Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

wtorek, 16 kwietnia 2013

WIDZIAŁEM NA WŁASNE OCZY


Józef Mackiewicz o swoim pobycie na miejscu zbrodni w Katyniu.  

Znany literat i dziennikarz wileński p. Józef Mackiewicz powrócił przed kilku dniami ze Smoleńska, gdzie był obecny przy wydobywaniu zwłok w lesie katyńskim pomordowanych oficerów polskich. Współpracownik naszego pisma zwrócił się do p. Mackiewicza z prośbą o wywiad. Odpowiedzi, które przytaczamy poniżej, oddane są z dokładnością stenograficzną i przez p. Mackiewicza autoryzowane.

Pierwsze pytanie jest najtrudniejsze i dlatego wypada trochę bezprzedmiotowo: – „Więc był pan tam?” – Oczywiście wiedzieliśmy, że był.
– Tak jest. Widziałem na własne oczy.
I znów nasuwają się pytania, których liczbę i formę trudno od jednego razu opanować: – „Jak to wygląda?” – „Jak tam jest?” – „Więc istotnie?” – „Czy bardzo strasznie, wstrząsająco, okropnie?” – Właściwie chodzi o wszystko razem, o ogólny obraz, całokształt wrażenia i jednocześnie szczegóły, jak najwięcej szczegółów. Interpelowany nie chce nam pomóc przy pierwszych krokach, być może jest tylko zmęczony podróżą.
  Jest pan ciągle pod wrażeniem?
– Nie wiem, czy podobna to nazwać „wrażeniem”. Wrażenie zyskuje się raczej na skutek jakiegoś, najczęściej pojedynczego zdarzenia czy faktu, w sobie ograniczonego. Smoleńsk, który widziałem, Katyń, zbrodnie, trupy, ruiny, bolszewizm, który sam przeszedłem, i listy, listy dzieci do swych ojców, zaczynające się od słów: „Kochany Tatusiu”, czy „Kochany Ojczulku”, wydobywane dziś ze stosów sprasowanych, cuchnących ciał, z tej mazi śmierci lub na wpół zasuszonych mundurów polskich... Tak, wszystko to razem wytwarza jakby długi łańcuch asocjacji, myśli, refleksji, zapadający głęboko w duszę. Nie nazwałbym tego wrażeniem. To raczej przeżycie.
– Czy mógłby pan zatem przedstawić nam w kolejności obrazy, jakie rzuciły się panu w oczy, tam, w Katyniu?
– Był to chłodny dzień... Słusznie pyta pan tylko o „obrazy”. Nie mam bowiem zamiaru powtarzać całego materiału rzeczowego, tylokrotnie już opublikowanego w licznych komunikatach, enuncjacjach, raportach komisji międzynarodowej, tudzież Polskiego Czerwonego Krzyża.  To są rzeczy znane.  Prace nie zostały jeszcze ukończone. Trafiłem na ich tok, jakkolwiek zbliżać się wydają ku końcowi. – Był tedy chłodny dzień i nad Smoleńsk, od strony frontu ciągnęły szkwałowe chmury, zlewając deszczem okoliczne ruiny domów. Jechaliśmy do Katynia pośród tych ruin, zwalisk żelaza, wypalonych wozów i wagonów, sterczących sztab żelaznych i łóżek żelaznych, tkwiących jeszcze w rumowiskach. Ludzie obyci twierdzili, że jest to pogoda najodpowiedniejsza. Zimno i deszcz, wiatr rozpędza swąd trupi, no i nie ma much. Można zatem wytrzymać. W pewnym miejscu szosa przekracza szyny kolejowe i biegnie wśród wyrębów. „Tu” – powiedział ktoś – „zaczyna się ta Golgota”...
– Przepraszam, jak to „tu”, to znaczy gdzie?
– To znaczy od stacji Gniezdowo. Na stację Gniezdowo przywożono naszych oficerów. Stąd tylko cztery kilometry do lasku katyńskiego. Te cztery ostatnie kilometry swego życia jechali tak samo jak my teraz, mijając te same drzewa, powiedzmy, tę oto czy tamtą brzózkę, której wygląd chciałbym sobie zapamiętać, ale która, jak to bywa, zatraca się zaraz w pamięci wśród szeregu innych brzózek i innych krzaków. Lasek Katyński nie jest duży. Obejmuje kilka hektarów. Dziś wjazd do niego strzeżony jest przez wartę, szlaban i tablicę z odpowiednim napisem. Droga gruntowa w głąb wyślizgana gumami  samochodów. Stąd już tylko kilkanaście kroków. Przy wyjściu z auta uderza nas wnętrze lasu, odpowiadającego strefie naszego klimatu, a więc takiego samego jak nasz, wileński, gdy się składa z młodych sosenek, brzózek, mchu i świeżej, wiosennej trawy. Ale nie pachnie tam ani wilgotnym mchem, ani igliwiem. Przytłacza ohydnie cuchnący, słodkawy, lepki swąd trupi. Był on pomimo zimna i wiatru tak dotkliwy, że cofnąłem się odruchowo o krok w tył i właśnie wtedy nastąpiłem na przedmiot, który się ugiął pod nogą. Była to czapka oficera polskiego o ciemnozielonym otoku naszej artylerii. Podniosłem ją i odłożyłem na dywanik rosnących w tym miejscu nieśmiertelników. Może zakrawa to trochę na patos, że zwróciłem uwagę na rosnące kwiatki...
– Proszę, proszę, niech pan opowiada dalej.
