparcia USA z obszaru europejskiego. Słowa
G. Friedmana z roku 2009 powinny dziś wyznaczać realistyczny kurs w polskiej
polityce – „Polacy muszą zrozumieć, że
Unia nie przetrwa. Niemcy będą bronić swoich interesów, układając się z Rosją
przeciwko pozostałym krajom Europy.”
Rozpoznanie celów rosyjskiej kombinacji wymaga
również zdecydowanych działań wymierzonych w rosyjską agenturę, w partie
polityczne „przyjaciół Moskwy” oraz w rozlicznych agentów wpływu, ulokowanych w
polityce, gospodarce i mediach. Bez takich działań, nie mamy szans na
rozerwanie ekspansywnej sieci intryg i dezinformacji.
Spraw armii nie wolno powierzać oficerom „ludowego
wojska”, a kwestii bezpieczeństwa moskiewskim kursantom i bandytom z policji politycznej
PRL. Takie postaci muszą zniknąć z życia publicznego, mediów i polityki. Likwidacja
niektórych tytułów i stron internetowych prowadzących robotę na rzecz Rosji oraz
delegalizacja rozmaitych stowarzyszeń i instytucji (w tym Centrum Polsko-Rosyjskiego
Dialogu i Porozumienia), byłaby zaledwie początkiem sensownych działań. Podobnie,
jak zakończenie niemiecko-rosyjskiego „Projektu Prusy Wschodnie” i zamknięcie granicy z obwodem
kaliningradzkim. Wyjątkowo groźnie brzmią dziś antypolskie ataki ze strony przedstawicieli
reżimu PO-PSL, kampanie propagandowo – dezinformacyjne oraz wypowiedzi służące wzmacnianiu
leku przed „rosyjską interwencją”. Przekaz publiczny w tym zakresie winien być
objęty szczególną ochroną państwa oraz poddany analizom służb kontrwywiadowczych.
Nie mam wątpliwości, że wielu tzw. ekspertów, „znawców Rosji”, a także polityków
poprzedniego reżimu, zamiast brylowania w mediach i wpływu na opinie publiczną,
winna mieć zapewniony państwowy wikt i prawo pisywania grypsów - jako jedynej formy
przekazu.
Jeśli jest prawdą, że stoimy dziś w obliczu
ofensywy rosyjskiej i próby zablokowania projektów służących
bezpieczeństwu Polski, nie można pozwolić sobie na słabość, bezczynność i
błędy. Ten rząd ma historyczną szansę zapewnienia nam bezpieczeństwa na realnym
poziomie – co oznacza konieczność rozstania z mitologią unijnych sojuszy i
„dobrosąsiedzkich” relacji oraz podjęcia współpracy militarnej ze Stanami
Zjednoczonymi.
Tekst z września 2015 – „O PUTINIE, RABINIE I
KOZACH” - http://bezdekretu.blogspot.com/2015/09/o-putinie-rabinie-i-kozach.html
Amen!!! Paweł Chojecki
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=7h5W73FAGm4
UsuńNiestety ale faktem jest że to Soros wysyła imigrantów, Soros który z Putinem prowadzi otwartą wojnę m.in. za Chodorkowskiego. Więc skąd takie informacje że to Putin tu robi burdel? Soros przecież przyznał się do wysyłania imigrantów, tak samo jak przyznał się do sfinansowania majdanu.
OdpowiedzUsuńUnknown,
UsuńNie są mi znane tego typu "fakty". Najwyraźniej myli Pan działania fundacji Sorosa Open Society (i kilku innych) z przyczynami, które wywołały falę "imigrantów".
To, że Soros (w jakimś stopniu) finansuje przerzut muzułmanów do Europy i opłaca tzw. aktywistów praw człowieka, nie oznacza, że ponosi odpowiedzialność za wygnanie z tych terenów milionów uchodźców i zorganizowanie całej akcji.
Zapewne nie słyszał Pan o działaniach "zielonych ludzików" w Syrii, o doradcach z FSB ani o nalotach na ludność cywilną i "operacjach deportacyjnych" reżimu Assada.
