wtorek, 2 sierpnia 2011

W KOMUNISTYCZNYM GORSECIE SŁUŻALCZOŚCI

System komunistyczny traktując państwo jako instrument totalitarnej władzy podporządkował swojej ideologii również sądownictwo i uczynił z niego jeden z filarów ustroju. Powierzył mu także zadanie dodatkowe, czyniąc z tzw. wymiaru sprawiedliwości zbrodnicze narzędzie represji, zależne od partii i aparatu bezpieczeństwa. Ta funkcja sądów PRL wynikała bezpośrednio z treści Konstytucji, która w art.  58 stanowiła, iż „Sądy stoją na straży ustroju Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, ochraniają zdobycze polskiego ludu pracującego, strzegą praworządności ludowej, własności społecznej i praw obywateli, karzą przestępców.”
Konstytucyjna hierarchia pozwalała komunistom na traktowanie sądów i prawodawstwa jako narzędzia ochrony władzy i strażnika partyjnych interesów. O żadnej niezawisłości i niezależności nie mogło być mowy. Brak norm prawnych chroniących obywatela przed samowolą rządzących, ujawniał natomiast  całkowitą fikcyjność praw obywatelskich. Prawo stanowione w PRL było prawem rządzących, dawało partii pełnię władzy nad obywatelem oraz umożliwiało zwalczanie istniejącej i potencjalnej opozycji.
III RP zbudowana na fundamencie państwa komunistycznego, dziedzicząc jego struktury i aparat represji, zachowała również w niezmienionym stanie sądownictwo, dokonując w tym obszarze zmian fasadowych i pozorowanych. Przede wszystkim, armia dyspozycyjnych sędziów i prokuratorów, prześladujących przez lata własnych obywateli przeszła „do „nowego” państwa i na mocy fikcji „transformacji ustrojowej” stała się kadrą na której oparto wymiar sprawiedliwości III RP. Warto przypomnieć, że w PRL-u trudno byłoby znaleźć grupę bardziej upolitycznioną i uległą wobec reżimu. Przykładowo: w roku 1953 do PZPR należało 25% sędziów, w 1966 już 58%, a w 1984 – 54 %. W 1982 r. na 113 nowo powołanych sędziów Sądu Najwyższego - 88 należało do partii komunistycznej, 11 do dwu partii kolaborujących, a  tylko14 było bezpartyjnych.
Jeszcze gorszej mógł wyglądać odsetek tajnych współpracowników bezpieki działających w „wymiarze sprawiedliwości” PRL.  W tym zakresie nie istnieją pełne i wiarygodne statystki, jednak o skali problemu możemy wnioskować choćby na podstawie wykazu nazwisk osób podlegających w swoim czasie procedurom lustracyjnym, które trafiły na listę sporządzoną w Biurze Rzecznika Interesu Publicznego, zwaną “listą Nizieńskiego”. Na ogólną liczbę 588 osób, co do których zachowały się dokumenty rejestracyjne w ewidencji organów peerelowskiej bezpieki, znajduje się aż 335 nazwisk adwokatów, 81 sędziów i 30 prokuratorów. Gdy we wrześniu 2007 roku IPN opublikował pierwsze katalogi osób publicznych, będących w przeszłości współpracownikami SB, znalazły się w nich nazwiska 4 sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego, 2 - Trybunału Konstytucyjnego i po jednym - Sądu Najwyższego i Trybunału Stanu.