– A więc podłoże lasu w tym miejscu wygląda brzydko. Wygląda po prostu tak, jak powiedzmy, podmiejski lasek opuszczony przez majówki i wycieczkowiczów niechlujnych, którzy w niedzielę rozkładają się pod drzewami, a później pozostawiają po sobie odpadki, niedopałki, papiery, śmiecie. W Katyniu pomiędzy tymi śmieciami rosną nieśmiertelniki. Przy bliższym przyjrzeniu stajemy przykuci niezwykłym widokiem. Nie są to bowiem żadne śmiecie.  Osiemdziesiąt ich procent stanowią pieniądze. Polskie papierowe banknoty złotowe, przeważnie wyższych emisji. Leżą niektóre w paczkach po sto, po pięćdziesiąt złotych, po dwadzieścia. Leżą pojedynczo i drobniejsze, wojennej emisji dwuzłotówki, w jednym wypadku widziałem czerwońce. Wyblakłe, oblazłe, przesiąkłe trupim odorem i cieczą trupów. Tuż obok cygarniczki drewniane, papierosy, strzępy sowieckich gazet, guziki z orłami, rękawiczki, kawałki mundurów, chustki do nosa, skórzane portmonetki... Wszystko to są rzeczy wydobyte z grobów. Dzieje się tak nie na skutek lekceważenia lub braku sumienności ze strony pracującej tu komisji Polskiego Czerwonego Krzyża, która przeciwnie, jak to opowiem dalej, z pełnym samozaparciem i poświęceniem pracuje nad zidentyfikowaniem pomordowanych i zachowaniem pozostałych po nich pamiątek. Dzieje się tak dlatego, że pomordowane tysiączne ofiary, rzucane były do straszliwych dołów łącznie z całym ich osobistym życiowym balastem codzienności. Jest tego strasznie dużo, co każdy człowiek nosi przy sobie i czym wypycha kieszenie za życia, gdy się to mu wydaje ważne. Ale po śmierci ważne są tylko rzeczy niektóre. Dla komisji przede wszystkim wszystko, co służy do zidentyfikowania zwłok, jak legitymacje, listy, pamiętniki itd. Poza tym wszystkie przedmiotu metalowe, nie ulegające psuciu, podlegające oczyszczeniu, mogące pozostać drogą relikwią dla rodziny. Wszystko inne, bezwartościowe, na wpół przegniłe, przesiąkłe na wieki już jadem rozkładu, usuwa się na razie na bok. I to leży. Leży teraz w postaci świadectwa, straszliwego, ponurego świadectwa, bezładnymi strzępami wśród drzewek lasu katyńskiego.
– A właściwe groby, czy doły z trupami, znajdują się obok?
– Tak, jest ich, a raczej było, siedem. W dwóch największych warstwa trupów sięgała dwunastu rzędów w głąb.
– I pan to widział?
– Czy widziałem! Straszliwy odór przyprawił mnie w pierwszej chwili o mdłości, zanim całym wysiłkiem woli zdołałem się opanować. Poszliśmy ścieżką usianą wydobytymi już rzędami trupów i tam, za grubą sosną, za wałem świeżo wykopanego piasku, spojrzałem w dół.
– Straszne...
– Straszne. Jeden, dwa, trzy trupy ludzkie robią już ciężkie i przygniatające wrażenie. Proszę sobie wyobrazić ich tysiące, tysiące, i wszystkie w mundurach oficerów polskich... Kwiat inteligencji, rycerstwo Narodu! Tworzą warstwy w głąb, warstwy ciał ludzkich jedne na drugich. W tej okropnej chwili przychodzi mi straszliwe porównanie ich do wielkiej skrzyni sardynek. Ułożone są jak sardynki, przekładane nawzajem to nogami, to głową, sprasowane, spłaszczone w trupim soku, który na dnie niektórych dołów ustaje się nieraz w postaci zielonej, martwej cieczy, nie odbijającej ani wierzchołków drzew, ani obłoków na niebie. Obnażyliśmy głowy i stali nieruchomo, jakieś ptaszki ćwierkały na sośnie. Deszcz akurat przestał padać, błogosławiony wiatr odegnał na przeciwną stronę grobu odurzający swąd. I nawet na chwilę wyjrzało słońce. Był to moment, którego nie zapomnę nigdy, bo promienie tego słońca padły i zabłysły nagle na złotym zębie czyichś tam, w głębi, na wpół otwartych ust. Odchyliłem głowę, by zmienić kąt odbicia i nie patrzeć na te słoneczne igraszki. W takich chwilach samo życie wydaje się cynizmem. Wiosna nad dołem splątanych nawzajem rąk, nóg, wykrzywionych twarzy, zlepionych włosów, oficerskich butów, strupieszałych mundurów, pasów. Pomyśleć sobie, że każda z tych pozycji leżących, skrzywienie kolana, odrzut głowy był ostatnim odruchem najwyższej męki, rozpaczy, strachu, bólu... czy ja wiem zresztą, jakich najgorszych odczuwań ludzkich.
– Nie stawiali oporu?