Nie są też Panu znane fakty ścisłej współpracy Rosjan z terrorystami z tzw. państwa islamskiego, np. przy budowie zakładów Tuweinan w środkowej Syrii ani aktywność "czeczeńskich terrorystów" w szeregach ISIS.
Na przyszłość - uprzejmie proszę o rzeczowe uzasadnienie przedstawianych hipotez, o wskazanie faktów, przesłanek, wydarzeń.
AŚ
UsuńO minutę mnie Pan wyprzedził, a już miałam zapytać p. Unknown, czy słyszał, że Soros powiedział, że to jednak nie Franz Maurer strzelał do papieża?
Panie Aleksandrze,
OdpowiedzUsuńW tym najgorszy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz
Napisał Pan: "Uruchomienie tej kombinacji jest ściśle związane z decyzjami, jakie mają zapaść na warszawskim Szczycie NATO".
Niestety, warszawski szczyt NATO odbędzie się jeszcze za prezydentury Baracka Obamy i nie ma, jak sądzę, zbyt dużych szans, aby - pomimo najszczerszych chęci ze strony Polski - także USA "zechciały". Ten szczyt mamy więc już chyba z głowy. Dlatego w kwestii "NATO a sprawa polska" skłaniam się ku poglądowi cytowanego przez Pana na twitterze Johna Schindlera: "The risk of the Kremlin rolling the dice against NATO is real" - z tym, że tytułowe, ostrożne "real" zastąpiłabym raczej przez "certain" - czy podziela Pan ten pogląd?
Poza tym:
Pańskie ostatnie analizy są tak kompletne i do tego stopnia się z nimi utożsamiam, że coraz trudniej przychodzi mi je komentować. Po prostu nie ma o co zahaczyć! I o to mam do Pana duży żal, więc ostrzegam, że niedługo zacznę się przyczepiać do akapitów, przecinków i literówek. Ciekawe, czy zniesie to Pan z równym hartem jak np. komentarz p. unknown ? :))))
Pozdrawiam serdecznie
Pani Urszulo,
UsuńGdybyśmy o intencjach USA wyrokowali na podstawie niektórych przekazów amerykańskich (np. symulacji dokonanej przez RAND Corporation, czy wypowiedzi pewnych "niefrasobliwych" dowódców NATO) można byłoby sądzić, że istnieje tam niepodważalne przekonanie o potędze "ruskiej siły".
Myślę, że tzw. otoczenie Obamy (a rozumiem ten termin szeroko) musi się dziś nieźle napracować, by uzasadnić idiotyczną i groźna dla USA politykę tego prezydenta.
Przypomnę, że od czasu tzw. resetu (2008-9) w relacjach z Rosją obowiązuje dogmat o konieczności uwzględniania interesów Putina i przekonanie, że jego "mocarstwo" ma decydować o kształcie świata.
Wygląda na to, że gdy zbliża się koniec kadencji Obamy mamy do czynienia z tendencją podtrzymywania tej fałszywej teorii oraz próbą uzasadnienia własnej słabości i głupoty.
W jednej z niedawnych wypowiedzi, Antoni Macierewicz przypomniał rzecz niezwykle istotną. Pytany o reakcję Rosji na finansowy plan wsparcia przez USA wschodniej flanki NATO, odpowiedział:
"Radziłbym wszystkim, którzy zagłębiają się w komentarze rosyjskie, by przeczytali książkę byłego szefa wywiadu rumuńskiego, który mówi, że 99 % danych służb rosyjskich to dezinformacja, chaos i tworzenie mylnego wrażenia co do rzeczywistych celów służb rosyjskich. (…) Stany są naszym trwałym sojusznikiem i największą potęgą, która jest w stanie stworzyć warunki do zagwarantowania bezpieczeństwa."
Sądzę, że uwaga dotycząca "mylnego wrażenia" ma również zastosowanie do niektórych aspektów amerykańskiej gry.