Sędziowie III RP, obok wojskowej bezpieki przekształconej w WSI, są jedyną grupą zawodową, którą ominęła nawet szczątkowa weryfikacja. Całkowicie bezpodstawnie przyjęto, że w środowisku tym dojdzie do samooczyszczania i pozbędzie się ono skompromitowanych członków. Założenie to okazało się mrzonką, a  samorządy korporacyjne nie tylko nie pozbyły się zbrodniarzy w togach, ale przez lata chroniły ich od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Żaden z komunistycznych sędziów i prokuratorów legalizujących sowieckie ludobójstwo na polskich patriotach, odpowiedzialnych za prześladowania opozycji czy drakońskie wyroki stanu wojennego, nie został nawet postawiony w stan oskarżenia. Czy może zatem dziwić, że ministrami sprawiedliwości takiego aparatu zostawali tajni współpracownicy bezpieki, jak Bentkowski, Chrzanowski, Jaskiernia czy Cimoszewicz?
Gdy po dziewięciu latach, w grudniu 1998 r. udało się uchwalić ustawę o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, którzy w latach 1944-1989 sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej, okazało się, że Krajowa Rada Sądownictwa (KRS) nie znalazła żadnego sędziego, którego zachowanie podlegałoby ocenie ustawy. W okresie od wejścia w życie ustawy do października 2001 r. wpłynęło 30 spraw, z czego 28 zostało złożonych przez ministra sprawiedliwości, a tylko dwie były efektem wniosków rzecznika dyscyplinarnego. We wszystkich sprawach z wniosku ministra sprawiedliwości rzecznicy dyscyplinarni dystansowali się od nich, wskazując, że działają z polecenia ministra. Sprawy dotyczyły zaledwie około 50 sędziów, w większości w stanie spoczynku, spośród których tylko jeden nie był sędzią karnym. W toku postępowania aż 41 sędziów już na samym początku zostało uwolnionych od stawianych im zarzutów. Opisując tę farsę dr Przemysław Czarnek w artykule zamieszczonym w „Naszym Dzienniku” wskazywał, że „efekty weryfikacji PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości są więc zatrważające. Wynika z niej - wbrew oczywistym faktom - że wszyscy sędziowie okresu komunistycznego działali na wskroś etycznie, byli niezawiśli i niezależni.”
Kontynuacja personalna, brak lustracji i dekomunizacji nie są jedynymi przesłankami pozwalającymi dostrzec w wymiarze sprawiedliwości III RP spuściznę państwa komunistycznego. W czasach PRL szczególną rolę w kształtowaniu „sprawiedliwości socjalistycznej” odgrywała interpretacja, czyli wykładnia prawa dokonywana przez Sąd Najwyższy. Kontrowersyjną sprawą była kwestia "wytycznych wymiaru sprawiedliwości i praktyki sądowej" wydawanych przez SN poczynając od 1949 r. Wytyczne miały zapewnić jednolitość orzecznictwa w sprawach cywilnych i karnych oraz jego zgodność z zasadami "praworządności ludowej".  W praktyce, główne tezy wytycznych były przygotowywana poza SN, przez partię komunistyczną, zaś Sądowi Najwyższemu pozostawiano redakcję tekstu i jego uzasadnienie. Taki mechanizm czynił z „wymiaru sprawiedliwości” autentyczne narzędzie partii rządzącej, pozwalał dowolnie interpretować zapisy prawa i strzec przywilejów aparatu władzy.
W III RP rolę wyroczni i organu stojącego na straży zdobyczy „transformacji ustrojowej” powierzono Trybunałowi Konstytucyjnemu. Ten komunistyczny, niedemokratyczny twór, powołany przez Jaruzelskiego ustawą z 1985 roku miał początkowo ograniczone kompetencje. Dopiero po 1989 roku nastąpiło poszerzenie uprawnień TK i przekształcenie go w organ orzekający nie tylko o zgodności ustaw z Konstytucją ale kształtujący cały porządek prawny. Odkąd orzeczenia TK mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne, organ ten stał się faktycznie najwyższą władzą w państwie, wyjętą (podobnie jak sądy) spod jakiejkolwiek kontroli obywateli. Sędziowie Trybunału wyznaczani na 9-letnie kadencje są praktycznie nieusuwalni i mogą bezkarnie wydawać nawet najbardziej absurdalne, stronnicze orzeczenia, przekraczając niejednokrotnie swoje kompetencje i ingerując w bieżące sprawy polityczne.  Podobne instytucje występują jedynie w państwach byłego Bloku Sowieckiego;  w Rosji, Białorusi, na Litwie i Ukrainie, nie istnieją natomiast w dojrzałych demokracjach.