– Owszem, stawiali. Znaczna część skrępowana była sznurami, niektórzy pokłuci bagnetami. Tego dnia, gdy opuszczałem Katyń, wydobyto zwłoki, które tym się różniły od innych, że nie były strzelane tym stereotypowym strzałem w potylicę czaszki, jak to już powszechnie wiadomo, a wykazywały postrzał z tyłu między łopatki, przebite poza tym prawie na wylot bagnetem i kilkakrotnie jeszcze pokłute w różnych miejscach. Właśnie stawiających opór, jak to wykazały badania, krępowano. Widziałem ten charakterystyczny węzeł. Nie potrafię go powtórzyć, ale chodzi w nim głównie o to, że którąkolwiek bądź rękę poruszy delikwent, zaciska wszystkie więzy. Niektórym sznury założone były na szyi, w takim wypadku szarpnięcie skrępowaną ręką zaciskało jednocześnie pętlę na szyi i dusiło. Ostatni raport dr Mariana Wodzińskiego, przesłany do centrali Polskiego Czerwonego Krzyża mówi, że 0,4 procent zwłok wykazało podwójny postrzał w potylicę, zaś 1,5 procent podwójny postrzał szyi. Kaliber jak wiadomo był zawsze ten sam 7,63,  nie dający zresztą dużej detonacji. Również na kilka dni przed moim przybyciem dokonano wstrząsającego odkrycia, o którym doprawdy mówić można tylko przez zaciśnięte zęby: oto w jednym z dołów znaleziono warstwy oficerów, których kładziono żywcem twarzami na dół na poprzednio już zabite warstwy albo jeszcze drgające w konwulsjach przedśmiertnych, i strzelano ich w pozycji leżącej.
– Ach, jakież to straszne! W jaki sposób fakt ten został ustalony?
– W ten sposób, że delikwent leżał twarzą w dół, w czapce. Daszek tej czapki był załamany na czole, a kula tkwiła w daszku. W każdej innej pozycji taka okoliczność byłaby niemożliwa.
– Jak dokonywano tych zbrodni? To znaczy chodzi mi o techniczny po prostu przebieg. Przecież tyle tysięcy oficerów...
– Widzi pan, poruszamy tu temat może kulminacyjny tej tragedii, która dziś nie jest już tragedią poszczególnych osób czy ich rodzin, ale całego Narodu. Wiem, że pytanie postawione jest po to, aby odpowiedź, czy opowieść następnie opublikować. Jestem zupełnie głęboko przekonany i nie wstydzę się tego, i nie ukrywam, i nie ukrywałem nigdy, że najszersze warstwy naszego Narodu, jak zresztą wszystkich narodów, powinny zrozumieć głębszy sens i niebezpieczeństwo bolszewizmu. Sięgamy tu jednak w dziedzinę okropności. Dla obcych być ona może źródłem sensacyjnych dreszczów tylko. Dla Polaków winna być sprawą ich wewnętrznej przeżywanej dziś męki. Nie chciałbym, aby cokolwiek powiem, miało posmak sensacji. Otóż pytanie, które pan postawił, przyznam, mrożące krew w żyłach, zadawałem sobie i innym w Katyniu nieraz. W tej chwili nie znamy świadka, który by na nie mógł dać wyczerpującą odpowiedź. Istnieją hipotezy, które ozdobić możemy literacko-psychologiczną fantazją.
[…]
– Poza już wymienionymi zeznaniami świadków, byłem obecny przy pracy wydobywania zwłok i następnej identyfikacji. Zaznaczyłem już na początku, że trafiłem w chwili, gdy prace te były w toku. Prace prowadzi Polski Czerwony Krzyż. Delegacja składa się z siedmiu osób, na czele z panem Wodzinowskim.  Kieruje zaś robotami zaproszony przez Polski Czerwony Krzyż dr Marian Wodziński z Instytutu Medycyny Sądowej w Krakowie. Tak jak wszystko w Katyniu widziałem również na własne oczy, jak się to robi.
– Mianowicie...
– Mianowicie robotnicy miejscowi wkraczają do dołów, w których spoczywają zabici, oddzielają pojedyncze zwłoki, często przy tym zmuszeni są je odrywać, tak bardzo spłaszczone i sprasowane są warstwy trupów. Układają je na nosze i niosą na wolną przestrzeń, gdzie zostają złożone na ziemi. Inna grupa robotników, pod ścisłym kierownictwem członków i funkcjonariuszów Polskiego Czerwonego Krzyża wydobywa wszystko, co się przy zwłokach znajduje. Widziałem stan zwłok i stan mundurów. Gleba piaszczysto–gliniana sprzyja częściowo mumifikacji znanej w nauce pod nazwą „tłuszczowosk”. Mundury są oczywiście sprasowane, zlepione, kleiste, bezbarwne. O odpinaniu guzików mowy być nie może. Operuje się nożami. Rozcina się więc kieszenie i kieszonki, nawet cholewy butów, aby wydobyć wszystko, co człowiek ten nosił przy sobie za życia. I oto nastaje chwila, w której niemy, ponury grób zaczyna przemawiać. Przed oczyma naszymi przesuwają się obrazy prywatnego życia i politycznego, i duchowego, i rodzinnego, i więziennego, i... no i tak dalej. Przy niektórych zwłokach znajdują się tylko drobne ułamki ich osobistych spraw. Przy niektórych liczne i nawet bardzo liczne wskazówki, które pomagają stwierdzić datę, historię ostatnich tygodni, nastroje, nazwiska, stan rodzinny, stopień wojskowy, zawód cywilny. Nie wstydźmy się powiedzieć, że z grobu tego, z cuchnącej zbrodni, o której pokoleniom zapomnieć nie będzie wolno, idzie ku nam człowiek już nie żywy, który kiedyś żył jak inni, cieszył się, cierpiał, marzył, pił, modlił, romansował, płakał, czytał, pisał, myślał, grał, miał wady i zalety. Na światło dnia tej wiosny, wydobywane jest z grobu wszystko, co było jego: zgniecione zapałki, ostatnie nie wypalone papierosy, pieniądze, medaliki i legitymacje, ordery i portmonetki, książeczka do nabożeństwa obok gazety sowieckiej, świadectwa szczepienia w Kozielsku, pamiętnik i fotografie, a nade wszystko listy. Atrament i chemiczny ołówek najczęściej nie wytrzymują próby wilgotnego grobu. Natomiast świetnie zachowuje się pisane ołówkiem zwykłym i słowo drukowane. Oto proszę pana...
