sobota, 3 maja 2014

MY i ONI - O WSPÓLNOCIE W KTÓREJ NIE MA MIEJSCA DLA UPIORÓW


W artykule „Dlaczego nie mogę wziąć udziału w ankiecie” z roku 1947, opublikowanym w czasopiśmie „Lwów i Wilno”, Józef Mackiewicz pisał:
Stan wojny z najeźdźcą nie znaczy, jak go chcą niektórzy ośmieszyć, porywanie się „z kłonicą na bombę atomową”. Ale znaczy tego rodzaju postawę moralną, która by wpływała hamująco na spadek po równi pochyłej, po której toczy się w tej chwili cały naród. Tej właśnie równi pochyłej, spowodowanej przez pewne środowiska na emigracji i w kraju, której dziś, dla zatuszowania swej odpowiedzialności, nadają niewinne miano: „przemiany społeczno-polityczne”! – Nie wyobrażam sobie bowiem, jak można na dłuższą metę wychowywać naród politycznie, bez przeprowadzenia „kanciastej” granicy pomiędzy pojęciami tak prymitywnymi jak: „sojusznik” i „najeźdźca”, „wierny” i „zdrajca”, „swój” a obcy, czy wrogi „agent”. 
W wypowiedzi Mackiewicza odnajdujemy najważniejszy, charakterystyczny rys autentycznego antykomunizmu – jako świadomej postawy moralnej opartej na wytyczeniu „kanciastej” granicy pomiędzy pojęciami”. Ta granica ma rozdzielać dwa, nieprzystające do siebie światy – komunizmu i jego kolejnej hybrydy ukrytej pod nazwą „nowej” państwowości, od polskości i tego co z nią nierozerwalnie związane.
Tak rozumiany antykomunizm oznacza w istocie powrót do podstawowej, zatartej dziś dychotomii My-Oni – jako wartości porządkującej i chroniącej nasz świat. Pozwala oddzielić dobro od zła, uformować narodową tożsamość i wydobyć się z nieokreśloności.
To poczucie odrębności wyznacza granice tego kim jesteśmy, do jakiego kręgu kultury należymy, co identyfikujemy jako nasze i wartościowe. Wskazanie nieprzyjaciół, nazwanie obcych - pełni ważną funkcję społeczną i buduje grupową solidarność. Chroni przed relatywizmem i błędną identyfikacją. Jest konieczne, by świat stał się uporządkowaną rzeczywistością, a nie chaosem przypadkowych, nienazwanych relacji.
Ukazanie tych różnic, podkreślenie podziałów, jest dla komunizmu zabójcze. Ujawnia jego otchłań, obnaża intencje, skazuje na odrzucenie. Obsesyjnym dążeniem komunistów było zatem tworzenie „frontów jedności narodu”, „kolektywów” i sztucznych „wspólnot”, w których  czynnikiem integrującym miały być hasła niesione na komunistycznych sztandarach. Bliźniacza obsesja, wsparta kazuistyczną retoryką towarzyszy od lat działaniom grupy rządzącej Polską. Ta dążność ujawnia lęk przed dychotomią My-Oni, przed wytyczeniem ostrych podziałów, w których pojęcia „swój” i „obcy” nabierają elementarnego znaczenia i decydują o dokonywanych wyborach.
Antykomunizm Polski międzywojennej czerpał siłę ze zrozumienia tej dychotomii, był wyrazem sprzeciwu wobec „Onych” - obcych polskiej kulturze treści antychrześcijańskich i antycywilizacyjnych, niesionych przez komunizm. W tej relacji – bycie Polakiem, musiało warunkować postawę antykomunistyczną. Nie sposób było pogodzić tych dwóch, tak różnych światów, bez narażenia na utratę polskości. […]
Filip Musiał i Jacek Kłoczkowski we wstępie do antologii tekstów „W obronie niepodległości. Antykomunizm w II Rzeczypospolitej”, trafnie zauważyli:
„Polska przedwojenna została pogrzebana na polach bitew kampanii wrześniowej, w masowych grobach Katynia, w lochach Pawiaka i Szucha, w Palmirskim lesie. To, co udało się uchronić przed okupacyjnym terrorem, zostało zmiażdżone przez sowiecki walec i dekady panowania niesuwerennej dyktatury. Celem Związku Sowieckiego i współpracujących z nim polskich komunistów było wypalenie gorącym żelazem wszystkiego, co wiązałoby się z antykomunistyczną tradycją II Rzeczypospolitej, zerwanie tym samym ciągłości polskich tradycji intelektualnych. Działania te w znacznej mierze powiodły się, a ich skutki są tym bardziej trwałe, że w wolnej Polsce dzieje rodzimej myśli politycznej interesują ledwie niewielkie grono pasjonatów.”
Od antykomunizmu II Rzeczpospolitej oddziela nas nie tylko historia okupacji, w tym ponad czterdziestu lat sowieckiej dyktatury. Pomiędzy tamtą postawą, a dzisiejszym rozumieniem antykomunizmu rozciąga się ogromna przepaść wytyczona fałszem „nowej świadomości”. Nie obejmuje ona tylko  tradycji intelektualnych, ale wnika znacznie głębiej, w samą istotę  bytu narodowego.
Zaszczepiona w czasach Polski „ludowej”, umacniana przez lata indoktrynacji, została przyjęta przez Polaków razem z hańbą okrągłego stołu i mitologią towarzyszącą powstaniu III RP. 
Gdy Adam Michnik w rozmowie z Jackiem Żakowskim na temat „Traktatu o gnidach” mówił: „Nigdy nie przyjąłem formuły, ze w Polsce przez czterdzieści lat de facto trwała sowiecka okupacja. Byłem zdania, ze PRL to jest polska państwowość pozbawiona suwerenności. Ta państwowość jednak istniała i stanowiła pewną wartość ” – wyrażał pogląd środowiska „opozycji demokratycznej”, ale też beneficjentów PRL-u i tych milionów Polaków, którzy pogodzili się z hańbą komunizmu. Ta część społeczeństwa poddała się procesom legalizacji okupacji sowieckiej i uznała PRL za trwały element polskości. Już wówczas nastąpiła rezygnacja z podstawowej dychotomii My-Oni i wyzbycie się świadomości, że komunizm jest wytworem obcym i wrogim.
Rok 1989 doprowadził do sytuacji stokroć groźniejszej, pogłębiając otchłań fałszu i prowadząc do tragicznej w skutkach asymilacji komunizmu i polskości.
Wprawdzie III RP zbudowano na fundamencie PRL-u, wespół z tysiącami donosicieli, zdrajców i bandytów, wprawdzie zachowano ciągłość personalną i nie rozliczono zbrodni komunizmu, wprawdzie w życiu publicznym brylują esbecy, kapusie i ludzie kompartii, wprawdzie mediami rządzą esbeckie klany, a gospodarką agenturalne układy, wprawdzie niszczy się pamięć o ofiarach komunizmu, walczy z polską kulturą i patriotyzmem – w powszechnym przekonaniu jest ona państwem polskim, w pełni suwerennym i niepodległym, a rządzące nią mechanizmy definiuje się  pojęciami prawa i demokracji.
To przekonanie – tak sprzeczne z elementarnymi faktami, z doświadczeniem historycznym i empirycznym, stanowi o zwycięstwie komunizmu i jego sukcesorów. To przekonanie uniemożliwia również rekonstrukcję autentycznych postaw antykomunistycznych, wywołuje destrukcyjny dysonans poznawczy i decyduje o słabości przeciwników reżimu.
Nie można mówić o antykomunizmie w społeczeństwie, które uwierzyło w „śmierć” komunizmu, a w postaciach współczesnej Polski dostrzega reprezentantów interesu narodowego. Nie można widzieć „obcych” w strukturach władzy, która uznawana jest za wolną i demokratyczną – tylko dlatego, że o jej powołaniu decyduje wybór sterowany ręką medialnych demiurgów. Nie ma miejsca na dychotomię My-Oni w przestrzeni zakłamanej i zagarniętej przez ośrodki propagandy, w której „strażnikami podziałów” są semantyczni terroryści, a piewcami zgody narodowej użyteczni idioci, deliberujących o potrzebie „pojednania”.
Zwalczając komunizm trzeba najpierw pobudzić ludzi do myślenia, aby widzieli rzeczywistość, a tym samym wyzwolić ich spod władzy emocji. Jest to jednak często zadanie trudne, zwłaszcza w wypadku ludzi prymitywnych, powodujących się uczuciem i nie wprawionych w myśleniu krytycznym  – pisał Józef Bocheński, dostrzegając problem tych, którzy brali komunizm „nie za to, czym jest, ale za coś zgodnego z ich własnymi poglądami”.