Nietrudno dostrzec, że orzecznictwo TK, szczególnie w kwestiach dotyczących rozliczenia z reżimem komunistycznym, lustracji i dekomunizacji, jest zawsze zgodne z  intencjami grupy rządzącej, chroni interesy komunistycznej nomenklatury, esbeków i ich tajnych współpracowników. Jednocześnie Trybunał stoi na straży przywilejów własnego środowiska, strzegąc elitarności poszczególnych zawodów prawniczych i blokując do nich dostęp osobom spoza środowiska, pozbawionych znajomości i rodzinnych koligacji. Warto przypomnieć wyrok z kwietnia 2006 roku, gdy TK ukazał się w roli reprezentanta korporacyjnego lobby i uznał, że do wykonywania zawodu adwokata nie wystarczy wykształcenie prawnicze i staż w kancelarii. Nadal potrzebna ma być aplikacja, odbyta koniecznie pod nadzorem wywodzącej się z okresu PRL-u instytucji, samorządu adwokackiego. Tym samym, Trybunał zadbał o zachowanie dotychczasowego, peerelowskiego status quo oraz utrzymanie mechanizmów naboru kadr według zasad ustanowionych w okresie komunizmu. Niezwykle korzystne dla układu rządzącego umocowanie TK, czyni z tej instytucji faktycznego gwaranta porozumień okrągłego stołu i rzecznika wąskiej grupy interesów. Jedynym ministrem, który chciał zburzyć ten patologiczny układ był Zbigniew Ziobro, dotąd darzony przez środowiska prawnicze szczerą nienawiścią. 
Nie może zatem dziwić, że sądownictwu III RP oraz tzw. organom sprawiedliwości opartym na ciągłości personalnej i mentalnej, powierzono rolę identyczną do tej, jaką spełniały w państwie „realnego socjalizmu”. Przekonuje nas o tym szereg decyzji i orzeczeń sądowych wydawanych w interesie grupy rządzącej. Niezawisłość – słowo wytrych, mające dowodzić realnych zmian w systemie sądownictwa, służy głównie do legalizacji każdego, najbardziej niegodziwego lub głupiego wyroku. Wmówienie Polakom, że nie wolno tych wyroków podważać bądź z nimi dyskutować, pokazuje jedynie skalę arogancji, z jaką spadkobiercy komunistycznej mentalności traktują obywateli.
Polskie sądownictwo według opinii społeczeństwa jest w opłakanym stanie. Każdy, kto miał nieszczęście zetknąć się z tym organem mógł doświadczyć na sobie skutków fatalnego funkcjonowania sądów. Choć (tuż po Niemczech) mamy rekordową w Europie liczbę sędziów (10 322) urzędników sądowych, asystentów, kuratorów i referendarzy, a każdy Polak co miesiąc na ich utrzymanie płaci 24 zł i 10 gr., co daje nam pierwsze miejsce w UE – sądy III RP pracują źle, a droga do uzyskania wyroku wciąż się wydłuża. Między bajki można włożyć zapewnienia, że powodem tego stanu rzeczy jest przeciążenie sądów pracą, nie dofinansowanie lub braki kadrowe.