Pan Mackiewicz ma w tej chwili wyraz człowieka nad wyraz zmęczonego, gdy sięga po plik fotografii.
– ...oto proszę zobaczyć, jak się to robi, jak rozcina mundury, bada i sprawdza, segreguje rzeczy potrzebne od niepotrzebnych. A oto jeszcze dowód, bardzo przykry, bardzo cuchnący, ale cóż począć...
Sięga teraz po paczkę, zawiniętą w ogromną ilość gazet. Rozwija. Zwolna w powietrzu zawisa swąd trupi. Jeszcze jeden papier, jeszcze jeden papier. Potem widzimy mały, drewniany portcygar, w nim trzy, dobrze zachowane papierosy. Obok guziki z orłami. Gazetę sowiecką z grudnia 1939 roku. Papierowe 2 złote. Kulę wyjętą z czaszki. Naramienniki majora z liczbą trzy i naramienniki kapitana.
– I tak mniej więcej wyglądają wszystkie te rzeczy tam, w Katyniu. Taki jest ich stan. Oto na przykład kładą na stole zwłoki o nieco podkurczonych nogach, z głową odrzuconą na bok, z czoła której zieje dziura wylotowa kuli. Władysław Bielecki. Kartka pocztowa doskonale zachowana.  Stempel pocztowy wskazuje datę. Białystok 14.I.1940 r. W bocznej kieszeni „Głos Radziecki” z dnia  29 marca 1940 r. Druk przebija wyraźnie poprzez lepką wilgoć: „Towarzysze. Idziemy ku lepszemu jutru. Przychodzą nowi ludzie, którzy naszą ojczyznę... Towarzysz Stalin...” no itd. Następny. List do Kozielska. Nazwisko nieczytelne. Książeczka do nabożeństwa. Portfel. Doktór Wodziński otwiera go i nagle na nas wszystkich, którzyśmy zbliżyli głowy, patrzy mokra, tak dziwnie wyraźna, kobieta, jasna, o dużych oczach, blondynka, z dzieckiem na ręku. Może ma na tej fotografii trochę niemodną i przydługą suknię, może się komuś wydać banalną... To jego żona z córeczką. Poszedł z nimi do grobu. Kula siedzi mu jeszcze w czaszce, co się zdarza rzadko.
– Tak, proszę panów – mówi dalej pan Mackiewicz – fotografie i listy, to drugi tom tej tragedii, a dla mnie osobiście ten tom drugi wydaje się jeszcze smutniejszy, jeszcze bardziej rozdzierający. Mówiłem poprzednio o kulminacyjnym punkcie tematu. Dotyczy on wszakże strony niejako rzeczowej, tych oficerów, tych mężczyzn rodaków naszych, którzy ginęli mordowani w nieludzki sposób przez największego z naszych wrogów. Jest jeszcze inny punkt kulminacyjny, gdy oderwawszy wzrok od trupów pomordowanych ojców, skierujemy go na listy ich dzieci. Te które miałem w ręku, wszystkie pisane były do Kozielska.
„Kochany Tatusiu. Jesteśmy niespokojni, bo nie mamy wiadomości ani listu. Wysłaliśmy 100 rubli i paczkę, i rzeczy, o które Tatuś prosił. My jesteśmy zdrowi i na tym samym miejscu. Proszę się o nas nie bać. Gdy się zobaczymy... Podpisane: Twoja Stacha. 15 lutego 1940 r.”
„Drogi Ojczulku. Dziękuję Ci bardzo i życzę również zdrowia i wszystkiego, wszystkiego najlepszego. Do szkoły nie chodzę. Z powodu mrozów jest zamknięta. Na Hnidówce nie byliśmy bo daleko i mróz. Znaczki pocztowe zbieram...”
Jakże ważną wydawała się ta wiadomość synka, która turkotała po szynach sowieckich kolei, zanim dosięgła ojca na niewiele dni przed jego straszliwą śmiercią: Tadzio zbiera znaczki. Tadzio wierzy: „...kiedy wrócisz” – pisze. Ten refren powtarza się ciągle: „gdy wrócisz”, „jak będziemy razem”, albo: „zobaczysz”, „Tatuś zobaczy”... Nie!! nie zobaczył już nigdy! Dzieci są pełne zaufania. Wierzą w dobry koniec, w samo przez się zrozumiały powrót do domu. Przebija w nich taka doza wiary i tęsknoty, że czytając te listy, tam w Katyniu, nad przedziurawionymi czaszkami, jakaś gorzka ślina dusi w gardle. Tu mam jeszcze jeden, tak pełny miłości dziecinnej, tak tchnący troską o los „najukochańszego Tatusia”, a jednocześnie wiarą i otuchą, że nie ważę się go przytoczyć, ani wymienić imienia. Mimo wszystko byłoby to świętokradztwem. List ten doszedł na krótko przed końcem. Widziałem na własne oczy, jak w stosie trupów wyglądał ten, do którego był adresowany. Złożył on to pismo dziecinne, pisane ołówkiem, wielkimi literami, skrupulatnie we czworo i schował w portfelu. Teraz dopiero go wydobyto z cuchnącego padołu. Ale nie zdaje mi się, żeby pisany był daremnie. Dziś już przeadresowany jest na imię Boga i wołać będzie o pomstę.
[…]