Trzeba sobie uświadomić, że to, co nazywa się dziś antykomunizmem, ma niewiele wspólnego z tradycją II Rzeczpospolitej. Najczęstszym błędem jest mylenie antykomunizmu z opozycyjnością wobec układu rządzącego III RP. Ponieważ od lat rządzi Polską grupa nawiązująca wprost do sukcesji komunistycznej, a z każdym dniem przybywa widocznych oznak tej sukcesji, wielu Polaków przyznaje się do antykomunizmu, manifestując tym samym sprzeciw wobec reżimu. Podobnie reagują politycy Prawa i Sprawiedliwości, oceniając swoją opozycyjność również w nawiązaniu do działalności prowadzonej w czasach PRL. Dość powszechne jest przekonanie, wyrażone przez Jarosława Kaczyńskiego, że „w Polsce mamy do czynienia ze skrajną formą systemu postkomunistycznego, który broni się metodami wychodzącymi poza demokrację”. 
Tego typu postawa ujawnia podstawowy problem związany z przyjęciem „nowej świadomości”, której częścią jest wiara w „śmierć” komunizmu oraz w legalizm i demokrację III RP.  Już tylko używanie terminu „postkomunizm”, a zatem definiującego okres, który nastąpił po upadku komunizmu, sprawia, że ten rodzaj opozycji (w ramach systemu politycznego dzisiejszego państwa), nie ma nic wspólnego z autentycznym antykomunizmem. Mówiąc o rzeczywistości postkomunistycznej, zakłada się bowiem, że komunizm w istocie upadł, a obecnie doświadczamy jego niektórych, zmodyfikowanych oznak. Wywodzą się one wprawdzie z komunizmu, mogą mieć związek jego „ideologią”, są jednak rodzajem zaburzenia, rysy powstałej na zdrowym fundamencie państwowości. 
Bez wątpienia, wprowadzenie terminu „postkomunizm” jest dowodem zwycięstwa strategii dezinformacji i odgrywa wielką rolę w komunistycznej mistyfikacji.
Jarosław Marek Rymkiewicz doskonale dostrzegł to zagrożenie: „Kiedy mówimy: postkomuna, postkolonializm, państwo postnarodowe czy posteuropejskie, a społeczeństwo posthistoryczne – w tym miejscu wychodzi też na jaw nasza rozpaczliwa bezradność językowa (a zatem i duchowa) wobec tego, co stało się w ostatnich trzech dziesięcioleciach i co teraz dzieje się w Polsce. Nie potrafimy nazwać obecnej Polski, ustalić, co to jest za twór, opowiedzieć, jaka jest nasza tutejsza sytuacja.”
Dostrzeganie objawów „postkomunizmu”, w niczym nie podważa wiary w tzw. demokrację III RP, a tym bardziej nie może prowadzić do zanegowania układu okrągłego stołu i sięgnięcia po dychotomię My-Oni.
Z tej przyczyny, Jarosław Kaczyński mógł powiedzieć – „Musimy walczyć, by demokracja dobrze funkcjonowała” i uznać, że „jeżeli zabraknie walki o demokrację, to pewnego dnia możemy się obudzić w takim systemie, który obecnie kształtuje się na Ukrainie. Jest tam opozycja, są wybory, ale tak naprawdę o demokracji nie można mówić. Nam do takiej sytuacji jeszcze daleko, ale możemy w tym kierunku ewoluować, jeśli się nie zmobilizujemy.
W ramach takiej postawy można oczywiście dążyć do modyfikacji lub reformy systemu – nigdy jednak do jego obalenia. Ta postawa zakłada sprzeciw wobec „form postkomunistycznych”, nie może jednak prowadzić do zanegowania samego fundamentu III RP. W ramach tej postawy jest miejsce na współpracę z komunistami i ich sukcesorami, na polemikę z wytworami medialnych terrorystów, budowanie „programów politycznych” i wiarę w mechanizmy demokracji. Nie ma natomiast miejsca na „ostre widzenie świata”, wytyczenie granic polskości i nazwania po imieniu „obcych”, na podważenie filarów, na których wspiera się karykatura obecnej państwowości. […]
            Należało oczekiwać, że doświadczenia ostatnich lat, a w szczególności ogrom tragedii smoleńskiej i ujawnione w następnych latach zachowania grupy rządzącej, doprowadzą do odbudowy autentycznych postaw antykomunistycznych. Czas ten odkrył przed Polakami niewyobrażalne pokłady obcości i nienawiści, tkwiące w ludziach mieniących się „elitą” dzisiejszego państwa. Obnażył bezmiar obojętności na zło, ogrom fałszu i hipokryzji, odsłonił upiorną pustkę i niewolniczą mentalność. Ujawnił też najgłębsze podziały, biegnące nie wzdłuż rzekomych różnic politycznych, lecz w głąb ludzkich sumień i systemów wartości, dotykające samych podstaw człowieczeństwa i narodowej tożsamości.  
To wówczas okazało się, że terytorium Polski zaludnia ogromna armia apatrydów – bękartów bez ziemi i poczucia wspólnoty narodowej, całkowicie obca naszej kulturze i tradycji. Zobaczyliśmy ludzi powtarzający rosyjskie łgarstwa, usłyszeliśmy szyderstwa ze śmierci rodaków, ujrzeliśmy watahę oddającą mocz na znicze i „stróżów prawa” kradnących krzyże i kwiaty złożone  ofiarom.
Ci sami ludzie czcili pamięć sowieckich najeźdźców, honorowali bandytów i kolaborantów, słali dziękczynne adresy do kremlowskich ludobójców. Nawoływali Polaków do „pojednania”, „łączyli w żałobie” i załganym frazesem - „bądźmy wszyscy razem” próbowali  zatrzeć nieprzekraczalne granice.
Takie doświadczenie powinno wywołać narodowy wstrząs i postawić nas przed zasadniczym pytaniem: kim są ci ludzie, z jakiego świata pochodzą i jakim hołdują wartościom? Czy wolno nazywać ich rodakami i obdarzać mianem Polaka – tylko dlatego, że zrządzeniem losu urodzili się na polskiej ziemi? Czy w polskiej kulturze istnieje przyzwolenie na nienawiść tak wielką, by drwiła z prawa do dochodzenia prawdy o śmierci osób bliskich? Czy w granicach polskości może być miejsce na taką nikczemność, która lży i oskarża rodziny zamordowanych „na nieludzkiej ziemi”?  To doświadczenie powinno też uprzytomnić – czym jest obecne państwo i do kogo należy, jaki jest jego stosunek do polskości i w jakich kategoriach postrzega swoje powinności wobec narodowej wspólnoty. 
Leopold Tyrmand w „Cywilizacji komunizmu” napisał - „Życie w komunizmie jest piekłem, ale nie dla wszystkich. Jest piekłem dla ludzi dobrej woli. Dla uczciwych. Dla rozsądnych. Dla chcących pracować z pożytkiem dla siebie i dla innych. Dla przedsiębiorczych. Dla tych, którzy chcą coś zrobić lepiej, wydajniej, ładniej. Dla tych, którzy chcą rozwijać, wzbogacać, pomnażać. Dla wrażliwych. Dla prostolinijnych i skromnych. Natomiast dobrze prosperują w komunizmie głupcy nie dostrzegający własnej marności i śmieszności. Doskonale powodzi się służalcom, oportunistom i konformistom; wiedzie im się tym lepiej, że z czystym sumieniem mogą nie robić nic, albowiem i tak nie sądzą, że należy coś robić w zamian za serwilizm - czują się zwolnieni z wszelkiej odpowiedzialności co wzmaga ich znakomite samopoczucie”.
Świat, który wielu z nas odkryło dopiero po 10 kwietnia, był miejscem „głupców nie dostrzegających własnej marności i śmieszności”. Ale też miejscem kanalii i plugawych kreatur. Tworzył ich przestrzeń, w identyczny sposób, jak mord katyński stworzył miejsce dla komunistycznych „elit”.
Takie doświadczenia mają moc oczyszczającą życie narodu, mogą decydować o jego ocaleniu lub przyspieszyć upadek. Niosą okrutną, acz prawdziwą diagnozą stanu państwa i społeczeństwa. Za sprawą tego doświadczenia dotknęliśmy wówczas natury zła, herbertowskiej „czystej negatywności” – z której komunizm uczynił obszar „straszliwego zamazania”.
Tragedia smoleńska nie rozbiła nas na „dwie Polski” i nie przecięła linią „politycznych podziałów”. Obnażyła to tylko, co ukrywano przez dziesięciolecia i odsłoniła prawdę, której bano się wykrzyczeć. Fundamentem tej prawdy jest istnienie głębokiej dychotomii My-Oni, ujawniającej całkowite wyobcowanie i wynarodowienie ogromnej części społeczeństwa. Ta prawda przynosi wiedzę o spustoszeniach jakie poczynił komunizm, ukazuje ogrom degeneracji „elit” i milionów ofiar „nowej świadomości”.