Podobnie jak w PRL-u, ustanawiane w III RP prawo, nadal najlepiej chroni grupę rządzącą. Dowie się o tym każdy, kto prześledzi wyroki wydawane z pozwów Adama Michnika lub dostrzeże praktyki prokuratury umarzającej większość spraw aferalnych. Hańbą wymiaru sprawiedliwości jest nierozliczenie żadnej ze zbrodni komunistycznych; począwszy od zagłady polskiej opozycji w latach 50,. poprzez morderstwa robotników na Wybrzeżu, zbrodnie stanu wojennego i mordy polityczne lat 80. Ci sami sędziowie, którzy przez 22 lata nie potrafili osądzić żadnego bandyty z SB i PZPR, zadbali jednak o bezpieczeństwo swoich kamratów i w grudniu 2007 roku na mocy uchwały Sądu Najwyższego zdecydowali, że  sędziowie i prokuratorzy okresu stanu wojennego nie mieli uprawnień do badania zgodności aktów prawnych z Konstytucją PRL, a co za tym idzie - nie byli zwolnieni z obowiązku ich stosowania.  Wyrok ten sprawił, że wszyscy, postawieni w stan oskarżenia sędziowie i prokuratorzy aparatu represji zostali zwolnieni od odpowiedzialności karnej, a wszczęte postępowania umorzono.
Wyniesiona z okresu PRL-u zasada, iż wymiar sprawiedliwości służy interesom władzy ludowej, została w niezmienionej formie adoptowana w warunkach III RP. Nie były potrzebne żadne dodatkowe regulacje, by każdy prokurator, ten z Pcimia i ten z Prokuratury Krajowej wiedział, że gorliwe odczytanie i  wykonanie  intencji władzy będzie skutkowało szybszą ścieżką kariery i większymi szansami na awans. Ta zasada, funkcjonująca również w wielu innych środowiskach, została w wymiarze sprawiedliwości wyniesiona na wyżyny hipokryzji i stanowi podstawową przeszkodę w pozbyciu się komunistycznego gorsetu służalczości. W równym stopniu dotyczy ona sędziów, którzy podlegają ocenom swojej korporacji, a ich kariera jest zależna od rekomendacji KRS i decyzji prezydenta.
Obecna władza posunęła się w tej hipokryzji dalej i w roku 2008 dokonała zmian w ustawie o prokuraturze, rozdzielając stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. Okrzyknięte wówczas rewolucyjnymi nowelizacje służyły uwolnieniu rządu Donalda Tuska od odpowiedzialności za stan bezpieczeństwa obywateli oraz stworzeniu silnej korporacji prokuratorskiej, która w zamkniętym systemie zawodów prawniczych stałaby się potężnym i wpływowym lobby. Powołanie urzędu Prokuratora Generalnego tylko pozornie wzmacniało niezależność prokuratury. Brak umocowania tego urzędu w Konstytucji (tak jak dzieje się to w dojrzałych systemach prawnych) sprawił, że niezależność PG stała się iluzoryczna, podlega on bowiem ocenie politycznej dokonywanej corocznie przez Sejm i Senat i jest opiniowany przez ministra sprawiedliwości. Odrzucenie sprawozdania, uprawnia premiera do wnioskowania o odwołanie Prokuratora. Jak zwracał wówczas uwagę prof. Piotr Winczorek „istnieje ryzyko, że prokurator generalny sam stanie się politykiem”.  Obserwacja zachowań Andrzeja Seremeta, w związku ze śledztwem w sprawie tragedii smoleńskiej, zdaje się potwierdzać tę ocenę. Z całej „rewolucyjnej” koncepcji zmian, najważniejszym elementem było powołanie Krajowej Rady Prokuratorów (KRP), która poprzez prawo wnioskowania o nominacje prokuratorskie oraz szerokie uprawnienia konsultacyjne stała się organem decyzyjnym w zakresie polityki karnej. Postawienie na czele Rady byłego komunistycznego prokuratora Edwarda Zalewskiego, dało grupie rządzącej gwarancję zachowania wpływów na decyzje prokuratorskie, a poprzez właściwą politykę kadrową zabezpieczało trwałość układu postkomunistycznego.


Artykuł opublikowany w nr 7/2011 Nowego Państwa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz