Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.

czwartek, 3 lutego 2011

„WSPÓLNY RAPORT” – CZYLI JAK ROZBROIĆ OPOZYCJĘ

Dwa tygodnie po opublikowaniu tzw. raportu MAK można dostrzec, w jaki sposób realizowany jest wspólny rosyjsko-polski scenariusz zdetonowania „bomby” smoleńskiej. Gdy 12 stycznia gen. Anodina oficjalnie ogłaszała tezy rosyjskiej dezinformacji, wielu komentatorów i publicystów orzekło, że publikacja raportu uderza w osobę Donalda Tuska, a nawet może doprowadzić do zmian na polskiej scenie politycznej. Wydawało się, że sposób w jaki Rosjanie zaprezentowali ewidentne kłamstwa godzi w propagandową wizję poprawy stosunków warszawsko-moskiewskich, obnaża błędy i indolencję rządu i daje mocne argumenty partii opozycyjnej.  Towarzyszącą wydarzeniu atmosferę skandalu potęgowała niemrawa reakcja grupy rządzącej, której przedstawiciele unikali wyraźnego potępienia rosyjskich tez.
Czas, jaki upłynął od publikacji MAK winien zmienić te mylne oceny. Im szybciej uświadomimy sobie, że rosyjscy i polscy decydenci prowadzą wspólną grę, tym większe są szanse na uniknięcie katastrofalnych skutków obecnej prowokacji. Cele tej gry są od początku oczywiste: neutralizacja potencjalnych zagrożeń wynikających z ustaleń sejmowego zespołu PiS ds. katastrofy smoleńskiej, stworzenie kolejnej i trwałej wersji kłamstwa smoleńskiego, zbudowanie propagandowego obrazu Tuska – mocnego polityka, marginalizacja opozycji oraz wygranie przez PO jesiennych wyborów parlamentarnych.
O kierunkach wspólnej gry świadczyły już pierwsze reakcje grupy rządzącej. Gdy Donald Tusk po widowiskowym powrocie z urlopu i naradzie z kolegami wystąpił wreszcie na konferencji, mogliśmy usłyszeć czytelny przekaz: „Raport MAK nie jest kompletny. Zwrócimy się do Rosji o wspólną wersję raportu”. Na czym miałaby polegać „wspólna wersja”, wiemy już doskonale. Jej kształt nadaje umiejętnie narzucona przez media narracja o współwinie polskich pilotów i rosyjskich kontrolerów. Tym samym przemilcza się i ukrywa inne, ważne wątki.
Deklaracja Tuska z 13 stycznia wydawała się całkowicie nierealna. To, że wspólny raport nie jest możliwy, dobitnie wyraziła szefowa MAK-u Tatiana Anodina podczas prezentacji dokumentu w Moskwie. Twierdziła, że raport „niezależnej komisji jest ostateczny, a zostaje opublikowany z polskim i uwagami. Forma wspólnego raportu w standardach konwencji chicagowskiej nie jest przewidziana”. Na nic - według Anodiny - zdadzą się też polskie protesty, bo „strony nie mają prawa, czy obowiązku przyjmować, bądź nie raportu przygotowanego przez niezależną instytucję badawczą”. 
W tym samym tonie wypowiedział się wówczas minister Ławrow, uznając za „nieetyczne i bluźniercze spekulacje wokół dochodzenia w sprawie katastrofy polskiego Tu-154.” Ciosem w koncepcję „wspólnej wersji raportu” była też informacja z 15 stycznia o definitywnym zakończeniu prac rządowej komisji płk Putina.
Na czym zatem Donald Tusk zbudował swoją wiarę w możliwość „wspólnego dochodzenia do prawdy” i dlaczego z uporem powtarzał, że chce negocjować kształt raportu?  Konflikt zarysowany w dniu publikacji MAK wydawał się przecież nierozwiązalny i skazywał szefa rządu na przełknięcie rosyjskiej „żaby”, wystawiając go jednocześnie na utratę zaufania społecznego i ataki opozycji.