Nie chciałbym zatem przesądzać - jak zachowa się Obama na warszawskim Szczycie, ale wolałbym skupić się na pytaniu - jak ma zachować się Polska, jako bierny (?) uczestnik gry światowych mocarstw? Jestem bowiem przekonany, że końcowy efekt tej rozgrywki jest jednak zależny od naszych reakcji i decyzji politycznych.
Bardzo Pani dziękuję za rezygnację z "zahaczenia" mojego tekstu :) Wierzę jednak, że potrafi Pani znaleźć jeszcze inne "punkty zaczepienia" niźli literówki i błędy w przecinkach.
Pozdrawiam serdecznie
OdpowiedzUsuńCzy dopuszcza Pan możliwość, żeby tu na kolejne półwiecze powrócił Układ Warszawski? Ale taki bez ludzkiej twarzy, znaczitsia, z obliczem Putina lub, jeszcze lepiej, Siergieja Szojgu?
klik
klik
W końcu to, co aktualnie obserwujemy, jest - wg arcycelnego określenia (nie pamiętam czyjego?) - "walką trzeciego pokolenia UB z trzecim pokoleniem AK" - i przez ostatnie 30 lat dostajemy okrutny łomot, z bardzo krótkimi przerwami na zaczerpnięcie oddechu.
Pani Urszulo,
UsuńGdy widzę, jak ktoś próbuje straszyć, że "po Putinie będzie jeszcze gorzej", a nawet chce spełniać toasty za zdrowie kagebisty, dopatruję się dwóch możliwych przyczyn.
Pierwsza to głupota, bo świadczyłaby, że delikwent nie widzi w jaką przepaść zepchnął nas ów kagebista i nie rozumie jego planów.
Druga to zarzut świadomej dezinformacji i podejrzenie działań agenturalnych, bo nic łatwiej nie tłumaczy zbrodni bandyty i ludobójcy, jak perspektywa nastania jeszcze gorszego bandyty.
Ogólnie nie zgadzam się z panem. Może prócz kilku mniej istotnych szczegółów. Szanuje pana za to, że potrafił się pan w sprawie przewidzenia następnych ruchów Rosjan przyznać do błędu. Obawiam się, że ten artykuł i zawarte w nim przewidywania, również skazany jest/są na błąd. Uważam, że za bardzo wieży pan w amerykańskiego podatnika, który finansuje armię USA. Nie chcę wschodzić w szczegóły ale to błąd. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńW czasie I i II Wojny Światowej Rosja (i Sowiety) były sojusznikiem tzw.wolnego świata m.in. i USA, w walce z Niemcami.
OdpowiedzUsuńNie tylko Sowiety były hołubione przez tzw intelekstualne elity zachodu, ale Rosja w ogóle była lubiana na zachodzie. Była sojusznikiem Anglii w polityce imperialnej nie tylko z powodów dynastycznych ale przede wszystkim jako przeciwnik Habsburgow i Prus. Biali Rosjanie osiedlali sie tłumnie w Paryżu, przyjmowani tam serdecznie. (podobnie jak teraz w Londynie osiedlili sie postjelcynowscy sowieci).
Historia podobno powtarza sie jako swoja parodia. W 1939 roku wrogiem "wolnego świata" był Hitler i Rosja sowiecka była niezbędna do jego zniszczenia, za co została sowicie wynagrodzona (m.In. większą częścią terytorium Polski).
Teraz wrogiem wolnego swiata jest terroryzm i znowu Rosja jest sojusznikiem naszych sojusznikow. Ciekawy jestem co jeszcze z resztek Polski mogą jej ofiarować Anglosasi po zwycięskim pokonaniu terroryzmu, ISIS, czy czego innego co trzeba pokonać.
W 1939r nasz tak skuteczny na zachodzie wywiad, nie rozpoznał zupełnie zagrożenia ze wschodu, być może lekceważąc sowieckie siły zbrojne, głownie jednak z powodu sowieckiej infiltracji mi.in. Ministerstwa Spraw Zagranicznych (płk Kobylański, o ktorym pisał śp prof Wieczorkiewicz).
