Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

sobota, 10 września 2011

CZY ZASŁUGUJEMY NA WIĘCEJ ?

„Bywało, że traciliśmy wolność, ale nie traciliśmy godności. Pod kierownictwem premiera Donalda Tuska idzie ku temu, że stracimy godność, a wolność też będzie zagrożona” - powiedział w Sejmie Jarosław Kaczyński podczas styczniowej debaty nad informacją rządu ws. katastrofy smoleńskiej.
Warto, by sztab wyborczy partii opozycyjnej pamiętał o tym oświadczeniu, gdy rozważa obecnie propozycję debaty Tusk-Kaczyński. Jeśli do niej dojdzie – rozmówca Tuska ryzykuje nie tylko oddanie pola, na którym rozgrywa się walka o znaczenie słów, ale również utratę podstawowego atrybutu odróżniającego opozycję od grupy rządzącej.
Przed rokiem Jarosław Kaczyński w liście otwartym dotyczącym spraw polityki zagranicznej przypomniał fundamentalną zasadę: "by polityka była skuteczna musi być najpierw moralnie słuszna". Z tej zasady słuszności powinna wynikać odrębność programu PiS i ona decyduje o sile argumentów partii opozycyjnej. Niezależnie od wartości poszczególnych propozycji gospodarczych bądź politycznych, o ich doniosłości rozstrzygają przede wszystkim  standardy moralne reprezentowane przez głoszących je polityków. Bez tych norm – projekty PiS-u nie będą się różniły od  pustych obietnic wyborczych PO.
W ciągu ostatniego roku, Jarosław Kaczyński wielokrotnie pokazywał, że jego stosunek do ludzi z grupy rządzącej znajduje źródło w  nakazie respektowania praw i zasad moralnych, bez których polityka staje się zaledwie prymitywną walką o władzę. 
Słowa prezesa PiS: „Nie będę współpracował z nikim, kto był nie w porządku wobec mojego brata i innych poległych. Bo zachowania wobec nich były haniebne, one politycznie i moralnie wykluczają współpracę.” - wyrażały nie tylko sprzeciw wobec postaw przeciwników politycznych, ale ustalały nieprzekraczalne granice moralnego konsensusu.
Absolutnie wykluczam mój udział we współpracy do czasu daleko posuniętej ekspiacji z ich strony” – dodał wówczas Kaczyński, wyraźnie określając warunki na jakich współpraca byłaby dopuszczalna.
Po 10 kwietnia 2010 roku te warunki nigdy nie zostały spełnione. W niedawnym wywiadzie dla „Naszego Dziennika” Kaczyński przypomniał, że nie chciał się spotkać z premierami Tuskiem i Putinem w Smoleńsku, by przyjąć ich kondolencje, mimo specjalnego zaproszenia z ich strony.  Padły słowa:  Nie chciałem odbierać kondolencji od ludzi, którzy w takim czy innym sensie są za to, co się stało, odpowiedzialni. Nie chciałem stwarzać wrażenia, że w kwestii tej tragedii traktuję ich jako niewinnych.
Partia opozycyjna wielokrotnie podkreślała osobistą odpowiedzialność Donalda Tuska za rozpętanie kampanii nienawiści i pogardy, której konsekwencją była tragedia smoleńska. „Winą obciążającą Tuska jest generalnie ten tragiczny finał wojny z Prezydentem, a więc rozdzielenie wizyt w Katyniu na dwie. Finałem rozdzielenia była katastrofa i śmierć Prezydenta wraz z towarzyszącymi mu osobami. Tak widziałem to wtedy i tak widzę to do dziś” –stwierdził niedawno Jarosław Kaczyński, a w Białej Księdze parlamentarnego zespołu PiS znalazły się mocne słowa, w których wskazano, że rząd Tuska ponosi bezpośrednią  odpowiedzialność za  sytuację, która doprowadziła do tragedii smoleńskiej.
Przemawiając podczas styczniowego posiedzenia Rady Politycznej szef partii opozycyjnej nie miał wątpliwości, że zachowania grupy rządzącej po 10 kwietnia wynikają z kontynuacji programu nienawiści. "Przez wiele miesięcy” – uznał Kaczyński -  trwała fatalna, żeby nie powiedzieć haniebna, zniesławiająca wielu ludzi, w tym świętej pamięci prezydenta RP kampania wokół nacisków, wokół rzekomych win tych, którzy polegli. Sam pomysł, żeby obciążyć za katastrofę tych, którzy zginęli już pokazuje poziom moralny osób, które się w to angażowały”.
Gdy były członek Platformy Obywatelskiej dokonał w Łodzi okrutnego mordu politycznego, politycy PiS zaproponowali rządzącym podpisanie wspólnej deklaracji przeciw przemocy w życiu publicznym. Spotkali się z cynicznym rechotem i usłyszeli oświadczenie wiceszefa PO Rafała Grupinskiego : „Jednostronne deklaracje i ustawianie się w roli pokrzywdzonego niewiele dają. Więcej refleksji nad sobą i mniej apeli do innych. To będzie lepsze dla całości sprawy”. Kaczyńskiemu zarzucono, że nie chce się spotkać z Bronisławem Komorowskim, a swoimi wypowiedziami „pokazuje niestety, że ciągle jest rozemocjonowany i ta agresja ciągle jest obecna w życiu publicznym”.
Po morderstwie w Łodzi, prezes PiS przemawiając w Sejmie przypomniał, że kampania przeciwko niemu i jego partii rozpoczęła się 5 lat temu od przemówienia Donalda Tuska i jest dziś prowadzona w ramach „przemysłu nienawiści”. Podkreślił również, że „to nie jest tylko atak na PiS, ale na wielką część społeczeństwa”.
Polacy mają prawo do wolności, suwerenności i godności” – przypomniał polityk podczas niedawnej konwencji wyborczej we Wrocławiu – „Nie wolno nas oszukiwać ani nami manipulować.”
Jeśli przyjmiemy, że w cytowanych wyżej słowach Kaczyńskiego zawarty jest autentyczny wyznacznik zasad, którymi chce kierować się partia opozycyjna, trzeba postawić pytania: czy wolno wówczas prowadzić partnerską debatę z człowiekiem oskarżanym o wzniecenie kampanii nienawiści, człowiekiem odpowiedzialnym moralnie i politycznie za tragedię smoleńską?  A skoro w wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego pojawia się zapowiedź wyjaśnienia prawdziwych okoliczności tragedii smoleńskiej i osądzenia winnych śmierci polskiej elity, trzeba pytać: czy prezes PiS ma prawo siadać do rozmów z człowiekiem, którego odpowiedzialność wydaje się bezsporna i który za lata swoich rządów może ponieść konsekwencje karne?
Za odpowiedzią na te pytania kryje się niemniej ważny dylemat: jakiej treści przekaz otrzyma elektorat PiS, gdy po werbalnych deklaracjach szefa opozycji, Donald Tusk zostanie potraktowany jako partner i uznany godnym rozmówcą Jarosława Kaczyńskiego?