To co nas podzieliło - to się już nie sklei  – napisał Jarosław Marek Rymkiewicz po 10 kwietnia 2010 roku. Odwaga i uczciwość tego stwierdzenia wywołuje lęk nawet wśród najzagorzalszych krytyków obecnego układu. Prawda ta jest wypychana z obszaru publicystki, pomijana przez intelektualistów, niedostrzegana przez polityków opozycji. Zauważalny jest silny opór przed uznaniem tak oczywistego podziału. Samo mówienie o nim bywa postrzegane jako gorszące i niewygodne.
Ten sam poeta przypomniał rzecz jeszcze straszniejszą: „Mickiewicz tłumaczy nam wyraźnie, że istnieją dwie Polski. Jest Polska rosyjskich kolaborantów, tych, którzy występują w „Salonie warszawskim” z III części „Dziadów”, i jest Polska tych Polaków, którzy chcą pozostać wierni swoim narodowym obowiązkom”.
Odnajdujemy w tych słowach diagnozę współczesnej Polski, rozpoznanie stanu, w jakim znaleźliśmy się po okresie „ustrojowej transformacji”. Ukazanie świata „rosyjskich kolaborantów”   i  Polski, „tych którzy chcą pozostać wierni” wyznacza zakres dzisiejszego podziału, definiując „Onych” i „Naszych” z niezwykłą precyzją. Nie przypadkiem, ta historyczna parabola  okazuje się aktualna i umiejscawia naprzeciw siebie dwie, nieprzystające rzeczywistości – polskość i komunizm. […]
Szukając sensu współczesnej postawy antykomunistycznej, warto ponownie sięgnąć do wypowiedzi Rymkiewicza. Robię to ze świadomością, że w całej niezależnej publicystyce, w wystąpieniach polskich intelektualistów i ludzi nauki, nie ma choćby jednego zdania zawierającego równie doniosły i rzetelny postulat. Mówiąc o „Polsce rosyjskich kolaborantów”, poeta stwierdził:
Nawet nazywać ich nie warto – w ogóle nie warto się nimi zajmować, najlepiej jest uznać, że ich nie ma. Trzeba wychodzić, kiedy wchodzą, odwracać się, kiedy do nas podchodzą. Polska należy do nas, a oni niech sobie gadają w swoich postkolonialnych telewizjach, co chcą, niech sobie piszą w swoich postkolonialnych gazetach, co im się podoba. Nas to nie dotyczy.”
Uzupełnieniem tego postulatu były słowa:
W wielkiej wspólnocie żyjących nie ma miejsca ani dla wampirów, ani dla upiorów, ani dla zmór nocnych. Mickiewicz nie zaprasza ich do wspólnego stołu. „Czy widzisz Pański krzyż? / Nie chcesz jadła, napoju? / Zostawże nas w pokoju. / A kysz, a kysz!”. To są słowa Guślarza, który w II części „Dziadów” wygania z cmentarza upiory atakujące gminną wspólnotę. Jesteś upiorem, a więc zostaw nas w spokoju, a kysz, a kysz. Nie możesz z nami jeść przy naszym stole.” […]
W tej postawie nie ma miejsca na kompromis i brak konsekwencji. Jak nie ma punktów wspólnych między dwoma krańcowo różnymi światami, z których jeden czerpie siłę z tysiącletniej tradycji i kultury chrześcijańskiej, drugi zaś przynosi śmierć i zniszczenie. Próba połączenia tych światów, musi skończyć się klęską wartości i pochłonięciem ich przez „rozbestwione kłamstwo”. Nie wolno wierzyć, że z kolaboracji ze złem wychodzi się zwycięsko lub idąc z nim na ustępstwa, da się ocalić dobro.  Takie myślenie cechuje ludzi słabych i ograniczonych, podważa naturalny porządek, w którym zło nie jest częścią lecz przeciwieństwem dobra.
Świadomość, że takie kompromisy nie istnieją i należy wytyczyć ostrą „granicę między pojęciami” jest darem niedostępnym dla większości osób deklarujących sprzeciw wobec reżimu. Prowadzi to nie tylko do szukania „dróg porozumienia” czy tchórzliwego zamazywania różnic, ale do wartościowania wszystkiego co robią lub mówią „obcy” i  racjonalizowania tego przekazu. Uwagą obdarza się wytwory ośrodków propagandy, chwyta słowa wypowiadane przez rządzących, przykłada wagę do wystąpień, wsłuchuje w głos semantycznych terrorystów. Tak rozumiana opozycyjność ogranicza się do przyjęcia postawy amoralnego koniunkturalizmu, w której „prowadzenie polemiki” i ujadanie w rytm narzuconych tematów ma dowodzić odwagi i intelektualnej sprawności. W istocie – tacy politycy czy publicyści działają w interesie przeciwnika, nobilitują go, poddają się jego narracji, pozwalają sterować swoimi reakcjami i obszarem zainteresowań. Są niewolnikami cudzych myśli i uczestnikami medialnych spektakli, odgrywając w nich rolę użytecznych statystów. […]
Słowa Jarosława Rymkiewicza -„w wielkiej wspólnocie żyjących nie ma miejsca ani dla wampirów, ani dla upiorów” pozwalają zrozumieć lęk, jaki musi towarzyszyć zderzeniu „Onych” ze świadomą postawą antykomunistyczną. Wyrazem tego lęku są próby budowania fałszywych wspólnot oraz postulaty „zgody narodowej”. Obawa przed wykluczeniem jest widoczna w histerycznych reakcjach na każdy przejaw dychotomii My-Oni, na samo ujawnienie tego podziału lub mówienie o nim.
Pozostawienie „Onych” „poza wspólnotą żyjących”, wyrzucenie za granicę naszej uwagi, pozbawia tych ludzi niemal ontologicznej podstawy egzystencji, skazuje na pustkę i spycha w niebyt. W ich reakcji obronnej ujawnia się lęk pasożyta, który utracił organizm żywiciela, lęk herbertowskiej „czystej negatywności”, której odmówiono „ontologicznego statusu”.
W obszarze życia publicznego, takie „odrzucenie” jest koniecznością. Nie można budować społeczności ludzi wolnych wraz z tymi, którzy noszą piętno niewolnictwa. Kto próbuje takiej sztuki – nie tylko nie ocali niewolników, ale zgubi ludzi pragnących wolności.[…]
To nie my potrzebujemy ich obecności i nie my znajdujemy się na „obcej” ziemi. Od dziesiątków lat komunizm i jego sukcesorzy chcą czerpać z naszego potencjału, żerować na polskości i „jeść przy naszym stole”. Pozwalać na to – to oddać im naszą ojczyznę i przyszłość narodu.
Józef Mackiewicz, którego słowa wielokrotnie przywoływałem w tej książce, nakreślił kiedyś „metodę walki” z komunizmem. W tekście z 1936 roku napisał:
My musimy komunizm wyniszczyć, wyplenić, wystrzelać! Żadnych względów, żadnego kompromisu! Nie możemy im dawać forów, nie możemy stwarzać takich warunków walki, które z góry przesądzają na naszą niekorzyść. Musimy zastosować ten sam żelazno-konsekwentny system. A tym bardziej posiadamy ku temu prawo, ponieważ jesteśmy nie stroną zaczepną, a obronną!
Te mocne słowa są echem tradycji, którą utraciliśmy w czasie hańby komunizmu. Echem polskiej dumy z posiadania własnej ojczyzny i narodowych świętości. Nie nawołują do nienawiści, lecz mają źródło w zrozumieniu grozy komunizmu i jego antypolskich celów.
Oceniając realia III RP i stan świadomości polskiego społeczeństwa, nie sądzę, by ta „metoda walki” została łatwo zaakceptowana. Podobnie, jak postawa antykomunistyczna, wymagająca determinacji, cywilnej odwagi i poczucia dumy narodowej.
Jedna i druga, nie wskazują prostych dróg do zwycięstwa i stanowią raczej antidotum na czas upodlenia, dając przy tym szansę przetrwania i zatrzymania procesu „spadku po równi pochyłej”. Mogą budować narodową tożsamość i chronić przed wtargnięciem „obcych”. Są jednak koniecznym minimum, byśmy z chaotycznego pobojowiska  rzeczy i pojęć mogli  odtworzyć własną przestrzeń i zapełnić ją polskością.
Czeka nas długi i wyniszczający marsz, bo państwa realnego komunizmu, jego bękarty i hybrydy, nie upadają pod ciosami demokracji. Anektują jej fasadę, by ukryć zbójeckie intencje,  nie po to jednak, by oddać władzę. Odzyskać ją można tylko w taki sposób, jak została narzucona. I nie za cenę słów czy politycznego kuglarstwa, lecz ofiar, krwi i wyrzeczeń.
Postawa, o której piszę w tej książce, może przygotować nas do zapłacenia takiej ceny.


