Historyczny sukces polskiej prezydencji
Gdy przed dwoma laty płk Putin zapewniał, że "problemy z Polską dadzą się rozwiązać dzięki Tuskowi", a po wyborach prezydenckich, „Izwiestija” donosiła: "Wybranie na prezydenta pragmatyka Komorowskiego ustawiło wszystko na swoje miejsca. Ideologicznie emocjonalna przesada epoki Kaczyńskiego dobiegła końca.” – zapewne niewiele osób zdawało sobie sprawę, gdzie doprowadzi nas droga wytyczona przez „zaufanych przyjaciół” Moskwy.
Nawet po tragedii smoleńskiej, większość Polaków nie chciała zrozumieć, że wyznaczona rządowi Tuska rola rosyjskiego „konia trojańskiego”, uczyni z nas państwo pozbawione własnych dążeń i ambicji. Istotę tych hańbiących relacji widać szczególnie mocno w zakresie celów tzw. polskiej prezydencji, z których każdy jest podporządkowany globalnym interesom reżimu Putina.
Jeśli dlatego propaganda rządowa przemilczała pierwszy i największy sukces polskiego przewodnictwa w UE, trzeba go tym bardziej nagłośnić i pokazać, jaką niespodziankę szykują Polakom wielbiciele rosyjskiego satrapy.
W dniu, w którym komisja Millera przedstawiała polskojęzyczną wersję łgarstw w sprawie tragedii smoleńskiej, bez echa przeszła informacja, że Komisja Europejska zaaprobowała propozycję, aby cały obwód kaliningradzki został objęty unijnymi regulacjami bezwizowego ruchu przygranicznego. Oznacza to, że prawo unijne zostanie celowo zmienione, by Rosjanie zamieszkujący obwód mogli bez problemów przekraczać polską granicę.
Decyzja KE zapadła po blisko dwuletnich zabiegach dyplomatycznych Polski, Niemiec i Rosji. Autorem pomysłu, który nazwałem kiedyś „projektem Prusy Wschodnie” był rosyjski minister Ławrow, a jego wykonawstwo powierzono Radosławowi Sikorskiemu. To polski minister przy każdej, dyplomatycznej okazji zabiegał o otwarcie granicy z Rosją, nazywając ten pomysł „wspaniałą rzeczą dla Rejonu Morza Bałtyckiego, Litwy, Polski i Rosji". Miesiąc przed rozpoczęciem polskiego przewodnictwa, Siergiej Ławrow dobitnie stwierdził, że „jedyną przeszkodą na drodze jak najszybszego podpisania umowy jest biurokratyczne podejście, które ignoruje interesy dwóch krajów, których to dotyczy, czyli Polski i Rosji" i zapowiedział, że „zdrowy rozsądek, weźmie górę i sprawa zostanie rozwiązana w ciągu najbliższych miesięcy.”
Należy wręcz podziwiać skuteczność Sikorskiego, który na drodze do wykonania tej dyrektywy musiał pokonać niejedną przeszkodę. Warto pamiętać, że od kilku miesięcy wśród państw strefy Schengen pojawiła się tendencja uszczelniania wewnętrznych granic UE. Kontrole na granicach przywróciła już Dania, a na początku lipca zrobiła to Norwegia. W tej sytuacji, zgoda na otwarcie granicy z obwodem kaliningradzkim wydawała się nierealna. Problem dotyczył wynegocjowanej w sierpniu 2010 roku polsko-rosyjskiej umowy o małym ruchu granicznym, która od początku była sprzeczna z prawem unijnym. Zakłada ono bowiem, że państwa UE mogą zawierać umowy dotyczące zewnętrznych granic lądowych, w których szerokość pasa przygranicznego wynosi od 30 do 50 km, podczas gdy obwód kaliningradzki rozciąga się z północy na południe na odległość ponad 100 km. Dla polskiej umowy, przewidującej objęcie ruchem bezwizowym całego obwodu musiałby zatem zostać stworzony wyjątek. Dodatkowym problemem jest fakt, że umowa traktuje obwód jako podmiot prawa międzynarodowego - mimo, iż stanowi on jedynie część terytorium Federacji Rosyjskiej.
Decyzja KE z 29 lipca br. oznacza, że przywileje małego ruchu przygranicznego obejmą wszystkich mieszkańców obwodu, a także proporcjonalny obszar po polskiej stronie, czyli dwa województwa: pomorskie i warmińsko-mazurskie.
Ten obłędny projekt grupy rządzącej, był najmocniej forsowanym pomysłem dyplomatycznym ostatnich lat, a do jego realizacji wyznaczono sztandarową inicjatywę rządu Tuska – tzw. Partnerstwo Wschodnie. Gorącym zwolennikiem projektu były Niemcy, zabiegając o otwarcie granicy z Kaliningradem na forum UE i podejmując temat przy okazji rozmów z unijnymi partnerami. Pomysł jest silnie wspierany przez „związek wypędzonych z Prus Wschodnich” i należał do priorytetów polityki Angeli Merkel. W samym Kaliningradzie patronuje mu „Bałtycka Partia Republikańska”, wobec której Rosjanie wykazują zadziwiającą pobłażliwość.