 Deklarację Tuska wsparł natomiast Bronisław Komorowski, oświadczając, że „wskazane, aczkolwiek trudne jest dążenie do kontynuowania prac mających na celu maksymalne zbliżenie stanowisk”.  Następnego dnia dowiedzieliśmy się, że Komorowski rozmawiał telefonicznie z Miedwidiewem, a służba prasowa Kremla poinformowała, że "w toku rozmowy wyrażono wzajemną wolę kontynuowania konstruktywnego dialogu w duchu zasad uzgodnionych podczas wizyty prezydenta Rosji w Polsce 6 grudnia 2010 roku.”
Kilka dni później, 21 stycznia podczas noworocznego spotkania z korpusem dyplomatycznym Komorowski powtórzył: „Liczę na kontynuację tego trudnego dialogu, mimo pojawiających się obecnie istotnych trudności w związku z odmiennym punktem widzenia, odmienną oceną obu państw w kwestii przyczyn i przebiegu katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem”.
Już wówczas ujawniono jeden z kierunków propagandowej kombinacji, zapoczątkowanej publikacją raportu. Tusk i jego grupa potrzebują bowiem sukcesu politycznego, mocnego akcentu, który pozwoliłby zatuszować 9-miesięczny okres współuczestnictwa w matactwach rosyjskich, a jednocześnie był znakiem „niezależności” i „patriotyzmu” zakładników płk Putina. Sukces ten winien wynikać z przymiotów osobistych „męża stanu”, mieć źródło w walce o polskie interesy, a jednocześnie świadczyć o sprzeciwie wobec Rosjan i uwydatniać autonomię strony polskiej. W perspektywie 10 miesięcznej kampanii przedwyborczej, taki sukces byłby darem bezcennym.
Jego legitymację grupa rządząca uzyska, gdy wykaże, że taktyka „kontynuacji trudnego dialogu”, przy jednoczesnej „rzeczowej argumentacji” (błędy kontrolerów) i nieuleganiu żądaniom opozycji – będzie skuteczna. Jak osiągnąć taki sukces?
Już 14 stycznia  rządowy rosyjski dziennik „Moskowskij Komsomolec" podkreślał, że "Polska zwróci się do Rosji z propozycją przeprowadzenia rozmów, których celem będzie sporządzenie wspólnej wersji raportu końcowego o przyczynach katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem". W artykule znalazło się ważne sformułowanie: „Moskwa musi mieć świadomość, co naszym dalszym stosunkom przyniesie zwycięstwo tej czy innej siły politycznej w Polsce" oraz przypomnienie, że w 2011 roku w Polsce powinny się odbyć wybory parlamentarne, po których zwycięska partia sformuje nowy rząd.
Wskazuję na treść rosyjskich publikacji, bo to one właśnie wyznaczają linię obecnej strategii i wytyczają zakres wspólnej gry.  Dlatego fundamentalnym (i niedostrzeżonym) przekazem był komentarz Dmitrija Babicza z RIA Novosti z dnia 16 stycznia. Babicz stwierdził, że „z treścią raportu MAK nie zgadzają się w Polsce jedynie zwolennicy Jarosława Kaczyńskiego” i przekonywał, że kiedy Tusk krytykował raport w grudniu, działał pod presją opozycji. Zdaniem Babicza to „zwolennicy braci Kaczyńskich, z których jeden zginął w Smoleńsku, bardzo chcą zrzucić winę za katastrofę na Rosję i na premiera Donalda Tuska”. „Naszym zadaniem – konkludował komentator -  jest, aby nie dać tej opozycji żadnych powodów do prowokacji. Przeciwko nam jest tylko cześć polskiej elity a nie cała Polska”.