To, że nie jestesmy równoprawnym sojusznikiem USA, pokazuje nie tylko sprawa wiz.
Miejmy nadzieję, że nowy MON nasze stosunki z USA potrafi postawić na partnerskich zasadach.
Przy okazji zapytam jaki jest Pański stosunek do obowiązków obywateli polskich w związku z podpisaniem umowy FATCA z USA. Każdy Polak majacy konto w banku (każdym banku) musi teraz składać oświadczenie, że nie jest podatnikiem USA, pod rygorem zablokowania konta.
Nigdy nie byłem w USA, i takiego oświadczenia nie złożę, bo nie muszę tłumaczyć się, że nie jestem wielbłądem w kolonialnym kraju i nie muszą obchodzic mnie bankowe zależności od USA. Takie prawo nie przysparza sympatii do USA i można by podejrzewac, że to też jest robota sympatykow Putina.
Panie Aleksandrze, czy nie uważa Pan, że znów zaangażujemy się po stronie USA, w zamian dostając reset Obama-Putin, Smoleńsk, i więzienia CIA? Czy min. Macierewicz nie postąpiłby rozsądniej, gdyby tym razem to Amerykanie pierwsi wyciągnęli rękę - innymi słowy, gdybyśmy mieli wysyłać wojsko do Syrii mając juz amerykańskie bazy na swoim terytorium?
OdpowiedzUsuń"walką trzeciego pokolenia UB z trzecim pokoleniem AK" - Michalkiewicz
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńNapisał był Pan, że "nie można pozwolić sobie na słabość, bezczynność i błędy". W pełni zgoda!
OdpowiedzUsuńAle czyż nie jest błędem nieskorzystanie przez SKW z oferty wybitnego znawcy kultury, religii i obyczajowości muzułmańskiej w sytuacji, gdy mamy w Europie olbrzymią falę emigrantów? Złożona propozycja udzielenia polskim władzom tak cennej pomocy pozostała bez echa, bez nawet próby kontaktu!
A czy nie jest również błędem uczynienie głównym specjalistą od szkolnictwa wojskowego w MON profesora mediewistyki? Ciśnie się złośliwość: aż tak źle z tym szkolnictwem przecież nie jest, aby musiał się nim zajmować ekspert od średniowiecza! A tymczasem osoba, która położyła podwaliny pod program restrukturyzacji wyższego szkolnictwa wojskowego, program znany i chwalony przez NATO i Sztab Generalny WP, nie doczekała się skorzystania ze swej propozycji powrotu do tych zagadnień. I to mimo wstępnie złożonej deklaracji chęci współpracy ze strony szefa resortu.
Z kolei szef innego resortu, spraw wewnętrznych, też mający duży wpływ na nasze bezpieczeństwo, poparł inicjatywę niejakiej Bieńkowskiej, eurokomisarza, która zasłynęła inicjatywą maksymalnego ograniczenia dostępu Europejczyków do broni! I to w sytuacji, kiedy arabscy terroryści strzelali do ludzi w Paryżu jak do kaczek, a radykalnie liczbę ofiar mogła ograniczyć skuteczna odpowiedź ze strony kilku uzbrojonych, praworządnych Francuzów. Bo jest oczywiste przecież, że niepraworządni terroryści zawsze dotrą do broni, ich dyrektywa Bieńkowskiej nie powstrzyma, zaś tych praworządnych obywateli Europy uczyni ona bezbronnymi kaczkami w pełni sezonu łowieckiego! Przytoczę stosowny link:
http://www.pch24.pl/rzad-pis-chce-nas-rozbroic--minister-blaszczak-popiera-unijne-dyrektywy-ograniczajace-dostep-do-broni,39573,i.html
To nie są moim skromny zdaniem przejawy obiecywanej "dobrej zmiany", prawda?
Pozdrawiam!
Krzysztof Borowiak
.