„Goniec Codzienny” Wilno, nr 577; 3 czerwca1943 r.

Tekst (z moimi skrótami) pochodzi z książki Józef Mackiewicz – „Katyń-Zbrodnia bez sądu i kary”, (oprac. Jacka Trznadla) Polska Fundacja Katyńska Wydawnictwo ANTYK 1997 t.2 str. 209-216

15 komentarzy:

  1. <>

    "Widziałem ten charakterystyczny węzeł. Nie potrafię go powtórzyć, ale chodzi w nim głównie o to, że którąkolwiek bądź rękę poruszy delikwent, zaciska wszystkie więzy. Niektórym sznury założone były na szyi, w takim wypadku szarpnięcie skrępowaną ręką zaciskało jednocześnie pętlę na szyi i dusiło."

    - tę "technikę" oprawcy stosują, jak widać, do dziś...(dop. mój)

    <>

    "0,4 procent zwłok wykazało podwójny postrzał w potylicę, zaś 1,5 procent podwójny postrzał szyi. Kaliber jak wiadomo był zawsze ten sam 7,63, nie dający zresztą dużej detonacji. Również na kilka dni przed moim przybyciem dokonano wstrząsającego odkrycia, o którym doprawdy mówić można tylko przez zaciśnięte zęby: oto w jednym z dołów znaleziono warstwy oficerów, których kładziono żywcem twarzami na dół na poprzednio już zabite warstwy albo jeszcze drgające w konwulsjach przedśmiertnych, i strzelano ich w pozycji leżącej."