Warto zapamiętać tę retorykę, w której Tusk i Rosjanie są „naszymi”, a dochodzenie prawdy nazywa się „prowokacją”. Wówczas bowiem rozpoczęto rozgrywanie tezy, jakoby postawa opozycji źle przysłużyła się sprawie wyjaśnienia okoliczności tragedii smoleńskiej, a nawet mogła stanowić rodzaj prowokacji zmierzającej do wywołania niepokojów społecznych. 
Trzy dni później, 19 stycznia Donald Tusk z trybuny sejmowej mógł powiedzieć: „działania opozycji nie pomagały w wyjaśnieniu katastrofy i były obliczone na zbicie kapitału politycznego” i zapytać: „Podważanie przez niektórych polityków opozycji tego, co robi rząd ma na celu zbliżenie nas do pełnej prawdy o katastrofie, czy dopadnięcie przeciwnika politycznego?
Dla premiera rządu kluczowe pytanie brzmiało: ”czy zadaniem polskiego państwa po 10 kwietnia było zademonstrować to, że Rosja jest złym partnerem, czy stosować w sposób przemyślany narzędzia i instrumenty dostępne, zakorzenione w prawie międzynarodowym, po to by uzyskać możliwie kompletny obraz zdarzeń".
Usłyszeliśmy również zgrabne zdanie nawiązujące wprost do dywagacji Dimitrija Babicza: „Prawdy zdarzeń nie oświetlą pochodnie maszerujących po Krakowskim Przedmieściu. One mogą raczej coś podpalić.”
Sejmowe wystąpienie Tuska tylko pozornie cechowała emocjonalność. Stanowiło ono spójny z rosyjskim przekazem element gry, w której dokonano odwrócenia akcentów i wyjaśnienia szefa rządu zmieniono w atak na PiS.
Wyraźnie można dostrzec, jak poprzez publikację putinowskiego raportu zastawia się pułapkę na partię opozycyjną. Przy wsparciu ośrodków propagandy nietrudno będzie wykazać, że dochodzenie do „wspólnej prawdy” jest możliwe, jeśli nie ulegniemy „prowokacjom” opozycji. To jej „teorie spiskowe” będą istotną przeszkodą w stosunkach moskiewsko-warszawskich i uniemożliwią Polakom poznanie prawdy o tragedii smoleńskiej. Co więcej – są w Rosji i w Polsce siły, którym zależy na destabilizacji obecnej sytuacji, wywołaniu zamętu i sianiu niezgody. To one torpedują wysiłki „mężów stanu” i dążą do zamachu na demokrację. Nie trzeba dodawać, jaki efekt społeczny zostanie osiągnięty, gdy media w okolicach wyborów parlamentarnych bezbłędnie wskażą te siły, a Polaków porazi skala sukcesu grupy rządzącej i nowy kształt kłamstwa smoleńskiego - „wspólnego raportu”. .
Kto odrzuca tezę o współdziałaniu rosyjskich i polskich decydentów i nadal upatruje w raporcie MAK „koło ratunkowe” rzucone opozycji lub chce w nim widzieć zagrożenie dla pozycji Tuska,  powinien wyjaśnić fenomen zadziwiającej zmiany rosyjskiej retoryki na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni. Ten „cud” wydaje się możliwy wyłącznie dzięki taktyce grupy rządzącej, a jego pierwsze symptomy potwierdzają trafność diagnozy o ukierunkowanym zdetonowaniu „bomby” smoleńskiej.