Juliusz Mieroszewski, na którego słowa "by polityka była skuteczna musi być najpierw moralnie słuszna" powoływał się Kaczyński, napisał kiedyś w emigracyjnej „Kulturze” : „Polscy politycy nie doceniają słowa jako instrumentu oddziaływania politycznego. Domorośli "realiści" pouczają nas ustawicznie, że w polityce liczą się tylko fakty. Zapominają natomiast, że w polityce początkiem z którego kiełkuje i wyrasta fakt, jest zawsze słowo. 
Powinniśmy mieć pewność, że politycy opozycji traktują serio własne słowa i oświadczenia. Taka gwarancja jest nam potrzebna, by miarą zasad moralnych odróżnić skuteczną politykę od populistycznego politykierstwa. Jeśli hasłem wyborczym PiS mają być słowa:  "Polacy zasługują na więcej" – niech tym „więcej” będzie zgodna z elementarną etyką  korelacja słów i czynów.


Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie. 

5 komentarzy:

  1. AMEN.

    Serdecznie Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekałem na TE słowa i na TYM blogu.Bardzo serdecznie pozdrawiam,z konieczności anonimowo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję Państwu za wizytę i również serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. http://beforeitsnews.com/story/1086/780/British_Leader_Warns_Russia_Time_Of_End_Has_Come.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo dziękuję za te słowa!!! mam nadzieję,że politycy PiS-u często wchodzą na te strony!!!
    gorąco pozdrawiam i czekam na więcej

    OdpowiedzUsuń