Tekst – refleksja w dniu narodowego święta – składa się z fragmentów ostatniego rozdziału mojej książki „Antykomunizm-broń utracona”, wydanej w roku 2013 przez wyd. Bollinari Publishing House.

27 komentarzy:

  1. Czas oddania krwi za Polskę przez duże P, czyli w pełni niepodległą i antykomunistyczną - kiedy ten czas przyjdzie? Jak Pan myśli?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jarosław Jarosz,

      Kiedy przyjdzie - nie wiem. Bardziej martwiłbym się o to, by w chwili, gdy taki czas nadejdzie,między Odrą a Bugiem mieszkali jeszcze ludzie zdolni do takiej ofiary.

      Usuń
    2. Co roku jestem w Warszawie na obchodach rocznicy smoleńskiej, byłem też na marszach 11 listopada. Jestem młodym człowiekiem i obserwuję, że od 10 kwietnia miłość do Polski wśród wielu ludzi, także "moich" roczników ,obudziła sie z wielka siłą. W skali kraju jest to może 20-30 % Polaków , ale z reguły to świadoma zagrożeń mniejszość ciągnęła za soba resztę. Jestem optymistą, Polska nie z takich opresji wychodziła. Przecież równe 100 lat temu przed Piłsudskim zamykano okiennice , a jednak sześć lat później cały naród wybił bolszewikom zęby. Pozdrawiam

      Usuń
    3. Jarosław J.

      Dziękuję za to przypomnienie. Również dla mnie postawy wielu młodych ludzi są powodem do optymizmu. Znacznie większym niż postawy polityków opozycji.
      Nie da się jednak dokonać prostego zabiegu i oprzeć optymistycznych prognoz na analogiach historycznych.
      Polacy nie są dziś narodem, którzy wyzwala się spod władzy zaborców i okupantów. Przede wszystkim dlatego, że niewiele wiedzą o rzeczywistości, w jakiej żyli przez lata. Nie powiedziano nam o 50 letniej okupacji sowieckiej,nie nazwano jej i nie oceniono w prawdzie.
      Nie mamy również i nie będziemy mieli postaci na miarę Piłsudskiego. Podobnie, jak nie mamy ludzi na miarę Dmowskiego czy Paderewskiego. Stosowanie prostych analogii jest może rzeczą krzepiącą, ale w konfrontacji z naszymi realiami, dość powierzchowną i złudną.
      Dlatego w dalszej perspektywie, takie zabiegi będą nieskuteczne. nie zbudują trzeźwej świadomości lecz raczej uśpią i pogrążą w narodowej mitologii.

      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Aleksander Ścios

    Ukraińcy to zrozumieli, w czym "pomogła" im sytuacja bytowa spowodowana komunizmem, doprowadzona do skrajności. Zostali przyparci do ściany i ujrzeli jasno, że albo podejmą śmiertelną walkę, albo zostaną unicestwieni. Nie do przecenienia była misja św. Jana Pawła II na Ukrainie, bez najmniejszej wątpliwości ożywcza i oczyszczająca dla ukraińskiej duchowości.

    W III RP stoi jeszcze potiomkinowska fasada, "grilowanie", "ciepła woda", "Polska w budowie" - złudzenie bezpieczeństwa maskujące ontyczny niepokój i drżenie. Komunizm próbuje tworzyć pokraczne bufory, które zderzenie ze ścianą mają złagodzić tak, abyśmy go nie poczuli. Być może przebudzenie, w przypadku tzw. większości, to kwestia czasu?

    W każdym razie to teraz na Ukrainie trwa prawdziwa, właściwa walka z komunizmem, choć być może jakaś część ludzi tam tego tak nie postrzega. Można wzdragać się, głęboko nie zgadzać, nie akceptować metod, mieć wątpliwości i moralne zahamowania, ale ludzkość stoi przed alternatywą: albo komuniści/terroryści/Moskale będą wyglądali tak, jak popaleni w Odessie bandyci, albo to oni zgotują nam piekło.

    Dziękuję Autorowi za ten tekst.

    PS. Czy zagląda Pan czasem na stronę Siergieja Melnikoffa FreeSpech? Zniknęła z netu i tak się zastanawiam, przypadek to, defekt komputera, czy nieistniejący spisek?

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ok. już znalazłem - pod nowym adresem i w zmienionej szacie graficznej. Nb. pojawił się tu materiał nt. wydarzeń odesskich. Okazuje się, że pożar rozpoczął się...najprawdopodobniej wewnątrz budynku.

      Usuń
    2. viva cristo rey,

      To bardzo ważne, co Pan napisał: "w każdym razie to teraz na Ukrainie trwa prawdziwa, właściwa walka z komunizmem, choć być może jakaś część ludzi tam tego tak nie postrzega".
      Jest to pogląd bardzo mi bliski, a wiem również, że w podobnych kategoriach rzecz widzi wielu Ukraińców. Dla nich Rosja jest śmiertelnym wrogiem, zaś system kremlowski ( oraz jego "przerzuty" w państwach bloku wschodniego) -kolejną mutacją komunizmu. Ci ludzie wiedzą, że sowiecką hydrę można pokonać tylko w bezpośredniej, zbrojnej walce.
      Tej prawdy nie rozumieją jednak nasi rodacy, upojeni "ćwierćwieczem wolności" i erzacami pseudodemokracji.

      Strona Melnikoffa znajduje się w moich polecanych. Wczoraj rzeczywiście były z nią problemy, ale widzę, że dziś jest już na miejscu.

      Pozdrawiam Pana

      Usuń
  3. A w safandulskiej Polszcze ruscy naziści urządzają sobie swoje sabaty. "Policja zbiera ślady" na zdewastowanym pomniku "bohatera", żeby pokarać nieprawomyślnych Polaczków, granicę bez przeszkód przejeżdżają w tę i wew tę terroryści, kraj przygotowuje się do eurowyborów.

    Miazga.

    http://niezalezna.pl/54774-rosjanie-chca-dzisiaj-fetowac-armie-czerwona-w-polsce-przed-pomnikiem-kata-ak

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. viva cristo rey,

      Przyzwolenie na to, by watahy Rosjan "czciły" na polskiej ziemi pamięć morderców i okupantów, to coś poważniejszego niż hańba. Do niej Polacy już się przyzwyczaili i takie rzeczy nikogo nie oburzają.
      Gdyby jednak III RP zasługiwała na miano państwa wolnego i niepodległego, ci, którzy dopuścili do takiej sytuacji musieliby ponieść poważne konsekwencje karne. Wpuszczenie takiej grupy Rosjan na terytorium Polski, to rzecz bez precedensu.

      Usuń
    2. A. Ścios, Viva Cristo Rey,

      na szczęście znaleźli się ludzie, którzy ten pomnik ,,sprofanowali" - co popieram w stu procentach. oczywiście MSZ już wypowiada się potępiająco, ale miejmy nadzieję, że polska część społeczeństwa zaczyna (przynajmniej oddolnie, bo nie podejrzewam o ryzykowanie małego sabotażu przez PiS czy SP) rozumieć, że musi działać jak w państwie okupowanym. Hura!

      pozdrawiam Panów

      Usuń
    3. Wojciech Miara

      Słyszałem w radiu wypowiedź, chyba burmistrza tej miejscowości, który stwierdził, że jeżeli władze nie zrobią porządku z tym szkaradziejstwem, to są tam na miejscu zdeterminowani ludzie, którzy rozwalą ten pomnik i są gotowi ponieść prawne konsekwencje.