''Dla osłony kombinacji i uzyskania statusu „silnego gracza”, Putin wykorzystał m.in.: układ z Netanjahu z października ub.r.(dane wywiadowcze i zgoda Izraela na operację w Syrii)''
OdpowiedzUsuń- cieszy mnie, że Pan o tym wspomniał, powinno to stanowić sole trzeźwiące dla rodzimych neokonów utożsamiających histerycznie każdą krytykę Izraela z uleganiem putinowskiej propagandzie [ vide Terlikowski, ten sam który parę lat wcześniej piał obrzydliwe peany na cześć hucpy ''polsko-rosyjskiego pojednania'' w wykonaniu dwóch uboli przebranych za duchownych ] - to tłumaczyłoby także podpisanie kuriozalnego apelu w obronie rzekomo zagrożonej demokracji nad Wisłą min. przez senatora McCaina, jednego z czołowych neokoszerwatystów przecież. Natomiast wątpię czy tak jednoznacznie za pańską interpretacją przemawia wizyta Victorii Nuland, dlaczego w takim razie dała też posłuchanie balcerowiczowskiej kreaturze Swetru ? I dlaczego samego Baal-cerowicza, symbol wręcz panoszenia się postkomunistów Amerykanie goszczą w murach wojskowych uczelni i honorują prestiżowymi nagrodami ? :
http://www.citadel.edu/root/leszek-balcerowicz
Dlaczego p. Nuland ostentacyjnie wizytuje także CEPA, gniazdo zajadłej propagandy wobec obecnego rządu, gdzie panoszy się tandem Applebaum-Zdradzio wraz z gronem ich przydupasów ? [ znając powiązania tej podejrzanej ''fundacji'' z największymi gigantami przemysłu zbrojeniowego USA i samym ichnim ministerium obrony żadną miarą nie da się zwalić tego li tylko na resentymenty żywione przez piekielną parę ] Wreszcie dlaczego niedawno uaktywnił się niejaki Mac Bartkowski, spec od tzw. "nonviolent conflict & civil resistance" czyli zawodowy rewolucjonista w służbie globalnej demokracji ludowej a jakże, doradzający KOD-owi i wypisujący na swym twitterze takowe dyrdymały :
''PiS bardzo źle w demokratycznym skafandrze Uwiera swędzi dawi. Jest nieuniknione że go zrzuci a intelektualna nagość nas z nóg powali.''
- tekst oryginalny:) Czy mam więc rozumieć, że wszyscy wymienieni na czele z sen. McCainem i p. Nuland to ''ruscy agenci'' ew. ''pożyteczni idioci Putina'' ? W każdym razie w świetle przytoczonych wyżej faktów błędem wydaje się upatrywanie w Stanach ''gwaranta wzmocnienia wschodniej flanki NATO'', w kontrze nieco parę trzeźwych uwag :
http://jagiellonski24.pl/2016/02/16/monachium-nowe-geopolityczne-rozdanie/
OT - ad TT
OdpowiedzUsuńPanie Aleksandrze,
Poranny przegląd internetu upewnił mnie, że NAJWIĘKSZĄ TAJEMNICĄ PIĘĆDZIESIĘCIOLECIA => TW BOLEK TO TW BOLEK, będziemy zadręczani przez kolejne dni, a może nawet tygodnie. Słowem: serial jak ta lala i zapewniona rozrywka dla proli z żądnego prawdy, sprawiedliwego elektoratu PiS.
DLACZEGO ONI TO ROBIĄ??? Bo że to akurat kolejny Murzynek wyrzucany z łódki (c)Michalkiewicz, wie każdy czytelnik tego bloga. Ale już niekoniecznie przywódcy WZZ, których poniekąd rozumiem, bo wiele zła im drań wyrządził, ale rozumiem też przy okazji, dlaczego za PRL-1 bezpieka kiwała ich z tak dziecinną łatwością.
Jak Pan myśli, czy światła Europa oraz (niemniej światłe) USA nam to wybaczą? Toż przed ich własnym Kongresem występował jako "MY, NARÓD"?
Pozdrawiam serdecznie
Sir,
OdpowiedzUsuńjak Pan się będzie w sieci raz na tydzień pojawiał, to ostrzegam: ogłoszę strajk!
Sincerely,