    <>

    "Jestem zupełnie głęboko przekonany i nie wstydzę się tego, i nie ukrywam, i nie ukrywałem nigdy, że najszersze warstwy naszego Narodu, jak zresztą wszystkich narodów, powinny zrozumieć głębszy sens i niebezpieczeństwo bolszewizmu. Sięgamy tu jednak w dziedzinę okropności. Dla obcych być ona może źródłem sensacyjnych dreszczów tylko. Dla Polaków winna być sprawą ich wewnętrznej przeżywanej dziś męki."

    --

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Aleksandrze,

    Odkąd - za Jelcyna - Rosja oficjalnie przyznała się do zbrodni, marzyłam tylko o tym, żeby polskie władze ekshumowały pomordowanych na nieludzkiej ziemi, zabrały Ich "do domu" i uroczyście pochowały w jak najgodniejszym miejscu w Polsce.

    Niestety, niektórzy przedkładali najwidoczniej coroczne "pielgrzymki" na miejsca straceń...

    Czym to się skończyło - wiemy! Może tylko należałoby dodać, że nieszczęsnych szczątków katyńskich nie pozostawiono w spokoju. O ile dobrze zrozumiałam - po 2010 "przywalono" cmentarz cerkwią prawosławną. (?) Podobnie jak niewydobyte z ziemi smoleńskiej fragmenty ciał ofiar zamachu 10.04.2010, zabetonowano na wieki pod specjalną konstrukcją!

    Ponieważ opieram się tylko na własnej pamięci, bardzo proszę o szerszy komentarz w tej sprawie. A także o odpowiedź na pytanie, czy podziela Pan moje zdanie, że z imperium zła i wszelkich wynaturzeń należy zabierać swoich poległych. Z obawy przed ich pośmiertną profanacją...

    Pozdrawiam, dziękując za to przypomnienie.


    OdpowiedzUsuń
  3. --
    Ważne! Za portalem: Niezależna.pl

    ANTONI MACIEREWICZ W PARLAMENCIE EUROPEJSKIM W STRASBOURGU

    Na posiedzeniu Grupy Europejskich Konserwatystów w Parlamencie Europejskich Antoni Macierewicz zaapelował o pomoc przy stworzeniu międzynarodowej komisji w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej.

    "Zwracam się do wszystkich obecnych ale przede wszystkim za pośrednictwem posłów do Parlamentu Europejskiego, żeby uruchomić odpowiednie organa Unii Europejskiej, które powinny pomóc przy stworzeniu międzynarodowej komisji, zanim będzie za późno"
    - powiedział przewodniczący zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy.

    "W grudniu 2010 roku weszło w życie rozporządzenie Parlamentu Europejskiego, które staje się częścią ustawodawstwa krajów UE, w tym Polski. To zarządzenie mówi o obligatoryjności zwracania się do organów śledczych Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa Lotniczego, by brały one udział w badaniu takich właśnie tragedii.Proszę, żeby prawo zostało zastosowane" - zaapelował przewodniczący zespołu parlamentarnego.

    "To jest ostatni moment. Jeżeli teraz nie zrobimy wszystkiego, żeby zbadać tą tragedię, żeby zaangażować nie tylko opinię międzynarodową ale przede wszystkim właściwe organy różnych struktur, których Polska jest pełnoprawnym partnerem i ma prawo spodziewać się pomocy. Ma wszystkie narzędzia aby tą pomoc uruchomić. Jeżeli teraz tego nie zrobimy, to staniemy naprzeciwko drugiego procesu moskiewskiego." - powiedział Antonii Macierewicz.

    Antoni Macierewicz przekazał europosłom i dziennikarzom najnowszy raport zespołu parlamentarnego oraz zebrane dotychczas informacje na temat okoliczności związanych z tragicznym wydarzeniem z 10 kwietnia 2010 r.

    KONFERENCJA DO ZOBACZENIA POD LINKIEM:

    http://ec.europa.eu/avservices/player/streaming.cfm?sid=227674&type=ebsvod



    --

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam i pozdrawiam Pana Aleksandra , Wyrywek za niezależna.pl ten fragment dobitnie świadczy że w postępowaniu Rosjan nic nie uległo zmianie. Bezczeszczenie zwłok nadal trwa.Tacy byli i są nadal i wciąż to trwa.

    Mówi dr Dymitr Książek, lekarz, który był w Moskwie podczas identyfikacji ciał ofiar katastrofy smoleńskiej, w rozmowie z Katarzyną Pawlak.