Wspólny rosyjsko-niemiecki plan zmierza do uczynienia z obwodu kaliningradzkiego rosyjskich „drzwi do Europy”, poprzez które Rosjanie wejdą w obszar polityki gospodarczej UE, a ich przedsiębiorcy uzyskają unijne fundusze. U podstaw projektu mogła leżeć koncepcja, przed którą ostrzegał przed laty prof. Paweł Wieczorkiewicz; by w perspektywie najbliższych 10-20 lat obwód wrócił do niemieckiej macierzy, stając się symbolem historycznego sojuszu rosyjsko-niemieckiego. Wpływy niemieckie stają się w samym Kaliningradzie na tyle silne, że wyczuleni na swoją terytorialną jedność Rosjanie nie mają nic przeciwko, by piloci rosyjskich linii lotniczych informując pasażerów o miejscu lądowania, posługiwali się już dawną niemiecką nazwę Königsberg.
Dzięki inwestycjom UE obwód przekształciłby się w rodzaj „euroregionu” pod niemiecko-rosyjskim protektoratem. Pozostając oficjalnie pod władzą Rosji chłonąłby niemiecki kapitał, dając w zamian dostęp do rynku rosyjskiego i stając się głównym narzędziem w umacnianiu politycznego znaczenia Niemiec w tym regionie.
W wypowiedziach ludzi z grupy rządzącej nie znajdziemy ani jednego racjonalnego argumentu, który wskazywałby na korzyści, jakie Polska miałaby odnieść z otwarcia granicy z najbardziej zmilitaryzowanym i słynącym z przestępczości regionem Rosji. Nikt też nie informuje Polaków o rozlicznych zagrożeniach związanych z niekontrolowanym napływem Rosjan. "Ten region jest jedną wielką katastrofą. Zatrucie środowiska i przestępczość są najwyższe w całej Rosji, władza jest w kieszeni mafii, liczba zarażonych gruźlicą i HIV - najwyższa w Europie." – ostrzegał przed laty Elmar Brok, szef Komisji Zagranicznej Parlamentu Europejskiego. Premier Szwecji Göran Persson twierdził zaś, że "tam występuje prawie każdy problem, jaki można sobie wyobrazić, z odpadami atomowymi włącznie".
Przed kilku laty Aleksander Kulikow, przemawiając w regionalnej Dumie mówił o obwodzie kaliningradzkim: "Przestępcy kontrolują 60 proc. państwowych instytucji, 80 proc. banków i większość prywatnych przedsiębiorstw, a obroty tych firm wzrosły w ciągu pięciu lat aż siedemnastokrotnie". Według danych WHO odsetek zachorowań na gruźlicę jest w obwodzie o 33,6 proc. wyższy od średniej w Rosji, choć i tak Federacja należy pod tym względem do rekordzistów. Liczba zarażeń dzieci tą chorobą proporcjonalnie do liczby mieszkańców jest ponad czterokrotnie większa, a mężczyźni dożywają tam średnio 59 lat, co stanowi jedną z najniższych przeciętnych na świecie.
Jest oczywiste, że otwarcie granicy z Kaliningradem (a w praktyce z całym obszarem Rosji) spowoduje u nas ogromny wzrost przestępczości mafii rosyjskiej i może wywołać liczne zagrożenia epidemiologiczne. Warto też pamiętać, że w regionie przebywa ok.200 tys. rosyjskich żołnierzy. „Nie ma co się bać lotnictwa w Kaliningradzie, tylko bardzo wysokiego tam wskaźnika AIDS albo tego, że nieopłacani i wzburzeni żołnierze zawsze mają karabiny” – ostrzegał przed laty pewien wojskowy specjalista.
Projekt otwarcia granicy z Kaliningradem niesie również dla Polski szereg zagrożeń politycznych i nie pozostanie bez wpływu na naszą przyszłość. Zgoda rządu PO-PSL na budowanie politycznej koncepcji Prus Wschodnich, jest w perspektywie historycznej aktem wręcz samobójczym, głęboko sprzecznym z naszymi interesami. Polsce wyznaczono tu rolę państwa tranzytowego, a w tym wypadku rolę „europejskiej wycieraczki” - po której rzesze Rosjan wejdą do Europy, a nad głowami Polaków zostanie zawiązany antypolski sojusz Moskwy i Berlina. Tej misji nie ukrywa Donald Tusk, gdy twierdzi, że rolą jego rządu jest „usuwanie przeszkód stojących na drodze poprawy relacji rosyjsko-niemieckich”.
Po decyzji Komisji Europejskiej, owo „usuwanie przeszkód” doprowadzi do sytuacji, gdy każdy z nas będzie miał okazję odczuć na własnej skórze skutki „pojednania” z płk Putinem i doświadczyć „cywilizacyjnych zdobyczy” płynących z obwodu kaliningradzkiego.
Jedynie pozbawienie władzy dogmatycznych „przyjaciół Rosji”, może uchronić nas od katastrofalnych skutków tego obłędnego projektu.
Z tego co Pan pisze wynika, że Polska jest tylko interfejsem dostępu do UE dla Rosji. Jak tak dalej będzie, nigdy nie staniemy się pełnoprawnym członkiem UE.
OdpowiedzUsuńTo jest przerazajace. Chcialabym wierzyc, ze ludzi swiadomych tego co sie w Polsce i z Polska dzieje, jest wiecej i ze najblizsze wybory to pokaza, o ile nie beda sfalszowane..
OdpowiedzUsuńPana blog to moja obowiazkowa lektura - tu jest tak duzo cennej wiedzy - staram sie nia dzielic ze znajomymi, ale niestety zainteresowanie Polakow zyciem publicznym nie jest zbyt duze (moze jest inaczej - chcialabym sie mylic).