Przełom już został dokonany, gdy minister Sikorski zadzwonił do swojego rosyjskiego kolegi z kondolencjami z powodu zamachu terrorystycznego na lotnisku Domodiedowo. Natychmiast po rozmowie pojawiła się wypowiedź Donalda Tuska o „sygnałach świadczących o gotowości Rosjan do bliższej współpracy przy wyjaśnianiu katastrofy smoleńskiej”. Słowa te zostały wydatnie wzmocnione przez niezwykły komunikat rosyjskiego MSZ, w którym poinformowano, że strony "potwierdziły gotowość kontynuowania ścisłej współpracy organów śledczych Rosji i Polski w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy z 10 kwietnia ubiegłego roku.” Zestawienie tej deklaracji z wcześniejszymi o dwa tygodnie słowami Ławrowa o „nieetycznych i bluźnierczych spekulacjach  wokół dochodzenia w sprawie katastrofy” musi budzić podziw dla zdolności dyplomatycznych grupy rządzącej.  Szef polskiego rządu mógł więc skromnie oznajmić: „Rozmowa ministra Sikorskiego z ministrem Ławrowem obfitowała w pewne sygnały pokazujące, że strona rosyjska jest gotowa do dalej idącej współpracy niż to mogło wynikać z raportu, czy z komentarzy po opublikowaniu raportu MAK, jeśli chodzi o współpracę organów śledczych przy dalszym wyjaśnianiu okoliczności katastrofy smoleńskiej”.  
Jeśli odrzucimy tezę, że minister Ławrow jest człowiekiem niezrównoważonym, a rosyjscy decydenci  zmieniają opinie w zależności od nastrojów – pozostaje wierzyć w nadzwyczajne umiejętności grupy rządzącej i podziwiać pierwsze efektu strategii Donalda Tuska.

Warto pamiętać, że w najbliższej perspektywie czeka nas publikacja polskiego raportu, przygotowanego przez rządowy zespół ministra Millera. Z zapowiedzi ministra wiemy, że raport ma być w 90% zbieżny z rosyjskim, a różnice będą polegały na zaskakującej konkluzji, zaanonsowanej już przez Donalda Tuska. Podczas wystąpienia sejmowego, „wzburzony” okrzykami opozycji premier wypalił: „Ci, którzy teraz krzyczą, potem będą słuchać prawdy w milczeniu i smutku” i dodał, że „Polska dysponuje pełniejszymi dokumentami na temat katastrofy”.
Co oznaczają te słowa, można się domyśleć , gdy przypomnimy sobie zaskakujące oświadczenie Lecha Wałęsy z początku czerwca ubiegłego roku, złożone w programie „Fakty po Faktach”. Wałęsa, którego trudno zaliczyć do znawców tematyki katastrof lotniczych orzekł wówczas: -  Rozmowa braci Kaczyńskich (którą prowadzili poprzez połączenie satelitarne podczas lotu do Smoleńska) jest kluczem do wszystkiego” i kilkakrotnie podkreślił, że on by "rozpoczął od rozmowy telefonicznej". Nie upłynęły dwa miesiące, gdy rzecznik rządu Graś zastanawiał się głośno: „czemu prezes PiS tak bardzo stara się wpoić nam swoją wersję wydarzeń. To może być strach przed ustaleniami prokuratury dotyczącymi katastrofy 10 kwietnia. Być może nie będą dla niego wygodne” – dywagował Graś. Obraz byłby niepełny, gdyby nie wspomnieć o trosce gen. Marka Dukaczewskiego – byłego szefa WSI , który tuż po ujawnieniu rosyjskiej wersji stenogramów z kokpitu Tu-154 nawoływał do „sprawdzenia dokładnie działania niektórych osób na pokładzie” i wyraził zainteresowanie rozmową telefoniczną braci Kaczyńskich – „kiedy ta rozmowa była - czy przed informacją, że jest problem z lądowaniem, czy po? Interesuje mnie, czy prezydent poinformowany o tym, że jest problem, i zapytany, gdzie ma samolot lądować, konsultował z kimś swoją decyzję.” 5 stycznia br. podobną troskę ujawnił płk Edmund Klich, dzieląc się spostrzeżeniem: ”Ważne byłoby, aby ujawnić rozmowy między Lechem i Jarosławem Kaczyńskimi i dowiedzieć się czy rozmowa dotyczyła rzeczywiście jedynie stanu zdrowia matki”.  