    A wie Pan, że po sekcji przeprowadzonej po ekshumacji czaszka pani Walentynowicz była roztrzaskana na drobne kawałki? Pojawia się poważne podejrzenie zbeszczeszczenia zwłok.
    Powtarzam z pełną stanowczością. Widziałem nieuszkodzone powłoki skórne twarzy i głowy. Nie przypominam sobie by na skutek wypadku doszło do poważnych zniekształceń twarzoczaszki. Jeśli faktycznie po ekshumacji okazało się, że jest ona roztrzaskana, to jest to potworne.

    Darek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Darek,

      Tę właśnie relację dr Książka przywołałem w odpowiedzi udzielonej Pani Urszuli. Rosjanie doskonali wiedzieli, kim dla Polaków jest Anna Walentynowicz i taki akt bestialstwa nie można uznać za przypadkowy.

      Pozdrawiam Pana

      Usuń
  5. Pani Urszulo,

    Węzeł, o którym wspomina Mackiewicz - pętla na szyi i na nogach, obie połączone sznurkiem biegnącym wzdłuż pleców - jest wizytówką sowieckich morderców. Takim samym, samoduszącym węzłem oprawcy skrępowali księdza Jerzego Popiełuszkę. Użyto go również przy zabójstwie Anieli Piesiewicz, 82-letniej matki Krzysztofa Piesiewicza, jednego z oskarżycieli w procesie toruńskim.

    Rytuał bezczeszczenia zwłok stosują natomiast nie tylko sekty satanistyczne czy nekromanci. "Od zawsze" jest on tradycją komunistycznej sfory. Wyraża pogardę dla przeciwnika, ale jest też próbą unicestwienia majestatu i wzniosłość śmierci.
    Dlatego Rosjanie bezcześcili zwłoki ofiar zamachu smoleńskiego, zaszywając w ich ciałach gumowe rękawice, śmieci ze stołu sekcyjnego, kawałki drewna i grudy ziemi. Wiemy też, że doszło do celowego zbezczeszczenia zwłok Anny Walentynowicz. Według relacji lekarza Dymitra Książka, widział on „niemal doskonale zachowane ciało do identyfikacji".Po przeprowadzonej ekshumacji czaszka Anny Walentynowicz była roztrzaskana.
    Ten sposób traktowania zwłok należy wręcz do sowieckiej tradycji. Dość przypomnieć, że po zamordowaniu rodziny carskiej zwłoki były przez oprawców bezczeszczone, również po to by uniemożliwić ich późniejszą identyfikację.

    Jeśli pyta Pani o "przywalenie" cmentarza katyńskiego cerkwią prawosławną, to trzeba pamiętać, że postawienie na terenie Zespołu Memorialnego w Lesie Katyńskim cerkwi Zmartwychwstania Chrystusa, odbyło się to za zgodą ludzi obecnego reżimu i hierarchów polskiego Kościoła.
    Na terenie przeznaczonym na budowę, Rosjanie nie przeprowadzili nawet ekshumacji. Prócz ogromnej cerkwi postawiono tam dzwonnicę, zbudowano klasy do zajęć z młodzieżą, plebanię i budynek administracyjny. Inicjatorem budowy był patriarcha Moskwy Cyryl, a kompleks sfinansował koncern Rosnieft, zarządzany wtedy przez oficera KGB Igora Sieczina.
    Fundament cerkwi został poświęcony 7 kwietnia 2010 w obecności Tuska i bp. Tadeusza Pikusa. W tym samy czasie trwały już, prowadzone od wielu miesięcy, rozmowy Episkopatu z rosyjską Cerkwią na temat "pojednania polsko-rosyjskiego”.
    Przypomnę, że przed kilkoma dniami pojawiła się informacja, że na terenie, na którym doszło do tragedii smoleńskiej, Rosjanie będą szukać szczątków żołnierzy Armii Czerwonej. Domaga się tego organizacja zrzeszająca sowieckich "weteranów wojennych". Jej członkowie zaapelowali do władz, by wstrzymano się z budową pomnika ofiar Smoleńska, a najpierw przekopano i przeorano miejsce tragedii.Mają tam się znajdować szczątki żołnierzy AC.
    "Kategorycznie nie możemy się zgodzić z tym, że na kościach naszych towarzyszy powstanie zajmujący znaczny teren kompleks pomnikowy ku pamięci polskiej delegacji" - napisali sowieccy kombatanci.
    Tak wygląda nieco bardziej "cywilizowany" - choć równie szatański, sposób bezczeszczenia zwłok.