      Pełen szacunek dla tych ludzi, bo widać, że lokalna społeczność ma dość upokorzenia i oby był to dobry znak na przyszłość.

      I pełna pogarda dla "państwa", które na własnym terenie toleruje pamiątki zniewolenia "własnego" narodu i jest gotowe prześladować ludzi za wykazywanie obywatelskiej postawy.

      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  4. A. Ścios,

    charakterystyczny jest brak woli do takiego podziału w prawicowych partiach politycznych. Dawny LPR miał ludzi z PZPRu, w PiSie było i ciagle jest sporo takowych. Nie wiem, jak u Korwina i w SP. Uważam, że kryterium przynależności do PZPRu powinno być bezwględne - i minimalne, biorąc pod uwagę także potrzebę uwzględnienia ostatnich 20 lat i dorobku wielu formacji i środowisk - odnośnie przyjmowania ludzi do pra3icowych partii. Wątpię jednak w taki wariant.

    pozdrawiam Pana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ps.
      miałem oczywiście na myśli, że przynależność do PZPRU powinna być kryterium wyrzucenia czy odrzucenia osobnika z każdej partii prawicowej - może niezbyt wyraźnie to napisałem

      Usuń
    2. Wojciech Miara,

      To nie jest brak woli lecz norma. Nie mamy dziś żadnej opozycji antysystemowej - co zresztą najdobitniej dowodzi fasadowości pseudodemokracji III RP. Jak pouczało nas wiele "autorytetów" obecnego państwa, taka opozycja "godziłaby w polską demokrację" i prowadziła do "rokoszu". Postulat obalenia III RP - czyli zniszczenia układu magdalenkowego, jest dziś powszechnie uznawany za przejaw ekstremizmu politycznego. Sądzę, że gdyby powstała partia otwarcie głosząca takie postulaty, zostałaby natychmiast spacyfikowana lub zdelegalizowana. Podobnie, jak ma to miejsce w wielu krajach totalitarnych.
      Jeśli zaś chodzi o przynależność do PZPR-u ( generalnie, pracę w organach komunistycznych) rzecz jest oczywista. To powinna być okoliczność bezwzględnie wykluczająca udział w życiu publicznym wolnego państwa.
      Warto jednak zauważyć, że w tym obszarze istnieje dość charakterystyczne zafałszowanie.
      Ludzie deklarujący się jako antykomuniści (lub opozycja patriotyczna) często porównują przynależność do partii komunistycznej bądź służbę w SB czy LWP do powojennych relacji niemieckich.
      Mówi się zatem, że jeśli byli towarzysze i esbecy biorą udział w życiu publicznym III RP, przypomina to sytuację, w której członkowie NSDAP i Gestapo działaliby w wolnych Niemczech.
      Jest to głęboko fałszywa analogia.
      Członkowie NSDAP czy Gestapo służyli bowiem państwu niemieckiemu, byli niemieckimi obywatelami pracującymi na rzecz narodu niemieckiego. Ich państwo wpadło wprawdzie w łapy bandytów, ale nadal było to wolne państwo niemieckie.
      Członkowie PZPR i SB w żadnym stopniu nie służyli państwu polskiemu, bo takie państwo nie istniało po roku 1945. Ci ludzie działali w strukturach powołanych i zarządzanych przez sowieckiego okupanta, wykonywali zadania na rzecz okupanta i zabiegali o to, by Polacy nigdy nie odzyskali niepodległego państwa.
      Ich położenie trzeba porównywać do zdrajców Quislinga, którzy służąc Hitlerowi chcieli uczynić z Norwegii państwo faszystowskie. Dlatego po wojnie Norwegowie postawili pod ścianą samego Quislinga i jego partyjnych kamratów, zabrali im majątki i media, zaś pomniejszych łotrów skazali na banicję. Był to głęboko słuszny i sprawiedliwy sposób rozprawy ze zdrajcami.

      Pozdrawiam Pana

      Usuń
    3. A. Ścios,

      wzór norweski przy rozliczeniu zdrady narodowej wydaje mi się być bardzo sensowny, szkoda, że chyba poza Panem (tak mi się przynajmniej wydaje), nie jest przez nikogo przywoływany. trzeba też pamiętać, że będziemy - byliśmy od samego początku, ale teraz to będzie się nasilać ze względu na upływ czasu - bombardowani argumentami o zdezaktualizowaniu się komunistycznego układu, oraz o przedawnieniu moralnym jego poczynań. warto zauważyć, że wspomniany przez Pana podział na My-Oni jest jednak dziedziczny - zarówno rodzinnie, jak i ,,układowo", więc w gruncie rzeczy ,,my i oni" jesteśmy skazani na przedłużanie tego stanu, który sam się nie zespoli, aż do operacyjnej interwencji (której na razie nie widać na horyzoncie). Smoleńsk nie był tu czynnikiem ten podział wywołującym, ale raczej indykatorem bezwzględnie go aktywującym i demonstrującym.

      pozdrawiam Pana

      Usuń
    4. Wojciech Miara,

      Temat nie jest przywoływany, bo (jak sądzę) wydaje się nazbyt "kontrowersyjny". Wmówiono nam przecież, że kolaboracja z sowieckim okupantem jest aktem "mniejszego zła" niż współpraca z okupantem niemieckim. U podstaw tego zafałszowania leży teza o budowie "nowego państwa", tym łatwiej utwierdzana, im więcej przybywało ofiar komunistycznych oprawców. W narodowej pamięci zatarto (a raczej zamordowano i zakopano pod więziennymi murami) prawdę, że Polska "ludowa" narodziła się w ZSRR, została przyniesiona na bagnetach sowieckich żołdaków i narzucona Polakom przez agentów Moskwy.
      Jak ten sowiecki twór stał się nagle państwem polskim, kiedy na jakiej zasadzie doznał konwalidacji - nikt nie potrafi wskazać. W latach 1944-1989 nie było przecież wydarzenia, które mogłoby zmazać ów "grzech pierworodny".Okupacja rozciągnięta na dziesięciolecia, uczyniła dostateczne spustoszenie w naszej świadomości. Najpierw o niej "zapomniano", później ją zaakceptowano, a wreszcie - uznano za "polską".
      Nie można się zatem dziwić, że dla większości Polaków służba na rzecz okupanta sowieckiego nie jest jakimkolwiek złem. Wydaje im się to całkowicie naturalne,bo wierzą,że PRL, wprawdzie był państwem ułomnym i niesuwerennym, ale jednak państwem polskim. "Nie mieliśmy innego państwa" - jak mówią słudzy Moskwy.
      W obowiązującym dziś systemie pojęć nie mieści się zatem postulat, by zacnych europejczyków z partii komunistycznej lub zasłużonych fachowców z SB traktować jako zdrajców.

      Pozdrawiam Pana

      Usuń
  5. Aleksander Ścios
    "Postulat obalenia III RP - czyli zniszczenia układu magdalenkowego, jest dziś powszechnie uznawany za przejaw ekstremizmu politycznego. Sądzę, że gdyby powstała partia otwarcie głosząca takie postulaty, zostałaby natychmiast spacyfikowana lub zdelegalizowana. Podobnie, jak ma to miejsce w wielu krajach totalitarnych."

    Postulaty te są głoszone przez Ruch Narodowy. Ostatnio odbywał się ich II kongres i tam Robert Winnicki, jeden z liderów RN przypominał te postulaty ogłoszone pierwszy raz po Marszu Niepodległości w 2012r. na Agrykoli.
    Czy to z tego powodu mają miejsce próby spacyfikowania lub zdelegalizowania RN.
    Co Pan o tym sądzi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. JAdaX,

      Postulat obalenia III RP może być poważnie głoszony tylko wówczas, jeśli pojawia się w środowisku, które zna polską historię i ma świadomość, jaką rolę odgrywa w niej "czynnik rosyjski". To rzecz elementarna.
      Ruch Narodowy nie jest takim środowiskiem, ponieważ poglądy głoszone przez przywódców tej partii dowodzą nie tylko nieznajomości polskich dziejów, ale są wsparte na kompromitującej rusofilii. Ci ludzie nie mają bladego pojęcia o dzisiejszej Rosji, tkwią w nonsensownych schematach i mitach.
      To nie jest partia, z którą można obalać układ oparty na zależnościach od Moskwy.
      Proszę więc wybaczyć, ale nie będę zastanawiał się nad problemami tak obcej mi formacji.

      Usuń
  6. Przeczytałem Pańską książkę i zgadzam się z tezą, że Polacy utracili broń jaką był antykomunizm.
    Opisuje Pan, że komunizm ewoluuje, przybiera różne formy, dobiera różne środki, przepoczwarza się, ulega transformacji (charakterystyczny termin „transformacja” ustrojowa w Polsce). Odczytuję, że komunizm jest polityczną mafią, i z tym się zgadzam. Napiszę z czym się nie zgadzam.

    Komunizm jest złem ale w nie każde zło powinno się nazywać komunizmem, a takie w końcu odniosłem wrażenie czytając książkę, że wszelkie zło bierze się w Polsce z komunizmu.
    Myślę, że właśnie problemem Polski jest to, jak nazwać zło, które się dziej w naszym kraju.

    Nie odżegnywałbym się zupełnie od terminu „postkomunizm”. Z braku innych terminów ten jest o tyle pożyteczny, że jest w miarę zrozumiały. Konieczne jest to rozróżnienie miedzy komunizmem w formie sprzed 1989 a tym co jest teraz. Polska jest właśnie krajem postkomunistycznym. Mamy postkomunistyczne patologie, elity, wszechobecne i bezczelne służby, układy, itp. Jednak miano postkomunistów, w stosunku do osób, jest zarezerwowane chyba tylko dla ludzi SLD i ewentualnie PSL. Jeśli nazwiemy tak polityków innych partii będzie to niezrozumiałe. Nie da się nazywać Tuska i Komorowskiego postkomunistami a tym bardziej komunistami. Oni rządzą postkomunistycznym krajem, który nie przeprowadził dekomunizacji ale nie są komunistami. Ogólnie teza, że w Polsce nadal jest (przepoczwarzony) komunizm jest skazana na porażkę.

    Jak w takim razie nazywać to co dzieje się obecnie w Polsce? Wg mnie w tym właśnie tkwi trudność i nasza słabość. Tak mi się właśnie wydaje. Tego nie da się nazywać komunizmem bo nie będzie to dla ludzi zrozumiałe.
    Dlatego straciła też rację bytu „autentyczna postawa antykomunistyczna” jako szczególna zaleta.
    Ludność w Polsce została pozbawiona odpowiednich aspiracji. oraz przestała rozumieć wolność. Jedno właściwie z drugiego wynika.


    Największym zagrożeniem dla Polski pozostaje Rosja i jej wpływy. Tak jak Pan napisał - „przerzuty” kremlowskiego systemu – mutacje komunizmu.
    Jak się przed tym bronić? Może należałoby (w wypowiedziach opozycji) za każdym razem zestawiać Rosje z Koreą Północną, że jest podobnie totalitarna? Może wtedy by się dało jaskrawie przedstawić absurd „wymiany kulturalnej”, otwierania granic i ogólnego „pojednania”, a także doradców prezydenta po moskiewskich kursach. Unaoczniałoby to też łajdactwo europejskich i amerykańskich polityków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marcin Ís,

      Bardzo dziękuję za te uwagi po przeczytaniu książki. Sądzę jednak, że w poruszonej tu kwestii przypisał mi Pan poglądy, których w książce nie zawarłem.
      Nigdzie bowiem nie napisałem, iż "wszelkie zło bierze się w Polsce z komunizmu". To nadto uproszczona myśl.
      Uważam natomiast ( i tej tezy jestem w stanie bronić), że komunizm jest złem, które w sposób najgłębszy i najdotkliwszy niszczy pokolenia Polaków, niszczy polskość. Najpierw fizycznie, następnie mentalnie, dziś zaś - w sferze podstawowych wartości. Ten proces trwa nieprzerwanie od ponad 60 lat i do tej chwili nie został zatrzymany.
      Jeśli zna Pan inny, bardziej destrukcyjny czynnik w naszej historii, chętnie podejmę dyskusję. Uważam jednak, że nie należy przeczyć oczywistym doświadczeniom.

      Gdy zaś chodzi o termin "postkomunizm" - podtrzymuję opinię, że jest to termin głęboko fałszywy. Komunizm bowiem nie ewoluuje w stronę wyższych form, nie przechodzi z "gorszego" w "lepsze". Jest wciąż taki sam, choć dla realizacji swoich celów dobiera inne narzędzia, adaptuje inny język, kradnie systemy pojęć. Raz może przybierać maskę liberalizmu, innym razem będzie głosił obronę wartości chrześcijańskich.Nadal jednak jest komunizmem i nie przepoczwarza się w wyższą formę. To, co widzimy w Rosji stanowi doskonałe potwierdzenie dla takiej tezy.
      Termin "postkomunizm" oznacza zaś stan, który nastąpił po komunizmie, jest jakimś okresem przejściowym, zmiennym. Ma sugerować, że ten okres nie jest już komunizmem, a czymś zgoła innym i mniej negatywnym.
      Gdyby więc istniał okres "postkomunistyczny", musielibyśmy przyjąć oczywiste założenie, że komunizm nie istnieje. Nie da się pogodzić tej sprzeczności w inny sposób. Ci więc, którzy ukuli ten termin musieli brać pod uwagę takie konsekwencje i świadomie wprowadzili w błąd miliony naszych rodaków, głosząc, że komunizm "umarł".
      Problem z nazwaniem naszych czasów ( o którym wspominał Rymkiewicz) wynika tak naprawdę z kryzysu intelektualnego, w jakim znajdują się polskie elity. Mam oczywiście na myśli elity autentyczne, nie zaś samozwańczych ćwierćinteligentów z okienek tv. Jest to kryzys odwagi lub braku woli w zmierzeniu się z obecną rzeczywistością. Znacznie łatwiej tłumaczyć ją poprzez terminologię "postkomunistyczną" niż sięgając do korzeni problemu, dostrzec grozę naszego położenia. Dzieje się tak może z tej przyczyny, że uczciwa diagnoza wymagałaby zastosowania całkowicie innych środków i rezygnacji z arsenału tzw. mechanizmów demokracji.

      Usuń
  7. ALEKSANDER ŚCIOS


    Myślę, Panie Aleksandrze, że wbrew najgorszym, choć prawdopodobnie realnym prognozom, dotyczącym najbliższej przyszłości Polski, jednego nie wolno robić. NAWET PANU!

    NIE WOLNO ODBIERAĆ LUDZIOM NADZIEI!

    I WIARY, że coś tu jeszcze można zmienić, że można, zwłaszcza ze wsparciem obecnej przecież wśród nas, patriotycznej młodzieży, odwrócić - zdawałoby się, nieuchronnego biegu wydarzeń. Zdarzało się tak przecież po wielekroć, także w historii Polski, nawet po 1945 roku.

    Natomiast prezentowana tu coraz częściej, doprowadzona do skrajności i odarta z wszelkiej nadziei (nie mylić ze złudzeniami i karmieniem się mitami) postawa, jedynie odpycha i odstręcza. Paraliżuje wszelką chęć działania i - moim zdaniem - może być odbierana jako przekonanie, że już na wieki przegraliśmy naszą Ojczyznę - z czym się głęboko nie zgadzam!


    Dlatego - z całym szacunkiem, ulubiony Autorze -, ale czy nie przekracza Pan cienkiej granicy FORMY?


    Obawiam się, że:

    - jeszcze parę odpowiedzi, na podobieństwo udzielonej panu Jarosławowi Jaroszowi, młodemu człowiekowi deklarującemu miłość do Polski i identyfikację z NASZYMI ideałami, odpowiedzi która zniechęca i odstręcza OD NAS nawet najgorliwszych potencjalnych sprzymierzeńców, bo z góry im zapowiada nieuchronną klęskę,

    - jeszcze parę kompilacji z najtwardszych (JAK KAMIENIE) fragmentów Pańskich dawnych tekstów i książek,

    - jeszcze więcej "hańb", "bandytów", "idiotów", "zaprzańców", itp. rzucanych na blogu i na twiterze, (to jednak zawsze przejaw pewnej... bezsilności i - proszę wybaczyć - nadmiernej irytacji), a pozostanie nam chyba tylko udanie się do katakumb i tam czekanie na ... no właśnie, na co? Skoro wszystko na wieki przegrane?