Czy wobec tych oczywistych anonsów nie należy sądzić, że polski raport będzie zawierał informacje poszerzone o wiedzę dotyczącą rzekomego przebiegu rozmowy braci Kaczyńskich, a wskazując na błędy rosyjskich kontrolerów przyniesie „rewelacje”, przy których oszczerstwo wobec generała Błasika wyda się  niewinnym żartem?

Zwracałem już uwagę, że w ramach tuskowej deklaracji, „chcemy wspólnego raportu z Rosją”, może nastąpić weryfikacja stanowiska Rosji o punkty wyznaczające ewentualną współwinę strony rosyjskiej. Chodzi o pewne ustępstwa w kwestii odpowiedzialności niektórych kontrolerów lotniska w Siewiernym, poprzez „uwzględnienie uwag strony polskiej”. Wystarczy przyjęcie, że błędem było udzielenie pozwolenia na lądowanie Tu-154 lub nie zamknięcie lotniska z powodu fatalnej pogody. Polski raport „uzupełniając” dokument Anodiny może zawierać wnioski wynikające z zapisu rozmów z wieży kontrolnej w Smoleńsku ze wskazaniem na „błędy kontrolerów”. W zamian przyniesie zarzut wagi najcięższej – podejrzenie moralnej współodpowiedzialność Jarosława Kaczyńskiego za decyzję o lądowaniu w Smoleńsku.
Rozgrywany od wielu miesięcy wątek rozmowy braci Kaczyńskich może „eksplodować” w polskim raporcie. Nie znamy treści uzgodnień, jakie polscy prokuratorzy poczynili przed kilkoma dniami z amerykańskimi prokuratorami z Departamentu Sprawiedliwości. Komunikat informował jedynie, że polscy śledczy chcą nakłonić amerykańskich kolegów do przekazania nagrań z podsłuchów amerykańskiego systemu szpiegowskiego Echelon, który przechwycił radiotelefoniczne połączenia ze smoleńskiej wież, a także prawdopodobnie nagrał rozmowę satelitarną prezydenta Kaczyńskiego z bratem. To gra szyta jak najgrubszymi nićmi, o czym świadczy tak spektakularny sposób poszukiwania alibi dla ujawnienia treści nagrań.
Trzeba przecież pamiętać, że kilka dni po 10 kwietnia pojawiła się informacja, iż Służba Kontrwywiadu Wojskowego już w momencie katastrofy posiadała nagrania rozmów pilotów samolotu z wieżą kontroli lotów. Informacje, które wpływały do SKW miały być zbliżone do tych przesyłanych przez urządzenia GPS. Były to dane m.in. o położeniu maszyny, jej wysokości i prędkości. Monitorowanie przebiegu i parametrów lotu miało wynikać z faktu, że Tu 154 M był maszyną wojskową, a służby korzystały z tajnej stacji nasłuchowej. SKW, podobnie jak Naczelna Prokuratura Wojskowa odmówiły wówczas skomentowania sprawy i do dziś nie pojawiło się żadne wyjaśnienie - czy i jaki dane uzyskano w dniu 10 kwietnia?  Można sądzić, że ujawnione niedawno przez ministra Millera nagranie rozmów z wieży kontrolnej w Smoleńsku pochodzi z zasobów SKW, a służba ta dysponuje również nagraniami rozmów telefonicznych prowadzonych podczas tragicznego lotu.
W tej sytuacji, zwracanie się do Amerykanów byłoby elementem gry dezinformacyjnej, podobnie, jak oczekiwanie na amerykańskie zdjęcia satelitarne z rejonu katastrofy. Przypomnę, że 29 kwietnia 2010 r. sekretarz rządowego Kolegium ds. Służb Specjalnych Jacek Cichocki zapewniał w Sejmie, że Polska otrzymała ze Stanów Zjednoczonych zdjęcia satelitarne przedstawiające miejsce katastrofy. Kilka dni później Cichocki powtórzył tę informację w rozmowie z dziennikarzem RMF FM. Stwierdził wyraźnie, że fotografie te „zostały przekazane stronie polskiej, są w dyspozycji”. Czym zatem wytłumaczyć obecną grę wokół amerykańskich nagrań i zdjęć, jeśli nie poszukiwaniem „obiektywnego” źródła?