    Dziękuję za komentarze i pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak naprawdę jedyną sensowną rzeczą w chwili obecnej byłoby danie Rosjanom podobnej nauczki - oczywiście nie walnięcie w niewinnych ludzi, ale kropnięcie np. Putina albo wysadzenie im jakiegoś wojskowego samolotu itp. Pamiętacie Państwo, jak Stalin przysiadł, gdy mu Tito napisał, że jak złapie jeszcze jednego ruskiego zamachowca w Belgradzie, to wyśle jednego snajpera do Moskwy i będzie po zabawie? Stalin się przestraszył. Putinowi należałoby tą modą odpowiedzieć. Oczywiście to fikcja dzisiaj, ale mówię, gdyby w Polsce władzę przejęła prawica. Bo obnażanie ruskiej mentalności przed całym światem też nie jest złe, ale robi z nas wieczną ofiarę, a nie poważne państwo. To samo robi Ukraina (tzn. tak samo jest beznadziejna). Jak ten osobnik, który otruł Juszczenkę uciekł do Rosji, to Ukraińcy poprosili o ekstradycję, oczywiście, bez efektu. Po czymś takim Juszczenko powinien porządnie zemścić się na Putinie - równie spektakularnie łupnąć kogoś z ruskiej wierchuszki, najlepiej samego fuhrera, ale pewnie ich służby są jak nasze.
    Ja tam jestem za tym, żeby Polska była poważnym państwem, krew za krew, żadnego pojednania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po ostatnich podwyżkach cen gazu czuję się jakby Tusk ukradł mi piece gazowe

      Usuń
  7. Wojciech Miara,

    III RP nigdy nie była i nie będzie "poważnym państwem", zatem na odpowiedź adekwatną do działań Rosjan, nie ma szans. Uważam też, że od ludzi obecnego reżimu nie powinniśmy oczekiwać obrony polskich interesów. Tak, jak nie oczekuje się tego od obcych. Każdy, kto krytykuje reżim i jednocześnie kieruje pod jego adresem żądania "należytych reakcji", wykazuje nie tylko niekonsekwencję i głupotę, ale rażącą schizofrenię.
    Choć nie podzielam tezy o dawaniu "podobnej nauczki", to rozumiem intencje Pańskiej wypowiedzi. Na taką reakcję mogłyby pozwolić sobie chyba tylko dwa państwa - USA i Izrael. Wymaga to nie tylko silnej pozycji politycznej, ale przede wszystkim silnych, propaństwowych służb.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A. Ścios,

      dokładnie, właśnie o to chodzi, żeby Polska była takim jeżem, jak Izrael.

      pozdrawiam

      Usuń
  8. Jezeli uznamy absolutną pogarde dla obywateli za jedną z istotnych cech komunizmu, to musimy dojsc do wniosku, ze tak PRLem Bis jak i Kacapią rządzą dzis ludzie nie rozniący sie mentalnie od organizatorow i wykonawcow zbrodni katynskiej.

    OdpowiedzUsuń
  9. OT

    W poniedziałek tragiczne wybuchy w Bostonie, wczoraj i dziś nieprzystające do powagi sytuacji (3 ofiary śmiertelne, 20 w stanie krytycznym, ok. 150 rannych) "przecieki kontrolowane" o truciźnie w liście do Obamy i przesyłkach do senatorów.. FBI "ujawnia" treść listu. "Ten kto widzi zło... ", etc.

    Panie Aleksandrze, w kogo "oni" mierzą? W chrześcijańskich, a jeszcze lepiej, katolickich "fundamentalistów"?

    Pozdrawiam

    PS. W Rossiji Putin ruga rząd Miedwiediewa, z którym "ni cholery nie zrobimy". Koniec duumviratu, ostatnio i tak malowanego?

    OdpowiedzUsuń
  10. I to powinno być lekturą szkolną, a nie jakieś pseudo-intelektualne pierdoły.
    Od ponad dwóch wieków nie potrafimy pomścić krzywd jakich nam zadają wrogowie... Może za dużo wystawiania policzka?

    OdpowiedzUsuń
  11. Mamy do czynienia z wynarodowieniem. Mieszkańcy Polski mówią wprawdzie polskim językiem, ale na naszych oczach przestają być narodem. Sprzyja temu świadomie przyjęta strategia rządzących - doprowadzić obywateli do takiego ubóstwa materialnego i duchowego, aby musieli uganiać się za chlebem powszednim bez woli wpływania na Jutro, aby cieszyli się najtańszymi igrzyskami.

    Wykształciła się także wąska "elita". Elita w sensie ekonomicznym - nagradzane są zachowania eunusze, zwłaszcza w sferze duchowej i narodowej.

    Ludzie o zniewolonych umysłach nie są w stanie dorosnąć do powagi odwetu. Zarazem do radości jaką daje odwet. Nie są, bo żyją w lęku.

    Warto zachęcać zatem do małych sprzeciwów i odwetów, bo czyny małe budują zdolność do większych. Nie chodzi mi o akcje obywatelskiego nieposłuszeństwa, bo te są oznaką słabości. Nadszedł czas, aby narzucać swoją wolę.

    OdpowiedzUsuń