    Jeżeli przyrodzoną młodemu wiekowi chęć przewracania gór i wzlatywania nad poziomy - pragnie Pan ograniczyć do "pozytywistycznego" konserwowania "wartości" (na nieokreśloną i niepewną przyszłość) - w kręgu najbliższej rodziny i przyjaciół, ewentualnie parafii, - to tylko uznając za możliwe w dzisiejszym załganym i opanowanym przez komunę świecie, to - według mnie - nie jest to dobra wskazówka!

    Ani pan Jarosz, ani ja, podobnie jak wielu czytających Pański blog, aby poznać wyzwalającą prawdę, a poznawszy, żeby budować SWĄ NADZIEJĘ na prawdzie, a nie na piasku, W NICZYM nie przyczyniło się do dzisiejszego upadku Polski. Dopiero od niedawna (bo cóż to jest owych kilka lat od 2005?) dowiadujemy się, dzięki internetowi, dzięki Panu (media "naziemne" są w 100% skomunizowane), jak wyglądały początki III RP i na jakich "fundamentach" ją posadowiono.

    Dlaczego nie powiedzieliście nam o tym wcześniej? ZANIM Układ odtworzył się na dobre?

    Dlaczego tak długo ukrywaliście (w imię wyższego dobra??? Jakiego? Skoro od początku wiedzieliście, że to zdrajcy?) np. prawdę o OS, o Bolku, o ciemnych postaciach "strony solidarnościowej", jak Merkel, Olechowski, Niesiołowski, Kuroń, Geremek, Mężydło, Lewandowski, Tusk, Onyszkiewicz, Komorowski i wielu innych, właściwie o większości spośród tych, którzy po 89' tym objęli współwładzę z komuną?!

    DLACZEGO NIE OSTRZEGALIŚCIE PRZED NIMI W LATACH 90' ? Tak jak robiła, od początku, pani Walentynowicz, czy państwo Gwiazdowie. Oraz garstka historyków z IPN, głównie prof. Cenckiewicz? Dlaczego premier Olszewski zawahał się w 1992 przed dopowiedzeniem "czyja jest ta Polska"?

    Bo przecież MYŚMY NAPRAWDĘ NIE WIEDZIELI!!!
    Na komunę, ani na Sowiety nikt nie dał się nabrać, nikt nie zapomniał czym była, świeża też była pamięć stanu wojennego! - najlepszy dowód - wybory z 4. czerwca 1989, ale potem? Skąd mogliśmy wiedzieć, że to nie żadna Solidarność rozmawiała przy OS i układała się z komuną, tylko podobierana spośród niej krypto-agentura z agentura jawną?

    ZAUFALIŚMY, bo nikt nam nie powiedział!!!
    Dlaczego wtedy milczeliście? Pojedyncze głosy (Gwiazdowie, Walentynowicz, "Pod prąd" p. Zalewskiego) łatwiej było zakrzyczeć, zatupać, rodzimej V kolumnie.


    Pozdrawiam serdecznie,

    OdpowiedzUsuń
  8. Panie Aleksandrze!

    Będę niepocieszona, jeżeli odbierze Pan powyższy komentarz - przyczynek do dyskusji - jako chęć krytyki. Bo nie takie są moje intencje. Byłoby to zresztą - z mojej strony - niedorzeczne. I śmieszne. Nikt przecież, w całym internecie, a i poza nim, nie uczynił tyle co Pan, dla ukazania prawdy o III RP.

    Chodzi mi tylko o nieodbieranie nam nadziei. Bo nie da się bez niej żyć!

    Wiem, że zwłaszcza teraz, kiedy zawodzą (albo błądzą) ci, w których ją pokładaliśmy, staje się to coraz trudniejsze. Dlatego - choć my, na blogu, postarajmy się ją zachować, proszę.

    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Urszulo,

      "Odbieranie nadziei" to zarzut poważny. Chyba najpoważniejszy, z jakim się spotkałem.
      Wbrew Pani obawom, wyrażonym w drugim komentarzu, nie traktuję tego wystąpienia jako krytyki. Przede wszystkim z tej przyczyny, że nie podała Pani żadnych racjonalnych argumentów. Nie tylko nie wiem, co Pani rozumie pod określeniem "odbieranie nadziei", ale nie mogę zaakceptować długiej listy zarzutów, pod wspólnym tytułem "dlaczego nie powiedzieliście nam o tym wcześniej".
      Nie można jej odnieść do anonimowego autora, o którego życiorysie nie posiada Pani żadnej wiedzy. Skąd zatem taki zarzut i jak zastosować go do kogoś, kto publikuje w sieci internetowej od 2007 roku?
      W odniesieniu do takich stwierdzeń, mogę dziś powtórzyć słowa, które napisałem przed wieloma laty: nie pozwolono nam dobić komuny i jest to wina mojego pokolenia. Moja wina.
      Proszę jednak nie zamykać jej w tak łatwych stwierdzeniach.

      Wprawdzie na tym blogu wielokrotnie pisałem, że moje teksty nie są "ku pokrzepieniu", być może to wyjaśnienie nie zostało zrozumiane. Z pewnością, nie zostało zaś zrozumiane przez Panią.
      Pewnie musielibyśmy zdefiniować sobie - czym jest nadzieja? Nadzieja dla narodu, społeczeństwa, dla wyborców. Na czym powinna się opierać, z jakich treści czerpać? Nie odpowiada Pani na takie pytania, ale z powyższych wypowiedzi można wyprowadzić (zapewne uproszczony) wniosek, że jest ona jakimś stanem pozytywnego myślenia o przyszłości i wynika z wiary, że w Polsce może być lepiej. To z pewnością stan bardzo potrzebny, szczególnie dla ludzi, którzy wymagają pozytywnej motywacji do działania i podejmują je tylko wówczas, gdy mają zarysowaną wizję zwycięstwa.
      Cóż jednak, gdy ta wizja nie następuje, gdy upadają kolejne terminy, a ludzie i wydarzenia nie spełniają pokładanych w nich oczekiwań? Czym dalej karmić taką nadzieję i na czym ją opierać? Ilu z tych, którzy mają dziś nadzieję na wygraną, powie po wyborach - do diabła z polityką, z PiS-em, z Polską?

      cdn

      Usuń
    2. cd:

      Zadałbym więc pytanie: czy nadzieja może wynikać z wiedzy o dzisiejszej rzeczywistości, czy można ją podnieść z poziomu (irracjonalnej przecież) "wiary w lepsze" na poziom racjonalnych argumentów, w obszar świadomości, która nie ulęknie się ani długiego marszu ani związanych z nim ofiar?
      Moim zdaniem - tak, ale tylko wówczas, gdy ostro, dogłębnie i bez lęku zdefiniujemy nasze położenie. Nigdy nie powiedziałem, że to rzecz łatwa i dostępna dla wszystkich.
      Pani zechciała nazwać to postawą "doprowadzoną do skrajności i oddartą z wszelkiej nadziei postawą, która jedynie odpycha i odstręcza". Ja zaś nazywam to jedynym orężem na trudne czasy, bronią przeciwko łatwiźnie i prostactwu dzisiejszych "diagnoz", przeciwko niemądremu optymizmowi, który karmi się sondażami i łopotem flag. Jest pożądany, bo łatwy. Jest podziwiany, bo niewiele kosztuje. Ofiar takiej nadziei i takiego optymizmu i tak nikt nie policzy.
      Nie wiem, gdzie wyczytała Pani w moich tekstach, że "już na wieki przegraliśmy naszą Ojczyznę", ale na tak emocjonalny zarzut mogę odpowiedzieć krótko: przegramy ją, jeśli zamiast twardych prawd i mocnych środków będziemy karmili się uspokajającym bełkotem i jeśli nie odważymy się stanąć przeciwko prawdziwym wrogom. Przegramy ją z kretesem, gdy będziemy bali się słów „zdrajca”, „bandyta”, „tchórz”.
      Być może są ludzie, których moje teksty rażą i odstręczają. To nie kwestia formy (jak Pani uważa) lecz nazywania rzeczy po imieniu.
      Może są też tacy, w których "zabijam" nadzieję. Jeśli jednak ma być to nadzieja oparta na wyobrażeniach o rzeczywistości - niech ginie. Nie jest nic warta i nie przybliży nas do wolnej Polski. Wystarczy, że pozostaną tacy, którzy nadziei nie muszą szukać w słowach polityków i wywodach publicystów, nie muszą krzyczeć "hurra" i wpatrywać się w sondaże. Wystarczy, że będą ludzie, których nie przeraża diagnoza lecz złe lekarstwo, nie przeraża ich prawda lecz jej brak.
      Jeśli zaś chodzi o Pani obawy dotyczące „odbierania nadziei” patriotycznej młodzieży, to myślę, że właśnie oni są tymi, którzy bez lęku będą czytać zamieszczane tu teksty. Ich nie przeraża to, co trudne. Patriotyzmu zaś nauczą się najlepiej podczas ulicznych kryteriów, prześladowań, przesłuchań i aresztów.
      Wprawdzie nikomu nie życzę takich doświadczeń, ale będą one nieodzowną częścią naszej drogi do wolności.

      Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  9. Panie Aleksandrze!

    1. Przypisywanie mi domagania się od Pana "tekstów krzepiących" odbieram podobnie jak Pan moją prośbę (nie zarzut!) o "nieodbieranie nadziei" - jako niesprawiedliwe i głęboko krzywdzące. Gdybym takich rzeczy od Pana oczekiwała, nie byłoby mnie na tym blogu przez ponad cztery lata.

    Pańskie publikacje nie wywołują we mnie lęku, ani nie powodują upadku ducha, przeciwnie: wzmagają zawziętość i determinację. Nie ja więc obawiam się twardych słów i nie ja zamykam oczy na prawdę. Nie przeraża mnie także wizja "długiego marszu". O czym, mimo wszystko, powinien Pan wiedzieć, znamy się przecież sporo czasu. Pisałam, jak zwykle, z myślą i troską o innych, zwłaszcza tych z "naszych" najmłodszych pokoleń.

    2. Podtrzymuję opinię o (zbędnej) "ponurości" Pańskich niektórych tekstów oraz przekonanie, że istota moich uwag sprowadza się do formy, nie do treści Pańskich wypowiedzi, zwłaszcza tych w komentarzach i na twitterze. Jestem głęboko przekonana, że każde z "mocnych słów", "nazywających rzeczy po imieniu", powtarzane w nieskończoność, nie tylko, że nie wzmacnia przekazu, a przeciwnie: osłabia go!

    "HAŃBA" powtórzona po tysiąckroć, nie oddziałuje silniej niż wypowiedziana raz, proszę mi wierzyć! A nadużywanie "wielkich" słów bywa ryzykowne.

    3. Większość ludzi, Panie Aleksandrze, także tych, którzy nie mają nic wspólnego z upiorami komuny i nie odczuwają najmniejszego dyskomfortu, ani trudności w opowiedzeniu się po stronie "wspólnoty żywych", potrzebuje jednak do walki pozytywnego myślenia i wiary w zwycięstwo! Bohaterów i straceńców, którzy staną do niej, i rzucą swe życie "na stos", z prostego powodu: "bo tak trzeba" - jest, zapewniam Pana, w każdej wspólnocie - znikoma mniejszość. I ja - nieuleczalna romantyczka, mam honor utożsamiać się właśnie z nimi. Choć to przecież wielce nieracjonalne i nierozsądne.

    4. Przepraszam, jeżeli poczuł się Pan dotknięty słowami: "dlaczego nam nie powiedzieliście?" - jednak nie odnosiłam ich ani przez chwilę do Pana. Pisałam przecież wyraźnie o ludziach, którzy tkwiąc w "oku cyklonu" wydarzeń 1980-81 i potem - 1988-89, musieli wiedzieć od początku, kim są wymienione przeze mnie osoby zdrajców, a jednak (poza "zakrzyczanymi" wyjątkami) - milczeli. To do nich mam pretensję o milczenie, nie do Pana, o którego życiorysie rzeczywiście nic nie wiem. I choćby z tego powodu nigdy nie ośmieliłabym się postawić Panu - lekką ręką - zarzutów, jakie stawia Pan (pośrednio) mnie.

    5. Proszę być spokojnym: bez względu na to, co Pan jeszcze napisze i cokolwiek się wydarzy, nigdy nie powiem, bo nawet przez myśl by mi to nie przeszło: "do diabła z Polską".

    Tym mnie Pan rzeczywiście dotknął, mam nadzieję, że bezwiednie.


    Pozdrawiam serdecznie


    PS. Nie byłabym jednak do końca sobą, gdybym - w odwecie za Pańskie słowa, (bo nie mnie mierzyć się z Panem "na erystykę", choć nie taka znów ze mnie prostaczka, żeby nie zauważyć, że akurat dziś specjalnie się Pan nie wysilił) - nie "odwinęła się" Panu po swojemu: żartobliwie i z lekka złośliwie: bo skoro wg Pana, cyt.

    "Nie pozwolono nam dobić komuny i jest to wina mojego pokolenia. Moja wina."

    - to może jednak nie trzeba było czekać na pozwolenie, tylko tę komunę, najzwyczajniej, dobić? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Urszulo

      Dziękuję i pozdrawiam .

      Dobrze ,że to Pani zrobiła
      Pani .... o dużo lepiej to wykonała

      Św. Karol Wojtyła ...wiedział co robi

      Usuń
  10. Szanowny Panie Aleksandrze,

    Jako że przyznał się Pan kiedyś, iż nie korzysta z publicznej tv i innych ośrodków propagandy, muszę opisać pokrótce pewna reklamę telewizyjną:

    - Mąż wraca z zakupów, a u drzwi żona z dzieciakami rozlicza go z małych kwot wydanych w pewnym sklepie i wymusza dalsze sprawunki. Całośc tego harmonijnego obrazka wieńczy stwierdzenie: 'Im wiecej zapłacisz, tym mniej wydajesz" (w domysle na oplaty za telefon, prąd i coś tam jeszcze).

    Ten prosty i zarazem infantylny sposób przekazu oddaje ducha tych czasów. Im wiecej wydajesz tym jestes bardziej oszczędny. Wydawało by się kompletna bzdura!
    Od epoki eufemizmów i światłocieni przechodzimy najwyraźniej do epoki surrealizmu i matrixa.

    Aproksymując, za kilkanascie lat Pańskie teksty moga się okazać zbyt trudne dla statystycznego absolwenta uniwersytetu, o inżynierach czy maturzystach nie wspominając.
    Zidiocenie młodziezy nad którym "pracuje" cała rzesza łajdaków to postepujący proces, któremu zapobiec moze obecnie rodzina, zachowanie więzi z tradycyjnymi pojęciami i edukacja klasyczna. Kościół też może i powinien lepiej wykorzystać swoją szansę wychowawczą i edukacyjną.

    Mam wykształcenie techniczne, erystyka to pojęcie ledwie mi znane.
    W tak szacownym gronie jak Pański blog, czuje się niejednokrotnie jak ubogi krewny z głębokiej prowincji.
    Dlatego w swoich rozważaniach i rozmowach, posługuję się całymi zwrotami zaczerpniętymi z czytanych książek, w tym pańskich publikacji i dyskusji na blogu. Cenię w tym głównie jednoznaczność i czystość pojęć oraz "męskość" formy.
    Tak, tak, ... nie, nie!

    Mnie osobiscie to odpowiada. Prawda, nawet najgorsza, lepsza jest od eufemizmów i kluczenia.
    Dzieki mojej żonie rozumiem, jak sądzę, argumenty Pani Urszuli. I choć nie czuję sie upoważniony do jakichkolwiek ocen i nie mnie cokolwiek tu komentować czy psychologizować, to świadomość faktu naszej autentycznie różniącej się psychiki pozwala podejrzewać podłoże zaistniałego braku zrozumienia.

    W sprawach dotyczących młodego pokolenia, jego wychowania, adoptowania do brutalności tego świata mieliśmy, mamy i mieć bedziemy z matkami naszych dzieci często odmienne zdanie.

    Na zakończenie pragnę podziękować za kompendium argumentów i faktów w zasadniczej obecnie sprawie "wyjscia awaryjnego", którego każdy odpowiedzialny ojciec szuka jako pierwszego w samolocie, na statku czy w pociągu, czyli wtedy gdy dostrzega realne zagrożenie dla swojej rodziny.

    Pozdrawiam Pana i Komentatorów

    Zaścianek

    OdpowiedzUsuń