Taka konstrukcja polskiego raportu pozwoli na zbudowanie wspólnej, polsko-rosyjskiej wersji zdarzeń, wspartej na kooperacji obu prokuratur, w której najbardziej eksploatowanym motywem będzie rozmowa braci Kaczyńskich – decydująca o powzięciu przez prezydenta Kaczyńskiego przekonania, że Rosjanie celowo utrudniają lądowanie w Smoleńsku. To zaś miałoby wywołać reakcję prezydenta i wzmóc naciski na załogę samolotu. 
Niedawna „wrzutka” "Komsomolskiej Prawdy", jakoby do katastrofy mogła doprowadzić tajna instrukcja, zgodnie z którą samolot może odejść na lotnisko zapasowe tylko za zgodą "głównego pasażera" – doskonale wpisuje się w scenariusz planowanej prowokacji. Jej celom jest także podporządkowana kolejna kampania nienawiści – nagonka wobec prezesa PiS-u.
Wolno się zatem spodziewać, że strategia „dyplomatycznych zabiegów” Tuska i Komorowskiego, wsparta na „idei współpracy” ze stroną rosyjską przekształci dzisiejszy stan klęski w propagandowy sukces, którego efektem będzie fałszywa teza o współwinie polskich pilotów i rosyjskiego kontrolera. Wygrana batalia o „wspólny raport” i kanalizowanie dyskusji na wątkach bezpiecznych dla rządzących znacząco ograniczy możliwość wysunięcia innych, poważniejszych hipotez. Ujawnienie rzekomej treści rozmowy braci Kaczyńskich wytrąci liderowi opozycji możliwość dowodzenia, że mieliśmy do czynienia z celowym działaniem Rosjan lub z zamachem. Wobec efektu propagandowego uzyskanego w obecnej grze – takie zarzuty zostaną łatwo zdezawuowane i uznane za niewiarygodne.


Artykuł opublikowany w nr.5/2011 Gazety Polskiej pod tytułem - „Brudne gry Tuska i Putina”.

5 komentarzy:

  1. Wspaniała analiza!
    Jakie to szczęście dla Polski, że są tacy ludzie jak Pan!
    Jestem pełna podziwu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Najsmutniejsze jest to że poza wyrażeniem uznania dla bardzo dobrego tekstu, mało kto stara się wyciagnąć z niego praktyczne wnioski. Większość (także po tej stronie) trwa w "chocholim tańcu" chciejstwa licząc na jakiś cud. Cudu nie będzie. Aby zapobiec niekorzystnym wydarzeniom lub ograniczyć ich skutki należy im wyjść naprzeciw, uprzedzić je.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam kazdy Pana artykul i zawsze w duchu dziekuje ze sa tacy ludzie jak Pan ktorzy potrafia wyrazic w slowach to, co nam sie rodzi w myslach. Prosze opublikowac swoje felietony w formie ksiazki, jak najszybciej. Albo rozprowadzic je w formie cd - dodatku do gazety, bo moze przyjdzie taki dzien ze na internecie nie bedzie mozna ich znalezc. Co do analizy - jak zawsze celna, choc przerazajaca i smutna. Duzo siely bedzie potrzeba Jaroslawowi Kaczynskiemu, bo jeszcze wiele bedzie musial przezyc i wycierpiec. POzdrawiam, Alicja.

    OdpowiedzUsuń
  4. ... mialo byc Pozdrawiam, bez tego wielkiego O po P rzecz jasna. Spisek komputerow sprzyjajacych pewnej partii? Alicja

    OdpowiedzUsuń